Call of Duty: Black Ops II - recenzja

Michal Mielcarek
2012/11/14 10:08

Nowy CoD już jest. Czy trzeba coś dodawać? Trzeba! Call of Duty: Black Ops II wprowadza do serii długo wyczekiwane zmiany. Z jakim skutkiem?

Nowy CoD już jest. Czy trzeba coś dodawać? Trzeba! Call of Duty: Black Ops II wprowadza do serii długo wyczekiwane zmiany. Z jakim skutkiem?

Black Ops II jest historią o zemście, ale nie głównego bohatera, a głównego złego gry – Raula Menendeza, z którym w latach 80. ścierali się znani z poprzedniej części Black Ops Frank Woods oraz Alex Mason. Nie udało im się dopaść i wykończyć Menendeza, a on swój plan zemsty rozciągnął na długie lata – wielki finał zaplanował aż na 2025 rok. Przewidział w nim dużą rolę dla syna Alexa Masona, Davida, który jako dziecko wydawał się nienawidzić ojca i jego pracy, a tymczasem poszedł w jego ślady i sam został żołnierzem.

Pierwsze Black Ops wyznaczyło standard opowiadania fabuły dla tej podserii. Akcja przeskakiwała w różne okresy, zahaczała niemal o drugą wojnę światową, ale głównie skupiała się na zimnej wojnie. Opowieść przedstawiono w postaci retrospekcji. Tym razem również użyto tego zabiegu, ale nie tylko. Akcja toczy się dwubiegunowo. Wracamy do przeszłości słuchając opowieści starego, schorowanego, ale wciąż zadziornego Franka Woodsa – wtedy wcielamy się w Alexa Masona, któremu głos znów podłożył Sam Worthington. Przy okazji powraca temat pewnych liczb i starego znajomego, ale to już zobaczcie sami. Z kolei jako David Mason staramy się zrozumieć na czym polega plan Menendeza i korzystając z lekko futurystycznej technologii dopaść go zanim wywoła zamieszanie na skalę światową. Call of Duty: Black Ops II - recenzja

Ten zabieg pozwala twórcom gry uzasadnić każdą misję. Mogą przenieść akcję w dowolny okres oraz miejsce na planecie. Treyarch wykorzystują to, by zapewnić różnorodność zadań i to się chwali, natomiast nie najlepiej odbija się to na fabule. Akcja gna na złamanie karku, więc nie ma wiele czasu, żeby uwiarygodnić nieoczekiwane zwroty, nadać zdradom sens itd. Autorzy oczekują, że uwierzymy, że jakimś cudem Menendezowi udało się okłamać i przekonać do swoich racji miliony ludzi, a tymczasem potajemnie buduje armię, która najedzie USA i ma dostęp do technologii, która przebija wszystko, czym dysponuje amerykańskie wojsko. I jeszcze gdzieś w tym starają się upchnąć konflikt Masonów – ojca i juniora. Niby fabuła nigdy nie była najmocniejszą stroną Call of Duty, ale akurat pierwsze Black Ops opowiadało zgrabną historię, której nie przeszkadzało rozciągnięcie na długi okres. Tym razem trochę przekombinowano.

Tyle że nawet nie najlepsza fabuła nie zmienia faktu, że gra wciąga od pierwszej minuty i nie pozwala nudzić się aż do samego końca. Czyli tak jak należało oczekiwać od nowego Call of Duty. Misje Alexa Masona to „stare, dobre” Black Ops. A to walczymy w dżungli w Angoli, a to na pustyni w Afganistanie. Używamy broni z lat osiemdziesiątych, polegamy na własnych umiejętnościach, a nie na technologii. Za przeciwników mamy zwykłych żołnierzy, czasami czołgi lub helikoptery. A jeśli trzeba gdzieś dojechać, to siedząc na końskim grzbiecie, a nie za manetkami futurystycznego pojazdu. Wszystko jest znajome, więc czujemy się jak w domu.

