Medal of Honor: Warfighter - recenzja

Mateusz Kołodziejski
2012/10/26 17:30

Medal of Honor: Warfighter rozbudził duże nadzieje wśród fanów FPS-ów zapowiedzią kampanii inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami, nowego podejścia do rozgrywki sieciowej i wyeksponowania narodowych jednostek specjalnych, w tym polskiego GROM-u. Ile z tych obietnic udało się zrealizować w finalnej wersji gry?

Medal of Honor: Warfighter rozbudził duże nadzieje wśród fanów FPS-ów zapowiedzią kampanii inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami, nowego podejścia do rozgrywki sieciowej i wyeksponowania narodowych jednostek specjalnych, w tym polskiego GROM-u. Ile z tych obietnic udało się zrealizować w finalnej wersji gry? Medal of Honor: Warfighter - recenzja

Electronic Arts nie ustaje w staraniach, żeby podszczypać Activision i osłabić Call of Duty na pozycji najpopularniejszej FPS-owej marki na świecie. Elektronicy przyjęli przy tym odmienną od konkurenta strategię marketingową. Ich najpotężniejszą bronią pozostaje Battlefield, ale kolejne gry z tej serii mają pojawiać się na przemian z innym zasłużonym dla gatunku shooterem – Medal of Honor. Studio Danger Close dostało wszystko czego trzeba, aby przywrócić blask tej niegdyś popularnej marce. EA wyłożyło pieniądze na dwuletni cykl wydawniczy, nie żałowało też gotówki na marketing, udostępniło nawet narzędzia do silnika Frostbite 2. I wszystko to na nic.

Złe gorszego początki

Chciałbym móc napisać, że w pierwszych chwilach nic nie zapowiadało zawodu jaki ostatecznie sprawił mi Warfighter, ale nie byłoby to prawdą. Zaraz po uruchomieniu gry powitało mnie nie logo Danger Close, ale informacja o konieczności pobrania ważącej 200 MB łatki, a to nigdy nie wróży dobrze. Niezrażony jednak tą drobną niedogodnością w menu wybrałem tryb fabularny ciekaw jak w rzeczywistości prezentuje się kampania, która według zapowiedzi powstała w oparciu o prawdziwe akcje najbardziej elitarnych jednostek specjalnych świata. Od razu rozpoznałem starych znajomych należących do Tier 1, którzy w różnym czasie i różnych miejscach próbują pojmać człowieka nazywanego Klerykiem. Wbrew pseudonimowi nie jest on wcale świętoszkiem, a handlarzem bronią i liderem międzynarodowej siatki terrorystycznej powiązanej z Al-Kaidą.

Trop podjęty przez Preachera, Mothera i VooDoo prowadzi przez Pakistan, Jemen, Somalię, Dubaj i Sarajewo, gdzie naprzeciwko dzielnych wojaków staną setki muzułmańskich terrorystów, somalijskich piratów i serbskich bojówkarzy. Różnorodność lokalizacji jest mile widziana, jednak tutaj dezorientację wywołuje galimatias na osi czasu. Na początku każdej misji dowiadujemy się, że akcja dzieje się „Dwa dni wcześniej” albo „Cztery tygodnie później”, ale to niewiele tłumaczy. Szybko więc przestaje się śledzić tę historię, która jest nie tylko niespójna, ale i przewidywalna. To po prostu kolejna gonitwa po świecie za arcygroźnym przestępcą, która serwowana jest nam co roku od czasu pierwszego Modern Warfare. Był Makarov, Dragovich, Solomon, a teraz do upolowania mamy Kleryka.

Mało ambitny scenariusz można jeszcze przeboleć. W przypadku jest strzelanin ma on znaczenie w najlepszym wypadku drugorzędne, a pozycja z tego gatunku niedociągnięcia fabularne może z powodzeniem nadrobić na polu rozgrywki. Niestety i tu nie jest najlepiej, po części dlatego, że cała kampania Warfighter to jeden długi tunel wypchany po brzegi skryptami, a każde zboczenie z wyznaczonej ścieżki wiąże się z ostrzeżeniem, którego zignorowanie kończy się powrotem ostatniego punktu zapisu. Nieraz Danger Close jest dla nas bardziej łaskawe ustawiając niewidzialne ściany. Poczułem się zwyczajnie zażenowany, kiedy w pierwszej misji nie mogłem przeczołgać się pod szlabanem, który co prawda był opuszczony, ale bariera znajdowała się półtora metra nad Preacherem!

