Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu - recenzja

Łukasz Wiśniewski
2011/09/20 21:30

Na półki sklepowe trafiła niedawno kontynuacja jednej z najbardziej wymagających pecetowych strzelanin. Sprawdziliśmy gra Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu jest godną następczynią swej hardcorowej poprzedniczki.

Ostatnio obserwujemy wśród wszelakich strzelanin tendencję do ułatwiania graczom życia. Może jeszcze te gry nie przechodzą się same, ale niewiele do tego brakuje. Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu stoi w zupełnej opozycji do owego trendu. To gra w której umiera się zwykle od jednej kuli, złożona i wymagająca, oferująca wiele ciekawych rozwiązań taktycznych. Przy okazji oparta o silnik Unreal Engine 3, wiec wyglądająca naprawdę zacnie. Od razu jednak warto zaznaczyć, że nowa produkcja studia Tripwire Interactive nie jest skierowana dla osób preferujących samodzielną rozgrywkę. To gra stworzona dla trybu multiplayer, nawet zawarte w niej dwie kampanie służą raczej jako samouczek połączony z wycieczką po mapach na których przyjdzie nam się ścierać w walkach wieloosobowych.Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu - recenzja

Starcie dwóch totalitaryzmów

Bitwa o Stalingrad to dosyć specyficzne tło historyczne dla gry. Zderzyły się tam dwie armie totalitarnych krajów, zderzyły się ambicje dwóch największych dyktatorów i ludobójców II wojny światowej. W grze Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu możemy walczyć jako Niemiec lub Rosjanin (z niewiadomych powodów kampanię sowiecką nazwano u nas aliancką), czyli mamy w zasadzie wybór jak między rzeżączką a syfilisem. Odkładając jednakże na bok wiedzę historyczną, w sumie obie armie są całkiem ciekawe pod względem uzbrojenia - zarówno wszelakich pukawek, jak i czołgów. Jednego i drugiego zaś przyjdzie nam używać w grze, do tego modele zostały wykonane z niesamowitą dbałością o szczegóły.

Nauczymy cię historii, jeśli wytrzymasz z botami

Jak już zostało powiedziane, Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu jest grą przeznaczoną do trybu multiplayer. Jednakże dodano też do nie dwie kampanie, niemiecką i rosyjską, do rozegrania samodzielnie. Mimo, że posiadają po dwanaście misji każda, trudno je nazwać cennym dodatkiem. No, chyba, że nie zamierzamy wejść do rozgrywki wieloosobowej całkowicie nieprzygotowani. Kampania niemiecka przeplatana jest samouczkami, pozwalającymi graczom lepiej zrozumieć złożoną mechanikę. Same misje to po części sprawdzian nowo nabytej wiedzy, a po części pozwalają w miarę dobrze poznać kolejne mapy.

Rosyjska kampania to dodatkowe ćwiczenia na znanych już mapach - po prostu walczymy po drugiej stronie. Tam, gdzie się broniliśmy, teraz atakujemy - i na odwrót. No i jest jeszcze coś, co akurat dla mnie jest ważne, jako osoby ceniącej sobie wierność realiom historycznym: wprowadzenia. Dzięki nim mapa przestaje być po prostu polem do rozwałki, a zyskuje kontekst. Wiemy po co atakujemy,lub dlaczego rozpaczliwie się bronimy. No a do tego możemy poczuć motywację okłamanych przez totalitarne systemy żołnierzy. Nieważne, po której jesteśmy stronie, zawsze jesteśmy tymi z obozu mającego rację i działającego w słusznej sprawie. Wspaniała lekcja propagandy, ale mam nadzieję, że gracze po ukończeniu Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu zbytnio nie uwierzą w racje którejkolwiek ze stron i nie zaczną potem opowiadać głupot...

Niezależnie od wartości poznawczych - zarówno odnośnie gry jak i historii - kampanie to najsłabszy element w grze Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu. W zasadzie, gdyby je oceniać samodzielnie, ocena nie przekroczyłaby pięciu punktów na dziesięć. Zapomnijcie o złożonych scenariuszach, to zwykła walka z botami po obu stronach, do tego z botami fascynującymi tak, jak nigdy nie zdejmowane z nóg onuce frontowca ze Stalingradu. SI jest urąganiem dla słowa "inteligencja". Nie raz nie dwa zdarzało mi się widzieć żołnierzy obu stron przemieszanych i bezładnie ganiających dookoła siebie. Za to ani razu bot nie użył granatu... Niezależnie od tych mankamentów, przynajmniej jedną kampanię należy przejść, by nauczyć się zasad i uniknąć wstydu w trybie walki wieloosobowej.

