Kim zagramy w Battlefield 1? Część 2: Żołnierze Państw Centralnych

Sławek Serafin
2016/06/26 18:40
0
0

Dziś dowiemy się, kim będziemy grać w Battlefield 1 po stronie Państw Centralnych.

W ubiegłym tygodniu opisaliśmy szerzej armie i żołnierzy, którzy będą walczyć w Battlefield 1 dla Ententy. Kto stanie po drugiej stronie wirtualnej I wojny światowej? Kto przeciwstawi się żołnierzom amerykańskim, brytyjskim i włoskim? Oto armie Państw Centralnych, które zobaczymy w podstawowej wersji Battlefield 1.

Austro-Węgrzy

Austro-Węgrzy, Kim zagramy w Battlefield 1? Część 2: Żołnierze Państw Centralnych

Najwyższej położony okop I wojny światowej, obsadzony był na wysokości 3800 metrów nad poziomem morza przez tyrolskich strzelców górskich i znajdował się blisko szczytu Ortlera, niegdyś najwyższej góry w cesarstwie Austro-Węgier, dziś wyzwania dla alpinistów we włoskich Alpach Retyckich. Front włoski podzielony był na ten nad spływającą krwią rzeką Isonzo, i ten Alpach i Dolomitach. W górach walczono całkiem inaczej. Wrogich umocnień na szczytach nie zdobywano szturmami, lecz ryto pod nimi tunele i wysadzano całe wierzchołki, zmieniając krajobraz. Artyleria równie często strzelała w pozycje wroga, co w zbocza ponad nimi, by wywołać mordercze lawiny. Skalisty grunt był tak twardy, że nie dało się w nim okopywać i żołnierze kryli się za improwizowanymi murami z kamieni. Były one w miarę bezpieczną osłoną do momentu bezpośredniego trafienia pociskiem artylerii - wtedy wybuch skutkował mnóstwem skalnych odłamków, które dosłownie masakrowały odsłoniętą piechotę. Nic dziwnego więc, że w samym sierpniu 1917 roku w walkach o Monte San Gabrielle, przez Włochów ochrzczone "monte della morte", zginęło 50 tysięcy ludzi a 200 tysięcy odniosło rany.

Cesarsko-królewska armia, a właściwie kilka armii, zarządzanych przez trzy różne ministerstwa, przystępowała do wojny z optymizmem. W sierpniu 1914 przewidywano rychłe zwycięstwo i powrót do domu na święta. Choć Cesarstwo wyraźne chyliło się ku upadkowi, nadal było silne a dowodzona przez znakomitych oficerów armia była jednoczącym je czynnikiem. I to mimo tego, że w żyłach statystycznego żołnierza płynęło 26 procent krwi niemieckiej, 22 węgierskiej, 13 czeskiej, 10 chorwackiej, bośniackiej, słoweńskiej i serbskiej, 8 polskiej, 8 ruskiej, 6 rumuńskiej, 4 słowackiej i do smaku niecałe 2 włoskiej. Te wielonarodowe siły zbrojne miały plany wojen na wszystkich frontach, ale nie jednocześnie. Nie wyciągnęły również żadnych wniosków z wojen burskich, bałkańskich i rosyjsko-japońskiej, więc nie miały taktyki dostosowanej do XX-wiecznego pola bitwy. Aż dziw, że radziły sobie zwyczajnie średnio, a nie katastrofalnie.

Austro-Węgry miały fatalną sytuację strategiczną w I wojnie światowej. Momentami CK żołnierze walczyli jednocześnie aż na pięciu różnych frontach - w Galicji z Rosjanami, na Bałkanach z Serbami i Czarnogórcami, w Karpatach z Rumunami i z Włochami nad Isonzo i w Dolomitach. Nigdzie nie odnosiły wielkich sukcesów, nie bez pomocy niemieckiej, która pozwoliła zwyciężyć i na froncie wschodnim, i we Włoszech po ofensywnie pod Caporetto, i w Serbii w 1915 roku. Ale też nigdzie wojska austro-węgierskie nie oddały pola licznym przeciwnikom. To zakrawa na cud w zasadzie, jeśli weźmie się pod uwagę, że znakomita większość szeregowców i podoficerów w ogóle nie mówiła w urzędowym języku armii, czyli po niemiecku. Ba, mniej niż co drugi porucznik znał niemiecki i dopiero wśród kapitanów biegłość w nim sięgała 70%. Dowodzenie wojskiem, które nie rozumie rozkazów to był prawdziwy koszmar, nawet w pierwszych latach wojny, gdy jeszcze nastroje były dobre, zarówno na froncie jak i w kraju, mimo wysokich strat (1,2 mln zabitych w czasie całej wojny, 2 mln rannych), dezercje rzadkie i gdy nawet Czesi bili się twardo poza odosobnionymi przypadkami, w których poddawały się Rosjanom całe pułki.

