O rzeczach gorszych niż potwory - recenzja filmu Siedem minut po północy

Joanna Kułakowska
2016/12/02 18:00
0
0

Bardzo dobra ekranizacja przejmującej książki z pogranicza dramatu psychologicznego i fantastyki. Film J.A. Bayony naprawdę chwyta za serce.

Siedem minut po północy w reżyserii Juana Antonia Bayony stanowi filmową adaptację krótkiej powieści Patricka Nessa, który zajął się też scenariuszem niniejszej produkcji. Nosząca ten sam tytuł książka powstała na podstawie pomysłu Siobhan Dowd – chora na raka pisarka nie zdążyła zrealizować go przed śmiercią. Terminalna choroba to fundament opowieści, której esencją i spoiwem jest trauma związana z obcowaniem z ukochaną osobą odchodzącą wprost na naszych oczach, beznadziejny, szarpiący trzewia i dławiący oddech bunt wobec tej sytuacji oraz przeżywanie straty, nim jeszcze się dokona.

O rzeczach gorszych niż potwory - recenzja filmu Siedem minut po północy

Głównym bohaterem filmu Bayony jest Conor (Levis MacDougall) – zbyt młody, by być dorosłym, lecz już zbyt dojrzały, żeby pozostać dzieckiem. Wyzwania, z którymi mierzy się chłopiec, przerosłyby wielu dorosłych. I Conor, podobnie jak niektórzy z nich, ucieka. Lecz w przeciwieństwie do nich nie czyni tego dosłownie – trwa przy zmagającej się z rakiem matce (Felicity Jones), kurczowo trzymając się jej gasnącej obecności, ale przede wszystkim podtrzymując ją na duchu, dbając o jej wygodę i wykonując wszystkie domowe obowiązki. Ucieka w rozpaczliwą nadzieję, negację okrutnej rzeczywistości oraz codzienne przykrości, które mają za zadanie zagłuszyć prawdziwy, głęboki ból, i wreszcie w uporczywe batalie z apodyktyczną babcią (Sigourney Weaver), z którą i nie potrafi, i wcale nie chce znaleźć wspólnego języka. Szuka „wrogów” – realnych, zrozumiałych, których można obwiniać, którym można rozdawać ciosy lub je od nich przyjmować. Bohater ma kłopoty w szkole, bo choć nauczyciele rozpostarli nad nim ochronny parasol, osłaniając przed stresem kartkówek i odpowiedzi przy tablicy, to w praktyce zwyczajnie go ignorują (zapewne po trosze unikając kontaktu z cierpieniem, którego się bali, bo nie wiedzieli, jak mogliby pomóc; chroniąc się przed „zapachem chorej sztuki w stadzie”), ponadto znęca się nad nim grupka wyrostków. Jakby tego wszystkiego było mało, chłopak tęskni za nieobecnym ojcem (Toby Kebbell), pragnąc czasem pomieszkać wraz z nim w dalekiej Ameryce.

Kiedy się żyje w nieustającym stresie, psychika grozi eksplozją – i tak można tłumaczyć wydarzenia, które stały się udziałem Conora. Można też zatopić się we wzruszającą historię fantasy. To jeden z tych filmów, które da się interpretować na różne sposoby, a żaden, paradoksalnie, nie wyklucza drugiego. Tak czy owak, Siedem minut po północy (ang. A Monster Calls) opowiada o tym, że – w przeciwieństwie do baśni – w życiu jasno zdefiniowanych biegunów i jednoznacznych sytuacji to ze świecą szukać, a ludzie nie są ani do końca źli, ani całkowicie dobrzy, najczęściej zaś tkwią gdzieś pomiędzy. O tym, że są rzeczy gorsze niż potwory, i czasem, kiedy przydarzy się naprawdę potworna sytuacja, ostatnią deską ratunku jest przywołanie potwora lub odpowiedź na jego wezwanie. Gdyż potwór drzemie w każdym z nas i choć to straszne, zdarza się, że tylko jego ryk może przynieść ulgę. Tak więc pewnej nocy, dokładnie siedem minut po północy, rosnący na niezbyt odległym cmentarzu, ogromny, rozłożysty cis ożywa, przybierając antropomorficzną postać. I potwór (głos: Liam Neeson) przybywa do zbolałego chłopca...

Oświadcza on naszemu bohaterowi, że przez kolejne noce opowie mu trzy historie, a później przyjdzie czas na niego: Conor przedstawi mu czwartą – i będzie to całkowita prawda. Okoliczność ta okazuje się w tym samym stopniu przerażająca co dziwnie kojąca. Tajemnicze słowa istoty wraz z postępem fabuły nabierają coraz głębszego znaczenia, a nawet wielu znaczeń. Widzowie, obserwując zmagania chłopca przez pryzmat poznanych historii, szybko dostrzegają, że rozmaite sprawy wcale nie wyglądają tak prosto, jak mogłoby się wydawać. Poszczególne epizody w filmie Bayony zostały przewrotnie skonstruowane, a zachowania zaprezentowanych postaci podlegają więcej niż jednej interpretacji. Twórcy umiejętnie zadbali, by odbiorcy zmieniała się percepcja wydarzeń (np. szkolnej rutyny Conora) i motywacji bohaterów.

