Hand of Fate - recenzja

Sławek Serafin
2015/04/16 15:54
2
0

Mała, dziwna, ale wciągająca gierka w erpegowe karty z okolicznościowym mordobiciem

Hand of Fate to gra bardzo trudna do scharakteryzowania w kilku słowach. W większości przypadków każdą produkcję można opisać porównując ją do innych, mówiąc że jest taka jak gra A albo jak gry B i C. Tutaj się nie da, bo Hand of Fate jest zupełnie niepodobne do niczego w całości i jedynie w szczegółach przywodzi na myśl tę lub ową grę nam już znaną. Aby więc zarysować jej obraz, posłużę się zwykłym opisem i powiem, jak się w to gra.

Hand of Fate - recenzja

Chodzimy tu po kartach. Leżą one na stole, zakryte, a my naszym pionkiem, symbolizującym bohatera, decydujemy na którą z nich wejdziemy. Wtedy jest odkrywana i dowiadujemy się co symbolizuje. A zawsze symbolizuje jakieś wydarzenie, jakąś małą przygodę, spotkanie z kimś, odwiedzenie jakiegoś miejsca. I potem mamy ciąg dalszy związany z opisem danej karty, na przykład dobieranie dodatkowych kart symbolizujących wrogów albo tych, którymi losuje się skarby, albo czterech zawsze wzbudzających emocje kart "porażek" i "sukcesów", spośród których potem musimy wybierać w ciemno jedną, by dowiedzieć się, czy los się do nad uśmiechnie w ramach danej akcji.

Pozwólcie, że zilustruję to przykładem, dla pełnej jasności. Wchodzimy na kartę. Okazuje się, że jest to tak zwana "zasadzka", czyli zostajemy zaatakowani przez czekających na nas wrogów. Jakich? Ciągniemy dodatkowe karty. Załóżmy, że jest to czwórka czaszek i dwójka plag. To oznacza, że w zasadzce czekały na nas cztery szkielety i dwóch szczuroludzi. Gdy ich pokonamy, a o pokonywaniu wrogów za moment powiem, mamy do wyboru kolejną akcję. Możemy podkraść się do obozu bandytów i wykończyć strażników, po czym zgarnąć znajdujące się w obozie skarby, lub też oddalić się chyłkiem. Jeśli się podkradamy, to ciągniemy cztery karty, trzy z nich symbolizujące sukces, a jedna porażkę i potem musimy spośród nich, zakrytych oczywiście, wybrać jedną, by dowiedzieć się, czy udało się załatwić strażników po cichu, czy też czeka nas jeszcze jedno starcie (i losowanie karty wrogów). A potem, zakładając że przeżyjemy, następuje dobieranie określonej liczby kart z talii skarbów, by dowiedzieć się, co tam dobrego mieli bandyci w obozie.

Hand of Fate najbardziej chyba przypomina mi planszową Magię i Miecz, czasem przez młodocianych heretyków Talismanem zwaną. Podobnie jak tam, podróżujemy po różnych miejscach i przeżywamy przygody z opisów na kartach, tyle że zamiast planszy też mamy karty, na dodatek zakryte w większości przypadków, więc nasze awanturnicze wyprawy odbywają się w nieco bardziej emocjonującej i pełnej napięcia atmosferze. Także dlatego, że nasz bohater przewspaniały, oprócz możliwie jak największej ilości złota i arcyprzepotężnych przedmiotów, dźwiga na swym grzbiecie także prowiant na drogę, jak w klasycznym rogaliku jakimś. I oczywiście ten prowiant nam się stopniowo kończy, a śmierć głodowa zagląda w oczy, jeśli nie uda się trafić na kartę, dzięki której będziemy mogli znaleźć, kupić lub złupić trochę szamy.

