Slender: The Arrival - recenzja

Patryk Purczyński
2013/03/31 15:38

Slender z krótkiej, darmowej gry miał się przeistoczyć w pełnokrwisty, komercyjny horror. Wyszła z tego raczej ciekawostka, ale cena choć po części to usprawiedliwia.

Slender: The Arrival - recenzja

Facet bez twarzy znów straszy. Kiedy w połowie ubiegłego roku światło dzienne (choć w przypadku rozgrywanego nocą horroru nie jest to najbardziej fortunne określenie) ujrzał Slender: The Eight Pages, niewielka darmowa gra niezależna, mało kto spodziewał się zapewne, że odniesie aż taki sukces. Screeny z tytułowym bohaterem produkcji Blue Isle Studios wręcz królowały na polskich (i nie tylko) stronach społecznościowych, polegających na wrzucaniu śmiesznych/dziwnych/interesujących obrazków z lakonicznym podpisem. Slender opanował internet. A koncepcja na grę była prozaiczna: krążąc nocą po lesie z latarką w dłoni mieliśmy znaleźć osiem porozrzucanych tu i ówdzie kartek. Na kartkach tych widniały niepokojące obrazki i teksty w stylu "Pomóż mi" i "On cały czas patrzy". Może i była to horrorowa klisza do potęgi trzeciej, ale swoje potrafiła zdziałać. Zachęceni sukcesem gry przedstawiciele studia Blue Isle postanowili rozwinąć projekt. Tak oto lądujemy w Slender: The Arrival.

Historia zaczyna się standardowo, może nawet aż za bardzo. Facet wraca samochodem do swojego domku stojącego gdzieś pośrodku niczego. W pewnym momencie musi się jednak zatrzymać i resztę drogi pokonać na pieszo - przejazd zagrodziło bowiem przewrócone drzewo. Nim nasz bohater dociera do domu, słońce zachodzi i robi się tak, jak w horrorze zwykło bywać - ciemno. Już na miejscu okazuje się, że nigdzie nie ma żony. Co gorsza, na ścianach pojawiły się niepokojące bazgroły. Trzeba więc schwycić latarkę i ruszyć na poszukiwania.

Po tym krótkim opisie już wiadomo, że twórcy z Blue Isle Studios wspierani przez Parsec Productions nie za bardzo się wysilili. Tym bardziej, że dalej historia nie rozwija się prawie w ogóle. Ot, przemierzamy kolejne lokacje bez jakiegokolwiek uzasadnienia - rozgrywka, której założenia też nie stanowią logicznego ciągu (o czym więcej za chwilę), nie jest w żaden sposób poparta przedstawianą opowieścią. Zaginięcie żony sobie, a my sobie. I można by chociaż liczyć na interesujące zakończenie - niestety, dopełnia ono obrazu fabularnej nędzy i rozpaczy, jaką od początku prezentuje Slender: The Arrival.

Kinomani dobrze jednak wiedzą, że filmy z gatunku horror często pod względem historii wypadają co najwyżej blado. Można na to nawet przymknąć oko, jeśli tylko twórcom uda się sprawić, że ze strachu zabrudzimy sobie bieliznę. Na tym polu Slender: The Arrival wypada zdecydowanie lepiej. Blue Isle Studios zasadniczo stosuje cztery techniki straszenia: muzyka z domieszką kakofonii (lub odwrotnie) i okazjonalnymi krzykami, nagłe pojawianie się i znikanie, rozmazujący, zaciemniający się obraz - trzeba bowiem wiedzieć, że główny bohater całą swoją przeprawę nagrywa kamerą - a także to, co szczególnie dobrze znają fani Slender: Eight Pages, czyli nieustanne poczucie, że jesteśmy obserwowani.

Nie są to może techniki najbardziej wyszukane, a można je wręcz określić mianem skromnych. Prawda jest jednak taka, że twórcy i tak nie zdążyliby się rozwinąć z kolejnymi pomysłami, gdyż całą kampanię Slender: The Arrival można przejść w zaledwie godzinę (!). Scenariusz podzielony jest na pięć części, spośród których każdą można z powodzeniem przejść w 10-15 minut. Nawet przy uważnym eksplorowaniu kolejnych lokacji nasza przygoda z nowym Slenderem nie powinna trwać dłużej niż półtorej godziny. Wyjątkowo nie zamierzam w autorów ciskać gromów - częściowym usprawiedliwieniem dla takiej długości kampanii jest bowiem cena, znacząco odbiegająca od kwot, które zwykle trzeba za grę zapłacić. I tak jednak nie każdemu będzie się uśmiechać wizja wydania niecałych 35 zł na coś, co nie zajmie nawet jednego popołudnia.

