Interstellar - recenzja filmu

Michał Ostasz
2014/11/08 13:20

Oglądając najnowsze dzieło Christophera Nolana ma się nieodparte wrażenie, że obcuje się z czymś niezwykłym. To film, który trwa w głowie widza jeszcze długo po napisach końcowych.

Interstellar - recenzja filmu

Nolan to pewna marka. Produkcje spod jego ręki po prostu nie zawodzą. Memento, trylogia Mroczny Rycerz, Incepcja - to tylko niektóre z jego dzieł, które z miejsca stały się współczesnymi klasykami. Czy dołączy do nich Interstellar? Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

Nieodległa przyszłość. Ziemia przestaje wydawać plony. Odporna na zarazę zdaje się być wyłącznie kukurydza. Cooper (w tej roli Matthew McConaughey) to były pilot NASA, który podobnie jak większość musiał się przekwalifikować i zająć rolnictwem - jedynym zajęciem dającym szansę na utrzymanie rodziny. Przez zupełny przypadek nadarza mu się okazja do uratowania świata. Wiąże się to z opuszczeniem najbliższych i udaniem się na - dosłownie - drugą stronę wszechświata.

Celowo nie pokusiłem się o bardziej rozbudowany opis, gdyż zdradzenie większej ilości szczegółów mogłoby skutecznie zepsuć wam przyjemność z seansu. Idąc do kina należy wiedzieć, że Interstellar to staroszkolne, prawdziwie "zaangażowane" science-fiction.

Pisząc "zaangażowane" mam tu na myśli takie, które faktycznie zmusza do przemyśleń, a nie oglądania show z laserami, wybuchami i kosmitami. Nolan, który jest współautorem scenariusza nie tylko stawia pytania o to, co do czego zdolny jest nasz gatunek w obliczu wyginięcia. Apeluje także o to - słowami głównego bohatera - abyśmy przestali patrzeć pod nogi, tylko znów zwrócili wzrok ku gwiazdom, bo w przyszłości, to właśnie tam będzie nasze miejsce.

Interstellar najbliżej jest do 2001: Odyseja kosmiczna Stanleya Kubricka. Nie jest to oczywiście aż tak odważny obraz, jak arcydzieło z 1968 r., ale i tak daleko mu do innych, bardziej sztampowych i niewymagających intelektualnego wysiłku produkcji z gatunku SF z ostatnich lat.

GramTV przedstawia:

Nolan przy pomocy wizualnego języka parafrazuje dokonania wspomnianego mistrza. Ducha Odysei wyczuwa się tutaj z łatwością. O jego obecności świadczy nawet sposób w jaki wykonano efekty specjalne. Brytyjski reżyser ma w zwyczaju poleganie na trikach i konstrukcjach, które robi się naprawdę, przed kamerą. To widać. Interstellar jest bardzo namacalne, mimo, iż na ekranie często widzimy rzeczy, których dotąd nie widział żaden Ziemianin. Kapitalna robota.

Nie tylko wizualia stoją tu najwyższym poziomie. Pokłony biję przed autorem ścieżki dźwiękowej, Hansem Zimmerem, który po raz kolejny zadbał o to, aby nie tylko gałki oczne mogły doznać czegoś wyjątkowego. Jego kompozycje zagnieżdżają się gdzieś z tyłu głowy i cholernie trudno je przepędzić. Utwory brzmią niczym połączenie dokonań Philipa Glassa z Koyaanisqatsi i tego, co mogliśmy usłyszeć w Egzorcyście. Nie wpadają jednak w ucho. Są świetnym dopełnieniem obrazu, który bez nich byłby zaledwie piękną widokówką. Pokuszę się o stwierdzenie, że w Interstellar, to właśnie dźwięki niosą najwięcej emocji.

Właśnie emocje, nie kosmos, grają w tym filmie pierwsze skrzypce. Lęk przed nieznanym, tęsknota za rodziną, żal, nadzieja - w scenariuszu zawarto całe spektrum. Warto mieć to uwadze, bo prawie trzy godziny, które spędzimy w sali kinowej nie będzie wypełnione wyłącznie obrazami dalekich galaktyk i obcych planet. Jak na kino science-fiction sporo rozmów przy stole kuchennym, a nie takim w bazie NASA.

