Kooperacja przez wielkie K - recenzja gry A Way Out

Adam Berlik
2018/03/22 17:00
5
0

A Way Out pokazuje, jak powinien wyglądać dobrze zrealizowany tryb kooperacji, ale nie tylko on zachwyca w debiutanckiej produkcji studia Hazelight.

Kooperacja przez wielkie K - recenzja gry A Way Out

Mnóstwo eksploracji, trochę skradania, odrobina strzelania, sporo walki wręcz, kilka efektownych pościgów, a przy tym niekoniecznie lubiane Quick Time Eventy - gdyby w ten sposób opisać rozgrywkę z A Way Out to wyszłoby na to, że gra nie oferuje niczego nowego. Poniekąd tak jest, bo mechanika zabawy w recenzowanej produkcji bazuje na doskonale znanych pomysłach, lecz dzięki jeszcze jednej cesze zostają one podane w niespotykany dotąd sposób. Mowa o trybie kooperacji, który w A Way Out nie jest opcją, jak w wielu innych grach dostępnych na rynku, ale koniecznością. Bez drugiej osoby po prostu nie będziecie w stanie poznać losów głównych bohaterów tego dzieła.

A Way Out oferuje możliwość współpracy na podzielonym ekranie (wystarczy jeden kontroler, bo druga osoba może korzystać z myszy i klawiatury) lub za pośrednictwem internetu. W drugim z wariantów nie ma jednak mowy o zabawie z przypadkową osobą, lecz jedynie z graczem, który widnieje na naszej liście znajomych (nie musi on posiadać swojego egzemplarza!). Ma to ogromne znaczenie, bo gra wymaga ciągłej komunikacji. Przykładowo w jednym zadań wyważamy drzwi, ale nie chcąc wzbudzać podejrzeń wśród znajdujących się nieopodal strażników, musimy wcisnąć odpowiedni przycisk, gdy usłyszymy uderzenie pioruna, więc musimy się umówić na znak, zamiast wciskać przyciski na chybił-trafił. Takich sytuacji jest znacznie więcej, dlatego też wręcz konieczne jest połączenie głosowe z drugą osobą przez sieć, ale najlepiej i tak gra się przy jednym ekranie.

Skoro już mowa o lokalnym co-opie, to warto dodać, że gra umiejętnie dzieli obraz na dwie części (nie zawsze równe, bo kiedy jeden z bohaterów znajduje się w centrum wydarzeń, to właśnie jego lokacja zajmuje większą część ekranu i na odwrót), a czasem i na więcej (zależy od sytuacji), lecz nie zawsze jest to konieczne. Split-screen jest obecny nawet wtedy, gdy postacie znajdują się tuż obok siebie. Szkoda, że w tym aspekcie gra nie korzysta z systemu znanego z serii LEGO. Tam, kiedy kierowane przez nas ludziki znajdują się na tej samej przestrzeni, autorzy rezygnują z podzielonego ekranu i dzięki temu rozgrywka jest bardziej przejrzysta. Czemu na taki zabieg nie zdecydowano się w A Way Out? Nie mam pojęcia, ale następnym razem Hazelight mogłoby pomyśleć o wspomnianym rozwiązaniu, bo znacznie ułatwia ono zabawę.

Patrząc na materiały promujące A Way Out można by uznać, że gra traktuje o ucieczce z więzienia, ale wystarczy obejrzeć więcej screenów lub jeden z przedpremierowych gameplayów, by zauważyć, że opuszczenie murów placówki to jedynie początek dla naszych protagonistów. Momentami nieobliczalny, porywczy i niespokojny Leo oraz Vincent, który jest jego kompletnym przeciwieństwem, nie chcą mieć ze sobą w ogóle do czynienia (choć jeden drugiemu uratował życie podczas więziennej bójki), ale ich drogi się splatają kilkukrotnie. Okazuje się, że obaj panowie trafili "do pudła" za sprawą tego samego jegomościa, którego spróbują odnaleźć na wolności. Zemsta jest więc motywem przewodnim fabuły A Way Out, ale chcąc dodać jej sporo wiarygodności, zarówno Leo, jak i Vincent, mają jeszcze inne cele.

GramTV przedstawia:

Historia w A Way Out nie jest w żadnym razie oryginalna, ale jej postacie mimo wszystko potrafią zapaść w pamięć. Duża w tym zasługa świetnie napisanych dialogów oraz zaskakującego finału (naprawdę, tego się nie spodziewałem!). Kampania nie jest do końca liniowa, bo momentami podejmujemy decyzje, dzięki którym wybieramy sposób wykonania danego zadania, a w późniejszej fazie gry mamy jeszcze większy wpływ na losy Vincenta i Leo. Dokonując wyborów możemy również zauważyć, że nasi bohaterowie w kryzysowych sytuacjach preferują zgoła odmienne podejście do rozwiązywania problemów. W jednej z misji zostają rozpoznani przez ochroniarza w szpitalnej windzie, któremu można wytłumaczyć, że prawdopodobnie z kimś ich myli (Vincent) lub też ogłuszyć intruza i uciec z miejsca zdarzenia (Leo).

