Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows - recenzja

Paweł Pochowski
2013/08/31 13:00
9
0

Jakkolwiek historia o czterech żółwiach ninja, które pod czujnym okiem szczura (!) uczą się ninjutsu (!!) absurdalnie by nie brzmiała, nie można odmówić im honorowego miejsca w loży komiksowych bohaterów. Na przestrzeni lat stali się jednymi z bardziej rozpoznawalnych herosów, i choć ostatnimi czasy głos o nich lekko zaginął, powracają w nowej grze autorstwa Red Fly Studios.

Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows - recenzja

Fabuła Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows jest prosta jak tor lotu dobrze rzuconego shurikena. Spędzając przyjemny wieczór w swojej kwaterze głównej spokój żółwi ninja zostaje przerwany przez informację od April o aktywności gangów. Udają się więc na miejsce jednego z prowadzonych napadów, aby przekonać się, co tym razem knują przeciwnicy. Chyba nikogo nie zdziwię zdradzając, że za wszystkim stoi oczywiście Shredder, ale zanim dowiedziałem się co kombinował żółwiom przyszło sprać tony przeciwników i zjeść kilogramy pizzy. A mi przy tym mocno się nawkurzać, wyzywać twórców i rzewnie płakać nad zmarnowanym potencjałem. Tak moi państwo, nie ma co ukrywać, nowe wcielenie Wojowniczych Żółwi Ninja niestety nie przysporzy im fanów. Gra nie wybija się ponad inne, wydawane przez Activision, a oparte na licencji tytuły, co oczywiście nie świadczy o niej najlepiej.

Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows to klasyczna gra akcji typu beat 'em up, w której kolejne poziomy przechodzi się tłukąc na kwaśne jabłko kolejne zastępy przeciwników. Na całe szczęście nie trzeba radzić sobie w pojedynkę - żółwie ninja stanowią zgrany kolektyw, dzięki czemu przez całą grę zgrana paczka trzyma się razem. Co więcej, w każdej chwili można się pomiędzy nimi przełączać. Jest to o tyle istotne, że twórcy trzymając się oryginalnej historii uwzględnili różnice pomiędzy bohaterami. I tak Leonardo jest przywódcą paczki i walczy za pomocą dwóch katan. Donatello to ten, który zna się na technice i odpowiada za opracowywanie nowych wynalazków. Walczy za pomocą kija bō. Michelangelo dzierży w dłoni dwa nunchaku, jest najdrobniejszy, ale ma za to największe poczucie humoru i w każdym momencie jest gotowy do sypania głupimi dowcipami. Raphael jest natomiast indywidualistą, którego znakiem rozpoznawczym jest nie tylko silny charakter, ale i silny cios wyprowadzany sztyletami sai.

W walce wykorzystywany jest cios, kopnięcie, blokada oraz ataki specjalne. Największą zaletą jest mnogość dostępnych animacji - każdy z bohaterów walczy zupełnie inaczej i ma dostęp do szerokiego wachlarzu przeróżnych kombinacji. Każdy atak wygląda efektownie i okazale, dzięki czemu aż przyjemnie patrzy się na to, co żółwie wyczyniają na ekranie. Począwszy od prostych ataków, aż po kombinacyjne ataki specjalne - twórcy przy ich projektowaniu odwalili kawał dobrej roboty, dzięki czemu nasi bohaterowie potrafią atakować z miejsca, jak i z wyskoku czy podczas biegu, a to jaki wyprowadzą cios zależy od wielu czynników - chociażby ustawienia względem przeciwnika czy posiadanej broni. Świetnie prezentują się także ataki łączone, w których bierze udział minimum dwóch wojowników, którzy wspólnie biorą się za łojenie skóry danego wroga. Jest to jeden z niewielu elementów Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows, które zasługują na pochwałę.

Twórcy powinni dostać ogromnego kopa w zadek za to, że stworzyli tak świetne ciosy i animacje uderzeń, a następnie popsuli przyjemność z ich wykorzystywania poprzez słabo zaprojektowany system sterowania żółwiami. Jest on szalenie nieprecyzyjny i w kilku czynnościach wykorzystuje te same przyciski, przez co nagminnie żółwie robią coś zupełnie innego niż powinny. Ponadto Out of the Shadows pochwalić może się bardzo niewygodnym systemem wyprowadzania ciosów specjalnych, który wykorzystuje prawą gałkę analogową pada, którą w zależności od zamiaru należy obracać w konkretną stronę. W założeniach inny cios specjalny kryje się pod połową obrotu gałki od dołu w lewą stronę niż przed całym ruchem w tę stronę, a jeszcze inny, gdy wykonany zostanie obrót w prawo lub dookoła. W praktyce nie jest już tak kolorowo, a kręcenie gałką często nie przynosi spodziewanego efektu, lub przynosi go za późno, przez co wyprowadzony atak trafie nie w przeciwnika, a w powietrze. Niestety, wszystko to zebrane razem sprawia, że większe kombinowanie można sobie odpuścić, a najlepiej sprawdza się wciskanie przypadkowych przycisków. Oczywiście z systemem można próbować walczyć, ale przyniesie to opłakane skutki i nawet więcej frustracji niż potrzeba do zepsucia dobrego humoru.

