Ofensywa w Ardenach - największa amerykańskia bitwa II wojny światowej

Sławek Serafin
2014/11/17 21:52

Za miesiąc 70. rocznica bitwy w Ardenach, a już jutro premiera dodatku do Company of Heroes 2, Ardennes Assault. To dobry moment by przypomnieć sobie o co w ogóle chodziło w Ardenach...

A o co chodziło, tak naprawdę? O szaleństwo Hitlera głównie. Pod koniec 1944 roku stracił on już prawie cały kontakt z rzeczywistością, ale nadal był głównodowodzącym niemieckiej armii i decydował o jej poczynaniach, a także planował jej nowe operacje. Wacht am Rhein, czyli plan kontrofensywy w Ardenach, to była właśnie jego koncepcja, rozwinięta przez zera i beztalencia, takie jak szef sztabu generalnego Jodl, i w zasadzie bez konsultowania planu z dowódcami frontowymi. Cała koncepcja była z góry skazana na porażkę, o czym dobrze wiedzieli tacy weterani jak Guderian, który nie chciał w ogóle podejmować takiej akcji i wzmocnić zamiast tego obronę frontu wschodniego, oraz von Rundstedt, który powiedział, że cudem będzie, jeśli choćby pierwszy etap ofensywy okaże się sukcesem i uda się dotrzeć do Mozy, nie mówiąc już o powodzeniu całego planu. Hitler był jednak ślepy i nakazał przeprowadzić całą operację.

Ofensywa w Ardenach - największa amerykańskia bitwa II wojny światowej

Pod koniec 1944 roku Niemcy na zachodzie mogli mówić o niesamowitym szczęściu. Dzięki nieprawdopodobnym zbiegom okoliczności, źle zaplanowanym operacjom, takim jak desant Market-Garden, oraz problemom z zaopatrzeniem Aliantów, udało się im jakimś cudem zatrzymać marsz Amerykanów i Brytyjczyków przed zimą dosłownie na progu Rzeszy. Niemiecka obrona okrzepła na linii Renu oraz fortyfikacji Wału Zachodniego i wydawało się, że do wiosny niewiele się na tym froncie będzie działo. Tak przynajmniej założyli Alianci, którzy byli przekonani, że wróg nie ma wystarczających rezerw, by przeprowadzić jakieś poważniejsze kontruderzenie. I rzeczywiście, nie miał, ale to nie powstrzymało Hitlera. To właśnie po części z powodu bezsensowności całej operacji, ewidentnej dla każdego doświadczonego dowódcy po obu stronach frontu, udało się Niemcom osiągnąć zaskoczenie, gdy zaatakowali 16 grudnia w silnie zalesionych, pofałdowanych wzgórzami belgijskich Ardenach. Atak ten miał być powtórką zaskakującej ofensywy z 1940 roku, która przełamała obronę Aliantów i odcięła całą północną część ich armii, włącznie z brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym. Efektem tego ataku była Dunkierka i rekordowo szybki upadek Francji. Hitler roił sobie, że podobne zwycięstwo możliwe jest w 1944 roku, a potężne uderzenie przez Ardeny rozetnie front Aliantów na styku między Amerykanami i Brytyjczykami i po przebiciu się do najważniejszego portu zaopatrzeniowego w Antwerpii uwięzi tych ostatnich w ogromnym kotle, co zakończy zwycięsko całą kampanię na zachodzie Europy. A jednak w 1940 roku Wehrmacht miał przewagę w mobilności i taktyce, a Luftwaffe była silna i mogła wywalczyć panowanie w powietrzu, co pozwalało jej wspierać nieustannie wojska lądowe. W 1944 dokładnie te same atuty mieli... Alianci, oczywiście, a Niemcy oprócz tego, że w zasadzie nie posiadali lotnictwa i zaopatrzenia, to na dodatek dysponowali wojskiem składającym się z ułamka zmęczonych weteranów oraz całej masy słabo wyszkolonych, niepełnowartościowych rekrutów, którzy do tej pory byli uznani za niewystarczająco dobrych do służby frontowej i dopiero po klęskach 1944 roku powołano ich do służby w desperackich próbach ratowania Rzeszy.