Preacher patrz, ja latam!

Preacher patrz, ja latam!, Medal of Honor: Warfighter - recenzja

Na korytarzową strukturę byłem jeszcze w stanie przymknąć oko, w końcu jest to rozwiązanie stosowane w większości obecnych FPS-ów. Nie można jednak przejść obojętnie obok niezliczonej ilości błędów, które psują zabawę, a w skrajnych przypadkach uniemożliwiają wręcz rozgrywkę. Wiele kłopotów sprawia tak zasadnicza kwestia jak celowanie. Przy strzale z biodra bronią porusza się bardzo powoli, więc nie sposób nadążyć za wrogiem. Z kolei kiedy korzystamy z systemów celowniczych ciężko zapanować nad muszką nawet przy delikatnych ruchach analogiem. Gmeranie w ustawieniach na niewiele się tutaj zdaje, pozostaje więc przyzwyczaić się.

Niesłychane rzeczy dzieją się na naszych oczach nawet jeśli nie próbujemy akurat w nic trafić. Zdarza się, że postacie przechodzą przez ściany albo pojawiają nie wiadomo skąd. Nasi towarzysze często znikają, by za chwilę pojawić się w zupełnie innym miejscu, można też przyłapać ich na lewitacji, co jest szczególnie zabawne, kiedy w tym samym czasie próbują schować się za osłoną. Zresztą nie ma to większego znaczenia, bo i tak są nieśmiertelni, a do tego przeciwnicy niemal zawsze kierują swoje lufy wyłącznie w stronę gracza. Ich pociski to jednak niewielki problem w porównaniu z granatami. Okazuje się, że nawet somalijscy piraci są niezrównanymi ekspertami w ich rzucaniu i zawsze bezbłędnie trafiają pod nasze nogi.

Jeżeli wydaje Wam się, że na tym kończy się moja lista zarzutów wobec Warfightera to nie moglibyście się bardziej mylić. Znajduje się na niej jeszcze chociażby irytujące udźwiękowienie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że odgłosy pola walki są nienaturalnie przytłumione, zupełnie jakby kierowana przez nas postać czas miała zatyczki w uszach. Jest też kwestia napisów w dialogach, które w przypadku szybkiej wymiany zdań znikają z ekranu w takim tempie, że bardzo trudno za nimi nadążyć. Przeciętnemu graczowi nie będzie to szczególnie przeszkadzać, ale osoby niedosłyszące będą miały jeszcze większy problem niż pozostali ze zrozumieniem o co chodzi w tej zagmatwanej historii.

Medal of Duty i Need for Honor

Największy żal do Danger Close mam jednak o to, że pełnymi garściami czerpie z dorobku Infinity Ward i w dodatku robi to nieudolnie. Niektóre misje, jak na przykład szkolenie w bazie treningowej albo finałowe sekwencje są żywcem zerżnięte z pierwszego Modern Warfare. Czy twórcy naprawdę myśleli, że gracze mają aż tak krótką pamięć? Problem w tym, że w nowym Medal of Honor nie udało się powtórzyć rozmachu, z którego słynie Call of Duty i to nawet z użyciem Frostbite 2. Niby wszystko jest na miejscu, pomiędzy opróżnianiem kolejnych magazynków mamy okazję postrzelać trochę ze snajperki w towarzystwie spottera, siać z działka umieszczonego w drzwiach śmigłowca, płynąć superszybką łodzią pontonową i namierzać cele dla artylerii, ale nie ma w tym nic emocjonującego, szczególnie, że te same czynności wykonywaliśmy już dziesiątki razy w innych grach.

Medal of Duty i Need for Honor, Medal of Honor: Warfighter - recenzja

GramTV przedstawia:

Paradoksalnie więc najlepsze misje to takie, w których nie oddajemy ani jednego strzału. Dwa spośród 13 dostępnych w grze zadań w całości spędzimy za kółkiem samochodu. W pierwszym ścigamy inny wóz po zatłoczonych ulicach arabskiego miasta klucząc w gigantycznym korku i rozjeżdżając stoiska na tradycyjnych bazarach ku rozpaczy sklepikarzy. W drugim przypadku jest jeszcze ciekawiej, ponieważ jeździmy po Dubaju próbując uciec ochronie jednego z poważanych biznesmanów, którego trzymamy w bagażniku swojego sportowego auta. Tutaj Warfighter jako żywo przypominać zaczyna Burnouta albo najnowsze Need for Speed: Most Wanted, gdzie rywali eliminujemy spychając ich z drogi. Mamy też odcinek trasy, który przejechać musimy niezauważeni, kryjąc się na zacienionych podjazdach i w bocznych uliczkach. Jest to doskonała odskocznia od monotonnego strzelania i naprawdę wielka szkoda, że reszta gry jakością nie odpowiada tym nietypowym, emocjonującym zadaniom.