Zupełnie inaczej sprawa ma się z misjami w przyszłości. Tu Treyarch pozwolili sobie na kilka szaleństw. W jednej scenie bohater korzysta ze specjalnych rękawic, które umożliwiają mu przyklejenie się do górskiej ściany. Podobnych używał Tom Cruise w najnowszym Mission Impossible. Ponadto Mason ma do dyspozycji również kamuflaż optyczny, więc można poczuć się niemal jak w Crysis. To dopiero początek futurystycznych akcentów. Także przeciwnicy używają kamuflaży optycznych i całe szczęście, że są bronie z odpowiednimi wizjerami pozwalającymi ich dostrzec. A co powiecie na granaty, którymi nie trzeba rzucać, bo można je wystrzelić „z dłoni”, wyprostowując rękę? Nie można oczywiście zapominać o dronach pomagających w walce. Ważne, że Treyarch za bardzo nie odjechali w kierunku SF. Patrząc na całość gry jeszcze daleko do kosmicznych strzelanek pokroju Halo, a misje w przeszłości stanowią dobrą przeciwwagę dla futurystycznych zapędów autorów nowego Call of Duty.

CoD to seria, po której wiadomo czego się spodziewać: festiwalu skryptów, liniowych poziomów, braku wyzwania na niskim i normalnym poziomie trudności, oraz frustracji na weteranie. Nie może zabraknąć przemykania po cichu za plecami przeciwników w ślad za kompanem sterowanym przez konsolę. Muszą być celowniczki na szynach. Czasami w trakcie misji powinniśmy przejąć kontrolę nad strzelcem śmigłowca bądź samolotu latającego nad polem walki i wesprzeć ogniem bohatera, którym jeszcze przed chwilą graliśmy, a do którego za moment wrócimy. Wszystko to oczywiście jest w Black Ops II. Wykonane perfekcyjnie. Kiedyś mogliśmy śmiać się z Treyarch, ale dawno już wyszli z cienia i są równie dobrzy, jeśli nie lepsi od Infinity Ward, twórców Modern Warfare.

W Call of Duty zawsze gra się tak samo, na czym zresztą też polega fenomen tej serii – nie trzeba przypominać sobie jak się strzela, jak rzuca granat. Możecie być pewni, że nawet jeśli ostatni raz graliście w CoDa trzy lata temu, to siadając do nowej części poczujecie się jak w domu. To znaczy mogliście się poczuć, bo teraz jest inaczej. Treyarch odważyli się na wprowadzenie kilku zmian i wcale nie musieli na tym wygrać.

Po pierwsze, ze świecą szukać kontrowersyjnych scen. Black Ops II jest grą brutalną, ludzie giną na naszych oczach, dostając np. kulę w szyję, a już na samym początku wita nas nieprzyjemny obrazek z udziałem płonącego człowieka, którego nie da się uratować. Nie ma jednak takiego przegięcia jak w misji No Russian w Modern Warfare II. Ale chyba dzisiaj już seria nie potrzebuje tego typu scen do wywołania szumu w mediach, bo i bez nich jest o niej głośno.

Drugą, znacznie ważniejszą nowością są... różne zakończenia! To duże zaskoczenie, zwłaszcza jeśli nie śledziliście zapowiedzi gry. Nie mamy wielkiego wpływu na rozwój fabuły, jak dajmy na to w erpegach, ale i tak świadomość, że coś możemy zepsuć sprawia, że gramy jak najlepiej potrafimy. Nie chcemy dać się wykryć przy skradaniu, dbamy o to, żeby towarzysze broni nie obrywali, spieszymy się, żeby jak najszybciej odstrzelić gościa próbującego zniszczyć ważne dokumenty. Nawet pomimo pokręconej fabuły później z chęcią wraca się do takich momentów i sprawdza, co by było gdyby podjęło się inną decyzję.

Gdy na ekranie pojawiła się informacja, żebym szybko wciskał przycisk, żeby Mason nie zastrzelił przesłuchiwanego, myślałem, że muszę to zrobić, bo inaczej misja zakończy się niepowodzeniem. A wcale tak nie jest i może warto zagrać jeszcze raz, pozwolić mu strzelić i poznać alternatywną wersję wydarzeń. Do tej pory jedynym powodem, żeby wrócić do trybu singleplayer były wyższe poziomy trudności. A ten delikatny wpływ na rozwój fabuły może zostać standardem w serii. Zresztą, dlaczego tylko w Call of Duty? Inni producenci powinni zastanowić się nad tym, czy warto skopiować ten pomysł w swoich strzelankach.