Częściowo na takich właśnie żołnierzach, z kiepskich dywizji Volksgrenadierów, bazował plan ofensywy w Ardenach. To oni mieli oczyścić drogę dla elitarnych dywizji pancernych i utrzymać ich skrzydła, gdy czołgi będą parły poprzez rzekę Mozę w kierunku Antwerpii. Co gorsza, również owe dywizje pancerne były zaledwie cieniem dawniejszych pogromców Europy. Choć Niemcom udało się zgromadzić w Ardenach aż 8 dywizji pancernych, w tym składającą się z weteranów 2. DPanc oraz aż cztery dywizje pancerne Waffen SS (1., 2., 9. i 12.), to ich wysoka wartość bojowa zapewniona przez przewagę techniczną była ograniczona przed dwa kluczowe czynniki - braki w zaopatrzeniu, głównie w paliwo, oraz absolutne panowanie Aliantów w powietrzu. Ich samoloty myśliwsko-bombowe, zwane przez Niemców Jabo, rozbijały w puch niemieckie panzery od czerwca, od Normandii. W Ardenach mogły zrobić to samo - i załamanie niemieckiej ofensywy nastąpiło dokładnie w tym samym momencie, w którym pogoda, przez prawie tydzień uniemożliwiająca loty bojowe, poprawiła się na tyle, że tysiąc alianckich myśliwców i bombowców mogło rzucić się na Niemców.

Północ i Peiper

Wbrew powszechnemu mniemaniu pierwszy atak 16 grudnia, choć zaskoczył Amerykanów, wcale ich nie rozbił. Volksgrenadierzy rzucili się do szturmów na amerykańskie pozycje, by otworzyć w nich luki, przez które panzery mogłyby wyjść na tyły i popędzić na zachód, w kierunku mostów na Mozie, ale poza kilkoma przypadkami Amerykanie bronili się zaskakująco zaciekle i umiejętnie. Ich dziurawa linia obrony w Ardenach obsadzona była częściowo jednostkami weteranów, wykrwawionych w poprzednich walkach, częściowo zaś kompletnie zielonymi dywizjami piechoty, które dopiero co przybyły zza oceanu i jeszcze nie wąchały prochu. Mimo to przez cały pierwszy dzień udało im się powstrzymać niemieckie natarcia i dopiero w nocy oraz następnego dnia, 17 grudnia, atakujący przełamali obronę w kilku miejscach. W pozostałych jednak Amerykanie, którym wydano rozkazy utrzymywania się za wszelką cenę, bronili się ostro i nawet jeśli w końcu tracili drogi, skrzyżowania, wioski i miasteczka, to Niemcy musieli płacić za nie krwią i przede wszystkim straconym czasem.

Północ i Peiper, Ofensywa w Ardenach - największa amerykańskia bitwa II wojny światowej

12. Armia Pancerna SS, operująca w północnej części Ardenów, miała przebić się aż do Antwerpii, ale utknęła na silnie bronionych zboczach wzgórz Elsenborn, których Amerykanie nie oddali do końca. Umieszczona tam artyleria mogła dowolnie ostrzeliwać drogi prowadzące na zachód i wyhamować dowodzoną przez kiepskiego generała, ale ulubieńca Hitlera, Seppa Dietricha, elitę Waffen SS. Tylko grupa bojowa Peipera, składająca się z elementów batalionów pancernych SS, rozpoznawczych oraz piechoty z dywizji spadochronowej przemknęła się głęboko na zachód bocznymi drogami, zajmując Stavelot, a następnie Stoumont na drodze do Liege, gdzie znajdowały się największe w Europie alianckie składy zaopatrzenia. Tam jednak skończyła się "wycieczka" Peipera, 19 grudnia, gdy z jednej strony zabrakło mu paliwa, które utknęło w gigantycznych korkach na wschodzie, z drugiej zaś zaczęli go naciskać spadochroniarze z amerykańskiej 82. Dywizji Powietrznodesantowej przerzuceni w trybie alarmowym do Ardenów. Co gorsza, kontrataki z północy odbiły z rąk niemieckich Stavelot i Peiper musiał się wycofać, by nie zostać okrążony.