A Way Out zostało dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach zarówno pod względem fabuły, jak i mechaniki rozgrywki. O scenariuszu napisałem już całkiem sporo i nie chciałbym zdradzać nic więcej poza tym, że na jego ukończenie potrzeba około siedmiu godzin, natomiast jeśli chodzi o sam przebieg zabawy, to tutaj warto wyjaśnić kilka kwestii. Współpraca jest kluczem do sukcesu i nie jest to stwierdzenie na wyrost. Jeśli sądziliście, że będziecie w stanie ogarnąć grę w pojedynkę, grając naprzemiennie padem lub klawiaturą i myszą, to mam złą wiadomość – nie jest to możliwe. Na ekranie dzieje się sporo, a zadania skonstruowano tak, by gracze wciąż mieli pełne ręce roboty. Kiedy Vincent stoi na czatach w swojej celi, Leo próbuje otworzyć przejście za sedesem, innym razem jeden z uciekinierów trzyma kable do akumulatora, a drugi stara się odpalić samochód.

Generalnie bardzo często w grach przeszkadza mi przesadna liniowość i obecność Quick Time Eventów, ale oba rozwiązania idealnie sprawdzają się w A Way Out. Po pierwsze dlatego, że do rozgrywki możecie zaprosić osobę niemającą na co dzień do czynienia z grami wideo. Zdoła ona ogarnąć sterowanie w mgnieniu oka, bo tak naprawdę informacje o tym, jakie przyciski należy wciskać, są na bieżąco wyświetlane na ekranie. Po drugie, fabuła nie jest rozwodniona i toczy się odpowiednim, ustalonym przez twórców rytmem, a kolejne wydarzenia śledzi się z ogromną przyjemnością. Co prawda na chwilę możemy odpuścić wykonywanie głównych zadań i zająć się aktywnościami pobocznymi (w niektórych miejscach zagramy w rzutki, gdzie indziej zobaczymy, co można obejrzeć w telewizji), ale to tylko dodatkowe interakcje, a nie rozbudowane misje dla chętnych.

A Way Out ciężko wskazać jakiekolwiek poważne wady. Historia bazuje na oklepanych założeniach, ale finał wgniata w fotel, natomiast rozgrywka... Cóż, nie da się ukryć, że rozwiązania w mechanice zabawy są doskonale znane, ale jeszcze chyba nigdy nikt nie wykorzystał ich tak umiejętnie projektując maksymalnie angażujący i niezmiennie satysfakcjonujący gameplay wymagający ciągłej współpracy między dwoma graczami. Dlatego właśnie dzieło Hazelight wprowadza powiew świeżości w gatunku trzecioosobowych gier akcji i pokazuje, że nie trzeba wymyślać koła od nowa, ale wystarczy dobrze połączyć pomysły z innych gier, by stworzyć unikatową produkcję.

8,5
Tak powinna wyglądać kooperacja!
Plusy
  • fabuła, choć nie jest odkrywcza, naprawdę może się podobać (fenomenalne zakończenie)
  • różnorodne zadania wymagające niemal ciągłej współpracy między graczami
  • proste sterowanie zachęca do zabawy niedoświadczonych użytkowników
  • dodatkowe interakcje, dzięki którym na chwilę możemy oderwać się od wykonywania głównych celów misji
  • oprawa audiowizualna
  • przyzwoity czas rozgrywki
Minusy
  • dla niektórych z pewnością brak opcji współpracy z towarzyszem SI
Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
24/03/2018 19:18

W grze, którą od początku zapowiadali na co-opa i byli szczerzy, że wymaga dwóch graczy, serio MINUSEM jest wymaganie dwóch gracze? WTF.

Usunięty
Usunięty
23/03/2018 20:36

Brakowało mi takich gier, a skoro to dzieło autorów Brothers: A Tale of Two Sons (w którym singleplayerowa kooperacja na jednym padzie wyszła genialnie) to o jakość się nie boję. Albo to kupię sam, albo namówię kogoś innego i pogram wraz z nim/nią, bo nie mogę sobie tego tytułu darować.

6 godzin temu, MisioKGB napisał:

Kupujesz egzemplarz i w grze wysyłasz zaproszenie w formie giftu na origin czy coś?

Z tego co czytałem to wysyłasz zaproszenie do danej osoby, a ona pobiera "wersję próbną" i może w nią grać tylko z Tobą. Nie miałem okazji tego obadać, więc stuprocentowej pewności nie mam.

MisioKGB
Gramowicz
23/03/2018 14:23

No nic to będę grał z kumplem na sto procent, jak działa ta opcja zakupu gry przez jedną osobę? Kupujesz egzemplarz i w grze wysyłasz zaproszenie w formie giftu na origin czy coś?




Trwa Wczytywanie