Konsola do domu i na wynos - recenzja Nintendo Switch

Jakub Zagalski
2017/03/08 15:00

Jedna genialna gra, mikroskopijne kontrolery i tablet ze stacją dokującą - tak w skrócie można opisać debiut nowej konsoli Nintendo.

Konsola do domu i na wynos - recenzja Nintendo Switch

Po premierowym weekendzie Switch Reggie Fils-Aime podał całkiem zaskakującą informację, że najnowsze dziecko japońskiego producenta to najlepiej sprzedająca się konsola Nintendo w historii. To w głównej mierze zasługa The Legend of Zelda: Breathe of the Wild, która jest najlepszym system sellerem (Link przebił nawet Super Mario 64) i w gruncie rzeczy jedynym sensownym powodem, dla którego warto w tym momencie kupić Nintendo Switch. Pod warunkiem, że nie ma się w domu Wii U.

Szerzej o The Legend of Zelda: Breathe of the Wild będą się rozpisywał w recenzji, która zbliża się wielkimi krokami, ale już teraz mogę zapewnić, że bardzo wysokie oceny zagranicznych krytyków (grających przed oficjalną premierą) i średnia 98% na Metacriticu nie jest dziełem przypadku, opłacania recenzentów czy wynikiem teorii spiskowej. Najnowsze przygody Linka w Hyrule to świetna gra, która pomimo niedociągnięć stanowi bardzo ważne osiągnięcie japońskiego giganta. Nic więc dziwnego, że masa graczy (Nintendo, co zrozumiałe, nie zdradza jeszcze konkretnych liczb) pobiegła do sklepu po zestaw z nową konsolą, mając przed oczami wizję grania w Zeldę wszędzie, gdzie tylko się da.

Minimalizm w pudełku

Testowy egzemplarz od polskiego dystrybutora Nintendo dotarł do mnie w dniu oficjalnej premiery, czyli w piątek 3 marca. Relatywnie niewielkie pudełko skrywało hybrydową konsolę, która w założeniu ma zadowolić praktycznie każdego: samotników przyklejonych do telewizora, fanów grania w towarzystwie i takich, którzy uwielbiają nosić swoje zabawki w plecaku i grać na nich w rozmaitych okolicznościach przyrody. Zestaw startowy Nintendo Switch kryje w sobie wszystko, co niezbędne do rozpoczęcia zabawy:

  • konsolę w kształcie tabletu (14x173x102mm) z 6,2-calowym ekranem (1280x720)
  • dwa kontrolery zwane Joy-Conami, które podpinamy bezpośrednio do konsoli, trzymamy niczym oddzielne wiiloty lub wpinamy w...
  • specjalny uchwyt do Joy-Conów
  • stację dokującą do konsoli ze złączem HDMI, USB i gniazdem zasilania
  • zasilacz
  • parę pasków na nadgarstek do Joy-Conów
  • kabel HDMI
  • instrukcję

Era dodawania do nowych konsol nośników z wersjami demonstracyjnymi gier dawno minęła, więc jedynym ratunkiem jest wizyta w eShopie. O kondycji cyfrowego sklepu Switcha rozpiszę się przy okazji omawiania poszczególnych gier, ale już teraz nadmienię, że w temacie darmowych próbek nie jest dobrze. Jedynym demem, które tam znalazłem, było Snipperclips, więc jeżeli nie kupiliście na starcie żadnej gry, to pozostaje wam pobawić się menu...

Kolorowe maleństwa

Wracając do samej konsoli, pierwsze, co mnie urzekło, to cudna kolorystyka Joy-Conów. Mój egzemplarz był wyposażony w niebieski i czerwony kontroler (w sprzedaży jest jeszcze cały czarno-szary Switch), których kolory na żywo wyglądają o wiele lepiej niż na zdjęciach. To oczywiście drobiazg, ale bardzo miły dla oka. Same Joy-Con wydają się zbyt małe, ale do moich rąk, przyzwyczajonych do Dual Shocka 4, dopasowały się bez większych problemów. Trochę mi zajęło przekonanie się do mikroskopijnych triggerów i d-pada na lewym Joy-Conie, który przyjął formę czterech oddzielnych, okrągłych przycisków, ale po jakimś czasie zupełnie zapomniałem o początkowych trudnościach. Dodam, że do testów otrzymałem również Pro Controller (sprzedawany oddzielnie za około 290 złotych), który kształtem i rozłożeniem przycisków/gałek przypomina pad xboksowy, ale sięgałem po niego bardzo rzadko.