Trudno poważnie traktować grę, która niezbyt poważnie traktuje gracza, stąd mało kogo zainteresują dylematy moralne bohaterów, które miały być istotną częścią tej odsłony Medal of Honor. Danger Close starało się pokazać przez co przechodzą ludzie, którzy muszą pogodzić walkę w obronie ojczyzny z życiem rodzinnym poprzez przerywniki filmowe pokazujące problemy z jakimi zmaga się Preacher i jego żona samotnie wychowująca ich córkę. Są one jednak jeszcze mniej przekonujące niż losy rodziny Lubiczów, a z resztek powagi odziera je groteskowy wygląd kobiet. Modele są tak karykaturalne, jak gdyby pracujący nad nimi graficy o płci pięknej dowiadywali się wyłącznie z opowiadań.

Multi na ratunek honoru Medal of Honor

Multi na ratunek honoru Medal of Honor, Medal of Honor: Warfighter - recenzja

Na szczęście dla gracza ukończenie kampanii na normalnym poziomie trudności nie powinno zająć dłużej niż sześć godzin. Jeżeli po tym czasie wciąż nie zniechęcicie się do Warfightera przyjdzie wreszcie pora na miłe zaskoczenie – rozgrywkę sieciową. Multiplayer w tej odsłonie Medal of Honor nie jest ani tak spektakularny jak w Battlefieldzie, ani tak dynamiczny jak w Call of Duty, ale posiada kilka wyróżniających go elementów, które naprawdę mogą się spodobać. Nie będę rozpisywał się tutaj nad trybami gry, mapami czy klasami postaci, bo pojawiły się one (bądź pojawią się na dniach) w ramach Tygodnia z grą Medal of Honor: Warfighter. Teraz skoncentruję się na wrażeniach płynących z sieciowej rozwałki, a te są naprawdę pozytywne.

Tematem przewodnim multiplayera, niezależnie od trybu, jest współpraca z partnerem. Drużyna podzielona zostaje na 4 dwuosobowe grupy uderzeniowe i od tego, z kim jest się w parze w dużym stopniu zależy czy z gry czerpać będziemy przyjemność. A to dlatego, że towarzysz, o ile ma ochotę, może zaopatrzyć nas w amunicję i podleczyć, a w przypadku, gdy zginiemy będziemy mogli niemal natychmiast odrodzić się w jego pobliżu, zamiast pojawić się na końcu mapy. Możemy też liczyć na dodatkowe punkty za wsparcie kumpla w zabiciu przeciwnika czy przechwyceniu flagi. Warfighter to gra drużynowa i z biegiem czasu będzie to musiał uznać każdy, nawet najbardziej zatwardziały samotny wilk.

Warto jeszcze na chwilę zatrzymać się przy komponencie narodowym multiplayera tak często wykorzystywanym w kampanii marketingowej poprzedzającej premierę gry. W zmaganiach sieciowych możemy się wcielić w przedstawiciela jednej z 10 topowych jednostek specjalnych, pośród których znajdziemy szwedzki SOG, australijski SAS-R albo SEAL. Każda ekipa ma widoczne swoje emblematy i korzysta z charakterystycznej dla siebie broni. Kiedy gromimy wrogów jako GROM na ekranach pokonanych pojawi się nasz nick wraz z polskimi barwami, co dla niektórych będzie z pewnością dodatkowym powodem do dumy. Zauważyłem też ciekawy smaczek – w trybie Kontrola stref należy przejmować maszty przeciwników, a flaga która na nim zawiśnie zależy od narodowości jednostki gracza, który dokonał przejęcia. Narodowe wtręty nie zmieniają zasadniczo rozgrywki, ale są bardzo miłym dodatkiem. Ja w każdym razie lepiej bawiłem jako operator GROM-u niż na przykład amerykańskiej Delty.

