Nagłe uderzenie kulą w płot. Recenzja Sudden Strike 4

Sławek Serafin
2017/10/20 23:00
1
0

Kolejny powrót klasycznego RTSa.

Sudden Strike. Na nazwa przywołuje wiele wspomnień. Siedemnaście lat temu, gdy wyszła pierwsza gra z tej serii, stworzona przez rosyjskie studio Fireglow, nie było takich strategii czasu rzeczywistego. Jasne, II wojną światową zajmowało się wielu, ale Sudden Strike był innowacyjny, odrzucił budowanie baz, postawił na taktykę, na wielką skalę starć, na własny, charakterystyczny klimat. Potem wszyscy poszli w tym kierunku… no, prawie wszyscy. Wystarczająco wielu, o, tak bym powiedział. Gry taktyczne czasu rzeczywistego, czyli te, w których operujemy określoną liczbą jednostek w czasie misji i nie zajmujemy się ani zbieraniem surowców, ani budowaniem bazy, stały się normalnym, może nawet trochę nudnym elementem krajobrazu. Tak nudnym, że zniknęły, razem ze swoimi bardziej wiekowymi kuzynami, klasycznymi RTSami. Teraz wracają.

Nagłe uderzenie kulą w płot. Recenzja Sudden Strike 4

Sudden Strike 4 to już trzeci tegoroczny powrót. Albo drugi, jeśli Steel Division: Normandy 44 zakwalifikujemy jako nową grę, choć przecież jest częścią fali RTSowych powrotów do czasów II wojny światowej. Co do Blitzkrieg 3 już takich wątpliwości nie ma, to ewidentna próba wskrzeszenia dawnej, utytułowanej serii. I w sumie nawet dość udana. W przeciwieństwie, niestety, do Sudden Strike 4. Gra stworzona przez nowe, ale składające się z doświadczonych producentów, węgierskie studio Kite Games jest… nijaka. Teoretycznie poprawna, ale… nijaka właśnie. Ani nic nie wnosi, ani niczym się nie wyróżnia, ani nie potrafi przy sobie utrzymać na dłużej czymkolwiek w zasadzie. Jest z grubsza poprawna, ale poprawność to za mało. O wiele za mało.

Sudden Strike 4 oferuje nam, podobnie jak szacowni poprzednicy, rozgrywkę taktyczną. Czyli w poszczególnych misjach musimy sobie radzić z tym, co nam dano. Na początku, w pierwszych misjach trzech kampanii, reżyserzy misji są nad wyraz szczodrzy i wysyłają nam posiłki w zupełności wystarczające do przebicia się przez kolejne cele, choćby i w najprostszy sposób, atakując od czoła. Potem, oczywiście, jest coraz trudniej, coraz uważniej musimy żonglować zasobami, coraz więcej czasu spędzić na mierzeniu się z kolejnymi bitwami. To znaczy, jeśli do tego momentu dotrwamy. A dlaczego byśmy nie mieli dotrwać? Otóż, jest… nudno. Tych 17 lat temu, gdy wychodził pierwszy Sudden Strike, takie podejście do konstrukcji misji i kampanii byłoby odkrywcze i porywające. A dziś? Dziś zdecydowanie nie. Kampanie, wszystkie trzy, dla Niemców, Rosjan i Aliantów, są prostymi jak budowa cepa ciągami misji, które w żaden sposób nie są powiązane ze sobą. Nie ma żadnej dodatkowej warstwy decyzyjnej w kampaniach, poza bardzo prostym, można nawet powiedzieć, że prostackim, wyborem spośród trzech różnych generałów i doktryn, które dają niewielkie, nieco odmienne, ale niekoniecznie unikalne premie poszczególnym rodzajom jednostek. I to wszystko. Nic więcej. Ani fabuły, ani nic. Ot, zbiór autonomicznych misji.

Misji, które na dodatek są okropnie sztampowe. Zajmij to. Teraz zajmij to. A potem to. Tadaam, wygrałeś. Czasem, bardzo rzadko, trzeba się bronić. I to też jest tak standardowe i schematyczne, jak wszystko inne. Nie jakieś złe, nie tragiczne, tylko do bólu, do prawdziwego bólu, przeciętne. Zero dynamiki. Zero dramatyzmu. Zero rozmachu. I wspomniany Blitzkrieg 3, i Steel Division miały coś ciekawego do zaoferowania, zarówno w ramach meta-gry w kampanii, jak w i czasie samych misji. A już do Company of Heroes czy Men of War to w ogóle nie ma co Sudden Strike 4 porównywać, niestety. Nie ten poziom, nie ta klasa. No, może wizualnie.

