Ryse: Son of Rome - Recenzja PC

Zbigniew Trzeciak
2014/10/09 14:00

Quo vadis rzymski synu?

Ryse: Son of Rome - Recenzja PC

Zanim siądziemy do zabawy z Ryse: Son of Rome, to może się ona jawić jako dzielo dość dziwne. Z jednej strony, jest to produkcja, która przeszła swoje małe deweloperskie piekiełko. Wpierw mieliśmy się nią cieszyć na Xboksie 360 ze wsparciem Kinecta, by kilka lat później dostać informację, że będzie to startowy tytuł na najnowszą konsolę Microsoftu. Często w takich przypadkach dostajemy coś nie do końca poprawnie ugotowanego, więc gra miała szansę zaskoczyć. Z drugiej strony, machina reklamowa starała się nam wepchnąć te rzymskie wakacje jako rewolucję, a to znów nierzadko odbija się czkawką.

Rok po premierze konsolowej gra trafia także na pecety. Już bez tak wielkich emocji, bez nachalnego marketingu, po cichu informując nas, że produkt, który dostajemy to wersja z wszystkimi dodatkami, bez mikropłatności, z grafiką w rozdzielczościach do 4K, co posiadaczom mocarnych komputerów ma pozwolić na obcowanie z przecudownymi obrazkami. Za Ryse odpowiedzialny jest Crytek, więc doświadczenia wizualne muszą pchać się na pierwszy plan.

Dokąd idziesz Mariuszu?

Tytułowym "synem Rzymu" jest Mariusz Tytus - żołnierz, centurion, wreszcie generał. Szybko dowiadujemy się, że jego dość dobrze usytuowaną rodzinę zaszlachtowali barbarzyńcy, a nasz bohater pała rządzą zemsty. Jego historia jest więc prostą opowieścią o szukaniu winnych i o odwecie za doznane krzywdy. Fabuła gry całkiem zgrabnie opowiada kolejne wydarzenia, manipulując czasem i miejscem akcji, jednocześnie trzymając w zanadrzu kilka małych niespodzianek, które skutecznie walczą z banalnością.

Największym problemem tej historii jest sam protagonista. Mariusz jest niestety bezbarwny, raczej poddający się temu co się w około niego dzieje, niż sam będący sprawcą wydarzeń. Jest to o tyle problematyczne, że wcielając się w postać, do której trudno żywić głębsze uczucia, ciężko znaleźć motywację do tego, by przecinać się przez kolejne fale wrogów. Dziwi to tym bardziej, że postaci drugoplanowe są ciekawie napisane. Zazwyczaj mamy do czynienia z dumnymi wojownikami albo spaczonymi do cna władcami, ale ich kwestie i obecność dodają wszystkiemu kolorytu. A nasz Mariusz większość czasu po prostu stoi i słucha.

Jedyne co ratuje przed zmęczeniem głównym bohaterem to długość gry, którą da się skończyć w kilka zaledwie godzin. Osiem rozdziałów, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć, bardzo szybko przeskoczą nam przed oczyma, głównie dlatego, że od początku do końca prowadzeni jesteśmy jedną ścieżką za rękę, bez możliwości kombinowania czy zbaczania z trasy. Największym kłamstwem jest instrukcja na ekranie zaczynająca się od "znajdź drogę do...". Nie, niczego nie musimy szukać. Musimy iść po sznurku, wziąć udział w kilkunastu wyreżyserowanych scenach i rozbić niezliczoną ilość głów.

Z kim walczysz?

Gro czasu, jaki przeznaczymy na grę, spędzimy na siekaniu mieczem kolejnych zastępów wrogów. Głównie barbarzyńców, choć zdarzy się tu i ówdzie wyjątek. Nasz bohater ma do dyspozycji w zasadzie cztery różne opcje - uderzenie mieczem, tarczą, sparowanie ciosu lub unik. Odpowiednie korzystanie z tych czterech opcji pozwala nam na pozostawanie niepokonanym na polu bitwy. Sterowanie w grze funkcjonuje świetnie, a Mariusz żywo odpowiada na wydawane mu polecenia, rzadko utykając w animacjach.

