Licencja na granie, czyli przegląd gier z agentem Jej królewskiej Mości

Jakub Zagalski
2015/11/06 15:00
0
0

Nazywam się Bond. James Bond i wystąpiłem w kilkudziesięciu grach.

Licencja na granie, czyli przegląd gier z agentem Jej królewskiej Mości

Ian Flemming, który powołał do życia Jamesa Bonda w powieści Casino Royale (1953), mówił przed laty, że jego agent był z założenia "tępym narzędziem w rękach rządu" i "najmniej interesującym człowiekiem w centrum wydarzeń". Jakimś cudem czytelnicy pokochali tego "tępaka" i czekali na kolejne przygody agenta z licencją na zabijanie. 62 lata później na rynku istnieje kilkadziesiąt książek kilkunastu autorów, 24 filmy, komiksy i cała masa innych wydawnictw spod znaku agenta 007. W tym także gier komputerowych i konsolowych.

Z okazji polskiej premiery filmu Spectre z Danielem Craigiem w roli Jamesa Bonda postanowiłem przyjrzeć się wirtualnym przygodom kultowego agenta. O Goldeneye na Nintendo 64 słyszał pewnie każdy gracz, ale jak wypadły inne występy Bonda w świecie gier? Aby odpowiedzieć na to pytanie, cofnijmy się do odległych lat 80. XX wieku, bo właśnie wtedy twórcy powołali do życia pikselowego agenta 007...

Dwuwymiarowy, niezmieszany

Pierwsze próby przeniesienia przygód Jamesa Bonda na język gier komputerowych sięgają roku 1983. Wówczas studio Parker Brothers dostarczyło dwuwymiarową strzelankę, w której gracz sterował wodno-lądowym pojazdem agenta 007. W teorii James Bond 007 (bo taki był tytuł gry) nawiązywał do czterech filmów z agentem, jako że każdy z dostępnych etapów nosił znajome nazwy w stylu Moonraker czy Diamonds Are Forever. W dobie Atari 2600 czy Segi SG-1000 nie trzeba było wiele więcej, by sprzedawać dosyć przeciętnie wyglądającą strzelankę jako adaptację kinowych przebojów.

Przez kolejną dekadę gracze otrzymali aż dziesięć gier na licencji Bonda, przy czym pod jednym tytułem mogły się kryć zgoła odmienne produkcje. Przykładowo A View to Kill z 1985 roku to zarówno dwuwymiarowy platformer uzupełniony etapami jeżdżonymi w archaicznym trójwymiarze na ZX Spectrum czy Commodore 64, jak i tekstówka na DOS-a, Macintosha i Apple II. Ta druga gra, zatytułowana dokładnie James Bond 007: A View to Kill, doczekała się rok później kontynuacji, bazującej na filmie Goldfinger.

W 1987 roku pojawiło się The Living Daylights od australijskiego Melbourne House. W tej grze developer uczynił z agenta 007 prawdziwego rewolwerowca, który strzela do wszystkiego, co się rusza. Całość łączyła elementy rail shootera (najeżdżamy celownikiem na wyskakujące cele) z omijaniem przeszkód jak w klasycznych platformówkach. Rok później na rynek trafiło Live And Let Die, które miało niewiele wspólnego z filmowym pierwowzorem z 1973 roku. Studio Elite Systems International opracowało bowiem grę ze strzelającą motorówką, a dopiero później wydawca dopisał do niej Bondowską otoczkę. Ot, taki spin-off dedykowany platformom spod znaku Amiga, Atari, Amstrad czy ZX Spectrum.

W czerwcu 1989 roku odbyła się londyńska premiera filmu License to Kill z Timothym Daltonem w roli głównej. Natomiast dwa miesiące wcześniej gracze mogli zapoznać się z kilkoma scenami z filmu, które studio Quixel odwzorowało w grze o tym samym tytule. Trzeba przyznać, że developer postarał się o zróżnicowanie - wirtualny Bond mógł strzelać, jeździć samochodami, pływać i latać śmigłowcem. Wszystko to ukazane z lotu ptaka i utrzymane w konwencji action game. W podobnym stylu stworzono też The Spy Who Loved Me (1990), chociaż w tej grze agent 007 był zamknięty w swoim wielofunkcyjnym Lotusie Esprit.

