Weekend z grą Wolfenstein: The New Order - historia serii

Adam "Harpen" Berlik
2014/05/16 11:20
9
0

Weekend z grą Wolfenstein: The New Order rozpoczynamy od przybliżenia historii serii Wolfenstein uznawanej za protoplastę gatunku pierwszoosobowych strzelanin.

Weekend z grą Wolfenstein: The New Order - historia serii

Pisząc o serii Wolfenstein nie można zacząć oczywiście od gry, którą wszyscy znamy, czyli kultowego Wolfensteina 3D. Niezwykle istotne znaczenie dla rozwoju cyklu oraz gatunku nazwanego później FPS (first person shooter, czyli strzelanka z widokiem z pierwszej osoby) ma wydany w 1981 roku Castle Wolfenstein. Patrząc dziś na screeny z tej produkcji można odnieść wrażenie, że została ona przygotowana naprędce, bez zbytniego pomyślunku, ale z pewnością w momencie swojej premiery budziła ogromne zainteresowanie.

Castle Wolfenstein zostało stworzone przez nieżyjącego już dziś projektanta gier wideo, Silasa Warnera, który wydał swoje dzieło pod szyldem Muse Software. Była to dwuwymiarowa strzelanka, w której nasz bohater próbował rozprawić się z hordami nazistów w tytułowym zamku, gdzie został uwięziony. Po wydostaniu się z celi i odnalezieniu pistoletu postanowił za wszelką cenę wydostać się stamtąd, siejąc spustoszenie w szeregach nieprzyjaciela. Niedługo później, bo w 1985 roku do sprzedaży trafił Beyond Castle Wolfenstein, który kropka w kropkę przypomniał poprzednika.

Beyond Castle Wolfenstein, zgodnie z tytułem, nie przenosił nas do zamku, lecz w zupełnie inne miejsce. Musieliśmy zakraść się do niemieckiego bunkra, zdobyć bombę i umieścić ją we wskazanym miejscu. Akcja nie skupiała się na dynamicznej wymianie pocisków z wrogiem, lecz raczej na unikaniu jednostek nieprzyjaciela, co stanowiło przeciwieństwo Castle Wolfenstein. Sporadycznie sięgaliśmy więc po giwerę, starając się ukryć swoją obecność i wykonać powierzone zadanie.

I tym oto sposobem doszliśmy do jednego z najważniejszych momentów w historii elektronicznej rozrywki. Castle Wolfenstein stał się bowiem inspiracją dla słynnego twórcy, Johna Romero, który w 1991 roku zaproponował id Software stworzenie trójwymiarowej przeróbki Castle Wolfensteina. Jak to się skończyło, dobrze wiemy. 5 maja 1992 roku przyniósł nam premierę gry Wolfenstein 3D będącej strzelanką osadzoną w realiach II wojny światowej, oferującą wiele fikcyjnych wątków. Na początku autorzy postanowili skorzystać z popularnej licencji shareware, oferując pierwszy epizod, Escape from Wolfenstein, zupełnie za darmo. Chętni mogli sięgnąć do portfela i nabyć kolejne dwa, Operation: Eisenfaust i Die, Fuhrer, Die!, płacąc określoną kwotę. Niedługo później gra wzbogaciła się o jeszcze trzy odcinki.

Koniec końców Wolfenstein 3D oferował sześćdziesiąt poziomów do przejścia (po dziesięć na każdy epizod), w których wcielaliśmy się w amerykańśkiego komandosa, B.J.-a Blazkowicza. Podczas rozgrywki zwiedzaliśmy kolejne labirynty, pokonując hordy nazistów oraz - oczywiście - bossów pojawiających się na końcu każdego etapu. Musieliśmy także odkrywać rozmaite przejścia, szukać kluczy bądź innych skarbów, co skutecznie urozmaicało zabawę, choć ta w dużej mierze skupiała się na strzelaniu do wrogów. Gra była trójwymiarowa (choć nie jest to 3D, które znamy dziś, bowiem bohater porusza się w zaledwie kilku kierunkach) i, jak na owe czasy, zachwycała swoją oprawą graficzną, która dziś budzi jedynie sentyment i uczucie nostalgii, niemniej cały czas produkcja id Software może pochwalić się niesamowitą grywalnością i daje ogromną frajdę.

