Paper Sorcerer - recenzja

Sławek Serafin
2013/12/19 15:31
3
0

Czarnoksiężnik czeka na swoich wybawców. Nie zawiedźcie Zła, bo będzie złe.

Dawno, dawno temu był sobie zły czarnoksiężnik, który gnębił kraj cały swymi czarami oraz potwornymi sługusami. Lud jęczał pod jarzmem czarnej magii, a mądry król płakał nad jego losem, któremu nie mógł ulżyć. Lecz oto pewnego dnia w jego ręce trafił potężny artefakt, zguba czarnoksiężników. Król wręczył go swym czterem najdzielniejszym sługom i nakazał im przekraść się do wieżycy złego maga, by tam użyć mocy potężnego przedmiotu. I stało się tak, że odwaga herosów oraz dobre czary pokonały czarnoksiężnika, po którym nawet ślad nie pozostał. To znaczy, pomijając księgę oczywiście...

Paper Sorcerer - recenzja

Budzimy się w ciemnej tej celi, na zgniłym posłaniu, w antymagicznym polu, które stępia resztki naszej mocy. Ledwie pamiętamy, że kiedyś byliśmy wielkim, złym czarnoksiężnikiem, którego zaatakowali w jego własnej wieży królewscy ludzie i uwięzili go w jakimś innym świecie. Nie jest dobrze. I jeszcze do tego gada do nas mysz. Mysz, która wyjaśnia, że znajdujemy się w międzywymiarowym karcerze dla złych, podłych i niegodziwych... który ukryty jest między stronami potężnej czarodziejskiej księgi, stworzonej po to, by więzić wrogów tego, co dobre, słuszne i puchate. Mysz, duch również w księdze uwięziony, wie jak można się z niej wydostać - trzeba tylko przemierzyć wszystkie rozdziały, pokonać wszystkich strażników i specjalną pieśnią Odtworzenia zniszczyć wiązania trzymające razem karty księgi. Gdy przetniemy ostatnie, czar pryśnie i wszystkie podłe poczwary będą mogły powrócić do świata, by siać śmierć, zniszczenie oraz konopie. Plan doskonały, czyż nie? Wzywamy zatem naszych trzech wiernych sługusów, groźnego szkieletora, dumnego wampira i przebiegłego goblina, a następnie ruszamy w papierowy świat w misję szerzenia makulatury.

Tak po prawdzie to wcale nie musicie zawezwać akurat tych trzech poczwar, bo do wyboru jest ich więcej. Wilkołaki, duchy łańcuchami pobrzękujące, wiedźmy wieszczące i minotaury wielkimi toporami wymachujące - do wyboru, do koloru... no, pomijając fakt, że gra jest monochromatyczna, jak to bywa w świecie książek. Każdy z naszych antybohaterów jest w czymś dobry i coś wnosi do drużyny - trzeba jednak ważyć swe początkowe decyzje, bo do ich zmiany nie będzie zbyt wielu okazji. Ja w toku gry mogłem zmodyfikować skład morderczej drużyny tylko dwa razy, co skończyło się wymienieniem złodziejskiego goblina na trolla-skrytobójcę, który zresztą okazał się być o wiele bardziej przydatny, zwłaszcza na wyższych poziomach, gdy już dorobił się swoich najbardziej zabójczych umiejętności. Szkielet, opancerzony po to miejsce w czaszce, gdzie mocuje się uszy oraz mistrz krwi wysysania, wampir z dwuręcznym mieczem, zostali w mojej drużynie do samego końca razem z samym czarnoksiężnikiem, stopniowo odzyskującym swoje diabelskie moce. I cała czwórka wymiatała srogo, oj tak srogo, że hej. Może nawet za bardzo trochę.

Prawda jest taka, że Paper Sorcerer jest troszeczkę za łatwy na zwykłym poziomie trudności. Dobrze skomponowana drużyna oraz obsesyjne przetrząsanie wszystkich kątów w poszukiwaniu nowego, lepszego sprzętu gwarantują nam gładkie i bezproblemowe bicie w zasadzie wszystkich przeciwników, aż do samego końca. To sprawia, że po kilku godzinach w zabawę wkrada się trochę nudy niestety - przeciwdziała jej tylko oszczędnie, ale ciekawie rozwijająca się fabuła oraz odpowiednio dozowane nowości. Nie zmienia to jednak faktu, że żałuję, że nie zacząłem zabawy od razu na wyższym poziomie trudności, który oferuje ciekawsze wyzwania i zmusza do większego gimnastykowania - na normalnym było jednak zbyt bezproblemowo. A przecież i tak zostałby mi na później jeszcze jeden, najwyższy stopień, oznaczony kodem "1980" - że niby dopiero wtedy gra jest tak groźna jak te ośmio- i szesnastobitowe lochy, które przemierzaliśmy prawie trzy dekady temu. Wierzę na słowo.

