Trafienie Krytyczne #30. Czy oni się nie boją?

Sławek Serafin
2017/08/13 15:00
7
0

Dziś będzie o strachu. Strachu przed grami. Nowymi grami.

Nie wiem, czy oni się boją. Wydaje mi się, że trochę tak, bo sytuacja staje się coraz bardziej klarowna i coraz lepiej widać, że należy się bać. Może nie kulą się z przerażenia, może nie mają stanów lękowych, które nie pozwalają im spać w nocy, ale na pewno odczuwają narastający niepokój odnośnie tego, jak się wszystko rozwija. Muszą, bo sprawy nie idą po ich myśli. Pozmieniało się. Bardzo się pozmieniało. I oni będą musieli się zaadaptować, albo powoli, ziarnko po ziarnku, nieuchronnie, rozsypią się zbudowane przez nich monumenty. No tak, ale kto? I czego się bać? Nie wyjaśniłem, prawda? Specjalnie tak, żeby nie było od razu oczywiste, że chodzi mi o decydentów z wielkich koncernów produkujących gry. I o ich strach przed nowym. Przed naprawdę nowym.

Trafienie Krytyczne #30. Czy oni się nie boją?

Cała branża tworzenia gier od wielu, wielu lat opierała się na jednym, niezmiennym, wykutym w kamieniu prawie. Prawie, które mówiło, że najwięcej, najlepiej i najbardziej bezpiecznie zarabia się na znanych markach i na sequelach. Od dwóch dekad tak było, czyli prawie od zawsze. Takie produkcje były najlepszą inwestycją, więc też najwięcej ich robiono i dostawaliśmy okropniaste tasiemce przeróżne, tłuczone od sztancy rok po roku. Assassin’s Creed, Call of Duty, kolejne FIFA, kolejne dodatki do World of Warcraft i tak dalej. Wszyscy się nawzajem naśladowali, wszyscy od siebie ściągali, a gry robiły się coraz mniej kreatywne, coraz bardziej zapętlone i połykające własny ogon. I wszyscy byli zadowoleni. Producenci mieli bezpieczną, pewną metodę na zarobek. A gracze mieli to, co lubią. Według bardzo mądrego cytatu z kultowego Rejsu najbardziej lubimy te melodie, które już znamy. Przez reminiscencję. Więc odpowiadała nam ta sytuacja. Wszystkim odpowiadała, oprócz kilku etatowych malkontentów, takich jak ja na przykład.

Ale sytuacja się zmieniła. Najpierw pojawił się Steam i cyfrowa rewolucja. Rynek PC eksplodował niezależnymi produkcjami. I zaczęły się pojawiać przeboje znikąd. Na listy bestsellerów wskakiwały gry, które… nie powinny w sumie, bo nie były kontynuacjami, nie były przemyślanymi, wykalkulowanymi, stworzonymi według odwiecznych zasad produktami, lecz po prostu grami. Grami z nowymi pomysłami. Przez jakiś czas wydawało się, że to tylko taki efekt uboczny, że to nie jest nowy trend jako taki, tylko coś interesującego, co się gdzieś tam dzieje, ale nie ma zbyt wielkiego wpływu na kształt całego rynku. Ot, ślepe kury trafiają w ziarna i tyle. Zdarza się. To minie. No jasne, jest ten Minecraft. Jest to League of Legends. Jest to DayZ i cała powódź pochodnych. I nasz Wiedźmin. Jest również to Rocket League. Oraz Overwatch. I PlayerUnknown’s Battlegrounds. I te wszystkie dzikie, trafiające właśnie na ślepo, przeboje mobilne. I… eee, no tak, trochę tego dużo, nie? I coraz więcej. I wyjąwszy Overwatch to wszystko są rzeczy spoza układu, że tak powiem. Jeźdźcy znikąd, którzy przybywają do miasteczka na skrzydłach burzy i radośnie tratują status quo.

