Pociąg do butelki i detektywistyczne odjazdy - recenzja filmu Dziewczyna z pociągu

Joanna Kułakowska
2016/10/06 17:00
0
0

Kryminalno-psychologiczna historia trzech życiowo zagubionych kobiet, czyli ekranizacja bestsellerowego thrillera Pauli Hawkins pod tym samym tytułem.

Film Dziewczyna z pociągu stanowi dość wierną adaptację swego powieściowego pierwowzoru. Książka Pauli Hawkins odniosła ogromny sukces wydawniczy, choć pod względem psychologicznej głębi i pisarskiego warsztatu zdecydowanie ustępuje np. Zaginionej dziewczynie autorstwa Gillian Flynn (którą w 2014 r. przeniósł na ekran David Fincher), jednak filmowi na jej podstawie nie można odmówić artyzmu. Obraz Tate’a Taylora wydobywa z powieści to, na czym autorce niewątpliwie zależało, lecz czyni to subtelniej – ujmuje przede wszystkim niemal poetycka niejednoznaczność scen, które oglądamy. Cały czas brodzimy wraz z narratorką przedstawionej tu historii w gęstej od kłamstw, zagmatwanej sytuacji, z której nie potrafi się wydostać i brnie coraz głębiej w bagno obsesji i alkoholizmu. Paradoksalnie jednak dzięki tej pierwszej natrafi ona w końcu na drogę wyjścia. Z biegiem czasu wydarzenia nabierają tempa i dosadnej ostrości, a rzeczy, które widz uznał za pewnik, okazują się iluzją, wynikiem intrygi, wspomnieniem sfabrykowanym przez bliski szaleństwa umysł lub deliryczną halucynacją. Ta gra twórców z odbiorcami, a zarazem świata przedstawionego z centralną postacią okazuje się największym atutem filmu, o którym trzeba jednak powiedzieć wprost: jest bardzo ciężki w odbiorze. To niepozbawiona realizacyjnych wad, złożona z ludzkich brudów i słabości układanka, a nie rozrywkowy kryminał, po którym się pośmiejemy i powspominamy brawurowe zwroty akcji.

Pociąg do butelki i detektywistyczne odjazdy - recenzja filmu Dziewczyna z pociągu

Fabuła Dziewczyny z pociągu składa się z wydarzeń ukazanych z perspektywy trzech, pozornie bardzo odmiennych od siebie kobiet, których losy są wzajemnie powiązane. Łączą je nie tylko osoby z otoczenia, ale również charakter przeżyć – uwikłanie w toksyczny związek, samooszukiwanie się, poczucie zagubienia i niepewność. Owszem, usiłują robić coś ze swoim życiem, ale przez długi czas przypomina to raczej konwulsyjne drgania rażonej prądem martwej żaby. W specyficzny sposób wiąże je też kwestia dziecka – Megan (Haley Bennett) zaprezentowana została jako osoba, która odrzuca możliwość zajścia w ciążę, a dzieci budzą w niej wstręt (prawdziwą ironią losu jest tu fakt, że została wmanewrowana w pracę opiekunki), Anna (Rebecca Ferguson) to wzorcowa mamuśka, która porzuciła dla córki intratną pracę, i wreszcie Rachel (Emily Blunt), kobieta, która zrobiłaby wszystko, żeby mieć potomstwo, ale niestety, pomimo starań, nie zostało jej to dane. Życie Rachel, która w filmie Taylora pełni funkcję narratorki, zostało kompletnie zdruzgotane. Wpadła w alkoholizm, straciła pracę, a jej małżeństwo się rozpadło. Każdego dnia wsiada do pociągu, oszukując swą współlokatorkę (Laura Prepon), że jedzie do firmy. Podczas podróży oddaje się swej obsesji, która pozwala jej na chwilę zapomnieć o nędzy egzystencji. Przez okno obserwuje mijane domy. Jest tam jej dawny dom, który sama urządziła i w którym spędziła szczęśliwe chwile z mężem (Justin Theroux), a gdzie teraz mieszka on z dawną kochanką i ich wspólnym dzieckiem.

Nasza bohaterka jednak koncentruje swą uwagę na innym miejscu. To uroczy budynek, w którym rezyduje młode małżeństwo – w jej wyobrażeniach bardzo szczęśliwe. Ona jest piękna, on zaś przystojny i bardzo się o nią troszczy. Ich życie to sielanka za szklanymi szybami – jawią się Rachel niczym barwne ryby w komfortowym akwarium. Bohaterka zanurza się w fantazjach na temat ich życia, a obserwowana przez nią dziewczyna niepostrzeżenie staje się jej idealnym alter ego, uosabiającym wszystko, co straciła lub co chciałaby mieć. Lecz pewnego dnia idealna fasada pęka, a zamek z piasku rozpada się w pył. Kobieta widzi z okna pociągu, jak „nieznajoma znajoma” stoi w objęciach mężczyzny, który nie jest jej mężem, i nagle coś w niej pęka. Ogarnia ją wściekłość, ból i poczucie zdrady. Pragnie ukarać dziewczynę. Niedługo potem budzi się zakrwawiona, znajdując się w częstym dla siebie stanie poalkoholowej „amnezji”. Dowiaduje się też, że obiekt jej niedawnej furii zaginął w tajemniczych okolicznościach... Rachel wkracza na kolejny etap obsesji – rozpaczliwie pragnie dowiedzieć się, co się stało z jej prywatną dziewczyną z pociągu, i rozpoczyna własne śledztwo. Czyżby to ona była winna? Łapie strzępki wspomnień, usiłując odtworzyć wydarzenia, rozmawia z ludźmi, podając się za kogoś innego, nawiązuje dziwaczną relację z małżonkiem zaginionej (Luke Evans), na przemian to mu współczując, to oskarżając, a tak naprawdę kompensując sobie utratę własnego związku i obiektu odgrywającego rolę jej idealnego JA. Fakt, że przez to bywa blisko eksmęża i jego nowej żony jeszcze komplikuje sprawy. Nic dziwnego, że w końcu awansuje na główną podejrzaną w oczach prowadzącej śledztwo oficer policji (Allison Janney).