GramTV przedstawia:

Utwór – zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej – jest klasyczną baśnią terapeutyczną, wyraziście ukazującą psychologiczną prawdę o bohaterze oraz w ogóle ludziach znajdujących się w sytuacji, w której świat nie spełnia oczekiwań, a w dodatku i tak za chwilę wywróci się do góry nogami. I jak to zwykle bywa w przypadku baśni terapeutycznych, historie potwora stanowią przypowieści wymykające się tradycyjnym bajkowym standardom, bo nie ma dobra i zła, zbrodnia nie zawsze doczekuje się kary, a czasem wina i kara są jednym i tym samym. Oferują wgląd w skomplikowaną naturę człowieka i wybory, jakie przed nim stoją. Przeprowadzają chłopca w dorosłość, pozwalając mu zrozumieć rzeczywistość i samego siebie, a w końcu uzewnętrznić swoje uczucia. Najbardziej oczywistą jest pierwsza z historii, uzmysławiająca słuchaczowi, że nie należy pochopnie wydawać sądów (odnosi się ona głównie do babci bohatera, lecz po chwili namysłu widać, że po trosze łapią się w nią również ojciec i matka). Druga jest skonstruowana dużo luźniej, wydaje się bardziej mętna i bez klarownego przełożenia na rzeczywistość Conora, a jednak jeśli się głęboko zastanowić, kwestie wiary pokładanej nie w tym co trzeba, zaufania lokowanego w niewłaściwej osobie i nadziei, która stanowi połowę uzdrowienia, okazują się dotykać istoty problemu relacji chłopca z matką. Trzecia historia jest jasna, a jej przekaz bardzo mocny, choć w tym ostatnim aspekcie celuje wewnętrzna prawda głównego bohatera, którą w końcu musi wykrzyczeć samemu sobie, by nie oszaleć. Katharsis ukazane w Siedmiu minutach po północy trudno ująć w słowa – to coś bardzo energetycznego i poruszającego.

Wielki atut stanowi wizualna strona produkcji. Efekty specjalne w postaci walących się budynków i metafizycznego ognia pałającego we wnętrzu potwora... Animacja ruchów i nieco kostyczna mimika istoty, która nie pozwala zapomnieć, że mamy do czynienia z ożywionym drzewem, dla kontrastu żywe, niepokojące spojrzenie... Grafika jest naprawdę udana. Na uwagę zasługuje dość oryginalna decyzja przedstawienia przypowieści potwora za pomocą rysunkowej animacji. Wykorzystano klimatyczne akwarele i szkice tuszem, które, jak łatwo się domyślić, okazują się mieć specyficzne znaczenie dla osobistej historii Conora i jego mamy. Wszystko to uwypukla klimatyczna muzyka Fernando Velázqueza. Na wysokości zadania stanęli także aktorzy i aktorki. Levis MacDougall wykazał się nielichym talentem, portretując zagubionego nastolatka, natomiast Sigourney Weaver po prostu powala na kolana. Kreacja, którą stworzyła gwiazda serii Obcy, pokazuje jej wszechstronność i pozwala na chwilę refleksji: jak łatwo klasyfikujemy ludzi, szufladkujemy i uznajemy za wrogów, a z drugiej strony – jak szybko hodujemy na sobie grubą skórę, oblekamy się w pancerz, by nikt nie poznał, do jakiego stopnia zostaliśmy zranieni.

Ciężko znaleźć dzieło bez mankamentów – i tak też jest w przypadku obrazu Bayony. Poszczególne partie filmu zostały bardzo starannie zaplanowane i precyzyjnie skonstruowane. Mamy tu jednak nader niedopracowany wątek ojca. Niektórzy zapewne uznają go za banalny, płaski i niepotrzebny. Tak wcale nie jest. Jednakże twórcy nie dość wyeksponowali fakt, że ta postać wcale nie jest taka, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Trzeba bardzo uważnie słuchać pewnej rozmowy w szpitalu, by wychwycić rozbieżności. Szkoda, bo to ważna psychologicznie kwestia, która została potraktowana po macoszemu. Wspomnianej precyzji wykonania wymknęło się również samo zakończenie. Można dyskutować, czy Siedem minut po północy nie robiłoby jeszcze większego wrażenia, gdyby film skończył się na scenie wcześniejszej, kiedy to wykrystalizował się punkt kulminacyjny. Z drugiej strony patrząc, dzięki obecnemu zakończeniu uwypuklony został rys fantasy. Ale może efekt byłby mocniejszy, gdyby finalną scenę umieścić po końcowych napisach?

Jakby jednak nie było, Siedem minut po północy jest solidnie zrealizowanym, pięknym i mądrym filmem, który wyciska łzy z oczu. Opowieść tę można traktować jako zapis zaburzeń i procesu autoterapeutycznego, ale także jako traktat o tym, że są rzeczy gorsze niż potwory, a pod skórą świata czają się dziwy. Czasem mogą zawołać.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!