Bałagan w szkolnym zeszycie - recenzja gry Drawn to Death

Adam "Harpen" Berlik
2017/04/11 11:00
1
0

Nie da się ukryć, że Drawn to Death jest oryginalne pod względem oprawy wizualnej, ale jako sieciowa strzelanka zawodzi w zbyt wielu aspektach.

Bałagan w szkolnym zeszycie - recenzja gry Drawn to Death

David Jaffe to znany producent gier wideo, który za sprawą Drawn to Death po raz kolejny stara się zapisać w historii elektronicznej rozrywki. Ów jegomość doskonale znany jest przede wszystkim z serii God of War, ale na koncie ma również Twisted Metal i kilka innych produkcji. Choć po jego najnowszym tytule ewidentnie widać, że powstał według oryginalnej koncepcji, nie wszystko zagrało w nim, jak należy. Zalety można wymienić na palcach jednej ręki, natomiast wad jest znacznie więcej i to właśnie one sprawiają, że jeśli planowaliście zagrać w Drawn to Death, to możecie śmiało je zmodyfikować - gra nie jest warta uwagi.

Mamy tutaj do czynienia z trzecioosobową strzelanką oferującą wyłącznie możliwość rozgrywki za pośrednictwem internetu. Drawn to Death na tle innych przedstawicieli gatunku wyróżnia się specyficzną oprawą wizualną, która początkowo może budzić mieszane odczucia. Pojawienie się na ekranie zmutowanej kobiety z głową rekina czy też konia z wielkimi piersiami niekoniecznie wszystkim musi przypaść do gustu. Tak samo jak możliwość noszenia na plecach korpusu pewnego koszykarza pomagającego nam w walce. W porównaniu do takich bohaterów zwariowany chłopiec z gitarą, kombatant wojenny, Statua Wolności z jednym okiem czy obściskujący się rycerze wydają się czymś zupełnie normalnym...

Z krótkiego wprowadzenia do zabawy wynika, że akcja Drawn to Death toczy się w zeszycie ucznia szkoły średniej, dlatego też podczas rozgrywki biegamy po lokacjach przypominających bohomazy jakie z pewnością niegdyś sami umieszczaliśmy na ostatnich stronach brulionów. To właśnie tam naprzeciwko siebie stają rozmaite postacie (na starcie mamy zaledwie sześciu bohaterów do wyboru) wyposażone w potężne narzędzia zagłady i dodatkowe umiejętności, którymi kierujemy, by wygrywać kolejne mecze i wspinać się w sieciowym rankingu. Brzmi fajnie, ale nie ukrywam, że z powodu właśnie takiej, a nie innej grafiki, po kilku godzinach rozgrywki moje oczy były strasznie zmęczone.

Pomysł jest naprawdę oryginalny, dlatego też Drawn to Death początkowo miało być wydane jako gra free-to-play, ale ostatecznie zdecydowano się na tradycyjną formę dystrybucji, jednak z małym "ale". Recenzowana produkcja w dniu premiery została udostępniona subskrybentom PlayStation Plus, więc każdy posiadacz tego abonamentu może sprawdzić, z czym to się je. Wygląda niestety na to, że spora część osób nawet nie pomyślała o pobraniu gry, bo serwery świecą pustkami, mimo iż do jednoczesnej zabawy potrzeba maksymalnie czterech użytkowników. To pierwsza i główna wada - jak grać w sieciowego TPS-a, skoro na połączenie z innymi graczami trzeba czekać nawet trzy minuty, a niekiedy po tym czasie i tak dowiadujemy się, że system nie znalazł chętnych do gry?

Twórcy gry Drawn to Death nie do końca zdają sobie sprawę, że kluczem do sukcesu jest frajda płynąca z rozgrywki. Opisywany tytuł rzadko takową zapewnia, gdyż zabicie przeciwnika wymaga tutaj nieustannego strzelania w jego kierunku nawet przez 20 sekund! Każdy uczestnik zabawy posiada zbyt dużo punktów zdrowia, a dodatkowo może nam uciec w trakcie zabawy i uleczyć się, w efekcie czego starcie będzie trwało jeszcze dłużej. Gdyby nawet zredukować pasek życia naszych oponentów o jedną piątą, to być może wtedy zabawa nabrałaby rumieńców. System strzelania jest całkiem przyjemny, a faszerowanie wrogów ołowiem może się podobać.

Rozgrywkę w Drawn to Death możemy sobie urozmaicić, bawiąc się umiejętnościami naszych postaci. Gra zapewnia dostęp do różnorakich gadżetów, takich jak np. możliwość wezwania drona, który będzie strzelał do pobliskich wrogów czy też rzucania granatami w kierunku nieprzyjaciół. Wtedy robi się naprawdę ciekawie, ale co z tego, skoro szybko zdajemy sobie sprawę, że spośród zaledwie kilku grywalnych postaci, tak naprawdę połowa z nich jest z góry skazana na porażkę? Jedna z nich może wystrzelić pentagram w kierunku wroga, inna natomiast zaatakować przeciwnika z wyskoku, ale w obu przypadkach takie działania wymagają ogromnej precyzji. Dla porównania inna bohaterka w ramach zdolności otrzymuje dostęp do strzelby, która "zjada" wrogowi prawie pół paska życia. Jeśli tak jest, to oznacza, że ktoś całkowicie nie zadbał o zbalansowanie tych klas postaci.