Gatunkową odmianę w temacie gier z Bondem wprowadzało Operation Stealth, znane również jako James Bond 007: The Stealth Affair z 1990 roku. Gra studia Delphine Software to dosyć klasyczna przygodówka point'n'click z kilkoma oryginalnymi pomysłami, która nie do końca była... grą o Jamesie Bondzie. Filmową licencję miało bowiem wyłącznie wydanie, które trafiło na rynek amerykański. Na potrzebę tej wersji bohater gry, John Glames, został przemianowany na Jamesa Bonda. Przy czym dopisanie licencji nie zmieniło faktu, że Bond (czyli Glames) wykonywał w grze zadania dla CIA, a nie dla MI6. Ale kto by się w latach 90. przejmował takimi szczegółami.

Rok 1992 to powrót do bondowskich platformówek. James Bond Jr. (SNES, NES) bazował na przygodach bratanka agenta 007, który doczekał się własnej serii książek, serialu animowanego, komiksów i oczywiście gier. Z kolei James Bond 007: The Duel to pierwsza gra na wiadomej licencji, która nie odwoływała się wprost do któregokolwiek z filmów. Pomijając oczywiście The Stealth Affair, którego nie sposób traktować stricte jako grę o Bondzie. The Duel opowiadał oryginalną historię, chociaż na pierwszy plan i tak wysuwało się strzelanie, skakanie po platformach, ratowanie pięknych kobiet i podkładanie ładunków wybuchowych. Z okładki gry spoglądał na nas Timothy Dalton, który pożegnał się z rolą Bonda kilka lat wcześniej. Wydany wyłącznie na konsole Segi The Duel zamykał pewien rozdział w historii gier z Bondem. Była to bowiem ostatnia produkcja z tej serii wydana przez Domark, które wykorzystywało filmową licencję od 1985 roku. Ponadto po obfitej dekadzie (łącznie 11 różnych gier z Bondem) agent 007 został wysłany przez twórców gier na kilkuletni urlop, z którego wrócił dopiero w 1997 roku. I chyba już się domyślacie, że mowa o nie byle jakim powrocie.

Agent 0064

Twórcy GoldenEye 007 podjęli kilka decyzji, które teoretycznie mogły skazać grę na porażkę. Po pierwsze, gra Rare bazowała na filmie GoldenEye z 1995 roku, a została wydana tuż przed premierą kolejnego filmu z Bondem - Jutro nie umiera nigdy (1997). Po drugie, GoldenEye 007 zostało wydane wyłącznie na Nintendo 64 i wreszcie, po trzecie, było trójwymiarową strzelanką FPP. Czyli reprezentowało gatunek, który w owym czasie praktycznie nie istniał na konsolach. Co prawda kilka miesięcy wcześniej Turok: Dinosaur Hunter udowodnił, że FPS-y mają rację bytu na konsoli Nintendo 64, której pad był wyposażony w gałkę analogową. Tym niemniej to bondowska strzelanka od Rare wprowadziła konsolowe FPS-y na nowy tor.

Po premierze GoldenEye 007 nikt się nie przejmował, że gra jest "przestarzała fabularnie". Produkcja zebrała świetne oceny i stała się wkrótce jedną z najlepiej sprzedających się gier na Nintendo 64. Trudno powiedzieć, ile osób kupiło konsolę właśnie dla tej gry, ale ponad osiem milionów sprzedanych egzemplarzy sugeruje, że GoldenEye 007 było świetnym system-sellerem. Nic dziwnego, bowiem gra Rare miała wszystko, czego można było wówczas oczekiwać od porządnego FPS-a: wciągającą i zróżnicowaną kampanię dla jednego gracza z Jamesem Bondem w roli głównej, a także uwielbiany przez graczy tryb multiplayer, dzielący ekran telewizora na maksymalnie cztery równe części. Krótko mówiąc, GoldenEye 007 to najważniejsza gra z agentem Jej królewskiej Mości i kamień milowy w historii elektronicznej rozrywki.