W tym miejscu należy wspomnieć o możliwości wyboru ścieżki w kilku punktach w grze. Działa to na podobnej zasadzie jak w Gears of War. Decydujemy się czy iść w lewo, czy w prawo, czy załatwić wrogów ze snajperki, czy złapać za karabin i zrobić porządek w bezpośrednim starciu. Nie robi to ogromnej różnicy, ale jest to wystarczająco dobry powód, żeby zagrać jeszcze raz i zobaczyć, co nas ominęło. Niby drobiazg, a cieszy i byłoby dobrze, gdyby zagościł w serii na dobre. A skoro już o drobiazgach mowa, to przed każdą misją można samemu dobrać ekwipunek, o ile jest odblokowany. Ot, mała, ale bardzo miła niespodzianka.

Największą nowością są misje Strike Force, łączące akcję z elementami taktycznymi. To bardzo duża zmiana, tym bardziej, że trzeba się nauczyć, jak grać, co dla casualowych fanów Call of Duty może być sporą wadą. Samouczek informuje jak przełączać się pomiędzy żołnierzami, wieżyczkami i pojazdami, np. Clawem – robotem na czterech nogach z wielką obrotówą, którą kosi wszystkich aż miło. W niektórych misjach można skorzystać również ze wsparcia powietrznego. Tutorial uczy też, że można przełączyć się w widok taktyczny z góry. W ten sposób niby łatwiej zorientować, co dzieje się na mapie i w razie czego szybko wydać rozkazy i wskoczyć w buty innego żołnierza.

GramTV przedstawia:

Ogarnięcie wszystkiego wymaga treningu, a gra niespodziewanie rzuca nas na głęboką wodę. Pierwsza misja i już trzeba utrzymać kilka punktów na mapie (trzy na zewnątrz kompleksu budynków i jeden w środku) przez dziesięć minut. W ekspresowym tempie napływają kolejne fale przeciwników, a my kompletnie nie wiemy, co robić. Kilka sekund poświęconych na obracanie wieżyczki to wystarczająco dużo czasu dla wroga, żeby wybić pięciu naszych żołnierzy.

Moja pierwsza próba zaliczenia misji zakończyła się niepowodzeniem. Kolejna również. Niby można całkowicie odpuścić ten tryb, ale jest powiązany z kampanią fabularną. Są trzy próby na zaliczenie misji, a jeśli się nie uda, to trudno, akcja toczy się dalej. Nie musimy też rozgrywać tych misji od razu, ale są one dostępne tylko przez pewien czas, zanim dojdziemy do pewnego punktu fabuły, o czym gra informuje. Na szczęście tylko wprowadzenie jest takie wkurzające. Późniejsze zadania potrafią być zdecydowanie bardziej przyjemne. Wysadzanie w powietrze tankowca, odbijanie zakładnika, czy eskortowanie ciężarówek, to zupełnie inna bajka niż ta przeklęta obrona.

Pomimo słabego wprowadzenia warto nie nastawiać się negatywnie do tego trybu, bo potrafi dać sporo frajdy. O ile potraficie przymknąć oko na źle ustawiające się maszyny bojowe oraz na pasywną postawę Waszych żołnierzy na wyższych poziomach trudności - sprawiają wrażenie jakby starali się walczyć, a w rzeczywistości tylko czekają aż pomiędzy nimi zjawi się gracz i uratuje im tyłki. Ogólnie jest to udane urozmaicenie singleplayera, ale czy przyjmie się w kolejnych częściach? Trudno powiedzieć. Na pewno nie jest to aż tak dobry tryb jak Special Ops z Modern Warfare, który błyszczy, gdy przechodzi się go na podzielonym ekranie w kooperacji z kumplem. A zmuszanie graczy do grania, jeśli myślą o zobaczeniu najlepszego zakończenia, nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem.

Treyarch z rozpędu zmienili nie tylko kampanię singleplayer, ale również multiplayer oraz tryb Zombie. Ten ostatni podzielono na trzy mniejsze tryby. W pierwszym po prostu chodzi o przetrwanie jak najdłużej. Za zabitych zgniłków otrzymujemy pieniądze, za które kupujemy broń i amunicję. Znamy to doskonale z Black Ops oraz World at War. Nie ma o czym przesadnie się rozpisywać. Drugi tryb, Grief wprowadza drobny twist. Otóż, tym razem gracze nie tylko ze sobą współpracują w walce przeciwko zombiakom, ale także rywalizują w ramach dwóch czteroosobowych drużyn o to, która lepiej sobie poradzi. Zabieranie rywalom killi jest jak najbardziej na miejscu.