Cały Paper Sorcerer wydaje się być hołdem dla pierwszych gier RPG z lat 80. ubiegłego wieku, nie tylko z wyglądu. Choć akurat właśnie to, jak gra wygląda, wywołuje najwięcej sentymentów - ta monochromatyczna prostota od razu przywodzi na myśl klasyki z Commodore 64 w trybie hi-res w 320x200, w którym nie było żadnych kolorów oprócz czarnego i jednej wybranej barwy tła. A elektroniczna muzyka, fenomenalnie wpadająca w ucho zresztą, brzmi dokładnie jak to, co wyduszały ze swoich układów dźwiękowych wierne C64 i Amigi. Choć Paper Sorcerer jest minimalistyczny jeśli chodzi o prezentację, nie jest wcale brzydki, wręcz przeciwnie, całość jest bardzo estetyczna i robi przyjemne wrażenie. Zwłaszcza jeśli lubi się postacie wrogów narysowane kreską wzorowaną na ilustracjach podręczników do RPG sprzed ponad dwudziestu lat, bo takie właśnie poczwary zaludniają świat Paper Sorcerer. To znaczy, przepraszam bardzo, nie poczwary - to przecież wszystko rycerze, paladyni, biali magowie, druidzi, elfy i krasnoludy. Odwrócenie ról jest oczywiście umowne, bo nasi źli antyherosi spełniają dokładnie takie same role, jak ich dobre odpowiedniki w innych grach - szkielet to zbrojny chroniący drużynę, kultysta to kapłan leczący wszystkich, a goblin to podstępny złodziejaszek sypiący w oczy piaskiem. Mimo tego jednak przyjemnie i świeżo jest mieć u swego boku wilkołaki, strzygonie i inne belzebuby, a bić świętoszkowatą hałastrę, po stronie której znudziliśmy się stać już dawno temu.

GramTV przedstawia:

Łażenie po lochach, szukanie ukrytych drzwi i rozwiązywanie łamigłówek w Paper Sorcerer rozgrywa się w swobodnym trybie z widokiem z perspektywy pierwszej osoby. Poszczególne poziomy nie są zbyt rozległe, ale przyda się dobra pamięć i orientacja przestrzenna by się nie zgubić, zwłaszcza w pokrętnych katakumbach lub przy powrocie do niektórych poziomów w celu rozwikłania zagadek, których wcześniej rozwiązać się nie dało z braku jakichś przedmiotów lub odpowiedniej mocy kojarzeniowej w mózgownicy. Eksploracja otoczenia jest swobodna więc - ale walka już nie. Według archaicznych zasad i z wiernością wobec tradycji walczymy tutaj turowo, wybierając ataki zwykłe lub specjalne z rosnących list. I z jednej strony te bitwy, małe czy duże, są naprawdę świetne - mamy mnóstwo opcji, mnóstwo różnych sposobów na ich rozegranie i masę przeróżnych dziwnych zdolności do zastosowania. Raj dla taktyków, ograniczony jednak współczynnikiem energii naszych bohaterów. Każda specjalna akcja kosztuje bowiem punkty energii, które regenerują się bardzo wolno, chyba że poświęcimy kolejkę na ich zebranie w ten czy inny sposób - wymusza to planowanie i strategiczne podejście do kolejnych starć, co oczywiście należy grze zaliczyć na wielki plus.

Plus, który prawie całkowicie przesłania minus, jakim jest ubogi interfejs. Przy krążeniu po lochach, w dialogach, a nawet w sklepach, gdzie trzeba przewijać długie listy towarów, nie przeszkadza ta prostota aż tak bardzo. Ale w bitwach już owszem, bo walczymy częściowo na ślepo. Ani nie wiemy jakie współczynniki ma wróg, ani jak dokładnie skalują się nasze umiejętności, ani też jakie modyfikatory oferują różne błogosławieństwa i klątwy, które latają w każdym starciu tam i z powrotem w zatrważającym tempie. Jasne, jakoś wykombinujemy kogo, jak i kiedy bić, ale chciałoby się jednak więcej informacji, więcej przejrzystości w tym wszystkim. Chciałoby się zobaczyć te wszystkie cyferki, które przewalają się w tle, niepotrzebnie ukryte przed naszym sokolim wzrokiem. Dobrze, że chociaż nowe bronie i pancerze mają widoczne statystki i nie musimy ich przymierzać na wyczucie - to byłaby dopiero tragedia w zestawieniu z całkiem pokaźną ilością łupów, jakie zagrabimy w ten czy inny sposób w Paper Sorcerer.