GramTV przedstawia:

Nie całe Hand of Fate jest jednak karciane, co ciekawe. Jeden ważny element jest jakby zupełnie nie z tej bajki - walka oczywiście. Gdy już wylosujemy jakąś blotkę pyłów, czaszek, plag lub łusek, które są tutejszymi kierami, karami, pikami i treflami i symbolizują jedną z czterech głównych grup wrogów - bandytów, szkieletów, szczuro-, oraz jaszczuroludzi - to przechodzimy do zabawy czysto zręcznościowej. I mocno przypominającej "kontekstowe" starcia znane z serii gier o Batmanie lub Assassin's Creed. Wraże skurczybyki tłoczą się wokół nas w liczbie coraz bardziej przytłaczającej, ale każdy ich atak, czy to wręcz, czy strzelecki, jest sygnalizowany i możemy go skontrować, lub też odbić tarczą. Oczywiście, można też wrogów tłuc klasycznie, nie bawiąc się w kontry, można też unikać zwinnie i korzystać ze specjalnych przedmiotów oraz właściwości naszej broni, jeśli ta takowe ma. Nie wygląda to tak płynnie i efektownie jak w arkhamowych grach z Gackiem w roli głównej, to trzeba przyznać, ale nie można powiedzieć, że bije się tutaj z maszkaronami źle czy jakoś nudno.Wręcz przeciwnie, kolejne starcia w ramach kampanii są całkiem rozsądnie stopniowane. Wrogów jest coraz więcej, pojawiają się kolejno bossowie, tacy jak walety, damy i królowie z danych kolorów, a do tego same lokacje, w których walczymy, są stopniowo urozmaicane różnego rodzaju pułapkami, które zresztą możemy wykorzystać w celu przyszpilenia, podpalenia lub lekkiego zmiażdżenia nieszczególnie bystrych wrogów.

Tak, Hand of Fate ma kampanię, taką prawie że fabularną. Ma też tryb dowolny, który odblokuje się po kilku etapach tejże kampanii, gdy tajemniczy czarodziej, robiący w tej grze za rozdającego nam karty krupiera, uzna, że poznaliśmy już podstawy na tyle, by bawić się w klasycznej, nieskończonej, przypominającej roguelike formie. Ale centralną atrakcją Hand of Fate jest jednak kampania, podzielona na kilka kolejnych dużych etapów, w ramach których mierzymy się kolejno z waletami, damami i królami. Każde z nich ma swój mały, karciany, kilkupoziomowy loszek, który musimy przemierzyć zanim do nich dotrzemy, pokonamy i tym samym odblokujemy dostęp do następnego bossa. Fabuły jako takiej, w sensie głównego wątku, nie uświadczymy w kampanii, ale jest tu sporo mniejszych, pobieżnie nakreślonych historyjek powiązanych z seriami kart. Wiele z nich bowiem, po zaliczeniu powiązanych wyzwań, odblokowuje dostęp do kolejnych kart, tak jakby opowiadających dalszy ciąg. Przed każdym etapem w kampanii mamy możliwość ustalenia, jakie karty "przygód" oraz "ekwipunku" znajdą się w talii i jeśli los się do nas uśmiechnie, to nie tylko trafimy na te "dalsze ciągi", ale też uda nam się je zaliczyć i w ten sposób odblokować jeszcze kolejną kartę zamykającą dany wątek, z której będziemy mogli skorzystać układając talię do następnego etapu. Sprytny system, nie da się ukryć, choć trzeba sporego wysiłku wyobraźni, żeby niezbyt obszerne opisy kart powiązać ze sobą.

Hand of Fate to nie jest gra idealna, to prawda. Po pierwsze nie jest zbyt rozbudowana. Po kilku godzinach odblokujemy już większość kart i prawdopodobnie dobijemy do ostatniego, swoją drogą morderczo trudnego etapu kampanii. I niewiele nam już pozostanie, poza grą dowolną, która relatywnie szybko powszednieje. Szkoda też, że strona fabularna całości jest potraktowana tak bardzo po macoszemu, bo przydałoby się więcej narracji. Nie od rzeczy byłoby też pochylenie się nad bossami, tak by te wszystkie walety, damy i królowie mieli trochę więcej charakteru i spotkania z nimi były bardziej indywidualne i niosły ze sobą jakieś ciekawe, unikalne wyzwania. Ale mimo to warto się Hand of Fate zainteresować.

