Killzone: Najemnik - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2013/09/04 09:00
5
0

Do tej pory hasło reklamowe Vity "Moc PS3 w Twojej kieszeni" można było traktować jako myślenie życzeniowe Sony i temat do niewybrednych komentarzy. Teraz jednak pojawił się Killzone: Najemnik i nikomu nie jest już do śmiechu.

Killzone: Najemnik - recenzja

Poprzednie dwa głośne FPS-y dedykowane PSV, czyli wydany przez Sony Resistance: Burning Skies i Call of Duty: Black Ops - Declassified od Acti, usilnie starały się przekonać nas o tym, że przenośna strzelanka musi wyglądać o wiele biedniej niż jej odpowiedniki z dużych konsol. Dlatego uproszczona grafika, korytarzowa struktura map i żenująco krótki czas rozgrywki nie powinny dziwić. Tymczasem kieszonkowy Killzone pokazuje konkurencji gest Kozakiewicza i nie idzie na żadne kompromisy.

Co do zasady nie zaczynam opisywania gry od jej walorów estetycznych, ale pozwolę sobie tutaj na mały wyjątek, bo Najemnik jest tego warty. Produkcja Guerilla Cambridge działa na zmodyfikowanym silniku trzeciej odsłony Killzone'a, więc ma to wszystko, czym seria urzeka na dużym ekranie - poczynając od rozległych map, przez szczegółowe modele postaci i broni, na dynamicznym oświetleniu kończąc. Dominuje też charakterystyczna szaro-bura kolorystyka, co dla mnie nie jest akurat wielkim atutem, ale sprawia ona przynajmniej, że Najemnik dobrze wpisuje się w klimat trylogii. Postawmy jednak sprawę jasno - nie jest to poziom grafiki Killzone'a 3, co nie zmienia faktu, że kieszonkowe dzieło Brytyjczyków może jakością wykonania zakasować niejedną stacjonarną produkcję.

Sterowanie również wierne jest tradycjom serii, a Wyspiarzom udało się uniknąć pułapki przesadnego polegania na funkcjach PSV. Początkowe problemy mogą sprawiać jedynie analogi, które ze względu na swoje małe rozmiary utrudniają precyzyjne manewrowanie, ale w opcjach znaleźć można wiele ustawień takich jak czułość czy asysta w celowaniu, które redukują tę niedogodność. Wielu graczy ucieszy z kolei fakt, że poza atakiem wręcz i hakowaniem komputerów korzystanie z dotykowego ekranu nie jest konieczne, bo każda funkcja, która się na nim znajduje ma swój odpowiednik wśród przycisków. Co najwyżej snajperzy będą kręcić nosem na to, że przy robieniu zbliżeń smyrać trzeba tylny panel dotykowy.

W porządku, wiemy już mniej jakie są podobieństwa między kieszonkowym Killzone'm a jego dużymi odpowiednikami, jednak prawdziwy potencjał Najmnika kryje się w nowościach, które wnosi do serii. Arran nie jest żołnierzem w tym konflikcie, ale cynglem do wynajęcia, więc cała rozgrywka podporządkowana została jednemu celowi - zarabianiu szmalu. Wszystko ma swoją cenę, dzięki czemu nasze konto puchnie od ataków, cichych eliminacji, niszczenia kamer przemysłowych, hakowania komputerów czy torturowania oficerów. Ba, nawet szaber się opłaca, wszak magazynek wroga również musi być coś wart na czarnym rynku. Ten prosty mechanizm zachęca do bycia skutecznym, ale nie wymusza jedynego słusznego podejścia do misji. Nie lubicie się skradać? Wyciągajcie więc karabin i walcie prosto na wroga. Nie zgarniecie bonusu na chiche podejście, ale i tak wyjdziecie na swoje, bo zarobicie na seriach zabójstw. Każdy styl jest nagradzany, o ile tylko osiągamy pożądany efekt.

GramTV przedstawia:

Danner, hołdując rzymskiej zasadzie pecunia on olet, nie dba specjalnie o to, która strona konfliktu daje zlecenia, więc po raz pierwszy w historii serii staniemy również po stronie Helghastów. Na początku czułem się dość dziwnie biorąc na celownik żołnierzy ISA, ale tutaj z pomocą przychodzi fabuła, która nie jest może odkrywcza, ale w przekonujący sposób pokazuje, że w czasie wojny obie strony dopuszczają się okrutnych zbrodni i nie ma powodu, żeby kogoś specjalnie żałować. Taką lekcję wyniesiemy z dziewięciu misji, które składają się na historię Najemnika. Ukończenie ich zajmie mniej niż pięć godzin, ale to nie koniec przygody z kampanią, bo każdy etap zaliczać można też w trybie kontraktów precyzji, demolki lub tajnych. Dodają one do misji dodatkowe cele jak zabicie wyznaczonej liczby wrogów określonym typem broni, unikanie wykrycia albo wysadzenie czegoś. O ile sama kampania nie jest zbyt trudna, to kontrakty stanowią już spore wyzwanie, bo zawalenie nawet jednego warunku kończy się porażką.

Nagromadzone w czasie walk dolary powinny być dobrze zainwestowane i tutaj pojawia się Blackjack, zaprzyjaźniony diler broni. Jego oferta jest bardzo bogata - kilkanaście sztuk broni podstawowej i tyleż samo dodatkowej, do tego szeroki wachlarz granatów i innych akcesoriów. Nie zabrakło też pancerzy, które różnią nie tylko skutecznością, ale też ciężarem i hałasem, który generują. Największą niespodzianką jest jednak obecność sprzętu Van-Guard. To zaawansowane systemy bojowe, wśród których znajdują się drony, naramienna wyrzutnia rakiet czy kamuflarz a la Predator. Można korzystać z nich po uprzednim koszmarnie długim ładowaniu, ale ich uruchomienie na polu walki daje ogromną przewagę. I satysfakcję, bo nie ma nic przyjemniejszego niż usmażenie wroga wiązką z orbitalnego działa jonowego.

