Trudno jest się tą grą nie zachwycić od samego początku. Nie wygląda za pięknie, fakt, wrażenia piorunującego swym widokiem nie robi. Ale potem, zaraz potem, zaczyna się pierwszy dialog i już wiemy, że mamy do czynienia z czymś naprawdę wyjątkowym. Z grą, która w turowej strategii upchnęła tyle elementów role-playing, ile tylko się dało. I to tych prawdziwych elementów RPG, tych związanych z faktycznym odgrywaniem roli, a nie tylko rozdawaniem punktów po awansowaniu na kolejny poziom. Jak miło zobaczyć coś takiego w akcji...
Ale to mija. Głównym problemem jest to, że w momencie gdy lądujemy w Meksyku, nasi żołnierze to już uzbrojeni po zęby weterani. Można ich jeszcze awansować, ale w ograniczonym zakresie, a poza tym są już wystarczająco twardzi, by pokonać każdego wroga, nawet liczniejszego. Bitwy, które wygrywa się bez problemów, robią się bardzo szybko nudne i zmienne warunki zwycięstwa niewiele tu wnoszą świeżości. Dość pechowo w tym samym momencie także inny aspekt gry przestaje być jakimkolwiek wyzwaniem. A mówię tu o zarządzaniu wyprawą.
Expeditions: Conquistador wprowadza kilka ciekawych patentów, głównie w gospodarce surowcami. Jest ich sporo i w deficycie. Najważniejsza jest żywność - naszych ludzi musimy karmić codziennie, bo mogą się zbiesić. Potrzebne są nam też lekarstwa, bo w tropikach o choróbsko lub nieszczęśliwy wypadek nietrudno, nawet jak nie bijemy się z dzikusami. Przydałby się też ekwipunek, co by nasi żołnierze nie biegali z gołymi klatami i patykami zamiast mieczy. A do tego żelazo, drewno, sznury, oliwa i inne takie, których użyjemy do konstruowania pułapek i barykad, bardzo ułatwiających pomyślne rozstrzygnięcie kwestii spornych na polu bitwy. No i złoto jeszcze jest, oczywiście. Na początku wszystkiego nam brakuje. Racje żywnościowe uzupełniamy codziennym polowaniem, ale nie zawsze świeżego mięsa jest tyle, by starczyło dla wszystkich. Lekarstwa robimy z ziół, jeśli je znajdziemy. Sprzęt i inne surowce mogą wygrzebać skądś nasi zwiadowcy, przepatrujący okolicę dookoła obozu zakładanego na noc - ale ten sam obóz musi być dobrze strzeżony przez żołnierzy, żeby nam służba albo dzicy nie rozkradli mienia. I tak, gdy codziennie po wyczerpaniu punktów ruchu zakładamy obóz, musimy dokonać podziału żarcia oraz obowiązków wśród naszych ludzi. Jedni będą polować, inni trzymać wartę, jeszcze inni leczyć rannych, klecić pułapki albo obmyślać w pocie czoła szybciej obracające się koła wozów, żebyśmy następnego dnia mieli więcej punktów ruchu niż poprzedniego. I to jest bardzo fajne, takie zarządzanie... ale tylko wtedy, gdy jeszcze nie mamy wszystkiego w bród. A dostatek czeka nas w Meksyku. Gra jest tak dziwnie zrównoważona, że od tego momentu już nie mamy żadnych zmartwień. Pechowo. Aż odechciewa się grać i trzyma nas przy tym wszystkim tylko fabuła, chęć dowiedzenia się, co dalej będzie z naszymi bohaterami, czy odnajdą... czy dotrą... eee, może nie będę zdradzał przedwcześnie co i jak.
Expeditions: Conquistador to gra zbudowana na bazie świetnych pomysłów. Ale też i gra, która nie wykorzystuje ich potencjału, a właściwie wykorzystuje go zbyt szybko, spalając je jak słomę w efektownym płomieniu, który zbyt wcześnie słabnie i przygasa. Autorzy źle obliczyli tempo, popsuli dynamikę rozgrywki, nie pozostawiając nic nowego na drugą jej część. Gdy odpada nam ekscytacja związana z bitwami, gdy przestajemy dłubać przy naszym obozowisku co noc, gdy zostaje tylko fabuła - wtedy gra traci wiele na atrakcyjności. Scenariusz, nawet taki kapitalny jak tutaj, nie jest w stanie udźwignąć całego ciężaru coraz mniej urokliwej mechaniki i świata, który się nie zmienia, który niczym nie zaskakuje.
Mimo to warto się Expeditions: Conquistador zainteresować, choćby po to, by zobaczyć, że da się zrobić turową strategię z mieczami i łukami, ale bez elfów, wróżek i hipogryfów. I żeby przekonać się, jak dobrze można napisać scenariusz do takiej gry - jaka by ona nie była w całości, ten jeden element tak bardzo wybija się ponad przeciętność, że ustanawia nowy standard w gatunku. Według tego standardu powinny być sądzone wszystkie kolejne gry tego typu. I mam nadzieję, że będzie wśród nich kolejna, tym razem bardziej dopracowana i przemyślana druga część Expeditions. Autorom tej pierwszej nie można odmówić talentu - zabrakło tylko doświadczenia. Wybaczamy i czekamy na kolejne podejście.