Za symulatorami sensu stricte nigdy nie przepadałem, ale lotnicze gry akcji zawsze ogrywałem z przyjemnością. Dlatego z niepokojem oczekiwałem kolejnej części sagi Ace Combat, która od dawna daje poczuć się jak as przestworzy, ale ostatnio trochę zjadała już własny ogon. Na szczęście nie zawiodłem się na Ace Combat: Assault Horizon. Gra ma do zaoferowania świetny gameplay, ekscytujące podniebne pojedynki, całkiem przyzwoitą grafikę i niezgorszą fabułę, a także – last but not least – helikoptery, które debiutują w tej serii.
Testowałem wersję na debugowego XBoksa 360, więc nie było mi niestety dane polatać w multi (o tym trybie dowiecie się niedługo z naszych wideowrażeń), za to z miejsca zabrałem się za kampanię. Jest świetna – z jednej strony wymagająca na wysokim poziomie trudności, z drugiej prowadząca nieco za rączkę dla tych mniej zorientowanych w temacie. Można wybrać jeden z trzech poziomów trudności, a dodatkowo, jeśli ktoś chce, włączyć wsparcie pilotażu, które może uchronić nas przed zderzeniami z ziemią. Poszczególne misje przeplatane są fabularnymi scenkami, w których oglądamy odprawy, gadających pilotów, a także podniebne akrobacje, jakich nie powstydziłyby się filmy akcji. Krótkie mini-przerywniki odpalają się również w trakcie misji, po co bardziej udanych wyczynach, albo po prostu w zaskryptowanych momentach. Na ekranie dzieje się dużo i można powiedzieć, że do pewnego stopnia Ace Combat: Assault Horizon to takie Call of Duty wysoko w chmurach – zręcznościówka w każdym calu, ale za to w wielkim stylu.System Close-Range Assault (CRA)
Kampania zabiera nas w różne miejsca świata, co ma oczywiście tę zaletę, że walczymy choćby nad pustynnymi obszarami Afryki, w okolicach Zjednoczonych Emiratów Arabskich, w górach, dolinach i na przełęczach Egiptu, nad niespokojnym Morzem Czarnym oraz nad kilkoma miastami (choćby Moskwa, Miami, Dubaj), poruszając się wśród gęstych zabudowań. Jeśli kiedyś graliście w gry tego typu i narzekaliście na umowną jakość tekstur podłoża, które najczęściej po prostu okazywało się płaskie jak decha, to tym razem mogę was uspokoić. W Ace Combat: Assault Horizon otoczenie zostało odwzorowane z dużą dbałością o szczegóły i nieraz można się złapać na tym, że podziwia się widoczki. Do budowania map posłużono się satelitarnym systemem GeoEye, co zapewnia duży realizm. Latanie między drapaczami chmur w Miami jest bardzo przyjemne, ale łatwo o zderzenie z budynkiem. Zresztą grafika siłą rzeczy wysuwa się na pierwszy plan, bowiem autorzy umieścili w grze coś, co nazwano Close-Range Assault (CRA). To specjalny system, który pozwala w błyskawiczny sposób zbliżyć się do przeciwnika i skupić na walce, zamiast na pilotażu. Po wciśnięciu LB + RB (w odpowiedniej chwili) siadamy na ogonie wrogiej maszyny, a w centralnej części ekranu pojawiają się dodatkowe wskaźniki. Przy okazji obraz dostaje sporego zooma, dzięki czemu łatwiej jest utrzymać wroga na celowniku i go przygwoździć. Robi się też bardziej widowiskowo, a ostrzał jest wówczas o wiele bardziej skuteczny i dynamiczny. Ten patent, ale także wszystkie pozostałe, związane ze strzelaninami zrealizowano w Ace Combat: Assault Horizon bardzo efektownie. Do tego wszelkie akrobacje wykonuje się płynnie, bo stosowne znaczniki HUD-a i ikony podpowiadają, co należy zrobić. I nie jest to wcale jakieś zbyt duże ułatwienie, bo na ich wykonanie wielu mamy tylko chwilę - jak nie zdążymy, musimy szukać kolejnej okazji.