I nagle okazuje się, że sequele już się tak dobrze nie sprzedają. Że znane marki zawodzą. Nie wszystkie oczywiście, GTA V na przykład to ewenement i fenomen na niespotykaną skalę. Ale reszta? Reszta zaryła nosem w glebę. Nagle się okazało, że nowy Mass Effect to już nie to. Że nowe Call of Duty powoduje kręcenie nosem. Że Assassin’s Creed trzeba było zastopować, bo się seria zaczęła rozsypywać na naszych oczach. Dawniej tego nie było, nie? A teraz jest. I czy to dlatego, że te gry są jakoś gorzej wyprodukowane? Że spadła ich jakość? Że nagle i powszechnie wielkie koncerny zaczęły tworzyć byle co? Nie. One zawsze tworzyły byle co. Tylko my, gracze, dopiero teraz to zauważyliśmy, gdy pojawiły się inne gry, które wniosły rzeczy nowe, rzeczy fajne i ekscytujące o wiele bardziej, niż tamte smętne, odtwórcze dzieła rzemieślników pozbawionych inspiracji i polotu. Mamy porównanie w końcu. I to porównanie wypada na niekorzyść sequeli, które nie są gorsze jako takie, tylko nie zdołały być lepsze po prostu. Założę się, że taki Mass Effect: Andromeda zrobiłby furorę nawet w tym swoim opłakanym stanie, gdyby nie to, że wyszedł wcześniej Wiedźmin 3. Że pojawił się ktoś spoza układu, znikąd właśnie, przygalopował na Płotce i podbił poprzeczkę tak wysoko, że biedni korpowyrobnicy, przyzwyczajeni do tłuczenia ciągle tego samego i tak samo, nie zdołali się dostosować i ogarnąć sytuacji. I dostali za to po zadkach od graczy, którym już się po prosty byle szajsu nie da wcisnąć tak łatwo jak dawniej.

GramTV przedstawia:

I dlatego uważam, że oni się powinni bać. Szefowie Activision, Electronic Arts, 2K Games, Microsoftu, Sony i UbiSoftu oraz całej reszty grubszych ryb. Ba, widać, że się boją właśnie. I niektórzy są na tyle zmyślni, że próbują się dostosować. Weźmy ten UbiSoft na przykład. Francuzi dali ostro po hamulcach z Assassin’s Creed. To raz. I śmiało zaryzykowali nową marką, The Division. To dwa. I trafili bardzo blisko dziesiątki, bo nie dość, że uratowali asasyńską serię przed spektakularnym rąbnięciem w drzewo na poboczu, to jeszcze tą swoją nowojorską, zimową, kooperacyjną przygodą wykręcili trzeci wynik na świecie jeśli chodzi o sprzedaż w ubiegłym roku. A gra nie była aż taka dobra, miała sporo różnych wad i problemów. Tylko była nowa. Gracze zaczęli chcieć nowego, i to tak bardzo, że można im było sprzedać nawet coś starego, tylko w naprawdę nowym ujęciu. Battlefield 1 to chyba największy sukces w całym cyklu, po całej serii porażek, i to dlatego, moim zdaniem, że zaserwował coś naprawdę świeżego i ciekawego. A tego właśnie zaczęliśmy w końcu chcieć, po latach zadowalania się produktem ciągle tym samym, taśmowym, mechanicznie pozbawionym wszelkiej śmiałości i fantazji.

I teraz oni właśnie powinni się bać. Bo nie ma już tak lekko. Nie ma już żadnej pewności, że następne produkcje należące do wielkich marek będą się tak dobrze sprzedawać. Jasne, jakaś inercja jest, to się nie zatrzyma w miejscu tak nagle. Ale jak już wcześniej mówiłem, monumenty, które wydawały się wieczne, zaczynają się powolutku rozsypywać. Najgorsze zaś jest to, że nikt nie zna dnia ani godziny, w której pojawi się następny jeździec znikąd i wicher za nim idący nie spowoduje jeszcze szybszej erozji dawnego układu.

