NBA Live 15 - Recenzja

Zbigniew Trzeciak
2014/11/06 14:00
3
0

Po dłuższej przerwie na przemyślenie spraw i słabej zeszłorocznej edycji, NBA Live powraca. Czy konsole nowej generacji doczekały się dwóch równorzędnych gier o koszykówce?

NBA Live 15 - Recenzja

To było piekło. Nie dość, że EA na kilka lat musiało wycofać z rynku jeden ze swoich flagowych produktów, a konkurencja w tym czasie z roku na rok się doskonaliła, to jeszcze zeszłoroczny powrót okazał się sporym niewypałem. NBA Live 2015 ma więc przed sobą bardzo duże wyzwanie. Jak sprawić, żeby ta zasłużona bądź co bądź seria z powrotem znalazła swoje miejsce w sercach i na konsolach graczy.

Okładkę gry zdobi podobizna Damiana Lillarda, rozgrywającego Portland Trail Blazers, i właśnie z nim rozpoczniemy stawianie pierwszych kroków. Samouczek mający nas wprowadzić w tajniki sterowania zawodnikami w grze jest z jednej strony udaną prezentacją graficzną, która pokazuje, że jeśli chodzi o modele koszykarzy czy ich poruszanie się, naprawdę nie ma się czego wstydzić. Z drugiej atakuje nas zewsząd logami marki odzieżowej, co sprawia przykre wrażenie, że akcenty mogą zostać postawione nie tam, gdzie trzeba.

Sam system kierowania pojedynczym graczem robi bardzo pozytywne wrażenie, płynnie oddając nasze polecenia w ruchach, dryblingu czy rzutach do kosza. Wsady wyglądają efektownie, a jednocześnie są w miarę realistyczne, co skutkuje tym, że nie ma się wrażenia obcowania z produktem wybitnie zręcznościowym. Jednak co innego zabawa jeden na kosz, a co innego symulowanie 10 zawodników biegających po boisku, ich interakcji i taktyki zespołowej.

Pierwszy mecz był dla mnie o tyle szokiem, że musiałem zapomnieć o nawykach, jakie wyrobiłem sobie, grając w konkurencyjną NBA 2K. Akcja za akcją zdawałem sobie sprawę, że produkcja EA Sports nie będzie ode mnie wymagała niesamowicie taktycznego podejścia, a raczej pozwoli mi cieszyć się nieskrępowaną, radosną koszykówką. Sam układ sterowania od początku wskazuje na to, że zagraniem numer jeden będzie wchodzenie pod kosz i kończenie akcji layupem lub wsadem. Jeden z czterech głównych przycisków na padzie odpowiada właśnie za efektowne wchodzenie pod kosz, znajdowanie miejsca dwutaktem czy efektowną mijanką w tłoku.

Defensywa przeciwnika w zasadzie zmusza nas do takich zachowań, bo naprawdę ciężko znaleźć wolną pozycje do rzutu z dystansu, a system dryblingu, choć rozbudowany, to bywa zawodny, a do tego rzadko kiedy pozwala się uwolnić się od kryjącego nas zawodnika. Z pomocą przychodzi więc stawianie zasłon i ruszanie pod kosz, gdzie kończenie wszystkiego rzutem jest tak proste, że czasem sprawia wrażenie zbyt automatycznego. Tak jakby gra zabierała z naszych rąk kontrolę i mówiła, wciśnij krzyżyk, aby wygrać.

W defensywie natomiast sprawy zostały zbyt uproszczone. Kiedy u konkurencji musimy uważać na styl naszego przeciwnika i odpowiednio dostosować nasze poczynania - albo trochę odpuścić krycie na dystansie, albo podwoić, albo spychać na stronę, która będzie mniej niebezpieczna - NBA Live upraszcza to do zwykłego stania wystarczająco blisko. W ten sposób można powstrzymać nawet największe gwiazdy, które będą się starały znaleźć wyjście z sytuacji podaniem. Kiedy znajdziemy się bliżej kosza i uwikłamy w walkę wysokich podkoszowych, sytuacja pozostaje bez zmian. Wystarczy po prostu stać wystarczająco blisko i z odpowiednim wyczuciem czasu wyskoczyć do bloku. Kiedy do naszego arsenału defensywnego dodamy próby przechwytów, to okazują się one na tyle skuteczne, że strategia naszej drużyny skupia się jedynie na kontratakowaniu, co oczywiście idzie w parze z dynamicznym wchodzeniem pod kosz.

