There Came An Echo - recenzja

Kamil Ostrowski
2015/03/18 18:00
0
0

Wyobraźcie sobie strategię czasu rzeczywistego, w której sterujecie tylko i wyłącznie głosem. Mało tego, to naprawdę działa. Zgadza się - mówimy o There Came An Echo. Zanim jednak otworzycie portfele i zaczniecie szukać tej pozycji na Steamie, doczytajcie recenzję do końca. Niestety, sterowanie głosem to jedyne co w produkcji Iridium Studios udało się zrobić dobrze.

There Came An Echo - recenzja

Obok kontrolerów ruchowych i wirtualnej rzeczywistości to właśnie sterowanie głosem od wielu, wielu lat najmocniej rozbudza wyobraźnię miłośników gier wideo. Temat ten podchwyciło paru twórców, a nawet Microsoft, który reklamując Kinecta podkreśla zarówno zalety możliwości wykrywania ruchu, jak i rozpoznawania głosu. Wydaje się przecież, że obok gestów to właśnie mowa jest najbardziej naturalną dla człowieka formą interakcji z urządzeniem elektronicznym - wszak to nasz język. Do niedawna problemem było jednak zrozumienie po drugiej stronie - rozpoznawanie dźwięków działało raczej kiepsko, o ile w ogóle.

W przypadku There Came An Echo jest inaczej. Już standardowe ustawienia pozwolą większości z Was na komfortową zabawę, a w razie czego można też samemu przypisać wyrażenia do określonych komend. Chcecie mówić po polsku? Wystarczy trochę kalibracji. Oczywiście nie w każdym wypadku, bo pewne komendy ustawione są na sztywno (chodzi o te występujące rzadko, jak np. "activate override" w jednej z misji).

Po kolei jednak, bo już rozpędzam się na temat technikaliów, a Wy jeszcze nic nie wiecie o grze.

There Came An Echo to strategia czasu rzeczywistego osadzona w niedalekiej przyszłości. Wcielamy się w postać niejakiego Sama - kogoś w rodzaju dowódcy-anioła stróża, który ma za zadanie wydawać polecenia członkom małego oddziału. W skład rzeczonej grupy wchodzi Corrin - młody kryptograf, a także najemniczka Miranda, młoda buntowniczka Grace i tajemniczy Syll. Na przestrzeni dziesięciu misji starają się oni rozwikłać intrygę, w którą wplątane są, a jakże, międzynarodowe korporacje.

Jeżeli chodzi o fabułę to mamy tutaj klasyczny przykład za dużej kromki ze zbyt małą ilością masła. Twórcy gry ewidentnie mieli wielkie plany co do przedstawianej historii, chcieli wręcz stworzyć coś uniwersalnego, co sprawi, że gracz popadnie na chwilę w zadumę. Niestety, nie udało się. Dziesięć krótkich, prostych misji przedzielonych cut-scenakami to za mało, żeby opowiedzieć sensowną historię. Praktycznie co chwila dzieje się coś, co powinno chyba wywołać jakąś reakcję emocjonalną, a co rozmywa się w natłoku informacji i wątków. Jakimś cudem scenarzystom udało się otworzyć dziesiątki drzwi, nie zamykając praktycznie żadnych. Mamy więc: młodego genialnego "komputerowca", zemstę, zagadkę kryminalną, reprodukcję ludzi, klonowanie, dobór genetyczny, odtwarzanie, problemy egzystencjalne, obcą rasę, sztuczną inteligencję i wiele, wiele innych. A to wszystko w krótkie trzy godzinki.

Nie pomaga nawet bardzo dobry voice-acting. Dużym problemem jest tutaj brak synchronizacji ruchów ust postaci z wymawianymi kwestiami. Dało się to łatwo obejść po prostu rezygnując ze zbliżeń, na których byłoby to widać. Twórcy gry postanowili jednak inaczej, przez co jesteśmy skazani na oglądanie animacji rodem sprzed dziesięciu lat.

GramTV przedstawia:

Samo mięsko, czyli potyczki, podczas których sterujemy głosem, na pierwszy rzut oka wyglądają świetnie. Jak już wspominałem, rozpoznawanie mowy działa i to bardzo dobrze - jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że to pierwszy raz, kiedy autentycznie wolałem sterowanie głosem od klasycznego (inna sprawa, że to klasyczne jest nieco pochrzanione, ale to taki tam szczególik).

Miejsca na polu bitwy są oznaczone swoimi nazwami, typu "alfa one", "alfa two", itd, co ułatwia wskazanie miejsca w które dana osoba ma się przemieścić. Osoba, bo "jednostek" mamy dokładnie cztery.

Jak wygląda sama walka? Zmieniamy bronie, każemy naszym wojakom przeładowywać tarcze w odpowiednich momentach i flankujemy, o ile akurat się da. Ta ostatnia możliwość jest bardzo opcjonalna, bo There Came An Echo jest grą bardzo prostą - jeżeli już przegramy, to przez jakiś problem z wykrywaniem mowy. Przez dziesięć misji składających się na kampanię dosłownie przelatuje się w trzy godziny. Multiplayera brak.

Powiem szczerze - There Came An Echo wygląda bardziej jak demo technologii rozpoznawania mowy, niż pełnoprawna produkcja. Gra jest brzydka, krótka, prosta i dosyć cienka fabularnie (ciekawy koncept pogrzebany fatalnym wykonaniem). Gdybyśmy jeszcze chociaż dostali do tego jakiś tryb dla wielu graczy, to być może producentowi udało się coś więcej z tego pomysłu wyskrobać. Niestety, nic z tego. Po zakończeniu kampanii pozostaje nam podrapać się po głowie i zastanowić się gdzie podziało się nasze piętnaście dolarów.

Nie polecam tej produkcji. Owszem, przez chwilę bawiłem się przyzwoicie, kiedy dałem się wciągnąć w wir wydawania komend i analizowania sytuacji, ale ostatecznie stwierdzam, że nie czuję się w żaden sposób usatysfakcjonowany. Iridium Games udowodniło, że można zrobić fajny tytuł, w którym sterować będziemy tylko głosem, po czym... nie zrobiło go, oddając do naszych rąk krótki, prosty tytulik. Jeżeli jesteście ciekawi jak działa rozpoznawanie mowy A.D. 2015, to możecie próbować wyrwać tę grę na dużej wyprzedaży (w okolicach kilku euro - jestem zresztą pewien, że ta gra szybko będzie przeceniana). W innym przypadku dajcie sobie spokój.

4,4
Rozpoznawanie głosu działa, ale to niestety za mało, żeby There Came An Echo było dobrą grą
Plusy
  • System rozpoznawania głosu
  • Bardzo dobry voice-acting
Minusy
  • Krótka
  • brzydka
  • prosta
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!