To znaczy, najgorsze dla nich, dla tych, którzy powinni się bać. Nie dla nas. Dla nas, graczy, to w ogóle nie. Wręcz przeciwnie. Żyjemy w najlepszych czasach. My się cieszmy, radujmy i w ogóle. A oni? Niech drżą przed nieustępliwie nadciągającym koszmarem. I tak ich nigdy nie lubiliśmy za bardzo, nie?

Komentarze
7
KrzysztofMarek
Gramowicz
14/08/2017 17:21
4 godziny temu, Shaddon napisał:

Brutalna prawda jest taka, że gracze kochają zapełniać fora roszczeniami odnośnie "prawdziwych gier", jakie to rzekomo kiedyś się robiło, a dziś już nie robi, ale gdy przychodzi co do czego, rzucają się na pierwszy lepszy tytuł ogrywany przez ich ulubionego streamera.

Kupiłem Wiedźmina 1 i potem Wiedźmina I Edycja Rozszerzona.  Kupiłem Wiedźmina 2 i potem Wiedźmina 2 Edycja Rozszerzona, potem Wiedźmina 3,  potem dodatki, a na koniec Wiedźmina 3 Edycja Gry Roku. Zaiste, rzucam się na na pierwszy lepszy tytuł...

Usunięty
Usunięty
14/08/2017 12:44

Panie Sławku, znów się nie zgodzimy. To prawda, że listy bestsellerów okupują teraz gry niepochodzące ze stajni wielkich wydawców, co w sumie jest dobrym trendem, ale, patrząc na sprawę z drugiej strony, wiele spośród tych pozycji to produkty nieukończone, często zupełnie rozgrzebane i nikt nie jest w stanie zagwarantować milionom ich nabywców, że kiedykolwiek się to zmieni. To wcale nie są "najlepsze czasy dla graczy", jak pozwolił pan sobie stwierdzić. To czasy  nie tylko ocierających się o autoplagiat serii wypuszczanych cyklicznie, taśmowo wręcz, projektowanych z myślą o przyszłych DLC, a ostatnio nawet i mikrotransakcjach, ale również czasy szkieletów gier, półproduktów w fazie "wiecznego rozwoju", które wcześniej rozdawane byłyby jako darmowe dema, a dziś stanowią jedną z najbardziej dochodowych gałęzi branży. Jak, pańskim zdaniem, sukces tych ostatnich ma w jakimkolwiek stopniu zmotywować wydawców do obrania lepszego dla nas kursu? Skoro "klon klona darmowego moda" sięga dziś po tytuł jednego z najbardziej ogrywanych tytułów na Steam, a tuż pod nim plasuje się pozostająca od dłuchich lat w fazie dewelopingu konkurencja, to czy takiemu EA naprawdę opłaci się doszlifowywanie własnych produkcji? Czy nie lepiej rzucić coś na rynek metodą "jest jakie jest, byle się koszta zwróciły i jeszcze trochę w kieszeni zostało", skoro wspominiany w tekście Wiedźmin 3 pochłonowszy dziesiątki milionów dolarów i 5 lat prac kilkuset osób sprzedał się tylko trochę lepiej od wypchniętej na Steam wersji alfa kolejnego battle royale?

Brutalna prawda jest taka, że gracze kochają zapełniać fora roszczeniami odnośnie "prawdziwych gier", jakie to rzekomo kiedyś się robiło, a dziś już nie robi, ale gdy przychodzi co do czego, rzucają się na pierwszy lepszy tytuł ogrywany przez ich ulubionego streamera. Parafrazując klasyka, można by pokusić się o stwierdzenie, że jeszcze nigdy tak nieliczni nie kształtowali gustów tak wielu. Nawet wy, dziennikarze wraz ze swoimi recenzjami, straciliście lwią część swej dawnej opiniotwórczości. Dziś prędzej ktoś zarzuci wam przyjmowanie łapówek od wydawców, niż przyzna, że być może znacie się lepiej na rzeczy od jakiegoś tam Mirka z kanału na youtube. To nie są żadne "dobre czasy", panie Sławku. To czas wszechobecnej bylejakości i galopującego owczego pędu.

zadymek
Gramowicz
13/08/2017 22:11
6 godzin temu, Gram.pl napisał:

Według bardzo mądrego cytatu z kultowego Rejsu najbardziej lubimy te melodie, które już znamy. Przez reminiscencję.