Tryb Tranzit zapowiadany jako osobna kampania dla trybu Zombie nie jest aż takim hitem, na jaki był lansowany. Nie spodziewajcie się rozbudowanego wątku fabularnego. Fajnie, że trzeba wykonywać różne proste zadania, żeby móc przejść do kolejnych lokacji. Niezły jest też patent z przemieszczaniem się w autobusie (jest bezpieczniej niż na piechotę, choć trzeba bronić busa, żeby zgniłki do niego nie wlazły), ale na pewno ten tryb nie jest tak rozbudowany, jak sugerowano w zapowiedziach. Stanowi jednak miłą wariację na temat klasycznego survivalu. Dobrze byłoby jednak pociągnąć temat i nawet zrobić osobą grę. Potencjał jest. Aha, do poprawy jest też balans trudności. Zombiaki od samego początku są bardzo wytrzymałe, a amunicji jest jak na lekarstwo.

Prawdziwy szok czeka jednak grających w multiplayerze. Zrezygnowano bowiem z tradycyjnego rozwoju postaci, który zresztą kopiowany jest teraz przez wielu innych producentów gier. Tymczasem w Black Ops II sami kreujemy klasę postaci korzystając z tak zwanego Pick 10, czyli wybierając dziesięć przedmiotów i zdolności ze wszystkich dostępnych (i odblokowanych). Każdy może sam zdecydować, z jakim uzbrojeniem chce grać, czy potrzebuje drugiej broni i dwa rodzaje granatów, czy woli w ich miejsce więcej perków.

Dla najbardziej wtajemniczonych ogromną zaletą może być opcja użycia umiejętności z tej samej grupy – do tej pory było to niemożliwe, a teraz jak najbardziej jest taka opcja. Kombinacji jest mnóstwo i w ten sposób praktycznie niemożliwe jest trafić na dwóch takich samych przeciwników. Z jednej strony pozwala to dostosować rozgrywkę do własnych preferencji, z drugiej szalenie utrudnia zabawę, bo nie wiadomo, jakim arsenałem i jakim zestawem umiejętności dysponuje przeciwnik. Czas pokaże, czy to dobre posunięcie. Treyarch na pewno przetestowali nowe pomysły, ale gdy do gry zasiądą miliony graczy, którzy spędzą tam tysiące godzin, może okazać się, że jednak rozgrywka stała się zbyt chaotyczna. Pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne, wiadomo jednak, że na ocenę trybu multiplayer potrzeba więcej czasu.

Nie trzeba za to czasu, żeby ocenić mapy. A te są rewelacyjne, choć może nie dla osób, które lubią się przyczaić w jednym miejscu. Mnóstwo na nich przejść, skrótów, walki toczą się na kilku poziomach. Jest megadynamicznie, przez co trochę trudniej gra się snajperom. Spodziewajcie się jednak wielu nieoczekiwanych śmierci, gdy ktoś zaatakuje z boku lub z tyłu. To oczywiście ogólne odczucie. Nie jest tak, że pośród czternastu map nie znajdą się takie, gdzie można trochę zwolnić i się zaczaić na wroga. Po prostu położono na to mniejszy nacisk.

Jeśli szukacie odskoczni od klasycznych trybów sieciowej naparzanki, czyli deathmatcha, domination, czy CTF-a, możecie spróbować absolutnego hitu w postaci multi team, w którym walczą więcej niż dwie drużyny. Było coś takiego już w Gears of War i tam nie wprowadziło ogromnego chaosu, więc nie spodziewajcie się, że tutaj będzie inaczej. Współpraca w tym trybie jest podstawą sukcesu. W ogóle więcej uwagi teraz trzeba poświęcić graniu dla dobra teamu. Drużynowe akcje przynoszą dodatkowe punkty do streaków. Wcześniej chodziło o to, żeby zabić jak najwięcej przeciwników, samemu przy tym nie ginąc. Teraz równie dobrze można przechwycić flagę, czy podłożyć bombę i zgarnąć za to punkty. A nagrodą jest dostęp między innymi do dronów bojowych i zwiadowczych.

Treyarch przygotowali też coś dla fanów e-sportu, czyli ligę oddzieloną od standardowych meczów rankingowych. Rozgrywki jeszcze nie wystartowały, a jeśli chcecie wiedzieć więcej, to możecie przeczytać na ten temat w tekście o zmianach w multiplayerze.