Środek, St Vith i Bastogne

O wiele lepiej poszło Niemcom w środkowej części frontu, gdzie nacierała 5. Armia Pancerna dowodzona przez jednego z najzdolniejszych niemieckich pancerniaków, von Manteuffela. Obrona amerykańskiej 106. Dywizji Piechoty została szybko przełamana, a dwa jej pułki okrążone i wzięte do niewoli. Amerykanom udało się jednak zorganizować linię defensywy w St Vith, jednym z najważniejszych miasteczek Ardenów, leżącym w dolinie, w której krzyżowały się drogi z całej okolicy. Desperacko broniąc się przez atakami z trzech stron, Amerykanie utrzymali St Vith do 20 grudnia, w praktyce niszcząc cały plan Hitlera odnośnie szybkiego osiągnięcia Mozy - część sił 5. Armii utknęła pod St Vith, z większością zaopatrzenia, które po prostu nie miało którędy dotrzeć do tych jednostek, którym udało się przebić na południu. Dywizje pancerne Manteuffela przebiły się głębiej, to prawda, zwłaszcza zaś elitarna 2. DPanc, ale w swoim pędzie na zachód omijały bocznymi drogami zorganizowane naprędce amerykańskie stanowiska obronne, zostawiając je piechocie. A gdy piechota docierała na miejsce, okazywało się, że Amerykanie nie zamierzają się wycofywać i korzystając ze swojej przewagi materiałowej, w tym zwłaszcza silnej artylerii, są w stanie odpierać ataki piechoty bez większego trudu.

Środek, St Vith i Bastogne, Ofensywa w Ardenach - największa amerykańskia bitwa II wojny światowej

Niemcy popełnili też jeden kardynalny błąd - po przełamaniu obrony nie zajęli drugiego najważniejszego skrzyżowania dróg w Ardenach, w miasteczku Bastogne, które do 18 grudnia było praktycznie niebronione. Panzery po prostu ominęły Bastogne i pognały na zachód, w stronę Mozy, omijając miasteczko od północy i południa. Dopiero dwa dni później Niemcy zorientowali się, że Bastogne nie zostało odpowiednio zabezpieczone, ale 20 grudnia dookoła miasteczka rozlokowane już były amerykańskie jednostki spadochroniarzy z 101. Dywizji Powietrznodesantowej wspierane przez pułk czołgów z 10. Pancernej, przerzucone wielkim konwojem ciężarówek prosto z Francji. Choć następnego dnia na rozkaz z góry wycofali się na zachód ostatni obrońcy St Vith i Niemcy mogli w końcu bezpiecznie przemieszczać się przez to skrzyżowanie, to okazało się, że kolejne, jeszcze ważniejsze, jest w rękach amerykańskich. I nie były to ręce niedoszkolonych piechociarzy, ale elitarnych spadochroniarzy, którzy mieli za sobą doświadczenia z walk w Normandii i Holandii. Co prawda 101. Dywizja została przerzucona do Bastogne tak "jak stała", czyli nie tylko bez zaopatrzenia i wystarczających zapasów amunicji, ale też bez zimowych ubrań, jednak udało się zgromadzić w miasteczku prawie sto różnych dział, które przez pierwsze dni rozbijały ataki Niemców swoim celnym ogniem.

Ci ostatni zbyt późno zrozumieli, jak wielki błąd popełnili, nie zajmując Bastogne gdy nie było jeszcze przez nikogo bronione. Co prawda 20 grudnia w nocy zamknięto pierścień okalający miasteczko, ale jeszcze dwa dni trwało podciąganie rezerw i przygotowania do ataku. W tym czasie spadochroniarze przygotowali wystarczająco silną obronę i odrzucili propozycję poddania miasteczka za pomocą niewybrednych słów. Nie udało się przełamać ich obrony mimo coraz bardziej desperackich ataków niemieckich, z których najsilniejszy przeprowadzono w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, w środku nocy. Choć udało się przebić w pobliże centrum Bastogne do rana, to wraz ze świtem pojawiły się amerykańskie i brytyjskie samoloty i natarcie musiało zostać przerwane. Dzień później do Bastogne dotarły pierwsze czołgi amerykańskiej 4. Dywizji Pancernej z 3. Armii Pattona, które próbowały przerwać okrążenie od 22 grudnia, atakując od południa.

