Żadnego dnia na to nie idźcie - recenzja filmu Każdego dnia

Joanna Kułakowska
2018/03/01 16:00
0
0

Nowy obraz Sucsy’ego to połączenie fantastyki i romansu – w teorii dobry film na randkę, np. z okazji Dnia Kobiet. Niestety, w praktyce jest inaczej.

Fabuła filmu Każdego dnia (ang. Every Day) w reżyserii Michaela Sucsy’ego oparta jest na książce Davida Levithana pod tym samym tytułem (Wydawnictwo Dolnośląskie 2015). Opowieść bazuje na fantazji, którą prawdopodobnie każdy miał choć raz w życiu – jak by to było, gdyby na jeden dzień stać się kimś zupełnie innym. Dla jednej z dramatis personae nie jest to jednak jednorazowa przygoda, lecz – często nader żmudna – codzienność. Osoba, która nadała sobie imię A, jest istotą jedyną w swoim rodzaju. Każdego dnia budzi się w ciele kogoś innego – rówieśnika lub rówieśniczki z okolicy – czasowo tłumiąc osobowość nosiciela/nosicielki. Stara się łagodnie obchodzić z gospodarzem, nie nabałaganić w życiu i nie pozostawić wyraźnych śladów we wspomnieniach. Nie mając stałej formy, nie chce się angażować, ale zmienia nieco swe podejście, gdy poznaje szesnastoletnią Rhiannon (Angourie Rice).

Żadnego dnia na to nie idźcie - recenzja filmu Każdego dnia

Dziewczyna robi na A piorunujące wrażenie, budząc tęsknotę za prawdziwą bliskością, a nie tylko efemerycznym, utrzymywanym w tajemnicy bytowaniem. Po tym, jak nasza tajemnicza „dusza” spędza z bohaterką dzień w ciele jej chłopaka – egoistycznego i antypatycznego Justina (Justice Smith), dla którego Rhiannon stanowi coś w rodzaju niezbędnego dodatku w związku z jego szkolną pozycją, a nie partnerki w związku – postanawia utrzymać z nią kontakt, nawet kosztem ujawnienia sekretu. Każdego dnia odnajduje obiekt swoich uczuć, przybywając do niej w kolejnych wcieleniach. Dość szybko odsłania karty, ale dziewczyna z oczywistych względów nie wierzy w te rewelacje, uważając, że grupa dzieciaków zmówiła się, by zrobić jej głupi kawał. Po pewnym czasie jednak daje się przekonać, już na pierwszy rzut oka rozpoznaje obecność A, miłość kwitnie, ona zaś odkrywa radość z codziennych niespodzianek, uczy się stawiać czoła problemom zamiast je negować oraz wreszcie dostrzega fakt, iż nie musi za wszelką cenę postępować zgodnie z oczekiwaniami innych ludzi, bo nikt za nią nie przeżyje jej życia.

Film Michaela Sucsy’ego ma dość klasyczny schemat – upiorna relacja, samotność w związku, znalezienie bratniej/siostrzanej duszy, przedstawienie osobistych problemów bohaterów, chwila sielanki i znów piętrzące się rozmaite przeszkody, które wieńczy happy end. Odbiega od tego ostatni element, który prezentuje się nader nietypowo na tle romantycznych młodzieżówek, zakończenie należy bowiem do tych gorzko-słodkich, a nie jednoznacznie radosnych i optymistycznych. Obraz Każdego dnia porusza tematy badania własnej tożsamości, tolerancji wobec inności, a przede wszystkim procesu dojrzewania oraz kwestii, czym jest „prawdziwa miłość”, rezygnacji z egoizmu, poświęcenia dla dobra ukochanej osoby. Przewija się motyw buntu odnośnie rezygnacji z własnych marzeń, która doprowadza do destrukcji. Ciekawe jest to, że dzięki A widzimy przekrój ludzi z różnych środowisk, różnej płci i rasy (pojawia się też transseksualista), przez co ukazana została myśl, że czasem ciało nie pasuje do umysłu, że liczy się osoba, a nie stereotypowo postrzegane atrybuty, że wszyscy zmieniamy się odrobinę każdego dnia (stopniowo stajemy się innymi ludźmi) i wobec tego, będąc w związku, trzeba dbać, by się do siebie zbliżać zamiast oddalać.

