The Order: 1886 - recenzja

Grzegorz Ornoch
2015/02/24 15:00

Pradawny zakon rycerzy okrągłego stołu, walczący od wieków ze złem. Wiktoriański, mroczny Londyn jako teatr działań. Steampunkowe naleciałości, prawdziwie next-genowa oprawa i wąsy z bokobrodami! To nie mogło się nie udać. Prawda?

The Order: 1886 - recenzja

Najnowsza produkcja wydawana przez Sony ekskluzywnie na PlayStation 4 (brawo za inwestowanie w nowe marki!) jeszcze przed premierą wywołała sporo kontrowersji. Wśród graczy i recenzentów rozgorzała dyskusja o długości gier i granicach liniowości rozgrywki oraz jej ograniczania do form nieinteraktywnych. To bardzo ciekawe tematy do rozmyślania, szczególnie w obecnych czasach, gdy gry wielokrotnie romansują z filmami jako inną, popularną formą urzeczywistniania wizji scenarzystów i artystów. Nieprzypadkowo o tym wspominam, bowiem właśnie z filmem The Order ma sporo wspólnego.

Scenarzyści obrali za miejsce akcji fantastyczne realia wiktoriańskiego Londynu. W mainstreamowych grach raczej nieczęsto odwiedzaliśmy na przestrzeni ostatnich lat mroczne zaułki skąpanego we mgle miasta. Jakby jeszcze komuś brakowało klimatu, dorzucono do tego sensownie wplecione elementy rodem ze steampunku, a wszystko podsycono istotną dawką elektryczności, dającej pole do popisu wynalazkom samego Nikoli Tesli. Brzmi zachęcająco prawda? No to wyobraźcie sobie teraz pradawny zakon rycerzy, który korzystając z długowieczności zapewnianej przez tajemniczą miksturę - czarną wodę - walczy od setek lat z lykanami (wilkołakami) chroniąc ludzkość przed zagładą. Przepis na dobrą historię podpartą sensowną rozgrywką wydaje się pewny niczym rachunek za prąd. Warto wspomnieć przy tym, że gracz zostaje rzucony w sam środek przełomowej dla losów zakonu intrygi, która szybko rozgałęzia się na kolejne wątki, odsłaniając mroczne sekrety londyńskich ulic. Pysznie! Tego nie można po prostu zepsuć.

Na The Order: 1886 czekałem od momentu ogłoszenia gry. Studio Ready ta Dawn bardzo sobie cenię za to, czego dokonywało na handheldach poprzedniej generacji. Gry tej ekipy wydawane na PlayStation Portable były prawdziwym majstersztykiem technicznym, któremu dorównywała dopracowana rozgrywka. Od znakomitej platformówki z Daxterem po przygody Kratosa - zawsze mogłem liczyć na wrażenia z najwyższej półki. Radosna była zatem wieść o tym, że studio rozbudowało ekipę i przeniosło się na PlayStation 4 by tworzyć gry AAA. Pomyślałem sobie, co to będzie się działo, gdy Ready at Dawn weźmie się za stacjonarny sprzęt!

Minęło kilka lat i i amerykańska ekipa z Irvine w Kalifornii dostarczyła nam The Order: 1886, nową markę ekskluzywną dla PlayStation 4. Grę, która pokazuje moc platformy i umiejętności panowania nad technologią. Stare, dobre Ready at Dawn chciałoby się rzec. I tu pojawia się drobne "ale", a właściwie to pytanie, czy nowa produkcja twórców Daxtera udźwignęła ogromny ciężar oczekiwań? Mam nadzieję, że kilka poniższych akapitów rozwieje wszelkie wątpliwości.