Austro-węgierski żołnierz nosił mundur w kolorze szarym, odcieniem przypominającym ten niemiecki, choć wielu wojaków cesarsko-królewskich upierało się, że to nie jest sojuszniczy feldgrau, tylko ich własny feldgrun. Przez pierwsze dwa lata wojny na głowie miał różnego rodzaju czapki, charakterystyczne dla narodowości i rodzaju sił zbrojnych. Dopiero od 1916 do standardowego wyposażenia zaczęły wchodzić stalowe hełmy, częściowo sprowadzanie z Niemiec, częściowo produkowane na miejscu w oparciu o niemieckie wzory. Żołnierz uzbrojony był w karabin Mannlicher M95 8 mm, choć zdarzało się też, że miał w ręku "meksykańskiego" Mausera 7 mm, których duże ilości produkowano przed wojną na eksport, głównie do Meksyku właśnie. W chlebaku i na pasach amunicyjnych miał granaty, albo niemieckie "tłuczki" albo lekkie granaty Rohra rodzimej produkcji. W każdej drużynie połowa żołnierzy miała saperki, dwóch kilofy a jeden nożyce do cięcia drutu kolczastego. Jeśli żołnierz należał do elitarnych oddziałów górskich miał też linę, czekan, narty, haki, gogle a może nawet biały strój maskujący. Obok niego mógł się też kręcić krępy, silny pies - armia cesarsko-królewska często korzystała z psów pociągowych i małych wózków, którymi przewożono cekaemy lub też działka polowe 37 mm.

Niemcy

Niemcy, Kim zagramy w Battlefield 1? Część 2: Żołnierze Państw Centralnych

Pierwsi niemieccy szturmowcy, którzy pojawili się w okopach pod Verdun, działali trójkami. Pierwszy niósł stalową tarczę, często osłonę zdjętą z cekaemu, oraz zaostrzoną saperkę. Za nim szedł drugi z chlebakiem pełnym granatów z obciętymi lontami oraz trzeci z bagnetem lub dużym nożem. Szturmowcy podjeżdżali do swoich okopów wieczorem, ciężarówkami. Potem pod osłoną nocy przesączali się przez własne linie i po cichu, po kryjomu, bez przygotowania artyleryjskiego, nadal po ciemku, podkradali się pod stanowiska Francuzów. Szturm następował jeszcze nocą lub bladym świtem i trwał do południa. Zajmowano okopy, niszczono stanowiska ogniowe, brano jeńców. I jeszcze tego samego dnia wycofywano się a potem szturmowcy wsiadali do swoich ciężarówek i wracali do swojej bazy na tyłach, zostawiając biedną piechotę broniącą okopów na pastwę odwetowych szturmów i ostrzału artylerii.

GramTV przedstawia:

Armia niemiecka była bez wątpienia najlepiej wyszkoloną siłą zbrojną I wojny światowej. Można by dyskutować, czy zawodowi żołnierze brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego nie byli lepsi w pierwszych miesiącach wojny, ale Wielka Brytania miała ich tylko sześć dywizji, podczas gdy Niemcy do końca 1914 roku zmobilizowali prawie cztery miliony żołnierzy. Dobrze wyszkoleni, świetnie dowodzeni, realizujący śmiałe plany wizjonerskich generałów, o mały włos nie zakończyli wojny na Zachodzie w ciągu kilku miesięcy. Powstrzymało ich tylko bohaterstwo Belgów i Francuzów, czyli cud nad Marną. Oraz własna przestarzała taktyka. Niemcy byli wyszkoleni, ale według starych zasad, które kazały atakować w ciasnych tyralierach. Nawet Francuzi i Rosjanie potrafili zdziesiątkować takie szturmy, nie mówiąc już o świetnie wyszkolonych w szybkim strzelaniu Brytyjczykach.