GramTV przedstawia:

Koniec ofensywy

Choć walki dookoła Bastogne trwały jeszcze przez kilka dni i ostatnie ataki Niemców nastąpiły 30 grudnia, to tak naprawdę stało się jasne, że Niemcy przegrali już w tydzień po pierwszym ataku 16 grudnia. Kiedy 23 grudnia zniknęły zwały nisko zawieszonych chmur, uniemożliwiających loty nad Ardenami, pojawiło się słońce, a razem z nimi alianckie lotnictwo. I tysiąc wykonanych tego dnia samolotolotów pokazało, jak bardzo szalona była koncepcja całej ofensywy. Jabo polowały na każdy pojazd, bombardowały drogi, kosiły nawet pojedynczych żołnierzy. Niemieckie czołgi mogły jedynie kryć się w lasach i czekać na nadejście nocy, nie było mowy o jakichś większych atakach oraz o swobodnym przepływie zaopatrzenia w sytuacji, gdy thunderbolty, lightningi i mustangi rzucały się na każdą ciężarówkę, jak wygłodniałe ogary.

Koniec ofensywy, Ofensywa w Ardenach - największa amerykańskia bitwa II wojny światowej

Już 22 grudnia zaczęły się zrzuty zaopatrzenia dla obrońców Bastogne, a od 23 niebo nad Ardenami zaroiło się od amerykańskich samolotów. Zmuszeni do ostrożnych manewrów i pozbawieni zaopatrzenia Niemcy nie mogli już podejmować operacji zaczepnych. Amerykanie też jeszcze nie byli gotowi do ataku, co zresztą nie przeszkodziło 25 grudnia ich 2. Dywizji Pancernej zignorować rozkazów powstrzymania się od akcji ofensywnych, a co skończyło się dla forpoczty niemieckiej 2. DPanc utratą 80 czołgów, 80 dział i prawie 2000 tysiącami zabitych i wziętych do niewoli żołnierzy. Do Mozy Niemcy mieli w tym momencie około 6 kilometrów i bardziej się już do niej w toku tej kampanii nie zbliżyli - czyli nie został zrealizowany nawet "plan minimum", nie mówiąc już o przełamaniu frontu i dotarciu do Antwerpii. Po dziewięciu dniach od rozpoczęcia ofensywy stało się jasne, że nie ma szans na wykonanie choćby jednego kroku dalej. Tego samego dnia von Rundstedt, nominalnie dowodzący całością działań w tym sektorze, postulował by porzucić oryginalny plan Hitlera i spróbować wykorzystać aktualną pozycję 2. APanc SS i 5. APanc do okrążenia części wojsk amerykańskich i zniszczenia ich, co może spowolnić lub nawet zatrzymać wiosenną ofensywę Aliantów w kierunku Renu. Ale i na to było już za późno.

30 grudnia, po prawie tygodniu dobrej pogody i dużej aktywności amerykańskiego lotnictwa, także dowódca 5. Armii Pancernej, von Manteuffel uznał, że dalsze akcje zaczepne nie mają sensu, po tym jak mimo wielokrotnych prób nie udało się przeciąć korytarza, który do kotła w Bastogne przebiła 4. DPanc Pattona. Do tego czasu Niemcy już w zasadzie tylko się bronili, choć ślepy i ciągle wierzący w swój geniusz Hitler wysyłał do Ardenów kolejne odwody w celu kontynuowania ofensywy. Nawet Luftwaffe próbowało ostatniego zrywu, atakując z zaskoczenia 1 stycznia alianckie lotniska i niszcząc około 400 samolotów na ziemi. Sama jednak straciła przy tym prawie 300 maszyn, głównie od ognia baterii przeciwlotniczych, od których było w Belgii i Holandii gęsto z uwagi na konieczność przechwytywania latających bomb V-1. Dla Aliantów strata tylu samolotów to był żaden problem, a dla Niemców oznaczało to niemalże koniec Luftwaffe.