Kilka miesięcy po premierze hitu na Nintendo 64 swoją wersję przygód Bonda otrzymali posiadacze monochromatycznych GameBoyów. James Bond 007 nie nawiązywał w żaden sposób do gry Rare na konsolę stacjonarną, gdyż opowiadał oryginalną historię i odwoływał się do zupełnie innej konwencji. Przy czym zamiast pójść śladami Turoka, który w wersji przenośnej był strzelanką/platformówką 2D, studio Saffire odpowiedzialne za Jamesa Bonda 007 wzorowało się na The Legend of Zelda. Serwis GameRankings sugeruje, że gra nie wybijała się ponad przeciętność (średnia ocen 62.14%), niemniej cały czas mam w pamięci bardzo pozytywną recenzję rozpisaną na kilka akapitów przez redaktora czasopisma NEO. Niestety sam nie miałem jeszcze okazji jej sprawdzić.

Wzloty i upadki

1999 rok to kolejna zmiana w temacie gier z Bondem. Licencję na wydawanie gier z filmowym agentem przejęło EA, które dwa lata po genialnym GoldenEye 007 zaprezentowało Tommorow Never Dies. Po raz kolejny z okładki spozierał Pierce Brosnan, jednak tym razem gra autorstwa Black Ops Entertainment była zarezerwowana dla posiadaczy PlayStation. Niestety nie był to żaden powód do radości, gdyż Tommorow... brakowało wielu elementów, za które gracze pokochali Bonda na Nintendo 64. Akcję ukazano z perspektywy trzeciej osoby, poziomom i misjom brakowało polotu i zróżnicowania. Nie opracowano również trybu multiplayer. Początek związku EA z agentem 007 określono mianem zmarnowanego potencjału.

Wydawca nie zraził się do najwyżej średnich ocen Tommorow Never Dies i już po roku zaatakował z nową przygodą Jamesa Bonda. The World Is Not Enough pojawiło się na konsolach Nintendo 64, PlayStation i GameBoy Color i było grą akcji/skradanką z widokiem TPP. Kolejna adaptacja filmu z Piercem Brosnanem zdecydowanie najlepiej wypadła na Nintendo 64. Wersja na konsolę Sony miała między innymi mniej poziomów (11 zamiast 14) i brakowało w niej multiplayera. Mogła się za to pochwalić filmowymi przerywnikami FMV, które po prostu nie zmieściły się na kartridżu. Tym niemniej to wersja na Nintendo 64 zbierała "ósemki" i "dziewiątki" od recenzentów, podczas gdy posiadacze pierwszego PlayStation dostali grę na "szóstkę".

GramTV przedstawia:

Również w roku 2000 pojawił się 007 Racing, czyli współczesna wariacja na temat klasycznego Spy Huntera z lat 80. Jeżdżenie i strzelanie filmowymi autami na PlayStation nie było jednak zbyt udane i gra szybko odeszła w zapomnienie.

Nowa era

Pierwsza gra z Bondem na nową generację konsol, czyli PlayStation 2, Xboksa, i GameCube'a, pojawiła się w latach 2001-2002. 007: Agent Under Fire debiutowało na konsoli Sony i ucieszyło fanów GoldenEye 007 powrotem do gatunku FPS. W przeciwieństwie do gry z 1997 roku 007: Agent Under Fire opowiadał oryginalną historię, zabierając gracza w różne zakątki świata, poznając go z pięknymi kobietami i wsadzając za kierownicę szybkich aut. Bondowski klimat spodobał się graczom, którzy jednak narzekali na krótką kampanię singleplayer. Plusem był tryb wieloosobowy, wrzucający na mapę maksymalnie czterech graczy, którzy mogli się również zmierzyć z botami. Gra zebrała pozytywne, choć nie rewelacyjne oceny. To, obok najwyraźniej wysokiej sprzedaży, wystarczyło, by wydawca wyłożył kasę na sequel.

James Bond 007: Nightfire z 2002 roku pojawił się nie tylko na konsolach, ale i na komputerach osobistych. Niestety jakimś cudem wersja pecetowa została całkowicie skopana i przegrywała na każdym polu z grą na PlayStation 2, Xboksa czy GameCube'a. Drugi rok z rzędu posiadacze konsol otrzymali bardzo solidną produkcję z Bondem, które nie bazowała na żadnym filmie i powieści.