Piekło wojny

Gra Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu zaskakuje realizmem, po który niezbyt chętnie sięgają inni twórcy gier FPS. Tu umiera się często od jednej kuli, a na opatrzenie ran mamy tak mało czasu, że pozostaje alternatywa: albo robić to pod ogniem wroga, albo za wszelka cenę znaleźć osłonę. W zasadzie jedno i drugie oznacza raczej zgon niż powodzenie akcji... Typy broni zostały oddane bardzo wiernie, wraz z ich silnymi słabymi stronami. Zapomnijcie o strzelaniu z karabinu w biegu. Zapomnicie o używaniu ciężkiej broni jak Rambo. Karabin maszynowy trzeba gdzieś rozstawić, oprzeć. A już najlepiej się z nim położyć, by nie ułatwiać zadania wrogom. Bez tego pozostaje wielkim, nieporęcznym kulomiotem, nie dającym żołnierzowi przewagi.

GramTV przedstawia:

Dzięki dokładnemu odwzorowaniu roli uzbrojenia na polu walki udało się ekipie z Tripwire Interactive osiągnąć coś, czego już od dawna w grach nie widziałem - w grze Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu każda pukawka ma swoje zastosowanie, żadna nie jest nieprzydatna. Uniknięto częstego błędu dotyczącego karabinów snajperskich - nie są mniej skuteczne na średnich dystansach niż zabawki bez celownika optycznego. Po prostu można celować za pomocą muszki i szczerbinki, luneta jest przecież ciut ponad normalnym systemem celowniczym. Oddano też sprawiedliwość pistoletom maszynowym. MP-40 i "pepesza" nadają się rewelacyjnie do czyszczenia pomieszczeń, w których posiadacze dłuższej broni są skazani na zwykłe pistolety lub atakowanie kolbą. Rewelacyjnie też wypada system uspokajania oddechu. Po naciśnięciu odpowiedniego klawisza (można je konfigurować) przez jakiś czas ręka naszej postaci jest stabilniejsza, co w mechanice oddane jest lekkim przybliżeniem celu.

Poszła czołgiem!

Na kilku mapach mamy okazję pojeździć czołgiem. Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu i tu stawia na realizm, więc nie zmieniamy się nagle w pancerną bestię, lecz normalnie siedzimy w środku pojazdu. Obok nas siedzą inni członkowie załogi, a każdy ma coś do roboty. Pole widzenia jest ograniczone do wizjerów i urządzeń celowniczych, wiec nie ma lekko. Oczywiście zawsze dowódca może otworzyć właz i wszystko obserwować bez ograniczeń, ale... cóż staje się cennym celem dla piechoty i operatorów karabinów maszynowych we wrogich pojazdach. Jazda czołgiem ma tu więcej wspólnego z symulatorem, niż uproszczonym modelem, jaki napotykamy w większości gier FPS.

Ciekawie w grze Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu wypadają misje mieszane, w których czołgi służą za wsparcie dla piechoty, zajmującej budynki. Współpraca jest tu rzeczą kluczową. Oczyszczenie budynku ze stanowisk snajperskich i gniazd karabinów maszynowych ułatwia piechurom życie. Z drugiej strony i zwykłe trepy mają możliwość odwdzięczenia się swoim pancerniakom, jeśli używają granatów czy rusznic przeciwpancernych. Pojedynczy żołnierz zachodzący z flanki jest łatwy do przeoczenia przez załogę wrażego czołgu, gdy jest ona zajęta pojedynkiem z naszą maszyną... No i oczywiście do przejęcia punktu taktycznego nie wystarczy zaparkowanie pancernej puszki na podwórku, piechurzy muszą wyczyścić budynek.

To nie jest gra dla przypadkowych ludzi

No właśnie, współpraca jest kluczem do zwycięstwa, a jak to jest ze współpracą wśród przypadkowych graczy na losowym serwerze, chyba wiedzą wszyscy. W Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu mechanika rozgrywki jest na tyle złożona, a śmiertelność na tyle wysoka, że błąd jednej osoby może kosztować życie całej drużyny. Niby mamy mechanizmy, pozwalające dowódcom na dwóch szczeblach koordynować działania reszty graczy, ale zbyt często się widzi ludzi, którzy łamią rozkazy. Nawet jeśli dowódca nie miał racji, a ktoś miał lepszy plan, to bez narzędzi do koordynacji działań pozostaje słuchać poleceń. Tu samodzielnie nic się nie wskóra.

Właśnie zderzenie wymagającej rozgrywki z niezbyt wymagającymi graczami postrzegam jako największą bolączkę walki sieciowej w Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu. Twórcy nie są tu niczemu winni. Przecież nawet dodali rozbudowany samouczek, czyli tak zwaną kampanię. Przez dość długi czas testowania rozgrywek sieciowych - dodam, że w pierwszych dniach serwery świeciły pustkami, stąd późna publikacja recenzji - bawiłem się dobrze tylko tam, gdzie grali głównie ludzie z jakichś klanów. W większości starć panował chaos. Mam nadzieję, że to się zmieni z czasem, bo przeważać będą osoby które zyskały jakieś doświadczenie i oduczyły się nawyków ze wszelakich "CoDów".