Zestaw przeciwników, z którymi musimy się zmierzyć, to standardowa mieszanka. Są ci szybcy, gdzie stosować musimy uniki. Są ci z tarczami, których gardę musimy najpierw rozbić. Są ci z niesamowicie silnym ciosem, którego musimy uniknąć. Walka więcej niż z dwoma przeciwnikami (a zdarzają się takie, gdzie otacza nas prawie dziesięciu) staje się więc sprawdzianem z tego, jak dobrze poznaliśmy silne i słabe strony każdego wroga i jak szybko jesteśmy w stanie reagować na ich ruchy. Sprawdzianem wcale nie takim łatwym do zdania.

Ryse oczywiście nie zostawia nas po prostu z czterema zagrywkami. Mamy ciosy silne po dłuższym przytrzymaniu klawisza, mamy perfekcyjne sparowania, które odsłaniają przeciwnika na dłużej, tryb skupienia spowalniający czas czy rzut oszczepem jako broń dystansową. Wisienką na torcie jest jednak system ciosów kończących. Gdy doprowadzimy przeciwnika na skraj wyczerpania możemy w bardzo widowiskowy i bardzo brutalny sposób go dobić. Działa to na zasadzie quick time event, czyli systemu wymagającego od nas naciśnięcia konkretnego przycisku w odpowiedniej chwili. To, jak sprawnie to zrobimy, odzwierciedlone jest w punktach, które otrzymamy na sam koniec, choć nawet jeśli zdejmiemy palce z klawiatury, to animacja i tak się dokończy, a my i tak dostaniemy jakąś nagrodę.

GramTV przedstawia:

Ciosy kończące to broń obosieczna. Z jednej strony, wyglądają znakomicie, dają podobne uczucie dziwnej satysfakcji jak Fatality w Mortal Kombat (ze zbliżonym poziomem okrucieństwa), a do tego służą jako mechanizm uzupełniania życia, poziomu skupienia czy innych statystyk w grze, w zależności od naszego wyboru. Z drugiej strony, są tak łatwe do wykonania, tak proste jako mechanizm i tak repetytywnie brutalne, że szybko powszednieją. Element wykonany naprawdę solidnie, z wieloma świetnymi, często kontekstowymi animacjami, jest przez swoją dostępność po prostu nużący.

To jest też największy problem Ryse. Gra tak szybko pokazuje swoje atuty - już w pierwszym rozdziale mamy dostęp do wszystkich ciosów, a później odkrywamy jedynie dodatkowe uderzenia kończące - że brak jest motywacji do tego, by iść dalej. Każda walka wygląda tak samo, nie tylko dlatego, że znamy jej pełne możliwości od samego początku, ale także dlatego, że wciąż walczymy z tymi samymi wrogami. W Brytanii czy koloseum mogą mieć na sobie inne ciuszki, ale nikogo to nie zmyli. Sytuacji nie ratują walki z bossami, które są słabo zaprojektowane, przewidywalne i nudne, ani też elementy "strategiczne" jak sterowanie oddziałami, które są po prostu scenkami, w których musimy wcisnąć raz na jakiś czas odpowiedni przycisk.

Taki schemat przenosi się też na tryb wieloosobowy. No przesadzam, dwuosobowy. W trybie kooperacji możemy jako gladiatorzy zmierzyć się z hordami wroga w rzymskim Koloseum. Aranżacji pola walki jest około dwudziestu, a każda z misji składa się z wykonania kilku poleceń, które są jedynie maską dla tego, co bawi gawiedź najbardziej, siekania mieczem. I znów system awansów na kolejne poziomy daje nam jedynie dostęp do lepszych ciuszków, które odrobinę poprawiają nasze statystyki, ale nie mają realnego wpływu na rozgrywkę. Dobrze, że zrezygnowano z mikrotransakcji, bo na konsoli ten system faktycznie wyglądał jak zaprojektowany specjalnie do wyciągania kolejnych pieniędzy od graczy.

A co widziałeś?

Każda z ośmiu części gry zabierze nas do nowej lokacji w obrębie wysp brytyjskich i miasta Rzym. Wszystkie zapierają dech w piersiach. Sami twórcy mówią, że w dzisiejszych czasach trudniej już przesuwać granicę jakości wyświetlanej grafiki, a Ryse pokazuje dlaczego. Oprócz samego projektu świata, przez ilość renderowanych elementów otoczenia, przez oświetlenie czy animację twarzy całość robi niesamowite wrażenie. Dawno nie miałem podczas grania uczucia zdumienia. Momentów, w których musiałem się zatrzymać i podziwiać widok, jaki rozpościera się przede mną. Co tam wojna, co tam zemsta - jak tu jest pięknie.