Według prawideł formy, jaką jest recenzja nie wypada, aby rozpoczynać od kwestii technicznych, ale pozwolę sobie zrobić drobny wyjątek, zaczynając od rzeczy najbardziej oczywistej. The Order: 1886 wygląda w ruchu obłędnie. Nie widziałem czegoś takiego wcześniej. To jest ten moment, w którym począłem zastanawiać się, czy to render, czy gra. Ha! Sęk w tym, że w tej produkcji wszystko odbywa się w czasie rzeczywistym, zaś gameplay płynnie łączy z przerywnikami filmowymi - swoistą kością niezgody w sporze o swobodę w rozgrywce.

Ilość graficznych "czarów-marów", jakie dzieją się na ekranie przyprawiłaby o podwyższone tętno nawet Michaela Baya! Nieprawdopodobnie dobrze prezentują się efekty cząsteczkowe. Gdy widziałem dym, odruchowo machałem ręką chcąc go odgonić, gdy nagle coś się w grze zapaliło rzuciłem się po gaśnicę... No, dobra, z tą gaśnicą może troszkę przesadziłem, ale wiedzcie, że to jest właśnie ten poziom oprawy graficznej, jaki chcę oglądać na nowych konsolach z jeszcze całkiem świeżą plakietką "next-gen". Zazwyczaj takie obrazki, jakich zwyczajowo dostarcza The Order: 1886 widuje się jedynie na prezentacjach dem technologicznych. Tym razem jednak to nie statyczny, pre-renderowany materiał, a technologia działająca w czasie rzeczywistym, w pełni responsywna i gotowa na działania i ingerencję gracza. Oczywiście na tyle, na ile pozwalają na to twórcy, ale o tym za chwilę.

Oprawa, którą The Order pieści oczy to nie tylko techniczny majstersztyk, ale przede wszystkim mistrzowskie urzeczywistnienie wizji wiktoriańskiego Londynu epoki szanownego Sherlocka, oraz - już znacznie mniej sympatycznego - Kuby Rozpruwacza. To, co znamy choćby z Dickensa i artystycznych dokonań dziewiętnastego wieku ma w jakiejś postaci swoje odzwierciedlenie w tym pełnym imponujących szczegółów i mroku świecie. Lokacje, stroje, architektura, atmosfera i setki detali cieszących oko na każdym kroku sprawiają, że dosłownie każdy zakamarek w grze chciałoby się dokładnie eksplorować.

Przyznam, ze wielokrotnie z tęsknotą patrzyłem na zachwycającą panoramę wiktoriańskiego Londynu wiedząc, że mogę jedynie pomarzyć o dokładnym zwiedzeniu miasta. The Order: 1886 choć jest obecnie jedną z najładniejszych gier, jakie do tej pory powstały, reprezentuje tylko (albo aż - jak kto woli) gatunek liniowych strzelanek z perspektywą trzeciej osoby. Oczywiście chciałoby się, aby gra z taką oprawą techniczno-artystyczną była czymś więcej, ale pozostaje tylko zaakceptować kierunek, w jakim poszli twórcy, choć nie ukrywam że przychodzi to z lekkim bólem i uczuciem pewnej straty. Tak czy inaczej nikt nigdy nie obiecywał graczom niczego więcej poza grą akcji o zamkniętym charakterze, a zatem nie można mieć pretensji o konwencję gry. Choć pomarzyć zawsze warto...

O oprawie i niuansach wizualnych mógłbym jeszcze długo pisać, ale natura gracza zmusza mnie już do zejścia na ziemię i skupienia się na rzeczach znacznie ważniejszych. Gdyby każdy element The Order trzymał poziom oprawy, to moglibyśmy spokojnie mówić o najlepszej grze akcji w historii branży, zaś w podsumowaniu tej recenzji widniałaby pełna dziesiątka z jakimś pompatycznym podpisem. Czy tak jest? Ano, jak widać, nie bardzo. Rzeczywistość okazała się brutalna i nie oszczędziła najnowszego projektu studia Ready at Dawn. Czy tego chcemy, czy nie, The Order to dzieło bardzo nierówne i - jak się okazało - dość kontrowersyjne w swej formie, które wywołuje wśród wielu graczy dyskusje o stanie wysokobudżetowych gier AAA. Choć i to dla niektórych nie jest oczywiste, czy produkcja Amerykanów to nadal gra.