Rozgrywka sieciowa została odziedziczyła po singlu niektóre niedoróbki, między innymi kłopotliwe sterowanie, ale ma też i własny zestaw problemów. Najbardziej irytujący do dość częste spawnowanie się pod mapą, można też mieć zastrzeżenia do balansu niektórych killstreaków. Są to rzeczy, które najpewniej poprawi kolejny nieunikniony patch, ale na ten moment uprzykrzają one życie, więc nie można ich pominąć.

Nie powinienem pominąć również lokalizacji. Trzeba przyznać, że Electronic Arts Polska przyłożyło się i zaoferowało nam pełną polską wersję językową. Zarówno dubbing jak i napisy stoją na dobrym poziomie, dopatrzyłem się tylko jednej mało znaczącej literówki. Tłumacze nie wystraszyli się dosadnego języka w grze, również aktorzy podkładający głosy nie wydają nim skrępowani, co oczywiście należy zaliczyć jako plus, bo wciąż nie jest to u nas regułą.

Ostatnie słowo

Zmagając się z kiczowatą, niedopracowaną kampanią Warfightera cały czas jedna rzecz nie dawała mi spokoju - dlaczego Danger Close tak bardzo poszło w kierunku wytyczonym przez Infinity Ward? Przecież ich poprzedni Medal of Honor, pomimo pewnych braków, nie był wcale zły, a przede wszystkim miał własny charakter, który w kontynuacji zupełnie się zagubił. Fatalne wrażenie wyniesione z trybu na pojedynczego gracza ratuje przyzwoity multiplayer, ale i tutaj nie zrobiono wiele, żeby wznieść się ponad przeciętność. Wygląda na to, że najnowszy shooter od EA nie miał większych ambicji niż zostać wypełniaczem czasu pomiędzy kolejnymi odsłonami Battlefielda. I tym właśnie jest - zapchajdziurą, której większą uwagę poświęcą wyłącznie zatwardziali fani strzelanin.

6,0
Nie stanowi konkurencji dla BF3 i MW3, ale pewnie znajdzie sympatyków.
Plusy
  • interesujące misje kierowcy w kampanii
  • multi oparte na współpracy
  • szeroki wachlarz uzbrojenia
  • duże i zróżnicowane mapy
  • możliwość gry narodowymi jednostkami
Minusy
  • wtórna do bólu kampania pojedynczego gracza, żenująca fabuła
  • mnóstwo bugów i niedoróbek
  • zmarnowany potencjał ukazania pracy najlepszych na świecie jednostek specjalnych
  • przeciętna oprawa audio-wideo
Komentarze
70
Usunięty
Usunięty
01/11/2012 19:40
Dnia 31.10.2012 o 14:46, Hayer napisał:

taaa kurde gówno nie gra ukradli silnik graficzny z bf3 NOOO GRATULUJE MOHOWI ...

Kiepski troll z Ciebie, idź spać.(gwoli wyjaśnienia nie kumającym - DICE i DC należą do EA, więc dzielenie się FB2 to nic dziwnego, coś jak dzielenie się IWTechem przez Infinity Ward i Treyarch).

Usunięty
Usunięty
01/11/2012 18:38

Nie rozumiem po co EA tak wszystko reklamuje. mniej byłoby reklamy, mniejsze byłoby niezadowolenie. a jak nam obiecują gruszki na wierzbie, to spodziewamy się cudu.

Usunięty
Usunięty
01/11/2012 09:44

A ja za to w pełni zgadzam się z tą recenzją. Grałem w wersję pc i... prawie usnąłem. 6/10 to max, na co ta gra zasługuje. To już nie jest po prostu klapa, to jest gigantyczna klapa, która była chuchana i dmuchana przez twórców od momentu zapowiedzi, aż do premiery gry i to chyba najbardziej boli, że z tak wybornie zapowiadającego się tytułu, mającego wprowadzić tyle rewolucji, wyszło coś takiego. Dodam jeszcze, że to jest RECENZJA, pisana przez konkretną osobę, i jest zależna od jego poglądów, czy własnych odczuć co do danej gry, i o tyle, o ile dyskutowanie z tymi poglądami nie jest niczym złym, to pisanie takich bzdór jakie widzimy we wszyskich komentarzach jest troszkę nie na miejscu.




Trwa Wczytywanie