Są takie momenty, w których boleśnie widoczna jest różnica w jakości grafiki i samej gry. Jedna z walk z bossem odbywa się obok walącej się, płonącej, drewnianej figury. Wygląda to absolutnie spektakularnie. Natomiast gra zmusza nas do dwudziestominutowego powtarzania tej samej kombinacji klawiszy. Unik, cios, cios. Unik, cios, cios. Dramatyzm zbudowany otoczeniem i budowaniem atmosfery zagrożenia przez wcześniejsze wydarzenia jest w jednej chwili rozbity w pył przez monotonną i nieciekawą rozgrywkę.

Ryse: Son of Rome przez pierwszą godzinę potrafi zachwycić. System walki działa sprawnie i jest całkiem wciągający. Grafika oszałamia (choć komputer płacze). Historia zaczyna nas ciekawić. Okazuje się jednak, że to wszystko. Że tytuł nie ma tak naprawdę nic więcej do zaoferowania, a stosunkowo krótka kampania i tak wydaje się za długa, przeciągnięta. Żywotność gry mogłaby ratować zabawa sieciowa, ale znów - nie ma tu żadnej motywacji do tego, żeby zagrać więcej niż kilka meczów. Piękny dom, ale pusty.

Kilka słów o wersji na PC: Do Ryse: Son of Rome jako portu tytułu z konsoli trudno się przyczepić. Jeśli chodzi o działanie, błędy czy jakiekolwiek bugi, to obyło się bez nich. Optymalizacja gry pod względem komputerów osobistych również wygląda całkiem nieźle. Wymagania minimalne gry faktycznie pozwalają na dobra zabawę, a ja w ramach próby odpaliłem tytuł na laptopie wyposażonym w 8 gigabajtów RAM-u, kartę GeForce GTX 660M i procesor Intel i5. Skończyło się to obniżoną rozdzielczością i grafiką na poziomie średnim (dalej wyglądającą ślicznie), ale również liczbą klatek równo utrzymującą się koło 30. Większość rozgrywki spędziłem z padem w ręku, ale sterowanie przełożone na klawiaturę i mysz nie nastręcza żadnych problemów.

Zamów grę Ryse: Son of Rome na PC (wersja pudełkowa) w sklepie gram.pl – 79,99 zł

6,5
Widoki ładne, ale wycieczka nudna
Plusy
  • Fenomenalna grafika
  • Całkiem przyjemny system walki
  • Wersja na komputery osobiste wykonana bardzo solidnie
Minusy
  • Bardzo krótka
  • Powtarzalna rozgrywka, która dość szybko się nudzi
  • Tryby sieciowe nie wciągają
Komentarze
13
Usunięty
Usunięty
17/10/2014 03:47

Ryse ma tragiczną grywalność. Ciosów mało. W wielu miejscach kamera jest blokowana, żeby gracz nie próbował iść nigdzie indziej lub robić czegokolwiek niż zaplanowali to twórcy. Już dawno nie grałem w tak liniową grę. Mechanika postaci to farsa - np. bohater skacze tylko wtedy, kiedy mu pozwala na to skrypt. W zasadzie można nim tylko biegać i siekać. Miotanie pilum z konsolowym autotargetingiem. Interakcja z przedmiotami polegająca głownie na ich uderzaniu. Remap klawiszy tylko taki, jaki proponuje gra. Długo by wymieniać...Po sterowaniu i menusach widać jak niewiele czasu i zaangażowania zostało włożone w konwersję. Po przesiadce z Shadow of Mordor, ma się wrażenie walki w klatce - wg. mnie SOM to aktualnie wzór konwersji z konsoli na PC. Ryse polecam tylko i wyłącznie fanom epoki. Śliczna grafika to za mało.

Usunięty
Usunięty
13/10/2014 20:23

A mnie dziwi, że ludzie nie są znudzeni fefnastym Battlefieldem i szyberdziesiątym CoDem, czy entą strzelaniną, ale tą grą już tak.

Usunięty
Usunięty
13/10/2014 13:08

Gra warta polecenia na Legendarnym poziomie trudności. Wtedy dopiero w Ryse zaczyna się zabawa ;)




Trwa Wczytywanie