Głównie dlatego, że w zestawie z konsolą znajduje się specjalny uchwyt do Joy-Conów (ten w kształcie głowy psa z krzywymi oczami i przyciskiem do robienia screenshotów). Początkowo obawiałem się, że grip jest zbyt wąski, ale bezpośredni kontakt z urządzeniem szybko to zweryfikował. Oczywiście komfort grania na danym rodzaju pada to kwestia bardzo subiektywna i wierzę, że niejeden gracz po spędzeniu kilku godzin z Joy-Conami w dłoniach rozbije świnkę-skarbonkę i pobiegnie po Pro Controller. W moim przypadku taki zakup z pewnością nie byłby obowiązkowy, choć przyznaję, że w niektórych grach tradycyjny pad sprawdza się po prostu lepiej od Joy-Conów (vide Fast RMX). W Zeldę gram jednak na tablecie/z Joy-Conami i w ogóle nie narzekam.

Nie zapominajmy również o multiplayerowym potencjale tych niewielkich kontrolerów. Wystarczy bowiem przytrzymać guziczek wystający od spodu, odpiąć od konsoli/uchwytu i mamy dwa oddzielne pady gotowe do kanapowego grania. Małe i asymetryczne, przez co sprawiające spore trudności graczom przyzwyczajonym do tradycyjnych kontrolerów. Na wzmiankę zasługują również żyroskopy wbudowane w Joy-Cony, które pozwalają na precyzyjne sterowanie za pomocą wychyleń kontrolerów. W Zeldzie można dzięki temu namierzać cel (przydaje się zwłaszcza podczas strzelania z łuku) i rozwiązywać niektóre zagadki, ale najlepiej potencjał wychyleniowy Joy-Conów demonstruje 1-2 Switch i Snipperclips. Niestety kontrolery odpięte od konsoli/uchwytu potrafią się czasem „pogubić” - desynchronizacja z konsolą, kiedy Joy-Con przez chwilę nie reaguje na wciskanie przycisków/ruszanie gałką, potrafi mocno zirytować, choć nie jest to problem występujący nagminnie i długotrwale.

Tablet pod telewizorem

Po pierwszej demonstracji Switcha w październiku zeszłego roku pisałem, że mobilny charakter tej platformy nie bardzo mnie interesuje, bo jako regularny użytkownik 3DS-a i PS Vity większość czasu spędzam z tymi konsolkami w domu. Niemniej jednak dostrzegam potencjał wynoszenia Switcha z dala od telewizora i grania w najdziwniejszych miejscach i w różnych konfiguracjach. Teraz, po kilku dniach spędzonych ze Switchem, stwierdzam, że hybrydowy charakter nowej platformy to strzał w dziesiątkę i jeden z powodów, dla którego warto (jeżeli nie dziś, to w przyszłości) zainteresować się tą zabawką.

GramTV przedstawia:

Granie na telewizorze, kiedy Switch spoczywa na podstawce wyposażonej w trzy niezbędne złącza (zasilanie, HDMI OUT i USB), nie różni się niczym od grania na tradycyjnej konsoli stacjonarnej. Ale wystarczy wysunąć tę tabletopodobną zabawkę, wpiąć Joy-Cony i już mamy w rękach przerośniętego handhelda, który nadaje się do samotnego grania w podróży (jedno ładowanie starcza na około 3 godziny) i jako atrakcja dla dwóch graczy. Z tyłu konsoli znajduje się wysuwana podpórka, zasłaniająca przy okazji gniazdo karty MicroSD, więc wystarczy znaleźć płaską powierzchnię, rozstawić sprzęt, odpiąć Joy-Cony i rozpocząć zabawę z innym fanem tego typu rozrywki.