Słaby system walki jest poważną wadą, ale gdyby ta produkcja posiadała liczne zalety, można byłoby przymknąć na to oko. Niestety, scenariusz jest głupi i totalnie nie potrafi wciągnąć w opowiadaną historię. Gra oferuje jedynie cztery poziomy, a ich ukończenie zajęło mi 7 godzin. Z całą pewnością znajdą się jednak tacy, którzy z głównym trybem zabawy poradzą sobie w mniej niż pięć. Paradoksalnie krótkość gry można potraktować jako jej zaletę - w obliczu wiejącej z ekranu nudy, szaroburej oprawy graficznej, braku jakiegokolwiek pomysłu w projektowaniu poziomów czy totalnej absencji choćby krzty klimatu, nadmierne przedłużanie czasu potrzebnego do jej ukończenia byłoby zbrodnią przeciw ludzkości. Uwierzcie mi, że nie przesadzam - do gry siadałem ze sporą dawką entuzjazmu, a kończyłem modląc się po cichu, by wreszcie ujrzeć finałową scenę. Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows jest schematyczne, nudne i stworzone bez jakiegokolwiek ciekawego pomysłu na zatrzymanie gracza przy ekranie na dłużej niż pół godziny.

Twórcy naprawdę nie mieli absolutnie żadnego pomysłu na projektowanie kolejnych poziomów. Wszystkie są byle jakie, składają się głównie z kolejnych korytarzy i pustych pomieszczeń, w których brakuje szczegółów oraz zrobienia czegoś ponad skopania tyłków kolejnej wrogiej ekipie. Scenariusz jest nudny, bezsensowny i absurdalny. Niech za przykład posłuży poziom w grze, w którym żółwie bijąc się na okrągło z przeciwnikami od dobrych kilku godzin, nagle stwierdzają, że aby nie wdawać się w otwartą walkę ominą ulice z przeciwnikami i poprzez dachy kolejnych budynków i z wykorzystaniem budowlanego dźwiga dostaną się na sam szczyt pałacu przeciwnika. Spoko, tylko po co to wszystko, skoro to rozwiązanie wcale nie zapewnia bezkonfliktowej drogi do tego miejsca, a przeciwnicy dziwnym trafem i tak ciągle stają im na drodze, a ponadto żółwie utłuką ich dziesięć razy więcej niż na owej omijanej ulicy?

GramTV przedstawia:

Zabawa troszkę odmienia się w ostatnim z poziomów, który rozgrywa się w samym centrum wrogiej bazy. Otoczenie zmienia się z nijakich, ciemnych korytarzy, na korytarze i pomieszczenia niesamowicie oświetlone, gdyż całość przypomina stację kosmiczną lub dobrze oświetlony szpital (choć kolorystyka już nie ta). Dla rozgrywki ma to niewielkie znaczenie, gdyż robi się tam to samo, co wszędzie indziej - leje wrogów i podąża przed siebie podgryzając raz po raz znalezioną pizzę. A propos kierunku, gra słabo radzi sobie z tłumaczeniem gdzie i dlaczego trzeba iść, toteż kilka razy udało mi się zaciąć na parę minut poszukując dalszej drogi. Oldschool pełną gębą.

Niestety, to nie jedyne wady gry. Dużo zrzucić można także jej stronie technicznej. Produkcja jest brzydka i prezentuje się niczym tytuł sprzed wielu lat, lecz gdyby tego było mało równie licho została zaprojektowana. Przenikające się obiekty, przeciwnicy lewitujący w powietrzu, czy ich ciała, które przekomicznie prezentują się leżąc na krzywych powierzchniach, gdyż nikt nie wytłumaczył im, że istnieje coś takiego jak grawitacja, to standard. Narzekałbym także na to, że raz po raz muzyka lecąca w podkładzie znika w niewyjaśnionych okolicznościach gdyby nie to, że jest ona tak słaba, że w duchu dziękowałem za tych kilka chwil ciszy. Dodajcie do tego fatalną pracę kamery, która na okrągło dziwnie się wierci i pokazuje nie to, co trzeba, a i czasem potrafi wyjechać sobie do innego pomieszczanie prezentując cudowne zbliżenie na ścianę, a otrzymacie już całkiem pokaźną listę zarzutów dotyczących Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows wobec których trudno przejść obojętnie.

Kończąc pomału listę żali posiadanych przeze mnie względem Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows nie mogę nie wspomnieć o tym, że przeciwnicy są bezdennie głupi. Liczebność jest ich jedyną zaletą i trudno szukać jakiejkolwiek taktyki w ich działaniu. Czasem zdarzy im się bohatera otoczyć, ale nawet wtedy postępują z nim całkiem łagodnie - nic więc dziwnego, że przez całą grę zginąłem zaledwie jeden raz. Przez całą grę oprócz finału, w którym tradycyjnie dla podobnych tytułów poziom trudności musi nagle wzrosnąć. Bo przecież trzeba na sam koniec zabawy wkurzyć gracza odpornym na ciosy bossem, którego należy utłuc trzy razy, każdorazowo walcząc także z armią jego popleczników. Scena otwierająca grę jest słaba, ale jej finał jest naprawdę kiepski.

