Rozkmina na weekend - czas kolekcjonerów

Kamil Ostrowski
2014/11/02 12:00

Kwitowanie tego, że można wydać trzysta dolarów na figurkę postaci z ulubionej gry słowami "to głupie", jest prezentowaniem przestarzałego poglądu. Powinniśmy się cieszyć, że jest taka możliwość.

Rozkmina na weekend - czas kolekcjonerów

Pewnie nie raz i nie dwa opadła Wam koparka, kiedy zobaczyliście cenę wersji kolekcjonerskiej gry, na którą czekaliście. Sto, dwieście, trzysta dolarów. Tak, tak, trzysta dolarów staje się powoli standardem, jeżeli chodzi o najwyższą półkę. W tej cenie dostajemy fantastycznie wydaną grę, prawdopodobnie w odlotowym pudełku, albumy z art-workami, dostęp do DLC, pocztówki czy karty inspirowane grą i zapewne COŚ.

Zazwyczaj owe COŚ jest podawane jako argument potwierdzający twierdzenie, że dana kolekcjonerka jest warta swojej ceny. Call of Duty: Modern Warfare 2 miało noktowizor, BioShock: Infinite miało gigantyczną figurkę Songbirda (zmarnowania potencjału tej postaci nigdy nie zrozumiem), Halo 3 miało hełm Master Chiefa, i tak dalej, i tak dalej. Nie ma jednak co się łudzić, to co dostajemy w zamian za naszą ciężką kasę nigdy nie jest nawet w przybliżeniu jej warte. Noktowizor to bardziej zabawka, niż narzędzie, figurka to chińszczyzna wyprodukowana za przysłowiową miskę ryżu, a hełm jest z tego samego plastiku, co nasze pady (przy dobrych wiatrach). Nie ma mowy, żeby koszt wyprodukowania tych dodatków, od projektu, przez składanie, do pakowania, wyniósł dystrybutora więcej niż niewielki ułamek ceny ekskluzywnego, kolekcjonerskiego wydania.

Kupowanie kolekcjonerek NIGDY nie będzie się opłacało. Zawsze będzie sensowniej kupić za tę samą kasę sześć innych gier, albo prawie całą konsolę, pojechać na pół wakacji, albo zainwestować swoją przyszłość i zostawić kasę do banku (albo w skarpecie, jeżeli wolicie).

A jednak, kibicuję sprzedaży edycji kolekcjonerskich i cieszę się, że tyle ich jest dostępnych. Oferowanie rozmaitych wersji jest niczym innym, jak zwiększeniem elastyczności modelu sprzedaży. Na tej samej zasadzie, na jakiej działają projekty na Kickstarterze. Czy wizyta w studio i kolacja z deweloperem jest warta dziesięć tysięcy dolarów (dojazd i nocleg we własnym zakresie)? Nigdy w życiu. Czy pomoc z wymyśleniu imiona dla pobocznej postaci jest warta tysiąc dolarów? Na pewno nie w ekonomicznym znaczeniu słowa "warta". A jednak, znajdują się ludzie, którzy chętnie taką kasę wykładają. Dlaczego? Z różnych powodów. Ważnym jest jednak, że tacy klienci są, a skoro są, to trzeba korzystać.

Oczywistym jest, że w ten sposób szereguje się graczy na bardziej i mniej zamożnych. Nie wiem jednak, dlaczego wśród braci i sióstr grających panuje przekonanie, że rynek wirtualnej rozrywki powinien równo traktować wszystkich, skoro w żadnej innej branży taka sytuacja nie występuje. W teatrach są miejsca "A" i miejsca "B". W kinach zaczęły się pojawiać "siedzenia VIP", za które trzeba dopłacić parę złotych. Płyty winylowe kosztują więcej od zwykłych cedeków, bo są z zasady dla bardziej zamożnych kolekcjonerów, a nie z powodu kosztów produkcji. Widownia na koncertach podzielona jest na strefy. Książki są w twardej i w miękkiej oprawie. Czemu gry mają pojawiać się tylko w jednym wydaniu?

GramTV przedstawia:

Tym bardziej, że dostępność horrendalnie drogich wydań gier wideo działa również na korzyść mniej zamożnych miłośników wirtualnej rozrywki. Każda kupiona kolekcjonerka to zysk dla wydawcy równający się pięciu, albo i więcej sprzedanych standardowych wydań. Co by nie mówić o pazerności korporacji, wszyscy muszą wychodzić na swoje, tak duzi, jak i mali deweloperzy i przedsiębiorcy. Konkurencja na rynku jest ogromna, a kolokwialnie mówiąc "hajs się musi zgadzać", więc trzeba działać przynajmniej na granicy opłacalności. Można ciąć koszta, obniżając jakość, ale to rozwiązanie na krótką metę. Można zwiększać cenę standardową, ale to oczywiście wiąże się z gorącym sprzeciwem klientów. Trzeba szukać pieniędzy gdzie indziej. Dlaczego by nie zaoferować możliwości wydania dodatkowej gotówki bardziej zamożnym, a tym samym nie musieć przenosić kosztów na wszystkich?