Bebechy Switcha nie imponują, szczególnie porównując jego specyfikację z osiągami konkurencyjnych konsol, ale Nintendo już dawno przyzwyczaiło nas do tego, że ilość pikseli i GB RAM-u jest drugorzędna. Czas pokaże, w jaki sposób twórcy gier wykorzystają skromne możliwości Switcha, choć już na starcie nie zabrakło imponujących wizualnie produkcji. Legend of Zelda: Breath of the Wild ma świetny kierunek artystyczny, który pozwala wybaczyć 900p/30 FPS z okazjonalnymi spadkami płynności (na tablecie 720p/30 FPS). Ale przykładowo Fast RMX to prawdziwy potwór, w którym szalejemy po zakręconych torach z obrazem w jakości 1080p i płynnych 60 FPS-ach. Jak chcieć, to móc. Więcej o tych i innych grach premierowych na Switcha rozpiszę się w kolejnych tekstach.

Aktualizacje potrzebne od zaraz

Błyskawicznie po premierze Nintendo Switch w mediach społecznościowych czy na Youtube zaroiło się od niewesołych doniesień o jakości wykonania nowej konsoli. Wielu użytkowników narzekało na bardzo podatny na zarysowania ekran (nałożenie folii ochronnej to bardzo dobry pomysł), który może się uszkodzić od samego wsadzania konsoli do stacji dokującej. Niektórzy psioczą na port od zasilania, umieszczony na spodzie urządzenia, przez co ustawianie Switcha na wysuwanej podpórce i jednoczesne ładowanie staje się niemożliwe.

Problemy techniczne to nic nowego na starcie nowej konsoli, z czego doskonale zdają sobie sprawę gracze pamiętający YLoD, RRoD czy pękające zawiasy w niektórych DS-ach. Ot, taka specyfika premierowych egzemplarzy i miejmy nadzieję, że późniejsze partie będą wolne od wad. W moim rankingu błędów nowej konsoli prym jednak wiedzie oprogramowanie systemowe i bzdurne rozwiązania, które powinny być czym prędzej naprawione stosownymi aktualizacjami.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ktoś wpadł na pomysł, by pliki z save'ami były zapisywane w pamięci konsoli w taki sposób, że nie można ich skopiować na kartę MicroSD. W tym momencie można je wyłącznie skasować, więc jeśli coś niedobrego stanie się z waszą konsolą, to możecie się pożegnać z save'ami. O eksportowaniu ich do chmury oczywiście też nie ma mowy – być może zapowiadany na jesień start płatnej usługi online na Switchu przyniesie w tej kwestii korzystne zmiany.

Miłą odmianą jest możliwość zakładania kilku profili na jednej konsoli i korzystania z różnych wersji eShopu, gdyż Switch nie ma blokady regionalnej. Wszystko, co znajduje się na danej konsoli, może być używane przez użytkowników innych założonych kont. A jeżeli mamy dwa Switche i chcemy na nich korzystać z tego samego konta (i przypisanych do niego gier), to nie obejdzie się bez wcześniejszego określenia, która konsola w danym momencie ma być aktywna – dzielenie się zawartością konta jak za czasów PlayStation 3 nie jest możliwe.

Niepotrzebnym archaizmem jest dalsze korzystanie z Friend Codes, czyli specjalnie generowanych numerów, które musimy wpisać ręcznie do konsoli, by posiadacz danego FC pojawił się na naszej liście znajomych. Nintendo w dalszym ciągu musi się wiele nauczyć w temacie sieciowej infrastruktury i rozwiązań przyjaznych użytkownikom, gdyż pod tym względem jest daleko w tyle za konkurencją.

Maszynka do Zeldy

Najlepszy debiut w historii konsol Nintendo jest ogromnym zaskoczeniem, szczególnie, że Switch nie ma w tym momencie wiele do zaoferowania. Poza nową Zeldą oczywiście, która nota bene nie wiele gorzej sprawdza się na Wii U. Hybrydowa zabawka Big N ma ogromny potencjał i liczę, że go poznamy w ciągu najbliższych miesięcy za sprawą dedykowanych gier. W tym momencie jest ich niestety bardzo mało – o części tytułów wspominała wcześniej Katarzyna Dąbkowska, a na dniach postaram się przedstawić kilkanaście innych mniej lub bardziej ciekawych gier, które pobrałem na „dysk” mojej konsoli. Warto dodać, że Switch występuje tylko w jednej wersji z 32 GB pamięci, przy czym po instalacji systemu mamy do dyspozycji niespełna 26 GB. The Legend of Zelda: Breath of the Wild zajmuje przykładowo 13 GB, więc jeśli myślicie o kupowaniu gier z eShopu, to trzeba będzie zainwestować w sporą kartę MicroSD.