OK, pierwszy para-anegdotyczny argument - na to ja mogę, analogicznie, odeprzeć, że JA najbardziej lubię nowe melodie, bo stare MI się przejadły. Taki to mądry cytat /uploads/emoticons/wink.png" srcset="/uploads/emoticons/wink@2x.png 2x" title=";)" width="20" /> Niemniej, jeśli idzie o rynek gier "elektronicznych", to mamy konkretne dane i tu się ta maksyma sprawdza. W sytuacji, gdy 90% nowych marek idzie do piachu w przeciągu pół roku od premiery, a rodzynki takie jak Playerunknown's Battleground trafiają się raz na kilka lat, mądrości korporacyjne urastają do rangi truizmów. Taka jest specyfika rynku sieciówek- konkurencja nie śpi, więc albo jesteś na szczycie, albo nie ma cię wcale.

6 godzin temu, Gram.pl napisał:

Wszystkim odpowiadała, oprócz kilku etatowych malkontentów, takich jak ja na przykład.

Witam w klubie.

6 godzin temu, Gram.pl napisał:

Na listy bestsellerów wskakiwały gry, które… nie powinny w sumie, bo nie były kontynuacjami, nie były przemyślanymi, wykalkulowanymi, stworzonymi według odwiecznych zasad produktami, lecz po prostu grami.

Na szczyty list sprzedaży trafiały/ją także odbite od sztancy, produkowane masowo, mniej lub bardziej niezależne / mobilne popierdółki wzorowane na pionierach przecierających szlak. Takie to "nowe" idzie.

6 godzin temu, Gram.pl napisał:

Mamy porównanie w końcu. I to porównanie wypada na niekorzyść sequeli, które nie są gorsze jako takie, tylko nie zdołały być lepsze po prostu.

A Battlefield? A Dragon Age? A Resident Evil? Far Cry? Uncharted? Also: wrzucanie do jednego worka tytułów single- i multiplayer- really, really?

A dorzucanie do tego kazusu Mass Effect, to już w ogóle kula w płot - równie dobrze można rozprawiać o kryzysie serii Batman: Arkham na podstawie wieści o wycofaniu Arkham Knight  PC ze sklepów.

6 godzin temu, Gram.pl napisał:

I śmiało zaryzykowali nową marką, The Division. To dwa. I trafili bardzo blisko dziesiątki, bo nie dość, że uratowali asasyńską serię przed spektakularnym rąbnięciem w drzewo na poboczu, to jeszcze tą swoją nowojorską, zimową, kooperacyjną przygodą wykręcili trzeci wynik na świecie jeśli chodzi o sprzedaż w ubiegłym roku.

Nie byłbym tak entuzjastyczny, gdy mowa o "nowościach" od UbiSoft: For Honor i The Division umierają na naszych oczach.

 BTW Overwatch, zna ktoś, kojarzy ktoś?  Więcej tego samego, w nowym opakowaniu, bardziej przyjazne dla mas - tak wygląda korporacyjna odpowiedź ...i jest to dokładnie taki sam mechanizm, jak w przypadku wspomnianego LoL i Minecraft: ktoś bierze rokujący, średnio zrealizowany pomysł, i robi z niego lepszy użytek.

Mówi się w sieci, ludzie mówią, że ten korporacyjny produkt ukatrupił nowatorską konkurencję (Battleborn), tudzież przyczynił się do drastycznych zmian u innego, niezależnego, konkurenta (Paladins). Taka to świetlana przyszłość?

 




Trwa Wczytywanie