A mimo to podchodząc do kolejnych meczów bawiłem się coraz lepiej. Twórcom NBA Live 15 najwyraźniej nie zależało na odwzorowaniu taktycznych niuansów parkietu najlepszej ligi koszykarskiej świata, a raczej na zapewnieniu dobrej, szybkiej zabawy. Czasem tak szybkiej, że podawana piłka wygląda jak krążek hokejowy i trudno z nią nadążyć. Nie ma tu absurdów w stylu ognistych piłek czy innych efektów bardziej pasujących do NBA Jam, ale ewidentnie rozgrywka stawia na zabawę, a nie symulację.

Przekłada się to na wagę poszczególnych spotkań. Przy NBA 2K pół godzinne spotkania mnie nie męczą, bo minuta po minucie walczę o każdy centymetr parkietu, akcje w obronie są równie wciągające co te w ofensywie, a wzięcie czasu to minuta ciężkich trenerskich decyzji i reagowanie na styl przeciwnika. W NBA Live 15 nie wyobrażam sobie czterech kwart po sześć minut, w których co akcję będę szarżował na kosz, a w obronie stosował cały czas te same zagrywki. Na to spokojnie wystarczy mi osiem czy dwanaście minut całego spotkania, po którym mam poczucie, że był to świetny festiwal dunków.

GramTV przedstawia:

Oczywiście tytuł od EA Sports nie rezygnuje z opcji taktycznych, które możemy zastosować przy użyciu D-pada. Ba, kopiuje nawet opcję specjalnego przycisku odpowiedzialnego za szybkie rozegranie akcji w ofensywie, który funkcjonuje w rywalizującej serii. Jest to jednak nieistotny gadżet, bo gra nie pcha nas w kierunku rozgrywania, a bardziej w pójście po linii najmniejszego oporu. Mecze wygrywa się wejściem pod kosz, a gra nie robi zbyt wiele, by zachęcić nas do alternatywnych rozwiązań.

Szczególnie, gdy do wspomnianych już problemów z grą obwodową dorzucimy jeszcze dość dziwny system rzutów. W zasadzie wszystko jest ok. Przy znaczniku zawodnika mamy informację, czy dany dystans od kosza jest dla niego odpowiedni, a także czy jest w danej chwili na pozycji czystej, czy też może musi sobie w jakiś sposób znaleźć więcej miejsca. Po wykonanym rzucie mamy również informację na temat tego, czy spóźniliśmy się z wypuszczeniem piłki z rąk, zrobiliśmy to za wcześnie czy trafiliśmy w moment idealny. Jednak w tym wszystkim przełożenie wciśnięcia przycisku na efekt na ekranie jest mało naturalny. Gry koszykarskie przyzwyczaiły do tego, że punktem idealnym będzie najwyższy moment wyskoku, a długość składania się do niego poszczególnych graczy determinuje, jak długo trzeba wcisnąć przycisk. NBA Live 15 zmusza nas do tego, byśmy reagowali wcześniej niż pokazuje to animacja, czego oczywiście można się nauczyć, ale co jest niesamowicie siermiężne i po prostu dziwne.

Poza standardowym szybkim meczem, produkcja EA Sports oferuje wszystkie te opcje rozgrywki, których moglibyśmy się spodziewać. Jednak prawie w każdym przypadku będziemy mieli wrażenie, że są to propozycje uboższe od innych na rynku. I to nie tylko jeśli chodzi o koszykówkę, ale nawet o inne sporty, nawet jeśli mówimy o propozycjach tego samego studia. Niby traktujemy nowego Live'a jako próbę powrotu do gry, ale jest tyle wzorców, z których można czerpać, że takie ograniczenia zaskakują.

Weźmy na przykład karierę jednym zawodnikiem. Wszystko zdaje się na miejscu - tworzymy swoją postać, wybieramy jej pozycję i styl gry, bierzemy udział w przeddraftowym meczu i ktoś nas wybiera. Potem dobrymi występami awansujemy na coraz większą gwiazdę, a za zdobyte punkty doświadczenia podnosimy swoje statystyki. Ale. Ale tworzenie postaci to wybór z predefiniowanych twarzy i bardzo małej listy fryzur. Ale stylów gry na każdą pozycję jest dwa, maksimum trzy. Ale każdy kolejny mecz to po prostu nabijanie punktów, bez jakiejś wyraźnej klamry spinającej naszą karierę. Erpegowe podejście do kariery wirtualnego sportowca to świetne miejsce na popis. NBA 2K ma znakomite pomysły. FIFA ma znakomite pomysły. NBA Live 15 ma ten tryb, bo wypada go mieć. Podobnie jest z drugą dużą karierową opcją, w której wcielamy się w menadżera. Niby wszystko jest na miejscu, ale brakuje tu iskry.