Sens zakupu dodatkowo obniża mało odkrywcza rozgrywka, która przez cały czas sprowadza się do jednego schematu. Gra rzuca nas na określony teren, gdzie musimy uzbierać wyznaczoną liczbę porozrzucanych kartek (schemat powracający z darmowego Slendera), odpalić kilka generatorów energii, dzięki którym odpalimy windę czy pozamykać okna i drzwi, by poczuć się bezpiecznie. Krążymy więc po niezbyt rozległych, a niekiedy wręcz malutkich lokacjach w celu odnalezienia poszukiwanych przez nas rzeczy.

GramTV przedstawia:

W tej podróży oczywiście nieustannie towarzyszy nam on, człowiek bez twarzy. Slender zwykł pojawiać się równie nieoczekiwanie, co teściowa z wizytą. I na szczęście potrafi wywołać jeszcze większy popłoch. Umiejętność wzbudzenia strachu czy choćby przyspieszenia tętna odbiorcy to zdecydowanie największa zaleta The Arrival, ratująca ten tytuł przed całkowitą klapą. To, co sprawdziło się Eight Pages, twórcy umiejętnie rozwinęli. Gdy tylko Slender jest blisko, natychmiast zauważamy zakłócenia w kamerze i napięcie rośnie. A kiedy kątem oka gdzieś z boku dostrzegamy ludzkie kształty, lepiej wiejmy nie oglądając się za siebie.

Efekt ten byłby dodatkowo wzmocniony, gdyby w przypadku wpadnięcia w sidła tytułowego bohatera działo się coś naprawdę przerażającego. Niestety, i tutaj twórcy wykazali się skrajnym minimalizmem, dlatego po kilku takich spotkaniach z panem S uczucie strachu zdecydowanie opada, a poziom adrenaliny, choć nigdy nie obniża się do stanu pierwotnego, to jednak w dalszej części The Arrival nie skacze już pod sufit. Nawet mimo faktu, że Slender nie jest jedynym, który stara nam się zaleźć za skórę.

Choć gra jest krótka, należy docenić Blue Isle Studios, że starało się w miarę urozmaicić lokacje. Jest słabo oświetlony dom, jest nocna wycieczka do lasu, który mamy okazję zobaczyć także za dnia, jest jaskinia i opuszczona fabryka. Poruszamy się zatem zarówno po zamkniętych przestrzeniach, w których uczucie strachu jest dodatkowo wzmagane przez brak zbyt wielu dróg ucieczki, jak i po bardziej otwartych przestrzeniach, które jednak z uwagi na specyfikę rozgrywki raczej zachęcają nas do tego, byśmy nie zbaczali z wytyczonych ścieżek. Jest też jeziorko, ale niestety nie mamy okazji zanurzyć się w toń - powstrzymuje nas od tego niewidzialna ściana.

Z technicznego punktu widzenia Slender: The Arrival w ogóle nie został zresztą najlepiej wykonany. Doskwiera niedopracowana mechanika otwierania drzwi, marginalna interakcja z otoczeniem czy ograniczony do absolutnego minimum wachlarz ruchów głównego bohatera. Gra nie jest też graficznym arcydziełem. O ile takie aspekty, jak roztaczające się za dnia piękne krajobrazy czy światło latarki oświetlające nam drogę, prezentują się bardzo przyzwoicie, tak zwłaszcza na zbliżeniach nowy Slender wygląda po prostu obskurnie. Z tym większym zaskoczeniem przyjąłem zatem fakt, że grze zdarzają się co jakiś czas krótkotrwałe, acz bardzo wyraźne spadki prędkości wyświetlania klatek. O nie najlepszej optymalizacji świadczą zresztą już dość wysokie - jak na tak wyglądającą grę - zalecane wymagania sprzętowe. Zdecydowanie lepiej jest z udźwiękowieniem. Muzyka i dźwięki dobiegające naszych uszu wprowadzają odpowiedni klimat - niepewność, grozę, przerażenie. Za ten fakt duetowi Blue Isle Studios - Parsec Productions należy się duży plus.