Wolfenstein 3D odniósł niesamowity sukces, co sprawiło, że kilka miesięcy po jego premierze światło dzienne ujrzała pełnoprawna kontynuacja. id Software postanowiło skorzystać z usług studia FormGen, które przygotowało Spear of Destiny. Ponownie mieliśmy do czynienia z FPS-em, którego akcja toczyła się w trakcie II wojny światowej. Jako słynny amerykański komandos, B.J. Blazkowicz, tym razem próbowaliśmy dorwać Adolfa Hitlera i zdobyć Włócznię Przeznaczenia, która miała znajdować się w ukrytej twierdzy. Grę na pierwszy rzut oka ciężko odróżnić od Wolfensteina 3D. Nie wprowadziła ona żadnych rewolucyjnych rozwiązań. Można ją raczej potraktować jako pakiet dodatkowych etapów do kultowego poprzednika, w których mieliśmy okazję stawić czoła nowym przeciwnikom.

W tym miejscu należy zrobić naprawdę duży odstęp. Spear of Destiny wyszedł bowiem w 1992 roku, a na kolejną grę z serii przyszło fanom czekać aż dziewięć lat. Jak nietrudno zgadnąć, w tym czasie nastąpił postęp technologiczny, dzięki któremu nowa część prezentowała się znacznie lepiej od poprzedniej. Return to Castle Wolfenstein, bo o nim mowa, ukazał się w 2001 roku. B.J. Blazkowicz ponownie rozpoczął swoją misję w zamkniętej celi zamku Wolfenstein, z którego później trafił między innymi do pobliskiej wioski, lasu, na stację badawczą, katakumb i ulice zrujnowanego miasta. Gra była znacznie bardziej mroczna od Wolfensteina 3D i Spear of Destiny. Twórcy zrezygnowali z kolorowych tekstur i postanowili skorzystać z ograniczonej palety kolorów, co zresztą widać na dołączonym obrazku.

GramTV przedstawia:

Return to Castle Wolfenstein pozostał jednak wierny korzeniom. Twórcy postawili nacisk na niczym nieskrępowaną rozgrywkę, zróżnicowane etapy, bogaty arsenał broni i wielu przeciwników, wśród których nie zabrakło bossów. Do tego doszła wyjątkowo zaawansowana oprawa graficzna i świetne udźwiękowienie. Wszystko to spowodowało, że grę wielu sympatyków cyklu wspomina po dziś dzień, a nawet do niej wraca, co zresztą warto uczynić, przygotowując się na debiut Wolfenstein: The New Order. Kampania to nie wszystko, co RtCW miał do zaoferowania - bawić się można było także w trybie wieloosobowym z innymi graczami.

Z czasem ogłoszono, że Return to Castle Wolfenstein doczeka się oficjalnego rozszerzenia. I owszem, doczekał się, ale nie w formie, jaką pierwotnie planowano. Zamierzono przygotować dodatek zarówno dla trybu kampanii, jak i multiplayera, ale ostatecznie tylko ten drugi moduł zabawy doczekał się kolejnego wydania i przekształcił się w osobny projekt nazwany Wolfenstein: Enemy Territory, który był rozprowadzany całkowicie nieodpłatnie. W momencie debiutu i długo później na serwerach można było znaleźć naprawdę sporo chętnych do zabawy, a z czasem gra odniosła na tyle duży sukces, że postanowiono stworzyć jej komercyjną wersję.

Tym oto sposobem doszliśmy do 2007 roku, w którym światło dzienne ujrzała gra Enemy Territory: Quake Wars. Za jej stworzenie ponownie odpowiedzialne było Splash Damage (autorzy Wolfenstein: Enemy Territory), a projekt powstał we współpracy z id Software. Trzeba przyznać, że gra spełniła pokładane w niej nadzieje, oferując wiele zróżnicowanych misji, które musieliśmy wykonywać we współpracy z innymi graczami (nie doświadczyliśmy tu żadnej kampanii fabularyzowanej - wszystkie moce przerobowe skupiono na trybie multiplayer). Sama akcja rozgrywała się nie podczas II wojny światowej, jak w pierwszym Enemy Territory, Return to Castle Wolfenstein i poprzednich odsłonach cyklu, lecz w niedalekiej przyszłości. Przenieśliśmy się do świata science-fiction, by poznać opowieść, która przedstawiała wydarzenia rozgrywające się przed... fabułą Quake'a 2. Stąd też taki właśnie tytuł opisywanej produkcji.