Treyarch wzięli na siebie ciężar zmiany Call of Duty . Wprowadzili nowe elementy w singleplayerze, przebudowali multiplayer. Z tym drugim zadaniem poradzili sobie doskonale, choć jak już zaznaczyłem, to pierwsze odczucia i dopiero za dwa tygodnie, może miesiąc, a może i pół roku da się powiedzieć, czy to był strzał w dziesiątkę. Na pewno nie wszystko zagra, ale kierunek wydaje się słuszny i teraz tylko trzeba słuchać uwag graczy, i szlifować multi do kolejnej części, która niewątpliwie powstanie. Być może ona doczeka się pełnoprawnej kampanii dla trybu Zombie, choć zdaję sobie sprawę, jak ogromny to musi być koszt. Podział na trzy mniejsze tryby wyszedł strzelaniu do zombiaków na dobre, choć nie jest idealnie. Rozczarowuje Tranzit. Nie żeby był zły – po prostu dawał nadzieję na więcej.

Z kolei jeśli chodzi o tryb singleplayer, największym problemem wydaje się to, że twórcy nie chcieli się hamować i wrzucili do gry mnóstwo fajnych pomysłów na rozgrywkę, tylko nie za bardzo później umieli spiąć je fabularnie. Umówmy się jednak, że nie dla fabuły gramy w Call of Duty. I nie dla cudownej grafiki, chociaż akurat w konsolowej wersji Black Ops II nie ma czego się wstydzić. Świetne twarze i mimika postaci, bardzo ładna, szczegółowa roślinność, kapitalne efekty pogodowe, a także efekty specjalne np. podczas szybowania. Momentami gra naprawdę bardzo ładnie wygląda, choć łatwo dostrzec gorsze tekstury czy powtarzających się w kółko przeciwników. Wiadomo, że producent już na wiele w temacie poprawy grafiki nie będzie się wysilał, bo zbliżają się konsole kolejnej generacji i trochę za późno na zmiany. Ważne, że animacja nie chrupie i trzyma, na oko, stałe sześćdziesiąt klatek animacji.

Gra pęka w kilka godzin - w moim przypadku siedem, do tego można doliczyć jeszcze jedną jeśli będziecie wykonywać wszystkie misje typu "Strike Force". Zabawę można wydłużyć przechodząc misje w inny sposób, dokonując innych wyborów. Gdyby tylko fabuła była lepsza, na pewno bardziej chciałoby się wracać do singleplayera i patrzyć, co się zmieniło. Nie widzę też przyszłości przed trybem Strike Force, a przynajmniej nie w takiej formie, że jest integralną częścią fabuły. To nie jest ten „fun”, z którego słynie seria. Najważniejsze, że Treyarch próbowali czegoś nowego. Nie wszystko zagrało, ale duży plus za odwagę. Potrzebowaliśmy powiewu świeżości w tej serii i się go doczekaliśmy. Teraz trzeba pociągnąć temat, doszlifować to, co nie do końca zagrało i będzie killer.

8,2
Treyarch zaryzykował i się opłaciło
Plusy
  • delikatna nieliniowość misji
  • decyzje mające wpływ na zakończenie
  • system rozwoju postaci w multiplayerze
  • nie przesadzono z futurystycznymi elementami
  • nastawienie na działanie dla dobra drużyny
Minusy
  • chaotyczna fabuła
  • misje Strike Force i ich wpływ na fabułę
  • mogłaby być ładniejsza
  • tryb Tranzit tylko dobry
Komentarze
98
Usunięty
Usunięty
13/02/2013 22:52

Black Ops 2 mocno mnie rozczarował, wszystko w tej grze jest mocno schematyczne, przeciwnicy są idiotami i spwanują się gdzie popadnie zaś misje są tak krótkie, że zanim się człowiek dobrze rozkręci już widzi odprawę do kolejnej misji. Grafika jest strasznie brzydka i z pewnością nie trzyma poziomu nowych produkcji. Samo uzbrojenie a właściwie odgłosy są dla mnie żałosne. Pukawek jest cały stos a wszystkie brzmią bardzo podobnie - mdło. Strzelając wogóle nie odczuwa się różnicy w kalibrze i rodzaju uzbrojenia. Jedynym plusem jest według mnie przeniesienie akcji w niedaleką przyszłość i nic więcej...

Karharot
Gramowicz
19/11/2012 20:17

Forum to nie tablica ogłoszeń.

Usunięty
Usunięty
19/11/2012 19:09

jak masz nie na temat pisać to nie pisz wcale.




Trwa Wczytywanie