GramTV przedstawia:

Pragnę w tym momencie wszystkich uspokoić, gdyż The Order: 1886 to zdecydowanie gra - nie tak zła, jak malują ją w wielu miejscach w sieci, ale też nie tak dobra, jakbyśmy tego oczekiwali. Nie ukrywam, że sam przed ugoszczeniem się na kanapie zacząłem mieć pewne obawy co do tego, z czym mam do czynienia. Nie bardzo wiedziałem, jakie mam mieć podejście do nowej produkcji wydawanej przez Sony. Na szczęście uspokoiłem się nieco po prostu grając i upewniając w tym, że The Order to przedstawiciel gatunku shooterów TPP. I to dosyć tradycyjny w swej gameplayowej postaci, powiedziałbym wręcz, że zachowawczy, ostrożny i niezbyt odkrywczy. Ale mimo wszystko solidny, rzemieślniczy i zaskakująco przyjemny w obcowaniu z nim. Jak mawiał klasyk: najbardziej lubimy te piosenki, które znamy. Wychodząc z tego założenia (a z pewnością tak właśnie było...) twórcy dostarczyli bardzo standardową strzelaninę. Standardową, ale dobrą i z paroma momentami, które powtarzałem żeby raz jeszcze na nie popatrzeć i ze szczerym zadowoleniem postrzelać.

Najbardziej obrazowo można określić produkcję od Ready at Dawn jako połączenie idei Gears of War, Uncharted i The Last of Us (w pewnych momentach). To po prostu cover-shooter wypełniony przerywnikami filmowymi i quick-time eventami. Właśnie te dwa ostatnie elementy wzbudziły takie kontrowersje wśród graczy i krytyków. W grze jest sporo momentów pseudo interaktywnych, w których trzeba nacisnąć przycisk, czy też wykonać kombinację w oskryptowanym wydarzeniu. Właściwie to wszystko w The Order jest jednym wielkim zlepkiem skryptów. Wszystko zawsze wygląda tak samo. Przeciwnicy zawsze pojawiają się co do piksela w tym samym momencie, każde wydarzenie jest zawsze identyczne, jak za pierwszym razem. Cała ta machina efektownych akcji i wydarzeń działa oczywiście bardzo sprawnie, ale czar pryska przy ponownym podejściu, czy już nawet w bardziej zaawansowanych fazach rozgrywki, kiedy wiemy, czego spodziewać się po wymianach ognia. Na domiar złego gra niespecjalnie zachęca do powrotu. Nie ma tu bowiem żadnego systemu progresu, czy możliwości różnorodnego podejścia do starć z przeciwnikami. Walki odbywają się na bardzo małych i dość precyzyjnie do tego zaprojektowanych lokacjach, zaś samo uzbrojenie pozyskujemy zazwyczaj w sztywny sposób narzucany przez scenarzystów (co samo w sobie nie jest wadą). The Order: 1886 to bardzo jednorazowe doświadczenie i na taki właśnie typ rozgrywki należy ukierunkować swoje oczekiwania.

Nie zrozumcie mnie jednak źle. To, że coś jest jednorazowe nie oznacza, że do niczego się nie nadaje. The Order: 1886 całkiem nieźle realizuje założenia twórców, którzy postawili na taki, a nie inny typ zabawy. Tradycyjnej rozgrywki wbrew pozorom wcale nie brakuje na przestrzeni szesnastu rozdziałów wątku fabularnego - jedynego trybu zabawy. Niektóre opinie o tym, ze grę się tylko ogląda i niewiele w niej jest faktycznego gameplaya są moim skromnym zdaniem przesadzone. Choć, jak to zwykle w życiu bywa, wszystko zależy od punktu widzenia.