Film nie jest jednak bez wad. O ile zachowano zdrowe proporcje między wątkami naukowymi i tymi typowo ludzkimi, to czuć, że niektóre z nich potraktowano po macoszemu, dosłownie liźnięto. Obsada w większości daje z siebie wszystko. Poza McConaugheyem uznanie należy się drugiej gwieździe Interstellar, Anne Hathaway. Zapamiętajcie też nazwisko młodziutkiej Mackenzie Foy - wiele starszych aktorek mogłoby się od niej uczyć. Niestety, niektóre z postaci drugoplanowych mimo przekonującej gry potrafią wypowiedzieć swoje kwestie tak, jakby czytały je z kartki. Dziwne, że tyczy się to doświadczonych aktorów. Na szczęście są to mało widoczne skazy.

Powstanie takiej produkcji jak Interstellar ogromnie cieszy. To dowód na to, że nawet wśród blockbusterów jest miejsce na filmy, które nie są tak łatwe w odbiorze i próbują eksperymentować. Czy jest to film dla ciebie? Najlepiej będzie przekonać się samemu i to w kinie IMAX. Nie zawiedziesz się.

Komentarze
43
Usunięty
Usunięty
12/11/2014 01:01

Wróciłem właśnie z kina i film jest stanowczo za długi. Przez większość czasu nic się nie dzieje i dopiero pod koniec drugiej połowy coś się zaczyna dziać. Film nie jest zły ale do doskonałości wiele mu brakuje, a i dzięki niemu mozna jeszcze bardziej docenić " Grawitację ", która jest krótsza, spójniejsza i ciekawsza, nawet pomimo braku fabuły.

Usunięty
Usunięty
12/11/2014 00:36

> Motywy z kukurydzą, ratowaniem świata i skakaniem po Wszechświecie wydają się potwornie> głupie. To na pewno jest ambitne Sci-Fi?Własnie wróciłem z tego filmu i dalej mam ciarki , nigdy w życiu nie widziałem takiego filmu , 3 godziny siedziałem z otwartymi ustami na sali kinowej . Film gra na emocjach , jest wyważony pod każdym względem . Czy jest to ambitne Sci-Fi ? Jestem w stanie stwierdzić , że jest to jeden z nowych wyznaczników filmów tego gatunku .

hans_olo
Gramowicz
10/11/2014 03:56
Dnia 09.11.2014 o 17:05, michal_w napisał:

Chamskie ale prawdziwe i nie są to teorie. :-)

Zgadza się, to są bzdury. Jasne, że nie jest to hard sci fi. Ma elementy fantasy. Ale mają je także chociażby "the abyss", "sunshine", "event horizon", zbudowana w praktycznie identycznej co SW konwencji "Diuna", która więcej wprowadza "cudów niewidów" niż naukowych faktów i dalej francuskie "Dante 01", "Enders game", seria powieści o "Hyperionie", bestseller "Peanatema", "pi" itd. A to wszystko sci fi jak w mordę strzelił - pomimo wszelakich absurdów typu stworzenia zdolne do życia w próżni kosmicznej (dokładnie tak samo jak w "star wars"). Owszem istnieje w popkulturze coś takiego jak science fantasy, czyli miks sci fi i fantasy i jak się upierać, to właśnie nim jest "star wars", ale tylko jeśli się upierać.

Dnia 09.11.2014 o 17:05, michal_w napisał:

> http://www.dailytech.com/Scientists+Develop+Lightsaber+to+Fight+Cancer/article13506.htm Miniaturowy, laserowy skalpel to ma niby co wspólnego z mieczami świetlnymi Jedi? Proponuję oglądnąć sobie choć z raz trylogię Star Wars albo dowiedzieć się co to jest laser. Pojedynek na miecze laserowe wyglądał by wyjątkowo zabawnie ale i nie trwał zbyt długo. :-)

Widać, że nie ogarniasz. Prawdziwe sci fi poznasz po tym, że naukowcy się nim inspirują. Nawet jeśli efekty ich pracy nie do końca przypominają inspirację.I tak "star trek" dał nam: mobilną telefonię, ipady, przenośne nośniki danych, rozpoznawanie głosu, geolokalizację; "star wars" dał nam trójwymiarowe hologramy (jeszcze raczkujemy w tym temacie), bioniczne ręce (też raczkujemy), eyepet (szachy holograficzne).

Dnia 09.11.2014 o 17:05, michal_w napisał:

Po to wymyślono fantasy. By można było gdzieś poupychać całe te baśnie itp.

Czyli po co?

Dnia 09.11.2014 o 17:05, michal_w napisał:

Np. koncepcja próżni też była kompletnie obca G. Lucasowi.

Z pewnością nie była mu obca. Tak samo jak nie była ona obca twórcom "star treków". A jednak w obu była ona ignorowana. Po prostu uznano to za niuans mało istotny, a że trendy były wtedy zupełnie inne, to także niekorzystny dla oglądalności.




Trwa Wczytywanie