Kilka dni po premierze Nintendo Switch to tylko (a dla niektórych aż) maszynka do grania w nową Zeldę w domu i z dala od telewizora. Producent nie przygotował na start absolutnie żadnych funkcji multimedialnych – przeglądarki internetowej, aplikacji typu Netflix i innych odtwarzaczy. Nintendo broni się, że Switch to w pierwszej kolejności konsola do grania, co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę dotychczasową politykę firmy. Sony i Microsoft na starcie swoich ostatnich konsol również nie zapewniło szeregu okołogrowych atrakcji (pamiętacie lament, że PlayStation 4 nie może odtwarzać płyt z muzyką?), ale z czasem oferta stawała się coraz bogatsza. Switch siłą rzeczy nie dorówna multimedialnym kombajnom konkurencji, chociażby ze względu na brak odtwarzacza płyt (Switch obsługuje niewielkie kartridże), ale liczę, że Nintendo zadba o odpowiedni rozwój systemowy swojego dziecka.

Kupowanie Nintendo Switch tuż po premierze to wyraz ogromnej miłości do producenta i/lub chęci przenośnego grania w najnowszą Zeldę. Innych racjonalnych przesłanek do takiego zakupu nie widzę, bo ani zestaw startowych gier, ani brak jakichkolwiek dodatkowych funkcji nie zachęca do zainteresowania się tym sprzętem. A może się mylę? Dajcie znać w komentarzach, co was skłoniło do zakupu Switcha, albo dlaczego odsuwacie od siebie myśl o zakupie nowej zabawki od Nintendo.

Komentarze
13
Usunięty
Usunięty
10/03/2017 11:05
15 minut temu, Numenpl napisał:

Serio pojechałeś z tą innowacją - kurde to tak jak byś próbował podłączyć laptopa/PC do TV za pomocą HDMI i okazało się, że potrzebujesz jakiegoś zbędnego ustrojstwa.

Bo ja wiem? Gdyby konsolkę podłączało się bezpośrednio do tv to nie wyglądałoby to tak schludnie a tutaj mamy fajnie schowane kable i konsola nie pałęta się gdzieś po podłodze, żeby na nią wejść.

Usunięty
Usunięty
10/03/2017 10:48
17 godzin temu, lis_23 napisał:

Ja na początku psioczyłem na Switha ale poprzez zbieg okoliczności nabyłem tę konsolkę i jestem zadowolony.

Na plus zaliczę bardzo szybką przemianę konsoli mobilnej w konsolę stacjonarną i ciekawy i innowacyjny pomysł na tworzenie pada do gry na tv. Także stacja dokująca, moim zdaniem jest całkiem zgrabna, ma schludnie zorganizowane miejsce na okablowanie i podłączenia i przynajmniej u mnie nie rysuje ekranu konsoli. Obawiałem się trochę niskiej rozdzielczości ale nawet po podłączeniu do tv UHD 49 cali jakość grafiki nowej 'Zeldy" jest bardzo dobra a kolory wręcz rewelacyjne.

Na minus zaznaczę ceny gier, które powinny oscylować w granicy 100 - 150 zł a nie prawie 300 zł za "Zeldę".

Serio pojechałeś z tą innowacją - kurde to tak jak byś próbował podłączyć laptopa/PC do TV za pomocą HDMI i okazało się, że potrzebujesz jakiegoś zbędnego ustrojstwa.

Usunięty
Usunięty
09/03/2017 17:21

Ja na początku psioczyłem na Switha ale poprzez zbieg okoliczności nabyłem tę konsolkę i jestem zadowolony.

Na plus zaliczę bardzo szybką przemianę konsoli mobilnej w konsolę stacjonarną i ciekawy i innowacyjny pomysł na tworzenie pada do gry na tv. Także stacja dokująca, moim zdaniem jest całkiem zgrabna, ma schludnie zorganizowane miejsce na okablowanie i podłączenia i przynajmniej u mnie nie rysuje ekranu konsoli. Obawiałem się trochę niskiej rozdzielczości ale nawet po podłączeniu do tv UHD 49 cali jakość grafiki nowej 'Zeldy" jest bardzo dobra a kolory wręcz rewelacyjne.

Na minus zaznaczę ceny gier, które powinny oscylować w granicy 100 - 150 zł a nie prawie 300 zł za "Zeldę".




Trwa Wczytywanie