Wspomniany system daje nam jeszcze jeden atut. Otóż kiedy to nam ktoś siedzi na ogonie, możemy momentalnie odwrócić tę niekorzystną sytuację. Trzeba najpierw naprowadzić na siebie specjalne wskaźniki HUD-a a potem wcisnąć oba bumpery. Maszyna wykona wówczas nagły ślizg niczym bolid Formuły 1 i możemy przejść do ataku. W Ace Combat: Assault Horizon po raz pierwszy w historii serii debiutują helikoptery. Nazwy kilku konkretnych maszyn podam za chwilę, teraz ważne jest natomiast to, że ich pilotowanie jest równie rajcowne i oczywiście tak samo arcade’owe jak w przypadku samolotów. Za lot odpowiadają wychylenia obu gałek, do tego możemy obniżać lub zwiększać pułap. Helikoptery potrafią robić niesamowite (i mega nierealistyczne) uniki przed nadlatującymi rakietami. Maszyna obraca się wówczas na moment do góry nogami (!) i przy okazji robi zjazd w bok.
Hangar i uzbrojenie
Jeżeli chodzi o to, czym da się polatać, to Ace Combat: Assault Horizon oferuje całkiem pokaźny hangar. Siądziemy choćby za sterami: F-117A Nighthawk, F-22A Raptor, Su-34 Fullback, Su-35 Flanker-E, F-35B Lightning, AH-64D Apache Longbow, MH-60 Blackhawk, Mi-24 Hind, ale spodziewajcie się też wielu innych maszyn. Rzecz jasna należy pamiętać, że samoloty czy helikoptery nie mają prawdziwych osiągów, a opisane są tylko pięcioma paskami (prędkość, zwrotność, siła ognia, opancerzenie, stabilność). Każda misja oferuje do wyboru kilka jednostek, a ich liczba powiększa się w miarę upływu kampanii. Mamy również możliwość wyboru uzbrojenia adekwatnego do potrzeb danej misji. Atakować można oczywiście z działka pokładowego, ale są także rakiety typu powietrze-powietrze, powietrze-ziemia oraz pociski penetrujące i bomby, a wszystko to w kilku rodzajach. W starciach z wieloma jednostkami jednocześnie warto wykorzystywać np. pociski rażące kilku wrogów naraz.
Nowością w serii jest też to, że po raz pierwszy w historii nie tylko latamy, ale również obsługujemy np. pokładowe działko śmigłowca UH-60 Black Hawk. Wygląda to po prostu jak w wielu strzelaninach, ale fajnie pasuje do tej akurat gry i w odpowiedni sposób buduje klimat. Całkiem fajnie jest dawać wsparcie z powietrza atakującym komandosom, latając dookoła wielkiego tankowca (trochę przypomina to ostatniego Killzone’a. Tego typu zadań jest w grze o wiele więcej. Oprócz nich mamy typowe wyzwania, charakterystyczne dla lotniczych strzelanek. Ganiamy więc za myśliwcami; niszczymy bombowce przenoszące śmiertelne ładunki; bombardujemy zaznaczone cele w nalotach dywanowych; chronimy transportowce lub ważne obiekty naziemne; polujemy na asów przestworzy itp. Zadania w obrębie misji są bardzo zróżnicowane i nie zostawiają ani chwili na nudę. Do tego część wyzwań trzeba ukończyć w ograniczonym czasie.Mało wad, wartka akcja
Ace Combat: Assault Horizon nie jest idealny, choć w sumie w swoim gatunku niewiele jej do tego brakuje, co starałem się uwzględnić w ocenie. Jeśli miałbym jednak (trochę na siłę) wskazywać jakieś wady, to przyczepię się oczywiście do braku możliwości zapisu w dowolnej chwili (autosave potrafi zawodzić) oraz czasami zbyt wielu zadań, składających się na pojedynczą misję. Problem ten zresztą pośrednio łączy się z zapisywaniem stanu gry, bo gdy mamy po kolei zlikwidować pięć czy sześć eksadr wroga, a na końcu zostaniemy rozwaleni, to wszystko trzeba zaczynać od nowa.
Wszelkie drobne niedoskonałości Ace Combat: Assault Horizon rekompensują jednak efektowna eksplozje, które dzięki systemowi CRA oglądamy jak na dłoni. Uwierzcie mi - wirtualny MIG rozwalający się na drobne kawałki, czy Apache stający w kłębach dymu robią niezapomniane wrażenie. Ścigając takiego delikwenta, który zaraz wybuchnie, widzimy jak stopniowo zajmuje się ogniem, jak zaczyna coraz mocniej dymić, co zresztą ma wpływ na zmniejszenie widoczności, aż w końcu zostanie rozerwany na strzępy. Często w tym momencie włącza się specjalny tryb kamery, który pokazuje wszystko w detalach. Kampanię w Ace Combat: Assault Horizon udało mi się ukończyć w nieco ponad 9 godzin i polecam ją wszystkim fanom tego rodzaju gier.