Dopiero 8 stycznia Hitler pogodził się z faktem, że bitwa o Ardeny została przegrana i zezwolił na wycofanie z rejonu jednostek Waffen SS, mocno już wykrwawionych w toku trzech tygodni ciągłych walk. W Ardenach zostały jednak inne niemieckie jednostki, które nieustępliwie broniły zdobyczy terenowych, często wbrew rozsądkowi. I tak 16 stycznia w Houffalize spotkały się jednostki amerykańskiej 1. Armii atakującej od północy i 3. Armii Pattona idącej od południa. Część Niemców została odcięta na zachód od miasteczka, na pozycjach w okolicy Bastogne, ale większości udało się wycofać. Dopiero 23 stycznia po ciężkich walkach St Vith zostało wyzwolone po raz drugi i ostatni, a spychanie Niemców na ich pozycje wyjściowe z 16 grudnia trwało do końca stycznia. Choć już od ostatniego tygodnia grudnia 1944 roku wiadomo było, że ofensywna poniosła porażkę, to potrzeba było jeszcze miesiąca, by bitwa oficjalnie się zakończyła.

Podsumowanie, zbrodnie wojenne i Greif

Tych sześć tygodni ciężkich walk w czasie jednej z najostrzejszych zim na Zachodzie, kosztowało Amerykanów i Niemców prawie po 100 tysięcy żołnierzy po każdej ze stron. Amerykanie stracili niemal 20 tysięcy zabitych, a aż 26 tysięcy zostało wziętych do niewoli - reszta strat to ranni. Według oficjalnych danych straty niemieckie to 84 tysiące zabitych, rannych i wziętych do niewoli, ale możliwe, że liczba ta przekroczyła nawet 100 tysięcy. Ogólnie w porównaniu do wielkich bitew na froncie wschodnim Ardeny nie wydają się być szczególnie znaczącym starciem - i faktycznie nie są, bo o wiele bardziej decydująca była zimowa ofensywa Armii Czerwonej, która 12 stycznia ruszyła znad Wisły na zachód. Ale mimo to jest to jedna z najbardziej krwawych i jednocześnie najciekawszych bitew na froncie zachodnim.

Podsumowanie, zbrodnie wojenne i Greif, Ofensywa w Ardenach - największa amerykańskia bitwa II wojny światowej

Warto o niej pamiętać także z uwagi na zbrodnicze praktyki, jakich Niemcy dopuszczali się wobec jeńców wojennych. Dla Amerykanów szokiem była informacja o tym, że 17 grudnia SS-mani Peipera z zimną krwią rozstrzelali 84 amerykańskich żołnierzy wziętych do niewoli w okolicach Malmedy. Nie był to wypadek jednostkowy, ani też coś szczególnie dziwnego po niewyobrażalnych bestialstwach, jakich Niemcy dopuszczali się na Froncie Wschodnim, ale dla zachodnich Aliantów masakra z Malmedy była szokiem. Żołnierze amerykańscy odpłacili zresztą Niemcom dwa tygodnie później, 1 stycznia, rozstrzeliwując 60 niemieckich jeńców w Chenogne, wiosce leżącej o kilka kilometrów od Bastogne.

Niemcy pokładali w Ardenach wielkie nadzieje w operacji Greif, czyli w działaniach 150. Brygady Pancernej oraz komandosów dowodzonych przez Otto Skorzennego. 150. BPanc była uzbrojona w zdobyczny amerykański sprzęt oraz w niemieckie czołgi zakamuflowane jako alianckie - Niemcy chcieli za jej pomocą zaskakującym atakiem zająć mosty na Mozie. Niestety, brygada utknęła na leśnych drogach w Ardenach i nigdy nie dotarła w pobliże swojego celu. Niewiele lepiej powiodło się komandosom Skorzennego, którzy przebrani w amerykańskie mundury i dobrze władający językiem angielskim mieli przeniknąć na tyły obrońców i siać tam zamieszanie. Gdy tylko Amerykanie się o tym dowiedzieli, zaostrzyli maksymalnie procedury bezpieczeństwa, które sprowadzały się głównie do paranoicznego przepytywania przez żandarmerię polową wszystkich podejrzanych osobników próbujących przejechać przez strzeżone skrzyżowania na tyłach. Pytano o rzeczy, które każdy Amerykanin powinien wiedzieć, czyli o to jak się nazywa dziewczyna Myszki Miki i jakie są stolice poszczególnych stanów. Żandarmom udało się w ten sposób aresztować generała Omara Bradleya, drugiego w hierarchii po Eisenhowerze dowódcę US Army w Europie, który zapytany na jednej z rogatek o to, jaka jest stolica stanu Ohio odpowiedział zgodnie z prawdą, że to Springfield - niewykształceni żołnierze byli natomiast przekonani, że stolicą jest Chicago i aresztowali generała jako dywersanta. Większość żołnierzy Skorzennego złapano w podobny sposób i prawie wszystkich bez ceregieli rozstrzelano. Reguły dotyczące jeńców wojennych nie dotyczą wroga przebranego w mundur przeciwnika - taki żołnierz uznawany jest nie za żołnierza, lecz za szpiega i konwencje haska oraz genewskie go nie dotyczą.