W międzyczasie do sieci przedostawały się rozmaite pogłoski, jakoby trwały prace nad nowym Wolfenstein. Trwały, w istocie. Raven Software wspólnie z Activision Blizzard w 2009 roku wypuściło na świat grę, która miała być restartem kultowej marki, więc nazwano ją po prostu Wolfenstein. Twórcy szukali złotego środka, próbując dotrzeć do graczy, którzy pamiętają premierę Wolfensteina 3D oraz tych, którzy interesują się elektroniczną rozrywką od zaledwie paru lat. W efekcie powstała kolorowa strzelanka z możliwością leczenia się po schowaniu za osłonę (choć w RtcW i wcześniej zbieraliśmy apteczki i skrzynki z amunicją), charakteryzująca się momentami przesadnie kolorową grafiką. Produkcja budziła częste skojarzenia z serią Call of Duty i Medal of Honor, z którymi próbowała się utożsamić.

To już jednak przeszłość, bowiem Wolfenstein: The New Order ma szansę być tym, czym dla serii swojego czasu był Return to Castle Wolfenstein. Autorzy nie próbują zadowolić wszystkich graczy i chcą, by gra była stuprocentowym Wolfem. Z apteczkami, zbieraniem skrzynek z amunicją, dynamiczną walką i starciami z bossami. Twórcy nie boją się jednak wprowadzić kilku współczesnych rozwiązań, które do Wolfensteina pasują. O czym dokładnie mowa? Tego dowiecie się już jutro, w kolejnym artykule, przybliżającym to, co czeka nas w produkcji przygotowywanej przez MachineGames.

Weekend z grą Wolfenstein: The New Order jest wspólną akcją promocyjną firm Cenega i Gram.pl

Komentarze
9
Usunięty
Usunięty
18/05/2014 16:48

Podobno poziom AI w New Order woła o pomstę do nieba. Filmy na YT są usuwane w zastraszającym tempie. Pewnie spisek ;D

Usunięty
Usunięty
18/05/2014 15:26

Return to Castle Wolfenstein to bezapelacyjnie najlepsza odsłona serii. Wolf3D - na marginesie do dziś bardzo grywalny i urzekający swoją prostotą - wytyczył ogólny kierunek, RtCW natomiast... cóż, to według mnie jedna z najlepszych strzelanin w historii, koncertowo zrealizowano w niej wszystko (design poziomów, klimat, odziedziczoną po Quake 3 fizykę). No i muzyka... geniusz: http://www.youtube.com/watch?v=HN0JtEk5CPs&index=4&list=PLmYc9gG3yj8TcGenNQ_j-4ICy58ixohLn http://www.youtube.com/watch?v=2a2I0RBri5g&index=6&list=PLmYc9gG3yj8TcGenNQ_j-4ICy58ixohLn http://www.youtube.com/watch?v=Eoo8EyNH3GM&list=PLmYc9gG3yj8TcGenNQ_j-4ICy58ixohLn&index=11Ciekaw jestem niesamowicie, czy New Order stanowić będzie powrót do korzeni, czy skończy się na kolejnej oskryptowanej strzelaninie nie wyróżniającej się z tłumu...

Usunięty
Usunięty
18/05/2014 14:12

Jestem wielkim fanem wolfa i przegrałem na nim naprawdę od cholery czasu i jeszcze trochę, więc do Wolfensteina (2009) podchodziłem z entuzjazmem i... się sparzyłem. Jednak przed New Order postanowiłem go ukończyć i przyznam się szczerze, że nie bawię się tak najgorzej z myślą o New Order... Chociaż! Z pierwszych zapowiedzi wydawało mi się, że to będzie raczej średniak. Liczę na to, że tym razem mój zmysł mnie zawiedzie.




Trwa Wczytywanie