Dokładnie ten sam system działa w crowdfundingu i nikt nie narzeka. Wszystko zależy od nastawienia, marketingu i czegoś, co zastępczo czasami nazywam "elementem ludzkim" - losowym czynnikiem, który potrafi na wiele, wiele lat ukształtować opinię growej społeczności na dany temat. Z rozmaitych powodów, a każdy można by osobno analizować w osobnym tekście, gracze raz są na tak, a innym razem na nie. Niekoniecznie musi to mieć racjonalne uzasadnienie. Dlaczego early-access jest generalnie rzecz biorąc "OK", a nakłanianie do składania pre-orderów wzbudza już mieszane emocje? Dlaczego dostęp do bety Dooma dla osób, które kupiły Wolfenstein: The New Order są "be", ale oferowane przez niezależnych deweloperów jako nagroda za wsparcie na Kickstarterze już jest "cacy"? Czynnik ludzki, nielogiczny.

Poświęcając jeden akapit na odpłynięcie parę(naście) lat do przodu - spodziewam się, że przyszłość gier wideo leży właśnie w coraz bardziej malejących dochodach z tradycyjnej sprzedaży gry, jako wartości intelektualnej per se w ujęciu proporcjonalnym, a większych dochodach ze źródeł okołogrowych. Dając możliwość elastycznego ustalenia, ile dany produkt jest dla klienta wart, niejednokrotnie można zarobić więcej, niż by się na pierwszy rzut mózgu wydawało. Przykładem niech będą chociażby bundle, które rozchodzą się tak za dolara, jak i setki/tysiące zielonych. Wkład bogatszych częściowo równoważy oszczędność biedniejszych, a całość zyskuje dodatkowo dzięki zwiększonemu zasięgowi. Ludzie, wbrew temu co możecie słyszeć z prawa i z lewa, chcą i lubią płacić za otrzymany produkt. A najbardziej chcą i lubią płacić wedle swojego uznania.

Dlatego, chociaż aktualnie nie czuję potrzeby kupowania figurki z Evolve za 750 dolarów, to cieszę się, że takie bajery są dostępne. Bo to kolejna cegiełka dołożona do tego, żeby gry były lepsze, bez stawania się droższymi. Nowym sposobom dystrybucji, modelom biznesowym i optymalizacji przychodów zawdzięczamy fakt, że gry które robi pół tysiąca osób kosztują parę groszy więcej, niż kosztowały dwadzieścia lat temu gry na SNESa. W dodatku nie uwzględniając inflacji, bo jeżeli ją uwzględnimy, okaże się, że elektroniczna rozrywka znacząco potaniała przez ostatnie dwie dekady. Podziękujmy rozrzutnym.

Komentarze
21
Usunięty
Usunięty
03/11/2014 16:01

Dnia 03.11.2014 o 14:29, Aquma napisał:

W najlepszym wypadku nie mają żadnego. W najgorszym - mają negatywny. W końcu te wszystkie misiaczki, mieczyki, pistoleciki, queściki i inne "specjalne" duperele, często wciśnięte na siłę i zupełnie niedostosowane do obecnego w grze balansu ktoś zrobił. Spędził na tym jakąś ilość czasu i otrzymał za to jakieś wynagrodzenie. Jestem całkiem pewny, że większość graczy wolałaby, by ten czas i pieniądze były poświęcane na coś innego, szczególnie w dzisiejszej rzeczywistości, w której wydane gry w momencie premiery często niosą ze sobą poważny bagaż problemów: bugów, kłopotów z optymalizacją, brakujących, a obiecywanych trybów, opcji czy możliwości.

w sumie jest jeszcze inny problem - te specjalne duperele są często kompletnie niezbalansowane, daleko nie szukając, drugi wiedźmin, ME lub F3/NV gdy bonusy preorderowe same w sobie były tak mocne że przez 1/4 gry nie szło znaleźć nic lepszego, a gdy miało się ich pełen komplet, to już w ogóle.