Docelowym trybem gry w Drawn to Death jest zabawa rankingowa, ale zanim ją odblokujemy, musimy ukończyć pięć nierankingowych rozgrywek. To bardzo dobre rozwiązanie, które pozwala na zapoznanie się z grą bez konieczności martwienia się o zapisywanie słabych wyników na naszym koncie. Rozpoczynając wspinanie się po szczeblach sieciowej drabinki musimy liczyć się z tym, że chętnych do zabawy będzie jeszcze mniej niż wcześniej.

GramTV przedstawia:

Wśród czterech podstawowych trybów rozgrywki oferowanych przez Drawn to Death znajdziemy: Deathmatch, Team Deathmatch, Organ Donor (zbieramy serca poległych wrogów i musimy je dostarczy w odpowiednie miejsce na mapie) oraz Brawl (siedmiorundowy pojedynek z przeciwnikiem). Każdy z nich (poza Brawlem) występuje w dwóch wariantach: zwykłym oraz core. W przypadku Deathmatchu i Team Deathmatchu jedyną różnicą jest fakt, że w core śmierć naszego bohatera zmniejsza liczbę zdobytych punktów. Z kolei poza zwykłym Organ Donor, dostępny jest także Organ Duel adresowany jedynie do zabawy w duecie.

Drawn to Death może się jednak pochwalić ciekawie zaprojektowanymi mapami. Obszary nie są zbyt duże, więc biorąc pod uwagę fakt, że w jednej rozgrywce bierze udział maksymalnie czterech graczy, wciąż bierzemy czynny udział w starciu. Nie ma mowy o szukaniu wrogów czy też kampieniu. Do zalet poszczególnych lokacji należy zaliczyć ich pionową konstrukcję. Co rusz skaczemy bardzo wysoko, mijając się z naszymi rywalami w powietrzu, biegamy po dachach czy też skaczemy z jednego budynku na drugi. Kiedy w takiej sytuacji każdy wybierze odpowiednią (czyli dobrze zbalansowaną) klasę postaci, okazuje się, że zabawa może sprawić frajdę. Szkoda tylko, że takich momentów jest znacznie mniej niż byśmy sobie tego życzyli.

Zanim jednak trafimy na serwer, warto przejść całkiem rozbudowany samouczek. Drawn to Death co prawda nie wymyśla koła od nowa, ale warto w spokoju opanować podstawy sterowania i dowiedzieć się, jak korzystać z umiejętności postaci. Zwłaszcza, że to jedyny moment zabawy, kiedy żarty potrafią nas rozbawić. Przykładem jest chociażby fragment, kiedy to dowiadujemy się, że zamiast przeładowywać broń odpowiednim przyciskiem, wystarczy powiedzieć "reload" do mikrofonu. Po kilku nieudanych próbach okazuje się, że twórcy - kolokwialnie rzecz ujmując - robią sobie z nas jaja, co może prowadzić jedynie do rozbawienia.

Skoro jesteśmy przy temacie humoru, to warto dodać, że w późniejszej fazie zabawy Drawn to Death zbudza wyłącznie uśmiech politowania, a żarty są naprawdę niskich lotów. Na ekranie pojawiają się autorskie memy, których "bohaterowie" albo robią kupę, albo każą nam ssać sami wiecie co. Z czasem obraża nas również narrator, co skutecznie zniechęca do zabawy. Gdybym chciał dowiedzieć się tego i owego na swój temat, odpaliłbym jakiś rosyjski serwer w innej grze. Oczywiście sam jestem fanem czarnego humoru, nie stronie od wyszukanych dowcipów, itd., ale tutaj autorzy ewidentnie kierują swoją grę do... No właśnie, do kogo? Odnoszę wrażenie, że tym aspektem chcieli sparodiować zachowanie graczy w innych sieciowych strzelankach, ale wyszło im to bardzo marnie.

W trakcie przesiadki z free-to-play na grę sprzedawaną w pełnej cenie twórcy Drawn to Death chyba zapomnieli o zlikwidowaniu mikropłatności. Te pojawiają się na każdym kroku, a ceny skrzynek, jakie możemy kupić za prawdziwe pieniądze, są bardzo wysokie - spójrzcie tylko na powyższy obrazek. W skrzynkach znajdziemy albo nikomu niepotrzebne skórki, albo też mało śmieszne obrazki, którymi będziemy mogli "obdarować" innych graczy w trakcie zabawy. Za prawdziwą kasę natychmiast odblokujemy także wszystkie rodzaje broni.

Drawn to Death nie jest może jednym wielkim niewypałem, ale grą z niewykorzystanym potencjałem. Strzela się całkiem przyjemnie, bieganie po dobrze zaprojektowanych mapach potrafi sprawić frajdę, natomiast kiepski balans postaci, znikoma liczba trybów zabawy (jedynie cztery), męcząca wzrok grafika i mikropłatności powodują, że ciężko polecić recenzowaną produkcję miłośnikom gatunku. Zwłaszcza, że podczas zabawy będą musieli zmagać się zarówno z niedoskonałościami mechaniki rozgrywki, jak i żartami niskich lotów.

4,0
Lepiej pobazgrolić w zeszycie
Plusy
  • dobrze zaprojektowane mapy
  • całkiem niezły system strzelania
  • ciekawy pomysł na oprawę wizualną
Minusy
  • problemy ze znalezieniem chętnych do zabawy
  • grafika szybko męczy oczy
  • mało postaci i trybów zabawy na starcie
  • kiepski balans rozgrywki
  • wrogowie mają zbyt dużo punktów zdrowia
  • humor bardzo niskich lotów
  • mikropłatności
Komentarze
1
Moooras
Gramowicz
11/04/2017 12:13

Dokładnie tego się spodziewałem po tej grze. Szkoda czasu gości, którzy przy niej pracowali :(