Cały dobytek z kampanii możemy przenieść do multi. Takie rozwiązanie przyjąłem z uśmiechem na twarzy, bo nie lubię przez pierwsze kilkanaście meczy biegać z najsłabszymi pukawkami, padając ofiarą lepiej wyposażonych rywali. Szkoda za to, że przewidziano zaledwie trzy tryby, z czego dwa do solowy i drużynowy deathmatch. Ostatni to znana z "dużych" Killzone'ów Strefa wojny, gdzie cele dla zespołów zmieniają się dynamicznie i to pewnie w nim spędzać będziecie większość czasu, bo zabawa jest przednia. Nie jestem jednak do końca przekonany do projektów map, w których jest sporo otwartych przestrzeni i wysoko położonych miejsc, które aż proszą się o zaadaptowanie na stanowisko snajperskie. Do kampienia zachęcają też kapsuły, które pojawiają się losowo i zawierają dodatki Van-Guard. Wystarczy ustawić się w pobliżu takiego zrzutu i czekać aż znajdą się osoby liczące na darmowe akcesoria, żeby nabić kilka łatwych fragów. Dopiero okaże się czy rzeczywiście będzie to poważnym problemem.

Na plus zaliczam za to patent z przesłuchaniem znanym z kampanii. Zaskoczonego przeciwnika możemy trochę pokłuć nożem, co chwilę zajmuje, ale kiedy z nim skończymy na mapie wyświetlają nam się pozycje rywali. Ataki z zaskoczenia są też dobrą okazją do zdobycia kart, które są tutaj odpowiednikami nieśmiertelników. Siła karty jest zależna od typu broni jaką się posługujemy i skuteczności na polu walki, więc skompletowanie talii wymagać będzie sporo wysiłku i trochę szczęścia. Jeżeli tylko serwery będą pełne, jestem pewien, że gromadzenie wirtualnych kartoników będzie świetnym motywatorem do tego, żeby do trybów sieciowych Najemnika często wracać.

Na koniec jeszcze kilka słów na temat lokalizacji. Sony jak zwykle stanęło na wysokości zadania przygotowując pełną polską wersję jezykową gry. Nie mam wątpliwości, że jest ona przygotowana profesjonalnie, ale już dawno nie słyszałem tak kiepsko dobranych dubbingowców. Aktor, który użyczył głosu szefowi Dannera chyba naoglądał się za dużo słabych filmów akcji, bo zdecydowanie za bardzo stara się naśladować głos twardzieli pokroju Dolpha Lundgrena. Do tego dosłownie w każdej wypowiedzi tego typa przynajmniej dwa razy musi znaleźć się stwierdzenie, że chodzi tu tylko o kasę. Wiem, zrozumiałem za pierszym razem! Na dłuższą metę trudno to znieść, niestety filmików wprowadzających do misji nie da się przyspieszyć, bo w tle ładuje się gra. Tylko nieco lepiej od Benoit wypada Blackjack, który ma z kolei bardziej rosyjski akcent niż rodowici moskwianie. Nie wiem jak głosy te brzmiały w oryginalnej wersji, ale ich polskie odpowiedniki są tak karykaturalne, że psują skądinąd bardzo ciężki klimat produkcji opowiadającej o okropieństwach wojny.

Najemnik to nie tylko najlepszy FPS na Vicie (o to akurat nietrudno), ale też najbardziej dopracowany przenośny przedstawiciel tego gatunku. Żadna inna mobilna strzelanka nie jest w stanie dostarczyć wrażeń nie ustępujących tym, jakie towarzyszą graniu na stacjonarnym sprzęcie. Tymczasem tutaj udało się to zarówno w singlu, jak i multi. A do tego najnowszy Killzone wnosi do serii tyle ciekawych nowinek, że staje się chyba pierwszym tytułem, którego peestrójkowcy mogą szczerze pozazdrościć posiadaczom PSV.

8,6
Lepiej późno niż później
Plusy
  • wreszcie FPS godny Vity
  • fantastyczna strona wizualna
  • dowolność w podejściu do misji
  • kontrakty
  • karty odwagi
  • jeden profil dla singla i multi
  • emocjonujące rozgrywki sieciowe
Minusy
  • szaro-bura estetyka nie musi się podobać
  • tylko trzy tryby w multi
  • polskie głosy postaci
Komentarze
5
Maverick81PL
Gramowicz
05/09/2013 22:12

Fajna recka tylko dlaczego u was ta drogo??Cena normalnie z kosmosu XDMożna tą grę już dostać w cenie 139złGram.pl wstydźcie się... już od jakiegoś czasu nic tu nie kupiłem bo ceny macie za wysokie :-/

Maverick81PL
Gramowicz
05/09/2013 22:12

Fajna recka tylko dlaczego u was ta drogo??Cena normalnie z kosmosu XDMożna tą grę już dostać w cenie 139złGram.pl wstydźcie się... już od jakiegoś czasu nic tu nie kupiłem bo ceny macie za wysokie :-/

Kafar
Gramowicz
04/09/2013 10:40

Albo mi się zdaje albo na początku są te same teksty ciutkę zmienione ;) jeżeli chodzi o sterowanie.Plusem jest cena i odradzam gram bo cenę mają z kosmosu. A szaro-bura stylistyka to nieodłączny element killzona. Taki tam jest świat ;)




Trwa Wczytywanie