Żeby nie było ciągłego narzekania, jest kilka rzeczy, za które tytuł ten można pochwalić. Oprócz walki jest w nim troszeczkę eksploracji, podczas której możemy kolekcjonować artworki z gry czy wyposażenie do wykorzystania podczas walki oraz mini-gra w łamanie zabezpieczeń. Jest to zabawa na logikę i czas, podczas której musimy połączyć ze sobą kilka terminali na wyświetlonej planszy w taki sposób, by żadna z dróg się nie przecięła. Fajne i całkiem trudne, choć czym bliżej końca gry, tym zbyt często wykorzystywane.

Co więcej, twórcy postarali się, by oprócz głównej kampanii w grze były także inne sposoby na zabawę. I tak oprócz fabuły, którą notabene w Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows przejść można zarówno w pojedynkę jak i z wykorzystaniem lokalnego lub sieciowego trybu kooperacji, w grze dostępny jest także tryb, w którym walczymy z kolejnymi falami wrogów. Ponadto zaimplementowano w niej pomniejszą gierkę stylizowaną na automatowe bijatyki, która jest absolutnie najlepszym elementem tej produkcji. Choć nadal wykorzystywany jest w niej pełny trójwymiar, akcję oglądamy tylko z jednego, bocznego ujęcia kamery, a dziwnym trafem całość jest niesamowicie grywalna, pomimo tego, że poziomy które przechodzimy stylizowane są na kolejne miejscówki z fabularnego trybu zabawy.

Fajne jest także to, że wraz z postępem w grze możemy rozwijać naszych bohaterów - podnosząc im statystyki, kupując dostęp do nowych ciosów, bloków czy umiejętności oraz ulepszając posiadane przez nich bronie. Wszystko to można testować natomiast w specjalnym trybie treningu, w którym można zarówno ćwiczyć poszczególne ciosy, jak i walkę z przeciwnikami. Pakiet dodatków do głównego trybu gry jest więc naprawdę duży - rozwijanie statystyk byłoby naprawdę fajnym elementem, podobnie jak zręcznościowy tryb zabawy z falami wrogów, gdyby reszta tej produkcji nie została tak słabo wykonana. A tak niestety nie są one w stanie jej uratować. Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda.

Żeby oddać Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows sprawiedliwość trzeba przyznać, że jest to produkcja ewidentnie skierowana do młodszych graczy i szczerze powiedziawszy jestem w stanie przyznać, że przedział wiekowy od 8 do 12 roku życia z całą pewnością doceni ją bardziej niż ja. Nie zmienia to jednak faktu, że została ona zaprojektowana niedokładnie i niestarannie, a ponadto bez pomysłu. Ciekawe dodatki do w miarę krótkiego głównego trybu zabawy to za mało, by wystawić grze wyższą ocenę. Miałem nadzieję na znacznie lepszy tytuł, niestety zakup Out of the Shadows polecam jedynie w perspektywie prezentu dla młodszego brata czy kuzyna, który uwielbia Wojownicze Żółwie Ninja. Fanom gatunku beat 'em up polecam natomiast poszukanie innej produkcji. Z nowej części Teenage Mutant Ninja Turtles nie będą oni zadowoleni.

4,5
Unikać jak wegetariańskiej pizzy
Plusy
  • mnogość efektownie wyglądających ciosów
  • czterech bohaterów
  • system rozwoju żółwi
  • dodatkowe tryby zabawy w tym świetny arcade
  • lokalny i sieciowy co-op
Minusy
  • kiepski system sterowania
  • wiejąca z ekranu nuda
  • fatalny projekt etapów
  • niska grywalność
  • praca kamery
  • biedna strona audiowizualna
  • błędy i niedociągnięcia
Komentarze
9
Nitro2050
Gramowicz
31/08/2013 23:04

No nie dobrze, a w kiedy było super gra i teraz bardzo już gorzej gra :/ no szkoda i niestety tak wyszło.

Madoc
Gramowicz
31/08/2013 22:31
Dnia 31.08.2013 o 19:53, best-player napisał:

chodzi o to, że grono ich fanów jest bardzo małe w porównaniu do np bohaterów marvela

Zależy, co rozumiemy przez fanów, ale pod względem popularności to wydaje mi się że przebijają większość bohaterów Marvela, nie licząc Spider-Mana. Myślę, że większość ludzi, szczególnie nie związanych z komiksami, prędzej wymieni imiona Żółwi niż powie, kim jest Deadpool.

Usunięty
Usunięty
31/08/2013 19:53

> > słabi bohaterowie-słaba gra> >> Tyle, że bohaterowie nie są słabi - chyba, że ich po prostu nie lubisz.>chodzi o to, że grono ich fanów jest bardzo małe w porównaniu do np bohaterów marvela




Trwa Wczytywanie