W miarę jak płynie akcja Dziewczyny z pociągu, wychodzą na jaw kolejne elementy, które widz składa sobie niczym puzzle. A nie jest to łatwe zadanie. Podczas seansu trzeba być niezwykle ostrożnym tak w formułowaniu osądu bohaterów, jak i klasyfikacji oglądanych sekwencji – należy wciąż pamiętać, że oglądamy przez filtr percepcji niestabilnej emocjonalnie pijaczki, innym zaś razem nimfomanki cierpiącej na depresję lub matki ogarniętej paranoją i żyjącej w poczuciu zagrożenia ze strony nieobliczalnej, zazdrosnej wariatki. Co więcej, każda z postaci ujawnia zarówno swoje odrażające strony, jak i pozytywne postawy lub bolesne przeżycia, których byśmy się po nich nie spodziewali. W dodatku fabuła dosłownie składa się z „puzzli”, czyli anachronicznie przedstawianych fragmentów, które są o wiele łatwiejsze do śledzenia w książce, gdzie można przerzucić kilka kartek wstecz, by sprawdzić daty lub upewnić się, jak wtedy dane kwestie zostały ukazane. Oczywiście, nie wszystkie „fakty” rzeczywiście są faktami. Odbiorca musi być więc niesłychanie czujny, a i tak w końcu tu i ówdzie się pogubi.

GramTV przedstawia:

Nazbyt zagmatwana konstrukcja utworu połączona z refleksyjną prezentacją poszczególnych wydarzeń, a także ciężarem gatunkowym psychicznych doświadczeń bohaterów u wielu widzów spowoduje zmęczenie. Do tego gdzieniegdzie dochodzą niepotrzebne dłużyzny. Oczywiście, akcja nie zawsze płynie powoli, są tu momenty ścinające krew w żyłach albo poprzez zimną, metodyczną brutalność (czasem fizyczną, innym razem psychiczną), albo gwałtowne, buzujące emocje, każące zastanawiać się, kiedy w końcu wybuchną w akcie przemocy. Jednakże gdyby w poszczególnych scenach usunąć po kilka sekund, skrócić film dosłownie o kwadrans, wspomnianego zmęczenia raczej dałoby się uniknąć. Jest też problematyczna kwestia natury konstrukcyjnej. Taylorowi zależało na utworzeniu wizualnej i metaforycznej klamry – Dziewczyna z pociągu miała zatem rozpocząć się podróżą i odjeżdżającym pociągiem się zakończyć. Problem w tym, że punkt kulminacyjny wystąpił znacznie wcześniej, a wskutek decyzji twórcy napięcie opadło, zakończenie zaś stało się przesłodzone, niwecząc uprzednio uzyskany efekt.

Warto dodać, że specyficzną cechą postaci portretowanych w obrazie Taylora jest to, że nawet jeśli możemy je zrozumieć, to nie budzą sympatii, lecz co najwyżej litość, a niekiedy irytację, odrazę lub pogardę. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Dlaczego więc w ogóle oglądać Dziewczynę z pociągu? Przede wszystkim dlatego, że – pomimo mankamentów konstrukcyjnych – to kawał solidnego psychologicznego dramatu okraszonego kryminalną zagadką. Bardzo wnikliwie pokazuje sytuacje, gdy kobiety przez swój bezwład, naiwność lub swoisty masochizm pakują się w szkodliwe relacje. Ukazuje mechanizmy uwikłania, manipulacji i uprzedmiotawiania, pragnienie kontroli i egoizm, które narastając, sprawiają, że zbrodnia pociąga za sobą zbrodnię niczym przewracające się kostki domina. Uczula na to, że za urokliwą fasadą może kryć się kłamstwo i nieszczęście, a każdy z nas może trafić do świata iluzji.

Film wyda się bardziej frapujący raczej tym, którzy nie znają książki. Wszyscy jednak powinni docenić kilka elementów w realizacji – muzykę Danny’ego Elfmana, która podkreśla atmosferę, wyraziste kadry, piękne widoki i bardzo dobrą grę aktorską. Emily Blunt zasługuje na oklaski za sposób, w jaki przedstawiła kobietę do tego stopnia zaszczutą, że nie jest w stanie odróżnić prawdy od fikcji i ma kłopot ze stawianiem oporu w przypadku fizycznego zagrożenia. Znany m.in. z dwóch ostatnich części trylogii Hobbit Luke Evans wykonał znakomitą robotę, prezentując psychotycznego osobnika, który wprowadzał skondensowany niepokój samą swoją mimiką i dwuznacznymi wypowiedziami. Gra Justina Therouxa (interesująca rola w serialu Pozostawieni), który ukazując spokojną, opanowaną twarz, potrafi budzić raz współczucie, a raz nienawiść, to zaś majstersztyk. Tak więc Dziewczynę z pociągu można obejrzeć chociażby dla nich, nastawiając się jednak, że nie jest to kino stanowiące oczywisty wybór na miły, rekreacyjny wieczór, ani też dzieło idealne.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!