Dopiero po dwóch latach, od Verdun i Sommy, Niemcy zaczęli stosować nową taktykę, zarówno w ataku jak i obronie. Z jednej strony mieli swoich szturmowców, później organizowanych według nowych zasad w duże jednostki. Z drugiej zaś nową doktrynę elastycznej obrony, która pozwalała przeciwnikowi przełamać pierwsze linie i wejść głębiej, gdzie zatrzymywały go właściwe umocnienia i okopy, a potem na jego flanki spadały mordercze kontrataki, które odcinały go od sił głównych. Niemcy niszczyli w ten sposób całe francuskie i brytyjskie brygady. Wypracowana w ostatnich latach I wojny światowej przez Niemców taktyka działań piechoty oraz bazująca na kontratakach ruchoma obrona nie tylko zostały doprowadzone do perfekcji w czasie II wojny światowej, ale i do dziś są podstawą operacyjnej sztuki wojskowej. Mimo to Niemcy przegrali, nawet po przerzuceniu na Zachód wojsk zwolnionych po zwycięstwie na froncie wschodnim. Główną przyczyną porażki były wielkie straty (2 mln zabitych, dwa razy tyle rannych, w całej wojnie) oraz trudności zaopatrzeniowe. W samych Niemczech, blokowanych na morzach przez Royal Navy, głód zawitał już w 1916 roku. Na froncie pojawił się później, ale też odegrał swoją rolę, gdy w czasie wielkiej ofensywy na wiosnę 1918 roku, która miała zakończyć całą wojnę śmiałym zagraniem "wszystko albo nic", tempo natarcia spadało za każdym razem, gdy żołnierze trafiali na składy zaopatrzeniowe aliantów i nie mogli się oprzeć urokom czekolady, kawy i papierosów, których po ich stronie frontu zwyczajnie już nie było.

Żołnierz niemiecki przez całą wojnę nosił ciemnoszary mundur w kolorze feldgrau. Na nim, jeśli był szturmowcem, snajperem lub kaemistą, mógł nosić też ciężką stalową płytę pancerną osłaniającą korpus. W pierwszych latach miał na głowie charakterystyczną pikelhaubę, czyli kask ze skóry, z cienkiego metalu lub sprasowanego kartonu zwieńczony pozbawionym funkcji szpicem. Ten szpic później zresztą można było od pikelhauby odłączać. Dopiero w 1916 roku zaczęły na front trafiać pierwsze hełmy M1916 Stahlhelm, których charakterystyczny, optymalny, znakomicie chroniący głowę i kark kształt jest dobrze wszystkim znany. Armia amerykańska w latach 70. XX wieku długo wstrzymywała się z wprowadzeniem nowego wzoru kevlarowej osłony głowy właśnie dlatego, że przypominał ten legendarny niemiecki. A gdy już nowe hełmy weszły do użycia, żołnierze od razu zaczęli je nazywać Fritzami...

Niemiecki żołnierz uzbrojony był w doskonały, bardzo celny, choć nie tak szybkostrzelny jak brytyjski Lee-Enfield, karabin Mauser M1898. W początkowym okresie stosowano jego dłuższą wersję, ale realia wojny okopowej, wymagającej broni nieco bardziej poręcznej, zmusiły do skrócenia go do stosowanego również w następnej wojnie K98. Poza karabinem podstawowym wyposażeniem były również dobrze znane "tłuczki", granaty zaczepne Stielhandgranate M1915. Do tego można jeszcze dodać pistolety Luger oraz Mauser C96, do których dołączano czasem drewniane kolby, które pozwalały na celny ogień nawet do 100 metrów. W 1918 roku pojawiły się również pierwsze pistolety maszynowe Hugo Schmiessera, MP18, z ich charakterystycznymi bębnami amunicyjnymi, które mocno przeważały całą broń na lewo. Niemcy chętnie korzystali również z ręcznych karabinów maszynowych, takich jak Bergmann M1915 czy przodek morderczych MG34 i 42, Maxim 08/15, będący zasilaną taśmą, odchudzoną wersją powszechnie stosowanego cekaemu. Nie stronili też od zdobytych na Rosjanach duńskich erkaemów Madsena a zwłaszcza od ulubionych przez szturmowców brytyjskich Lewisów.

Turcy

Turcy, Kim zagramy w Battlefield 1? Część 2: Żołnierze Państw Centralnych

Jeszcze w wiele lat po wojnie ludność Bliskiego Wschodu, wyzwolona spod jarzma Imperium Osmańskiego i nie pałająca zbytnią miłością do Turków, wspomniała jego żołnierzy z szacunkiem, zwąc ich Abu Shuja, czyli Ojcami Odwagi. Brytyjczyków zwano zaś Abu Alf Midfah, czyli Ojcami Tysięcy Karabinów, co dość dobrze przekłada się na realia tamtego konfliktu. Żołnierze osmańscy, nie tylko sami Turcy, ale również Arabowie i inne nacje imperium, charakteryzowali się niesamowicie wysokim morale i szaleńczą odwagą, nawet w obliczu wielkich strat. A przynajmniej tak wyglądała sytuacja na początku wojny, gdy zreformowana przez Młodoturków po katastrofie I wojny bałkańskiej armia osmańska odnosiła znaczące sukcesy. Nie tylko udało się jej zdobyć na Brytyjczykach prawie cały Irak, ale toczyła też zwycięskie boje na Synaju i w Palestynie, a także biła Rosjan na Kaukazie. Tureccy agenci siali niepokój i wzniecali bunty muzułańskiej ludności w całej kontrolowanej przez Brytyjczyków i Francuzów Afryce, rosyjskiej Azji Centralnej a nawet w Indiach. I przede wszystkim udało się Turkom zepchnąć do morza Australijczyków i Nowozelandczyków w długiej i krwawej bitwie na półwyspie Gallipoli, gdy ci wylądowali na progu Dardaneli, chcąc śmiałym manewrem i największą operacją desantową w całej wojnie otworzyć sobie drogę przez cieśniny na Morze Czarne i zdobyć Istambuł.