Rzadko kiedy trafia się gra z tak oryginalnym, świeżym pomysłem, z niecodzienną mechaniką. I tak klimatyczna, mimo płytkiej narracji. Karty są nieźle stylizowane od strony wizualnej, a nasz czarodziejski krupier ma świetnie opracowany, odpowiednio tajemniczy i magiczny modus operandi. I choć, jak przed chwilą wspomniałem, po kilku godzinach zabawy Hand of Fate wyłoży już wszystkie swoje karty na stół i przestanie nas zaskakiwać i czarować, to do tego czasu gra się bardzo przyjemnie i trudno jest się oderwać. Tak, mogło być lepiej, ale Hand of Fate to taka mała "prawie perełka", którą warto mieć na uwadze i w którą granie na pewno nie może być uznane za stracony czas. Fakt, jest trochę drogawa, bo 20 euro to jednak sporo za gierkę, z której w najlepszym układzie da się wycisnąć maksymalnie jakieś dziesięć godzin dobrej rozrywki, ale... ale jeśli traficie na nią w jakiejś steamowej wyprzedaży, z jakimś rabatem małym lub dużym, to bardzo polecam ją waszej uwadze. Choćby dlatego, że warto jest pobawić się czymś nietypowym, świeżym i naprawdę dobrze zrealizowanym. Poza tym sama koncepcja jest nośna i jestem pewien, że autorzy Hand of Fate mogą z nią zrobić o wiele więcej w przyszłości, a im więcej osób kupi tę grę, tym większa jest szansa na następną. Bardzo bym chciał tę następną zobaczyć. Jak zagracie w Hand of Fate, też będziecie chcieli.

7,5
Rozdaje dobre karty, może nawet z kilkoma atutami
Plusy
  • świetna stylizacja
  • profesjonalnie zbudowany klimat
  • świeża, oryginalna, ekscytująca mechanika
  • dobrze stopniowane wyzwania w ramach kampanii
Minusy
  • zawartości jest tu na kilka godzin tylko
  • trochę więcej fabuły by się przydało
  • chyba trochę za wysoka cena
Komentarze
2
KeyserSoze
Gramowicz
Autor
17/04/2015 02:13

^^ i to się nazywa merytoryczny komentarz do recenzji :)

fenr1r
Gramowicz
16/04/2015 17:20

Może przeoczyłem coś w recenzji ale warto wspomnieć o jednej sprawie. Hand of Fate. to chyba można tak powiedzieć, roguelite. Poziomy generowane są losowo, ale nie spodziewajcie się się poziomów w formie mapy jakiegoś terenu, bowiem w tej grze składają się one z kilku-kilkunastu kart losowo wybieranych z talii, przybierając różne układy. Poruszamy się pionkiem po poziomach, odkrywając kolejno karty z różnymi wydarzeniami, więc rozgrywka za każdym razem jest trochę inna.Fajnie zrealizowano progresję w tej grze. Mimo, że śmierć naszej postaci oznacza koniec przygody (permadeath) i musimy zaczynać od nowa, to mamy szanse odblokować nowe karty z wydarzeniami czy ekwipunkiem, które możemy umieścić w naszej talii. Za każdym razem coś zyskujemy.Jeżeli chodzi o walkę, to raczej nie porównywałbym jej do AC. Twórcy wzorowali się raczej na systemie freeflow combat znanego z serii gier o Batmanie czy Shadow of Mordor. Oczywiście nie jest tak rozbudowany, a animacje trochę kuleją, ale jednak dobrze spełnia swoją rolę.Mnie nie brakowało rozbudowanej fabuły. Wystarczy świetnie zrealizowana narracja mistrza gry nadająca sporo uroku i klimatu rozgrywce.Grafika w kreskówkowym stylu nie powala, ale nie nie źle. Trochę się zdziwiłem, bo klatki potrafią spaść dość wyraźnie na moim sprzęcie, co właściwie nie powinno mieć miejsca przy tego typu oprawie. No cóż, takie uroki gier na Unity.22 euro może być dla niektórych zbyt wysoką kwotą, ale jeżeli ktoś chce pograć w coś świeżego, to warto dodać Hands of Fate na listę życzeń i kupić jeżeli nie teraz to na wyprzedaży. Sławek Serafin pisze o kilku godzinach, ja nabiłem 20 wg Steam, pewnie jeszcze kiedyś wrócę na kilka partyjek. Gra się w to trochę jak w FTL. Przegrywa się, ale zaraz zaczyna się kolejną grę. ;)