W moim przypadku proporcje w łączeniu skryptowanej rozgrywki z elementami bardziej statycznymi nie powodowały niechęci do kontynuowania zabawy, bo mechanizmy te zostały skrojone całkiem sprawnie. Oczywiście nie będzie żadnym zaskoczeniem, że najbardziej podobały mi się momenty strzelankowe i przy każdym kolejnym przerywniku czekałem tylko, aż DualShock pójdzie w ruch. Skłamałbym jednak nieprzyzwoicie, gdybym napisał, że wszelkiego typu zabiegi - głownie przerywniki filmowe - podające opowieść na tacy mi się nie podobały. To dobrze wykonana robota, którą należy uczciwie docenić. Problem leży gdzie indziej, a mianowicie w proporcjach, nie każdemu bowiem podział zastosowany w The Order przypadnie do gustu. Jeśli lubisz strzelanki, a na wszelkiego typu cut-scenki reagujesz naciskając guzik "skip", to pewnie zrazisz się już na wejściu i żaden argument Cię nie przekona (może poza wyjątkowo atrakcyjną promocją).

Od strony mechaniki rozgrywki w The Order: 1886 nie ma właściwie żadnego elementu, którego nie widzielibyśmy w dziesiątkach gier akcji nastawionych na strzelanie z wykorzystaniem osłon terenowych. Z chwilą poznania mechanizmów pęka bańka next-genowości, która ogranicza się do oprawy graficznej. Przypomina to trochę sytuację innej gry zachwycającej wizualiami i słabującej w rozgrywce, a więc w tych znacznie ważniejszych rejonach, a mowa o Killzone: Shadow Fall. Różnica jest jednak taka, że The Order ma jakąś swoją niezidentyfikowaną siłę przyciągającą do ekranu. Być może to opowieść, uniwersum i realia wiktoriańskiego Londynu tak działają.

Całość doświadczenia, jakim jest The Order: 1886 to dosyć delikatna i zawieszona na cienkim sznurku konstrukcja, wisząca nad niebezpiecznie głęboką przepaścią. Zrównoważenie soczystej gry akcji (choć bardzo mało innowacyjnej), z typowo filmowym podejściem do prezentacji opowieści było ryzykownym posunięciem ze strony twórców. W rezultacie tego eksperymentu otrzymaliśmy interaktywne, niezwykle efektowne widowisko z przełomową na konsolach oprawą. Widowisko na pewno nie dla każdego, acz jestem przekonany, że The Order na pewno znajdzie grupę odbiorców, którzy tę produkcję w pełni docenią, wszak w naturze nic nie ginie.

Mnie The Order ostatecznie się spodobał biorąc pod uwagę całokształt. Jestem jednak w pełni świadom bolączek tej produkcji i zaprzepaszczenia ogromnego potencjału, jaki drzemał w zamyśle uniwersum. Jest to niemal książkowy przykład gry-do-pożyczenia w celu sprawdzenia w akcji fenomenalnej oprawy czy paru bardziej emocjonujących momentów strzelankowych. Na pewno warto będzie zainteresować się tą produkcją przy najbliższej dużej wyprzedaży.

Kwestią, którą zostawiłem sobie na koniec i z którą zwracam się do Was jest często przewijający się w opiniach problem, a mianowicie cena. Jako gra konsolowa The Order: 1886 kosztuje niemało, w polskiej dystrybucji wręcz absurdalnie dużo! Pojawia się zatem pytanie, czy ten współczynnik, a więc kwota, jaką musimy wyłożyć na pudełko powinien bezpośrednio wpływać na ocenę gry samej w sobie, takiej z przeznaczeniem tylko jednoosobowym? Z czasem cena ulegnie zmianie i zmaleje, zaś gra pozostanie w punkcie, jaki znamy z dnia premiery. W redakcyjnej dyskusji nie byliśmy zgodni co do tego zjawiska, dlatego też tym większa jest moja ciekawość, co Wy o tym sądzicie?