Everything or Nothing (2004) znowu przestawił bondowskie gry z torów FPP na TPP. I tym razem była to bardzo udana zmiana. Za grę na konsole stacjonarne (była też wersja na GBA, a pececiarze musieli się obejść smakiem) odpowiadało Visceral Games, które miało już na swoim koncie 007: Agent Under Fire, a później zasłynęło między innymi serią Dead Space. Kalifornijskie studio przedstawiło w Everything or Nothing wszystko to, co najlepsze w grach o Bondzie, czyli widowiskowe pościgi, strzelaniny i walki wręcz. Pamiętam, że demo gry na PlayStation 2 było kiedyś dodawane do jednego z czasopism i wycisnąłem z niego ostatnie soki. Szczególnie miło wspominam sekwencję pościgu motocyklem na autostradzie, która jak na tamte czasy robiła piorunujące wrażenie. Koniec końców drugi "Bond" od Visceral Games zebrał wysokie noty i kontynuował dobrą passę gier w szpiegowskim klimacie.

Niestety nie trwała ona długo, gdyż wydane kilka miesięcy później GoldenEye: Rogue Agent było krytykowane za wiele elementów. Po pierwsze, tytuł błędnie sugerował, że gracze otrzymają coś związanego z przełomową grą Rare z 1997 roku. Tymczasem GoldenEye: Rogue Agent okazał się być kontrowersyjnym spin-offem, obsadzającym w głównej roli byłego agenta MI6 o pseudonimie "GoldenEye". Taką ksywę zawdzięczał... złotej cybernetycznej protezie, którą wstawiono mu w miejsce brakującego oka (stracił je przez Dr. No). Gra była mocno oderwana od kanonu, mimo że wciągała w historię wiele znanych postaci (Scaramangę, Oddjoba, M, etc.). Jako strzelanka FPP nie wyróżniała się niczym szczególnym i w oczach wielu graczy najmocniejszą stroną produkcji był lokalny i sieciowy multiplayer. Ostatecznie gra zebrała średnie oceny i sprzedała się poniżej oczekiwań, co doprowadziło do skasowania planowanego sequela.

EA nie zwalniało jednak tempa i już w 2005 roku wypuściła nowy projekt na licencji Bonda. Przy produkcji From Russia With Love postawiono na powrót do przeszłości, gdyż gra była całkiem przyjemną adaptacją filmu z 1963 roku z Seanem Connerym w roli głównej. Choć pojawiło się w niej kilka elementów (np. jetpack), które debiutowały dopiero w późniejszych odcinkach serii. Gra akcji z widokiem TPP wyszła na konsole siódmej generacji (i PSP) i prezentowała całkiem dobry, choć nierewelacyjny poziom. From Russia With Love było pożegnaniem EA z licencją Jamesa Bonda, która wkrótce trafiła w ręce Activision.

Zwolnienie tempa

Nowy właściciel praw do marki nie spieszył się z jej eksploatowaniem, gdyż pierwszy "Bond" od Activision pojawił się dopiero w 2008 roku. Gra nosiła tytuł 007: Quantum of Solace, ale wbrew pozorom bazowała na dwóch filmach z Danielem Craigiem w roli głównej: Quantum of Solace i wcześniejszym Casino Royale. Debiut Bonda na konsolach ósmej generacji wypadł bardzo przeciętnie, zbierając noty na poziomie 6/10. Gra stworzona przez Treyarch (PS3,X360) nie wyróżniała się niczym na tle innych FPS-ów. Co ciekawe, nieco lepiej wypadła wersja na PlayStation 2 od weteranów z Eurocom, która była strzelanką TPP. Pojawiły się też wersje na Wii i DS-a, ale trudno o nich powiedzieć coś pozytywnego. Activision z pewnością liczyło na lepszy start.

Na szczęście ktoś w wydawnictwie wyciągnął odpowiednie wnioski i nie spieszył się z wypuszczaniem kolejnych "Bondów", tak jak to robili poprzednicy. Widać to wyraźnie po GoldenEye 007 z 2010 roku, które było początkowo tytułem na wyłączność dla Wii. I to nie byle jakim, bo ten remake klasyki Rare udał się ekipie Eurocom jak mało co. Nowa wersja nie była wyłącznie przepisaniem kilkunastoletniej gry na nowy sprzęt. Twórcy bazując na oryginale dodali sporo od siebie, zastępując chociażby Pierce'a Brosnana obecnym odtwórcą roli Bonda, czyli Daniel Craigiem. Pojawiła się również opcja sterowania ruchowego. Efekt końcowy był bardzo zadowalający. Z czasem Activision doszło do wniosku, że warto coś jeszcze zrobić w tym temacie, dzięki czemu rok później GoldenEye 007: Reloaded wylądowało na PS3 i X360.