Ardeny, choć są bitwą nieco przereklamowaną, to nadal pozostają interesującym materiałem, także dla twórców gier, czego najlepszym przykładem Company of Heroes 2: Ofensywa w Ardenach.

Komentarze
14
Master_Morti
Gramowicz
18/11/2014 23:56

> > Ale to jest raczej coś nad czym musieli by się zastanawiać tamtejsi prawnicy...> a pewnie> > bardziej realistycznie: wygrani uznali, że wszystko zrobili zgodnie z prawem, zaś> cokolwiek> > zrobili przegrani było złamaniem konwencji :P> Biorąc pod uwagę że w Normandii zdarzało się brytyjczykom czy amerykańcom podrzynać gardła> rannym niemcom podczas walk o np. jakieś tam lotnisko, wcale bym się nie zdziwił(pisał> o tym m.in. Anthoony Bevor) Zwycięzców nikt nie sądzi.To nie były jednostkowe przypadki, warto rzucić okiem na choćby specyficzną "wojenkę" między dywizją Waffen-SS Hitlerjugend a Kanadyjczykami w Normandii. Jeśli ktokolwiek myśli, że wojna może być humanitarna, uregulowana prawem, "miłosierna" ten się myli, ona prędzej czy później wyzwala we wszystkich najniższe instynkty.

Darkstar181
Gramowicz
18/11/2014 20:50
Dnia 18.11.2014 o 20:43, tensai_oni napisał:

Ale to jest raczej coś nad czym musieli by się zastanawiać tamtejsi prawnicy... a pewnie bardziej realistycznie: wygrani uznali, że wszystko zrobili zgodnie z prawem, zaś cokolwiek zrobili przegrani było złamaniem konwencji :P

Biorąc pod uwagę że w Normandii zdarzało się brytyjczykom czy amerykańcom podrzynać gardła rannym niemcom podczas walk o np. jakieś tam lotnisko, wcale bym się nie zdziwił(pisał o tym m.in. Anthoony Bevor) Zwycięzców nikt nie sądzi.

Usunięty
Usunięty
18/11/2014 20:43
Dnia 18.11.2014 o 13:02, Darkstar181 napisał:

Nie obowiązywały ich w takim sensie że nie mieli statusu jeńców wojennych, wedle art. 46 protokołu dodatkowego konwencji genewskiej. Co oznacza że było tak jak mówiłeś. Prawo do sądu i tylko tyle. A że sąd polegał na tym że robiono protokół i na podstawie świadków orzekano prawie że natychmiastową karę śmierci to inna sprawa. Ponoć niektórzy niemieccy komandosi mieli dwa mundury na sobie, niemiecki pod amerykańskim żeby się w razie czego wykpić.

Protokoły dodatkowe konwencji genewskiej były podpisane już po drugiej wojnie światowej.Jedyna definicja "wojującego" przed drugą wojną światową, jeśli nie została nigdzie uaktualniona (a z tego co znalazłem to nie została), jest zdefiniowana w artykułach 1 do 3 czwartej konwencji haskiej. Na mój rozum, to nawet żołnierze paradujący w mundurach wroga mogli by się liczyć za "wojujących", ze względu na raczej słabe definicje tej konwencji. A tym samym konwencja haska powinna ich również chronić. Nie mogliby również zostać uznani szpiegami, znowu, ze względu na raczej mało precyzyjną definicję.Ale to jest raczej coś nad czym musieli by się zastanawiać tamtejsi prawnicy... a pewnie bardziej realistycznie: wygrani uznali, że wszystko zrobili zgodnie z prawem, zaś cokolwiek zrobili przegrani było złamaniem konwencji :P




Trwa Wczytywanie