Ofiarność i odwaga żołnierzy biorących udział w ogłoszonej pod koniec 1914 roku przez tureckiego sułtana świętej Jihad nie mogły jednak zrównoważyć największego problemu osmańskiej armii - fatalnego zaopatrzenia. Olbrzymie imperium praktycznie nie miało żadnej infrastruktury, poza nielicznymi drogami i jeszcze mniejszą ilością linii kolejowych. To był logistyczny koszmar, zwłaszcza przy rozmiarach tureckiej armii, która na papierze imponowała liczebnością. Cóż z tego jednak. Armie operujące w Anatolii mogły mieć pełne stany, podobnie jak najlepsze jednostki wysyłane do Galicji i Bułgarii na pomoc sojusznikom z Niemiec i Austro-Węgier. Ale już oddziały na Bliskim Wschodzie mogły mieć w nominalnych kompaniach piechoty zaledwie po 20 żołnierzy. I to źle wyposażonych na dodatek. W późniejszych latach wojny sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu, mimo otwarcia linii przerzutu zaopatrzenia z Niemiec i Austro-Węgier dzięki zajęciu Serbii. Osmańscy żołnierze na dalekich rubieżach często nie mieli po prostu co jeść, oficerowie chodzili bez butów, a całe dywizje miały na stanie zaledwie tysiąc karabinów. Plaga masowych dezercji dotykała i rekrutów i regularne jednostki. Ormianie uciekali do wroga już od początku wojny, Arabowie zaczęli dezerterować po 1916 roku, gdy Brytyjczykom udało się podburzyć przeciw Turkom Arabię, a od 1917 dezerterowali nawet rodowici Turcy. Sułtan ogłaszał częste amnestie w nadziei na powrót żołnierzy, co wprawiało w osłupienie niemieckich doradców wojskowych i oficerów dowodzących tureckimi jednostkami, według których dezerterów powinno się po prostu rozstrzeliwać. Sama odwaga nie wystarczy przeciwko tysiącowi karabinów i być może właśnie dlatego szacuje się, że Turcy stracili w I wojnie światowej prawie cztery miliony żołnierzy (czyli tyle ile Niemcy i Austro-Wegry razem wzięte), głównie od głodu i chorób - na froncie od kul i artylerii zginęło mniej niż milion.

Przeciętny Johnny Turk, jak określali osmańskich piechurów Brytyjczycy czy też Mehmetcik, jak zwano ich w kraju po zwycięstwie na Gallipoli, nosił mundur koloru khaki, najczęściej wątpliwej jakości. Oficerowie mieli mundury porządne, produkowane w niemieckich i austriackich fabrykach, ale im niższe szarże, tym było gorzej. Dochodziło do tego, że nie było z czego tworzyć umocnień polowych, bo wszystkie worki na piasek zostały rozszabrowane, żeby móc z ich materiału połatać mundury szeregowców. Na głowie osmańskiego żołnierza przez prawie całą wojnę spoczywała charakterystyczna, przypominająca kolonialny hełm korkowy czapka kabalak, czyli materiałowy zawój na wiklinowym rusztowaniu. Dopiero pod sam koniec wojny Niemcy dostarczyli znacznie ilości swoich stalowych hełmów, w które wyposażono głównie oddziały szturmowe w Palestynie, często zresztą dowodzone przez niemieckich oficerów właśnie.Turecki żołnierz miał karabin, i w zasadzie całą resztę wyposażenia, także produkcji niemieckiej. Zwykle były to eksportowe Mausery M1893 lub M1903, było też trochę modeli K98. Austriacy przekazali również Turkom znaczną ilość zdobytych na Rosjanach Mosin-Nagantów. Bagnety i noże ukrywane w cholewach butów mieli Turcy swoje, ale już granaty były niemieckie. Do miotania nimi na większe odległości Turcy używali... małych drewnianych katapult włąsnej konstrukcji. Reszta wyposażenia, takiego jak saperki, zdobywana była najczęściej na wrogu. Szczególnie cennym łupem były brytyjskie mapy wojskowe, znacznie dokładniejsze od tych tureckich, które były kopiami map z... przewodników turystycznych Bedeckera.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!