Jeśli idzie o samą nawigację przy wybieraniu rozgrywki wieloosobowej, to ekipa z Tripwire Interactive postawiła na sprawdzone rozwiązania, bez jakichś wynalazków automatycznie dobierających podobno optymalne walki. Mamy listę serwerów, z ikonkami mówiącymi o ustawieniach (legenda otwiera się po najechaniu na nie), z której wybieramy sobie walkę. Kwintesencja prostoty i funkcjonalności. Możemy też zdecydować się śledzić starcie jako obserwator. Nie doświadczyłem żadnych problemów z odświeżaniem listy serwerów, ani z połączeniami - może to zasługa stosunkowo małej (w porównaniu z wielkimi hitami) liczby graczy, a może solidna robota twórców gry Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu. Czas łączenia się z serwerem i wejścia do walki też zasługuje na pochwałę.

Kiedyś zostaniemy bohaterami Stalingradu... kiedyś...

W grze Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu przewidziany jest rozwój naszego sieciowego profilu. Jednakże osoby przyzwyczajone do systemu awansów chociażby z Battlefield: Bad Company 2 czeka lekkie zaskoczenie. Bonusy są niewielkie, a punkty zdobywa się za wysoka cenę potu i krwi. W zasadzie sami szybciej awansujemy (ucząc się na błędach) niż nasz wirtualny tysiąckrotnie zmarły żołnierz. Oczywiście skoncentrowanie się na konkretnej klasie wojaka popłaca, ale nie warto się nadmiernie specjalizować, bo na wojnie różnie bywa. U końca tej drogi czeka nas status bohatera, który ponoć ma być niczym Wasilij Zajcew. To jednak długa droga, nie miałem jak sprawdzić tego elementu.

Gra Red Orchestra 2: Bohaterowie Stalingradu chodzi na silniku Unreal Engine 3, a programiści ewidentnie znają dobrze to narzędzie. W zasadzie na tym można by zakończyć kwestię detali technicznych, gdyby nie dwa głośne nazwiska, którymi chwali się polski wydawca gry. Daniel Olbrychski i Mirosław Baka owszem, wzięli udział w udźwiękowieniu i bardzo się postarali, ale... nie napracowali się. Bardzo ładnie wcielili się w role dowódców, jednakże jedynie wprowadzają nas w tło historyczne. Reszta polskiego dubbingu jest po prostu przyzwoita. Na koniec warto zaznaczyć, że Tripwire Interactive w najbliższym czasie uraczy nas pewną ilością dodatkowej zawartości, darmowej o dziwo.

8,5
Uwaga! Jeśli nie zamierzacie grać w sieci, ocena nie przekracza 5!
Plusy
  • złożona mechanika walki
  • wysoki realizm historyczny
  • sprawnie działający tryb multiplayer
  • porządna oprawa graficzna
  • sporo map
  • świetnie oddana walka pancerna
Minusy
  • tryb dla pojedynczego gracza jest jedynie samouczkiem
  • żałosne SI w kampaniach
  • drobne problemy techniczne u niektórych graczy
Komentarze
24
Usunięty
Usunięty
08/10/2011 01:00

tak kanciastych postaci to nie widziałem dawno, grafika i uzbrojenia dno totalne , dobrze że tej gry nie zakupiłem

Usunięty
Usunięty
23/09/2011 15:44
Dnia 23.09.2011 o 13:47, Marked_One napisał:

No faktycznie świetny pomysł...gdyby każdy z tego korzystał to fajnie by wygladała rozgrywka...siedze w dziurze czy tam kącie i czekam... (mineło 3h),siedze w kącie i czekam bo po co wystawiać się na ogień przeciwnika.. ;D

No właśnie tak mniej więcej wygląda gra w RO2 - grałeś w ogóle?

Usunięty
Usunięty
23/09/2011 13:47

Dnia 22.09.2011 o 17:32, barth89 napisał:

To lepiej biegać i wystawiać się na ogień przeciwnika? A tak poza tym - po coś jest ta dziura, okno itp. Tylko "Lamus" nie korzysta z osłon terenowych :)

No faktycznie świetny pomysł...gdyby każdy z tego korzystał to fajnie by wygladała rozgrywka...siedze w dziurze czy tam kącie i czekam... (mineło 3h),siedze w kącie i czekam bo po co wystawiać się na ogień przeciwnika.. ;D




Trwa Wczytywanie