Jak na razie wszystko brzmi pozytywnie. W czym więc tkwi problem?

Część wątków przewijających się przez film Każdego dnia jest potraktowana tak płytko i pobieżnie, albo wręcz łopatologicznie, że sprowadza się do komunałów i wkurzającej, taniej dydaktyki w rodzaju: ważne jest to, co wewnątrz, a nie uroda, jesteśmy różni i to dobrze. Interesująca myśl, że pewnego dnia tak po prostu można spotkać osobę, w której się zakochamy, a „opakowanie” okaże się mało ważne, nie jest należycie, ani też ciekawie, eksplorowana. Temat fanatyzmu religijnego i chorej kontroli swojego dziecka pokazano jako coś w sumie zabawnego. Temat depresji potraktowano po macoszemu, na zasadzie „dajmy coś poruszającego” – i niestety, nie porusza. To wszystko jednak stanowi względnie małe grzechy – ostatecznie mamy do czynienia z romansem, prawda?

GramTV przedstawia:

No więc istnieje tu również grzech niewybaczalny, i to nie tylko dla romansu. Między postaciami kompletnie brak chemii. Niezależnie od aktora czy aktorki brak tej magicznej iskry, która sprawiałaby, że uczucie głównych bohaterów wydaje się wiarygodne i że im kibicujemy. Cała obsada (dość znana) okazuje się drętwa, tworząc swe aktorskie kreacje na „odwal się”. Najstraszniejsza jest tu drewniana, nudna do bólu amantka Angourie Rice w roli Rhiannon. Historia prezentowana przez Sucsy’ego oferuje sporo możliwości, ma potencjał, który nie został w ogóle wykorzystany. Można było zrobić wyciskacz łez, dramat psychologiczny albo komedię romantyczną (nieoczywiste zakończenie bynajmniej w tym przypadku nie wadzi). Można było wygenerować wiele zabawnych, energetycznych momentów – ostatecznie spotykanie się z „opętanymi” osobami, które przecież mają własne życie, tworzy potencjalnie wiele absurdalnych sytuacji. Tymczasem mamy do czynienia tylko z dwoma-trzema takimi sytuacjami, przy czym zaledwie jedna została zrealizowana tak, że wywołuje szczery śmiech, a przynajmniej uśmiech. Otrzymujemy chwilami mdląco przesłodzone filmidło, chwilami zaś idealnie nijakie.

Dodatkową skazą polskiej wersji – trzeba przyznać, że z winy specyfiki polskiego języka, a nie twórców filmu Każdego dnia – jest zatracenie wspomnianego w fabule faktu, że A nie jest do końca ani chłopakiem, ani dziewczyną. Spędzając połowę życia jako człowiek płci żeńskiej, połowę zaś męskiej, nie poczuwa się do jednej płci i jednoznacznie męskich określeń, które serwowane są w niniejszej produkcji. To jednak relatywnie mały problem (i ciężki do uniknięcia z racji pewnych przyzwyczajeń, choć można było ograniczyć szkody) w porównaniu z wyżej wymienionymi grzechami.

Podsumowując: Panie i Panowie, niezależnie od tego, czy jesteście nastolatkami, czy osobami dorosłymi, nie zapraszajcie na tę mizerną, żenującą drętwiznę swojej Drugiej Połowy i nie dajcie się wyciągnąć. Nikt nie będzie ukontentowany – ani tu porządnej fantastyki, ani wciągającego romansu, ani solidnej dawki humoru, ani też przyzwoicie pogłębionych problemów psychologicznych. Nic. Nuda. Na Każdego dnia nie idźcie żadnego dnia.


Zamiast iść na to do kina, zagraj w grę. W zasadzie dowolną. Jakby co, zabawę w komplikowanie innym życia, potencjalne miłosne rozterki i sterowanie różnymi osobami zapewni na przykład The Sims 4.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!