6,5
Niezły start nowej marki, w której drzemie ogromny potencjał. Pamiętajcie o tym przy sequelu drodzy twórcy!
Plusy
  • Fenomenalna oprawa techniczno-artystyczna
  • Dbałość o rozmaite detale i smaczki
  • Klimatyczne i przepiękne lokacje pośród wiktoriańskiego Londynu
  • Dość prosta i przewidywalna, acz sprawnie poprowadzona historia
  • Dobry system strzelania
  • Prototypowe uzbrojenie w akcji
Minusy
  • Rozczarowujące starcia z wilkołakami
  • Proporcje przerywniki/rozgrywka nie każdemu przypadną do gustu
  • Podobnie jak sporo QTE
  • Stosunkowo krótki czas rozgrywki jak na grę bez żadnych dodatkowych trybów
  • Fabularnie końcówka pozostawia spory niedosyt
  • Czarne paski na ekranie mimo wszystko trochę przeszkadzają
  • Premierowa cena polskiego wydania
Komentarze
42
Bambusek
Gramowicz
25/02/2015 23:50
Dnia 24.02.2015 o 17:07, Qbon11 napisał:

@dark_master - Owszem, nawet bez tej grafiki istnieje, ponieważ gra ma niesamowity klimat i uniwersum. Rozrywka się może podobać lubię.

No własnie ponieważ, podobno, mówimy o GRZE to rozgrywka powinna stanowić wartość nadrzędną. Tak jak koszmarna gra aktorska potrafi zabić każdy film, choćby nie wiadomo jak piękny i klimatyczny, tak słaby gameplay zabija grę.

Usunięty
Usunięty
25/02/2015 19:52

Jest cała masa lepszych sposobów na odprężenie się. Mi np. przypomniało się biegnięcie za helikopterem i rzucaniem w niego granatami, by go zestrzelić w Delta Force 2. :)Albo JFK Reloaded.

Usunięty
Usunięty
25/02/2015 19:51
Dnia 25.02.2015 o 19:22, Kaerobani napisał:

Rozkminię to tak: gra z założenia jest tworem interaktywnym. Poświęcanie ingerencji gracza w imię opowieści to psucie istoty gry. Film jest natomiast nieinteraktywny i z założenia oczekujemy, że będziemy go sobie oglądać spokojnie bez obawy, że nagle nam wyskoczy komunikat "NACIŚNIJ PRZYCISK PLAY NA MONITORZE, BO BOHATER ZGINIE", a my w popłochu będziemy musieli szukać pilota, by go ocalić, co nam się zapewne nie uda, bo czasu na reakcję będzie bardzo mało, a my w stanie uśpionej czujności nie jesteśmy go w stanie wykorzystać. Jak gram w grę, to chcę być non stop zaangażowany, a filmiki niech będą dla mnie chwilą wytchnienia i swego rodzaju "nagrodą" (kiedyś tak gracze do tego podchodzili - na ówczesne warunki świetnie zrobione cut-scenki nagradzały wysiłki gracza, który mógł swoje oczy nacieszyć świetną animacją i odetchnąć na chwilę). Jak oglądam film, to chcę oglądać w spokoju i nie chcę, żeby mnie ktoś po chamsku z niego wyrywał. A ty?

Tylko teraz wszystko zależy od tego, jaką przyjmiemy definicję dla tej produkcji. Jest grą, czy jest filmem, w który możemy zagrać. Zawsze lubiłem gry, w których moje wybory determinują jej dalszy przebieg (na przykład Wiedźmin, TES i wiele innych). Tutaj jest włóczka, za którą idziemy do kłębka. Strzelaniny i tak dalej, są jedynie dodatkami pośrednimi. O ile przy takich grach akcji można się również świetnie odprężyć, bo są niewymagające, tak cięższą roz(g)rywkę i test umiejętności pozostawiłbym dla RPGów.




Trwa Wczytywanie