Recenzja filmu Dzień Niepodległości: Odrodzenie. Film stworzony do telewizji

Kamil Ostrowski
2016/06/25 14:00
4
0

Obcy po raz kolejny atakują. Kontynuacja wybitnego w swojej klasie klasyka z lat 90tych niestety wybitna nie jest.

Recenzja filmu Dzień Niepodległości: Odrodzenie. Film stworzony do telewizji

Ile razy widzieliście już Dzień Niepodległości? Ja z pewnością kilka razy, a podejrzewam, że gdyby zliczyć wszystkie przerwane seanse, jak również te rozpoczęte gdzieś w połowie emisji, to dobiłbym i do dziesięciu. Klasyk z 1996 roku wpisał się w ramówkę Polsatu i TVN równie mocno jak Zabójcza Broń czy Kevin sam w domu. Zresztą, nie wahajmy się tego powiedzieć – pomimo że obraz ten niebezpiecznie flirtował z tandetą, to ostatecznie był bardzo przyzwoity (i oczywiście bardzo kasowy – wpływy z box-office przekroczyły 800 milionów dolarów).

Miłośników marki muszę jednak już teraz rozczarować - Dzień Niepodległości: Odrodzenie nie dorównuje pierwowzorowi. Brakuje tutaj oryginalnych, własnych pomysłów, brakuje odpowiedniego dystansu, brakuje nutki kina przygody, wreszcie brakuje wystarczająco dobrych aktorów. Nie oznacza to, że wszystko jest złe. Po prostu większość jest absolutnie przeciętna.

Zarys fabularny wygląda następująco: dwadzieścia lat po wydarzeniach z pierwszej części filmu obcy najeźdźcy powracają. Więksi, silniejsi, bardziej „bad-assowi”. Ludzkość jednak nie próżnowała przez ostatnie dwie dekady. Świat się zjednoczył, udało się także zaprząc do pracy obce technologie w związku z czym laserowe pukawki są teraz na wyposażeniu każdego żołdaka, a samoloty dostały solidnego kopa po zamontowaniu nowych, potężnych napędów. Tym razem nie jesteśmy więc równie bezbronni co ostatnim razem. Oszczędzę Wam spojlerów, ale możecie się domyślić, że druga przeprawa z obcymi nie będzie wcale łatwiejsza od pierwszej.

Tempo akcji w drugiej części w gruncie rzeczy odpowiada pierwszej. Mamy więc momenty wzniosłe, widowiskowe sceny batalistyczne, a także chwilę na eksplorację. Trochę jak w grach akcji, np. Uncharted (inspirowanym zresztą kinem nowej przygody). Sęk w tym, że Dzień Niepodległości: Odrodzenie wyraźnie nie radzi sobie z tym ostatnim elementem. Efekt jest taki, że film zdaje się nieco zbyt nadęty, odrobinę zbyt poważny. Pierwsza część zdawała się stworzona z pewną swobodą, podczas gdy sequel sprawia wrażenie skoku na kasę wyprodukowanego wedle wszelkich prawideł „robienia mamony”.

GramTV przedstawia:

Film zdecydowanie też odmłodzono, jak przystało na modę panującą w drugiej dekadzie XXI wieku. Główne role grają aktorzy, których aparycja przystaje do ostatniej klasy liceum, zdjęci wprost z plakatów Bravo Girl. Liam Hemsworth jako „niepokorny chłopak” zapewne jest obiektem westchnień niejednej nastolatki, ale nieco wybijał mnie z rytmu. Dużo miejsca poświęcono postaci Davida Levinsona i prezydenta Whitmore’a, granych przez odpowiednio Jeffa Goldbluma i Billa Pullmana. Obydwoje dają radę, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wzięli tę robotę ze względu na atrakcyjne warunki finansowe. Mimo wysokiego budżetu, nie znalazło się miejsce dla Willa Smitha. Wielka szkoda, bo czarnoskóry aktor był ikoną Dnia Niepodległości. W zamian dostaliśmy drętwego Jessiego Ushera.

Na plus muszę zaliczyć fakt, że z dosyć dużym szacunkiem potraktowano materiał źródłowy. Gdzie się tylko dało upychano nawiązania, puszczano oczka i wypychano na ekran aktorów z poprzedniej części. Tym samym film staje się swego rodzaju ukłonem dla wiernych fanów. W tym zakresie spełnia swoją rolę.

Słówko powiem jeszcze o efektach specjalnych, za które przecież swego czasu oryginalny Dzień Niepodległości dostał zasłużonego Oskara. W Odrodzeniu są one oczywiste przyzwoite, aczkolwiek nie waham się powiedzieć, że widziałem lepsze. Zresztą, dziś co drugi film ma bardzo dobre efekty specjalne. Na marginesie - tegoroczną statuetkę za wykonanie tego elementu pewnie zgarnie Warcraft. Jeżeli będzie inaczej, uznam to zemstę Hollywood na obrazie stworzonym bez poszanowania „jedynych słusznych prawideł tworzenia filmów”.

Nowy Dzień Niepodległości to przyzwoity film o bardzo „niedzielnym” charakterze. Pomimo tego, że jest bardzo widowiskowy i nieraz potrafi sprawić, że widz wstrzyma oddech, to jego prezentacja jest w pewnym stopniu kameralna, a już na pewno w dużej mierze odtwórcza i miałka. Efekt jest taki, że chociaż film przyzwoicie się ogląda, to jednak warto jednak poczekać, aż wyląduje na ekranach telewizorów. Wyjątek przewiduję jedynie dla zagorzałych fanów marki, którzy wprost nie mogą się doczekać aż znów zobaczą gigantyczne statki kosmiczne przesłaniające niebo.

Komentarze
4
Usunięty
Usunięty
01/07/2016 11:54

Dużo miejsca poświęcono postaci Davida Levinsona i prezydenta Whitmore’a, granych przez odpowiednio Jeffa Goldbluma i Billa Pullmana. OBYDWOJE dają radę,Co druga osoba nie potrafi się posługiwać językiem polskim. Od redaktora serwisu internetowego należy chyba jednak wymagać więcej.Który z nich jest kobietą bo nie zauważyłem: Pullman czy Goldblum ?OBAJ panie recenzencie OBAJ

Headbangerr
Gramowicz
29/06/2016 02:20

Ten film się skończył, zanim na dobre się zaczął. Obcy zaatakowali, zostali pokonani, koniec. Nie ma tam wiele więcej. I piszę te słowa pamiętając o tym, z jakim ciężarem gatunkowym (a raczej lekkością) mamy tu do czynienia. Ten film leży i kwiczy nawet jako prosta rozrywka. Nie ma stopniowego budowania napięcia, jak to miało miejsce w pierwszej części. Mocne sceny film podaje nam bez oprawy, tak jakby ktoś podał wódkę bez zagrychy jeszcze przed obiadem, a potem rzucił na środek stołu surowe pół świniaka, krzycząc: żryjta!

kostrowski
Redaktor
26/06/2016 14:36

@KadajDekadzie, oczywiście dekadzie :D




Trwa Wczytywanie