Potwory 1:0 Ludzie - recenzja filmu Kong: Wyspa Czaszki

Jakub Zagalski
2017/03/11 13:30
1
0

O co panu chodziło, panie reżyserze?

Potwory 1:0 Ludzie - recenzja filmu Kong: Wyspa Czaszki

Po wyjściu z kina długo biłem się z myślami, próbując ustalić, co ja właściwie przed chwilą obejrzałem. Film o walkach wielkich potworów? Antywojenny dramat nieudolnie małpujący (przepraszam, musiałem) „Czas Apokalipsy”? Wzruszającą opowieść o nadziei i miłości, a może kino nowej przygody? Można oczywiście założyć, że obraz w reżyserii Jordana Vogta-Robertsa miał być gatunkowym i estetycznym miszmaszem. To by naprawdę wiele tłumaczyło, gdyż przy całej wspaniałości Konga i jego niszczycielskiej siły, „Wyspa Czaszki” jest koszmarnie nierówna, a miejscami wręcz groteskowa.

Pomijając króciutki prolog, scenariusz, nad którym pracowali autorzy „Godzilli” (2014) i „Jurassic World”, przenosi widza do lat 70. Amerykanie właśnie wycofują swoje wojska z Wietnamu, a walka o dominację w kosmosie między dwoma głównymi uczestnikami zimnej wojny trwa w najlepsze. Dzięki najnowszym zdjęciom satelitarnym Bill Randa (John Goodman), naukowiec tropiący prehistoryczne potwory i towarzyszący mu młody geolog Houston Brooks (Corey Hawkins) cudem uzyskuje zgodę na zorganizowanie ekspedycji na nowo odkrytą Wyspę Czaszki. Brooks nie ma pojęcia, czego należy się spodziewać po faunie i florze tajemniczej wyspy, z kolei Randa jest przekonany, że wreszcie uda mu się dowieść istnienia prehistorycznych stworów, które nie podzieliły losu dinozaurów.

W wyprawie biorą również udział żołnierze kawalerii powietrznej, którzy w przeciwieństwie do swojego dowódcy Prestona Packarda (Samuel L. Jackson) marzą o bezpiecznym powrocie do domu i zapomnieniu o koszmarze wojny. Do ekipy dołącza również awanturnik do wynajęcia James Conrad (Tom Hiddleston), „subtelnie” nawiązujący nazwiskiem do autora „Jądra ciemności”, piękna fotografka (Mason Weaver), która naoglądała się okropieństw wojny w Wietnamie, oraz cały zastęp trzecioplanowych postaci, których ani nie zapamiętamy z imienia, ani nie zdążymy polubić.

Co znamienne, „Kong: Wyspa Czaszki” nie ma głównego bohatera, oczywiście poza tytułową małpą. Wątki i motywacje poszczególnych członków wyprawy są ze sobą silnie powiązane, jednak żaden z nich nie dominuje. Taki zabieg może zaskakiwać, biorąc pod uwagę, że na liście płac nie brakuje wielkich nazwisk. Powiem więcej, większość aktorów po prostu się marnuje w tym scenariuszu.

GramTV przedstawia:

Z jednej strony pozwala to ustawić w centrum postać Konga, który mimo że na pierwszy rzut oka gra czarny charakter, to w rzeczywistości łączy w sobie cechy antagonisty, ofiary i herosa. Kong jest tu najważniejszy, bo wszystkie wątki ludzkich bohaterów prowadzą właśnie do niego. Ma to sens i jestem w stanie kupić taką interpretację. Jednocześnie nie przemawiają do mnie te jednostkowe opowieści członków wyprawy, które raz zahaczają o pastisz, by po chwili zmienić się w dramatyczny obraz o antywojennej wymowie.

„Kong: Wyspa Czaszki” miejscami czerpie pełnymi garściami z pierwszego „Predatora” - grupa ludzi przedziera się przez dżunglę ze świadomością, że lada moment może ich zaatakować tajemnicze monstrum, a dialogi są zbyt często kwitowane czerstwym one-linerem. Jeżeli w ten sposób reżyser chciał podkreślić, że filmu o walkach wielkich potworów nie należy brać na serio, to zrobił to wyjątkowo niezdarnie. Perypetie ludzi przez nastrojową niekonsekwencję bardzo szybko przestały mnie interesować i nie mogłem się doczekać, gdy na ekranie zacznie wariować kolejne monstrum. Bo to w tym filmie jest najlepsze.

Próba sprzedania widzowi poważnych rozważań na temat okrucieństwa wojny, arogancji człowieka czy oddania dla sprawy jest niezdarna i w takim wydaniu zupełnie niepotrzebna. Co innego całe fantastyczne tło z mitologią wyspy, opowieścią o panowaniu Konga i jego odwiecznej walce. Te mocno gatunkowe elementy są szczere i konsekwentne, bo w tym filmie jedynie fenomenalnie zrealizowane walki monstrów mają znaczenie. Widać to wyraźnie w scenie na cmentarzysku, kiedy doskonale wyszkoleni i doświadczeni żołnierze, świadomi czyhającego tam zagrożenia, zachowują się jakby byli na spacerze. A robią te wszystkie głupoty dlatego, że są narzędziami w rękach reżysera, który chce ich odpowiednio poustawiać do widowiskowej sceny walki. Dramaty, tęsknota za domem, pisanie listów do syna, którego się nigdy nie zobaczy schodzą na drugi plan, bo trzeba chwycić za karabin i robić to, czego oczekujemy po bezmyślnym akcyjniaku.

„Kong: Wyspa Czaszki” to doskonałe kino gatunkowe poprzeplatane irytującymi wątkami ludzi, którzy robią tylko jedną dobrą rzecz – widowiskowo umierają. Obraz Vogta-Robertsa to monster movie, które próbuje być czymś ponadto. Zupełnie niepotrzebnie, bo siła tego filmu tkwi w rewelacyjnie (serio, dawno nie widziałem czegoś tak dobrego) zrealizowanych scenach walki. Niestety są one zbyt gęsto poprzeplatane słabo napisanym „ludzkim” scenariuszem, silącym się na dowcipy i pełnym schematycznych lub wręcz groteskowych zachowań. Jeżeli chcecie się dobrze bawić, oglądając strzelanie do wielkich pająków lub zapasy Konga z paskudnymi jaszczurami – czym prędzej rezerwujcie bilety do kina. I jednocześnie pamiętajcie, że wyjście do toalety w scenach dialogowych nie jest w przypadku tego filmu złym pomysłem.

Komentarze
1
Usunięty
Usunięty
15/03/2017 21:10

powyższe linki są słabej jakosci obrazu, wogóle tego nie idzie ogladać, poniżej daje dobry link

Cały. ten film z lektorem po polsku oglądałam tu: http://gigup.net/b4836a33

lub pobierz. go na dysk tu:   upshare.pl/bda464ce