Do samego końca biłem się z myślami, jaką oceną podsumować to, co oferuje Slender: The Arrival. Z jednej bowiem strony, horror z tego wyszedł całkiem niezły; z drugiej jednak, praktycznie cała reszta, może oprócz ceny, działa na jego niekorzyść. A wzmacniając takie elementy, jak fabuła, warstwa wizualna i techniczna oraz dodając kilka przerażających animacji można było z tego wykrzesać zdecydowanie więcej. Na ubogaceniu rozgrywki produkcja ta również mogłaby jedynie zyskać.

Przy wystawianiu końcowej noty trzeba jeszcze wziąć pod uwagę jeden aspekt - Slender: The Arrival to faktycznie horror, a nie to, co pod płaszczykiem tego gatunku próbuje przemycić chociażby Capcom w ostatnich odsłonach serii Resident Evil. Blue Isle Studios postawiło się panującym trendom - i za to należą się tej ekipie brawa. A że nie wyszło z tego dzieło wybitne - trudno. Przynajmniej najwięksi pasjonaci strachu dostaną pigułkę na rozdygotanie ich zbyt ukojonych ostatnio nerwów. Pozostałym z zakupem Slender: The Arrival radzę się wstrzymać do czasu, aż gra będzie dostępna w jakiejś porządnej promocji (wszak niecałe 35 zł to też pieniądz) lub np. w jednej z kolejnych paczek Humble Indie Bundle.

5,0
Slender: The Arrival to bardziej ciekawostka niż horror pełną gębą
Plusy
  • kolejny horror z prawdziwego zdarzenia
  • całkiem nieźle straszy
  • świetne, klimatyczne udźwiękowienie
  • urozmaicone lokacje
  • roztaczające się na horyzoncie widoki za dnia są całkiem przyjemne dla oka
  • cena
Minusy
  • marna, a do tego szczątkowa fabuła
  • minimalne urozmaicenie rozgrywki
  • za pomocą wzmocnienia pewnych efektów mogłaby straszyć zdecydowanie mocniej
  • nie grzeszy pięknem graficznym
  • niemal zerowa interakcja ze światem
  • długość, a raczej krótkość gry
  • nie do końca tak to sobie chyba wyobrażali fani darmowego Slendera
Komentarze
10
Usunięty
Usunięty
03/04/2013 21:54

Oczywiście że w horrorze jeżeli jest grą komputerową powinna być ciekawa i pokręcona fabuła patrz produkcje takie jak penumbra czy amnesia gdzie była całkiem ciekawa i tajemnicza historia. To właśnie zmusza między innymi do grania żeby rozwikłać jakąś niezwykłą tajemnicą na jaką natrafiamy po czasie zwiedzania przerażających lokacji.

pepsi
Redaktor
Autor
02/04/2013 10:54

Szanowni,Ramka z podsumowaniem służy skondensowaniu myśli zawartych w tekście. Tak, Slender jest horrorem z prawdziwego zdarzenia, bo potrafi nieźle przestraszyć. Ale jest też jednocześnie tylko ciekawostką ze względu na swój rozmiar, mało opcji, niewielkie zróżnicowanie i wiele innych kwestii poruszonych w recenzji.Jeżeli chcecie sobie wyrobić opinię o danej grze, to naprawdę róbcie to na podstawie całego tekstu, a nie ramki albo tym bardziej samej oceny, która może się wydawać krzywdząca. jako recenzent muszę jednak oceniać grę jako całość, a na tę całość składa się o wiele więcej aspektów niż tylko sam element strachu.jeśli zaś chodzi o fabułę - tak, od dobrego horroru oczekuję także interesującej historii a nie tylko, kolokwialnie mówiąc, robienia pod siebie. Niemniej, dziękuję za krytyczne uwagi i pozdrawiam.

Usunięty
Usunięty
01/04/2013 14:23
Dnia 01.04.2013 o 11:52, Sadam49 napisał:

I od kiedy horror ma zaskakiwać fabułą?

Od zawsze. Srsly. Większej głupoty na tym forum chyba nie widziałem.




Trwa Wczytywanie