Dużo lepiej tytuł radzi sobie w przypadku zapożyczenia niezmiernie popularnego trybu Ultimate Team z siostrzanej FIF-y. Podobnie jak w piłkarskim przypadku zbieramy karty z trzech poziomów (brązowe, srebrne, złote), by skompletować jak najlepszą drużynę, zarabiać punkty i kupować kolejne paczki z kartami, by przeznaczyć je na handel lub wzmacniać swój team. Projekt zarządzania swoim ekwipunkiem jest wykonany znakomicie, bez niepotrzebnych kliknięć, szybko i efektywnie. Ale! Ale oprócz wyzwań w trybie dla jednego gracza i pojedynków online, zabrakło mi jakiegoś trybu, który zapewniłby mi motywację do rozpoczynania kolejnych meczów.

Jeżeli jest jakieś pole, na którym Live jest zdecydowanym koszykarskim liderem, to jest to z pewnością gra po sieci. NBA 2K15 ma z tym kolosalne problemy - spadek wydajności gry, problemy z połączeniem, zrywanie tegoż, w końcu koszmarne lagi. EA Sports wypada tutaj znakomicie, bo wszystkie pojedynki z internetem, jakie udało mi się rozegrać, odbyły się bez najmniejszych problemów. Zupełnie jak w FIF-ie.

Kolejnym trybem, na który warto zwrócić uwagę, jest możliwość odgrywania "wielkich wydarzeń" ze świata realnej koszykówki, aktualizowanych wraz z mijającym sezonem NBA. Choć dalej do czynienia mamy z tym samym silnikiem, z tą samą grą, to jednak udowadnianie konsoli, że lepszy z nas LeBron James niż prawdziwy LeBron James to zawsze miłe uczucie.

Skok jakościowy względem poprzedniej edycji NBA Live jest znaczący. Twórcy nie mają się czego wstydzić, choć jeśli kiedyś będą mówili o swojej grze, posługując się słowem symulacja, to można się uśmiechnąć pod nosem. Live jest zręcznościowy w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie epatuje arcadowym podejściem, prezentuje koszykówkę a la transmisje telewizyjne, a jednocześnie daje niesamowicie dużo frajdy. Nie powalczymy w obronie, ale za to natrzaskamy wsadów jak mało kto. Tegoroczna propozycja stanowi solidną podstawę pod budowanie długoletniej serii. Jest tu kilka ciekawych pomysłów, a wykonanie techniczne jest więcej niż zadowalające. Jednak gra nie istnieje w próżni i braki, jeśli chodzi o zawartości gry, są czasem zbyt widoczne.

6,1
Niezła próba, ale za dużo Ale
Plusy
  • Dobre modele zawodników
  • Sporo opcji zabawy
  • Dobrze działające tryby online
Minusy
  • Tryby gry sprawiają wrażenie okrojonych
  • Prosta, zbyt łatwa rozgrywka
  • W ruchu grafika sprawia wrażenie sztucznej
Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
06/11/2014 16:06

Ta albo z Madden NFL gdzie tam to już dosłowne kopiuj i wklej z poprzednich części i generacji konsol.

Usunięty
Usunięty
06/11/2014 15:57
Dnia 06.11.2014 o 14:58, wojtblaugrana napisał:

EA wiedziało, że nie ma szans w robieniu symulacji, poszło w stronę prostszego rozwiązania i zrobiło grę dla czystej nieskrępowanej zabawy, może i dobrze.

well, co by nie mówić, w ten sposób po wielu latach zepchnęli bardziej symulacyjne Pro Evo do defensywy, więc może z koszem tez im się za parę sezonów uda

Usunięty
Usunięty
06/11/2014 14:58

EA wiedziało, że nie ma szans w robieniu symulacji, poszło w stronę prostszego rozwiązania i zrobiło grę dla czystej nieskrępowanej zabawy, może i dobrze. Każde GTA powinno mieć swoje Saints Row. :-)




Trwa Wczytywanie