GramTV przedstawia:

Sudden Strike 4 jest niebrzydką grą. Technicznie jest w porządku, efekty robią wrażenie, przedstawienie jednostek i terenu też jest jak najbardziej ok. Ale znów nie wylatuje ponad przeciętność, ponad dzisiejszy standard. Nie oszałamia, nie porywa, nie zachwyca. No jest znośny. Nie jest to gra, którą chce się komuś pokazać i powiedzieć „zobacz, jak to niesamowicie wygląda”, tak jak to było w przypadku chociażby Company of Heroes pierwszego. Sudden Strike 4 wygląda jak wszystko w zasadzie. Czyli jak nic. I z tym swoim wyglądem i upartym trzymaniem się zasady, że każdy żołnierz piechoty jest osobną jednostką oraz tradycyjnym, niezbyt wygodnym interfejsem, nie jest grą zbyt czytelną niestety. Brakuje przejrzystości, brakuje tej możliwości ogarnięcia pola bitwy okiem i zrozumienia tego, co się dzieje. Dawniej to było normalne, nikt nie robił lepiej, więc nie było co narzekać. Ale dawniej było dawniej, a dziś jest dziś.

Sudden Strike 4 jest przestarzały. Gdyby był grą lepszą, lepiej zaprojektowaną, a nadal trzymałby się tych dawnych zasad i pomysłów, to byśmy powiedzieli, że jest klasyczny. Ale że jest rutynowym, pozbawionym jakiegokolwiek polotu przeciętniakiem, to pasuje wyłącznie słowo „przestarzały”. A kto chce grać w taką grę? Nikt, oczywiście. I to widać po liczbie chętnych do rozgrywek sieciowych. Wieczorami można zebrać może z kilka osób, z którymi da się zagrać mecz czy dwa na jednej z większych map. Jeśli ma się szczęście. I dużo cierpliwości. I w ogóle chęć by grać w niezbyt świeżą od strony mechaniki sieciową stronę Sudden Strike 4. Multi nie jest tutaj zły. Zabawa w przejmowanie flag i kontrolę nad dworcami oraz portami, w których można zamawiać nowe jednostki, nie jest jakaś szczególnie nieudana. Ale nie jest też dobra. Nie, jeśli zestawi się ją z tym, co oferuje konkurencja, i to nie tylko ta tegoroczna, ale i ta sprzed lat.

Sudden Strike 4 wygląda jak gra stworzona po linii najmniejszego oporu. Były wytyczne od wydawcy, że ma nie schodzić poniżej pewnego przeciętnego poziomu, więc doświadczeni węgierscy projektanci nie zeszli. Ale nie wyszli też o milimetr nawet ponad. A i same wytyczne nie były nakreślone z jakimś wielkim rozmachem. Skończyło się to wszystko tak, że dostaliśmy grę, która jest słabsza od reedycji klasyków, które można znaleźć w koszu z przecenami za grosze, choć jest oferowana w pełnej cenie premierowej. I dlatego, mimo mojego sentymentu do tej serii, nie mogę znaleźć ani jednego powodu, dla którego warto by zwrócić uwagę na Sudden Strike 4. Są lepsze gry. Nie jedna, nie dwie, nie pięć nawet. Kilkanaście lepszych. Po co grać w tę?! No właśnie. Nie ma to sensu żadnego. Producenci przywrócili znaną markę... w zasadzie bez powodu, po nic, jakby mimochodem i przypadkiem. Smutne to, prawda?

5,5
Przeciętność, nijakość, bezhołowie i nuda
Plusy
  • niezła oprawa wizualna
  • trzy kampanie i sporo trudnych misji
  • tryb wieloosobowy i potyczki działają poprawnie
Minusy
  • archaiczny styl rozgrywki
  • pozbawione polotu, schematyczne misje
  • żadnych wyróżniających się cech
  • niższy poziom niż u gier sprzed dekady
  • nikt nie chce grać w tryb wieloosobowy
Komentarze
1
Bambusek
Gramowicz
22/10/2017 13:54

Przywrócili, żeby wepchnąć na konsole (a i tu sie zabrali za to od odbytu strony, bo wyraźnie najpierw stworzono wersję pecetową, a potem portowano). Tam jest bez znaczenia, że gra nie wytrzymuje porównania nawet z 10 letnim CoHem, a co mówić o nowszych tytułach, bo CoHa i tych nowszych na konsolach nie ma.