Niedostatki słabo nas informującego interfejsu, choć wyraźne, nie są jednak jakąś poważną przeszkodą na drodze do dobrej zabawy. Zwłaszcza, że oprócz bardzo przyjemnej penetracji kolejnych lokacji i być może zbyt łatwych, ale zawsze satysfakcjonujących bitew, jest także w Paper Sorcerer szczypta dobrego scenariusza i odrobina dobrego humoru. Ani jednego, ani drugiego nie ma zbyt wiele, ale ilości są wystarczające, by nadać doskonałego smaku całej potrawie. Z jednej strony gra opowiada nam wzruszającą i zaskakującą historię, a z drugiej co chwilę puszcza do nas psotnie oko - i wbrew pozorom tworzy to wyjątkowo dobrze strawną mieszankę. Mieszankę, której moim zdaniem nie można sobie odmówić, jeśli tylko ma się odrobinę sentymentu do staroszkolnego rozbijania się po lochach w poszukiwaniu guza, łupów i księżniczek do uratowania. Pomijając księżniczki, Paper Sorcerer ma wszystko to, co powinien mieć sympatyczny, nienachalny, wciągający, stylizowany na klasykę erpeg. I dzięki temu wszystkiemu utrzymuje przed ekranem nie mniej niż dwanaście godzin spędzonych na tłuczeniu tych dobrych tymi złymi. Ja osobiście bawiłem się doskonale, o wiele lepiej niż w wielu innych grach próbujących "powrócić do korzeni". Mało prawdopodobne bym do Paper Sorcerer wrócił, bo mimo wszystko lochy nie są losowo generowane i nie chce mi się drugi raz przechodzi tego samego nawet jeśli mógłbym mieć inną drużynę i perspektywę całkiem innych łupów po drodze - ale będę tę grę bardzo ciepło wspominał, także za bezpretensjonalny urok i wkręcającą się w szare zwoje muzykę. Nie wiem jak to jest, że dwie osoby mogą za dziesięć tysięcy dolarów z Kickstartera zrobić grę, która działa na człowieka o wiele mocniej niż hity stworzone przez wielkie studia za dziesiątki milionów dolarów, ale cholernie się cieszę, że jest właśnie tak, a nie inaczej.

I to tylko za pięć dolarów. Serio, nie kupić takiej gry za 15 złotych to grzech, za który można dostać rózgę od Mikołaja pod choinkę. Nie grzeszcie przed Świętami, dobrze?

8,5
Takie właśnie powinny być gry niezależne - nostalgiczne, sprytne, ładne i niedrogie.
Plusy
  • kapitalna retro stylizacja grafiki
  • muzyka strasznie wpada w ucho
  • dobry humor, ciekawa fabuła
  • dla odmiany gramy tymi złymi
  • mnóstwo opcji taktycznych w bitwach
  • sporo łamigłówek i sekretów do odszukania
  • niedorzecznie niska cena
Minusy
  • trochę za łatwo na normalnym poziomie trudności
  • niedostatki interfejsu niepotrzebnie "zaciemniają" bitwy
Komentarze
3
xippon
Gramowicz
20/12/2013 13:54

Ze screenów przypomina mi The Dark Spire wydaną na Nintendo DS.Recenzja natomiast zachęca do zakupu :D tylko, że w zalewie promocji (fallout 3 goty za 5zł, itp.) tych gier za dużo już jest. Nie mniej trafi na listę do sprawdzenia.

Darth_Angel
Gramowicz
19/12/2013 22:38

Czytając po łebkach recenzję, pierwsze co mi przychodzi na myśl to Wizardry IV: The Return of Werdna. Zły czarodziej jest, poczwarki są, przebrzydli bohaterowie są. Dodane kilka pomysłów (nie zwykłe podziemia a książka i takie tam). Co mi osobiście nie przeszkadza, jeśli jest fajnie wykonane (Legend of Grimrock na przykład). Jakbym nie miał co robić na pewno bym kupił, a tak poczekam.Jakby kogoś ciekawiło jak wyglądał protoplasta, poniżej link do starszuka sprzed 26 lat: http://www.youtube.com/watch?v=DrJTyvZvMOs

Usunięty
Usunięty
19/12/2013 15:55

Dooobreee! Gdyby tylko to cudo miało otwarty świat... albo chociaż losowo generowane poziomy, to brałbym od razu. Niestety mam jakąś głęboką, wewnętrzną niechęć do ''jednorazówek'' :-(




Trwa Wczytywanie