Aquma
Gramowicz
03/11/2014 14:29

"Nie wiem jednak, dlaczego wśród braci i sióstr grających panuje przekonanie, że rynek wirtualnej rozrywki powinien równo traktować wszystkich, skoro w żadnej innej branży taka sytuacja nie występuje".Panuje? Nie zauważyłem nigdy, by jakaś szersza grupa graczy stawiała podobne zarzuty w odniesieniu do kolekcjonerek. Jeśli są one krytykowane, to nie dlatego że są przejawem jakiejś dyskryminacji, tylko dlatego, że są absurdalnie drogie w stosunku do tego, co zawierają. Dla człowieka, który granie traktuje jak zabawę, rozrywkę, a nie ważne w jego życiu hobby, czy nawet pasję zarówno sprzedawanie, jak i kupowanie takiej zawartości, za taką cenę jest po prostu trudne do ogarnięcia. Ale to samo dotyczy prób analizowania z podobnej perspektywy zachowania jakiegokolwiek fana w jakiejkolwiek dziedzinie.Kiedy natomiast gracze rzeczywiście narzekają na dyskryminację, to nie ma to nic wspólnego z kolekcjonerkami jako takimi - dotyczy raczej różnic w zawartości właściwej gry pomiędzy platformami, a w rzadkich wypadkach także wydaniami. I to mnie wcale nie dziwi. Stosując Twoje własne porównanie: to trochę tak, jakbyś za droższy bilet w kinie, w dniu premiery, otrzymywał dostęp do wersji rozszerzonej o parę dodatkowych scen - podczas gdy wszyscy pozostali widzowie musieli się zadowolić wersją okrojoną. Takie zjawiska, o ile się orientuję, w innych gałęziach rozrywki nie występują.Mówiąc krótko: teza o tym, jakoby gracze gremialnie postrzegali samo istnienie kolekcjonerek jako przejaw dyskryminacji uboższych zdaje mi się wybitnie naciągana. Mam wrażenie, że tekst u podstaw analizuje jakiś wirtualny, stworzony na swoje potrzeby problem.Słowo jeszcze o Early Access i Kickstarterze. Pomiędzy nimi, a pre-orderami istnieją w moim mniemaniu dwie zasadnicze różnice.Pierwsza polega na tym, że są one narzędziami finansowania projektu, a nie realizowania zysków. Inaczej mówiąc: bez nich dany tytuł w ogóle by nie powstał i to właśnie ten fakt, w pierwszej kolejności, zachęca graczy do wydawania w ten sposób swoich pieniędzy.Druga różnica wiąże się z faktem, że zarówno EA, jak i stretch goale na KS mają pozytywny wpływ na kształt produktu końcowego. Płacący za Early Access gracze otrzymują dostęp do gry, za którą płacą, w momencie, w którym to robią. Tym samym dostają możliwość śledzenia procesu produkcyjnego i ograniczonego wpływania na jego kształt. Developerzy muszą mieć świadomość, że od tej pory gracze Ci będą patrzyć im na ręce, a każdy zakupiony dostęp do EA poskutkuje opinią, która wpłynie na przyjęcie ich tytułu po premierze. Stretch goale, z kolei, stanowią konkretne zobowiązania, które definiują kształt gry i z których twórcy są następnie rozliczani przez fanów.A jaki wpływ na produkt końcowy mają pre-ordery?W najlepszym wypadku nie mają żadnego. W najgorszym - mają negatywny. W końcu te wszystkie misiaczki, mieczyki, pistoleciki, queściki i inne "specjalne" duperele, często wciśnięte na siłę i zupełnie niedostosowane do obecnego w grze balansu ktoś zrobił. Spędził na tym jakąś ilość czasu i otrzymał za to jakieś wynagrodzenie. Jestem całkiem pewny, że większość graczy wolałaby, by ten czas i pieniądze były poświęcane na coś innego, szczególnie w dzisiejszej rzeczywistości, w której wydane gry w momencie premiery często niosą ze sobą poważny bagaż problemów: bugów, kłopotów z optymalizacją, brakujących, a obiecywanych trybów, opcji czy możliwości.

Usunięty
Usunięty
03/11/2014 11:29
Dnia 02.11.2014 o 18:30, AveMe napisał:

Jedyna kolekcjonerka jaką kupiłem to była ta z Far Cry 3. Figurka była fatalnego wykonania, za to poradnik przetrwania był bynajmniej średni. do tego po dwóch przeprowadzkach wszystko to zaginęło Dlatego też nie tknę żadnej kolekcjonerki...

Dziwne podejście. Raz kupiłeś kolekcjonerkę Far Cry 3 (myślę, że na jakieś promocji, bo cena ponad 200 zł, jaką widziałem na początku była zupełnie nieadekwatna do zawartości i rodzaju wydania), z której nie byłeś zadowolony i na tej podstawie oceniasz ogół takich wydań? Bo mimo wszystko trafiają się porządne i naprawdę ciekawe wydania warte w pewnym sensie swojej ceny. Ja sam takich edycji raczej nie kupuje, chyba że trafi się właśnie jakaś promocja, ale mimo wszystko fajnie jest mieć wszystkie edycje kolekcjonerskie jakiejś serii gier, której jest się fanem.




Trwa Wczytywanie