Remaster remake'a miał lepszą grafikę, więcej trybów rozgrywki etc. Ostatecznie Reloaded nie wzbudziło jednak takich zachwytów jak gra na Wii, tym niemniej posiadacze konkurencyjnych konsol mogli się cieszyć z całkiem solidnego FPS-a.

Spadek formy

Równolegle z premierą GoldenEye 007 na Wii Activision wypuściło James Bond 007: Blood Stone na PS3, X360, PC i DS-a. Za grę z oryginalną historią z udziałem Daniela Craiga odpowiadało Bizarre Creations - nieodżałowani twórcy Blura, serii Project Gotham Racing i kilku innych przebojów. Zamiłowanie twórców do gatunku samochodówek widać w Blood Stone na każdym kroku. Strzelanie/skradanie się w TPP było bowiem poprzeplatane dynamicznymi sekwencjami pościgów. Do produkcji zatrudniono filmowych aktorów (obok Craiga pojawiła się Joss Stone czy Judi Dench), nagrano nawet oryginalny motyw przewodni, przywołujący na myśl piosenki z filmów o agencie 007. Bond był rzucany po różnych zakątkach świata i siadał za kierownicami superszybkich samochodów. Niestety to nie wystarczyło, by gra wybiła się ponad gatunkową przeciętność. Odpaliłem Blood Stone dosłownie tydzień temu i chociaż przejście kilku pierwszych etapów nie było jakimś traumatycznym przeżyciem (wręcz przeciwnie), to widzę, że w porównaniu z rok starszym pierwszoligowcem Uncharted 2 gra Bizarre Creations została całkiem mocno nadgryziona przez ząb czasu.

Ostatnią, jak dotychczas, próbą przeniesienia przygód Bonda na język gier komputerowych, było 007 Legends z 2012 roku. W teorii: mokry sen fanów agenta MI6 przygotowany z okazji 50-lecia jego istnienia. Ambitny projekt, łączący w sobie elementy sześciu filmów z sześcioma różnymi odtwórcami głównej roli. W praktyce 007 Legends zawodziło niemal pod każdym względem. Co jest o tyle dziwne, że za produkcję odpowiadało wspomniane wcześniej studio Eurocom, które dostarczyło kilka solidnych tytułów na tej licencji.

Gra bazowała w dużej mierze na technologii znanej z GoldenEye 007: Reloaded, jednak 007 Legends to popłuczyny po tamtej całkiem przyzwoitej strzelance. "Legendy" to prostacki i ograniczony FPS, który nie ma racji bytu. Powiedzieć, że twórcy zmarnowali potencjał, to nic nie powiedzieć. A wszystko to na 50. urodziny agenta Jej królewskiej Mości...

Przyszłość pod znakiem zapytania

6 listopada to dzień polskiej premiery Spectre z Danielem Craigiem w roli Jamesa Bonda. Niespełna trzy tygodnie wcześniej w naszych księgarniach pojawiła się nowa powieść o agencie 007 (Cyngiel śmierci, Anthony'ego Horowitza). Bond żyje i ma się dobrze, chociaż jego obecność w świecie gier jest już niemalże niewidoczna. Kiedy na przełomie 2012 i 2013 roku Activision przestało być posiadaczem praw do marki, nastąpił koniec ważnej ery. Od tego czasu nikt się nie podjął stworzenia nowej gry AAA o przygodach Jamesa Bonda. Telltale Games (Walking Dead, The Wolf Among Us) wspominało, że marzy o zrobieniu gry na tej licencji, ale na marzeniach się skończyło. Tymczasem pod koniec września światło dzienne ujrzało James Bond: World of Espionage od Glu Entertainment. Gra na urządzenia mobilne nie jest jednak tym, czego życzyliby sobie fani agenta z licencją na zabijanie, pamiętający lata świetności tego bohatera w świecie gier.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!