Front Mission Evolved - recenzja

Patryk Purczyński
2010/10/19 12:00

Front Mission Evolved to doskonały przykład na to, jak z potencjalnego średniaka może narodzić się diament. Diament, który nie jest pozbawiony skaz, ale mimo ich obecności zapewnia kilka wieczorów przedniej jatki.

Front Mission Evolved to doskonały przykład na to, jak z potencjalnego średniaka może narodzić się diament. Diament, który nie jest pozbawiony skaz, ale mimo ich obecności zapewnia kilka wieczorów przedniej jatki.

Front Mission Evolved - recenzja

W tle wielkiej wojny rozgrywają się dramaty jednostek. Przez pryzmat takiego dramatu (a w zasadzie kilku) ukazany jest konflikt we Front Mission Evolved. W roli głównej - amerykański rycerzyk, typowy kozak, zapewne z Teksasu, choć urodą bliżej mu do ułożonego chłopca, którego największym popełnionym dotąd wykroczeniem było wymknięcie się z domu na nocną imprezę, jeszcze za czasów szkolnych. Cała opowieść wpisuje się zresztą w ten jakże schematyczny kanon. Przypadkowo (no, może nie do końca) wplątany w wielką wojnę cywil okazuje się super-żołnierzem, który ratuje tyłki zawodowcom.

Nie brakuje momentów patosu, choć mocniej od fabuły gra akcentuje samą akcję. Może właśnie dlatego historia początkowo przedstawia się niejasno. Kolejne wątki się mnożą, a potem nagle urywają. Nie brakuje momentów dziwnego zawieszenia w próżni. Podobnie jest z postaciami - co i rusz to napotykamy jakiegoś arcywojownika (głównie w szeregach wroga), jednak po krótkim tête à tête oraz wymianie nafaszerowanych ołowiem i materiałami wybuchowymi uprzejmości przychodzi czas niespodziewanego rozstania.

I to najczęściej bez rozstrzygnięć, choć już mieliśmy gościa/babkę na widelcu. Trzeba przyznać, że notoryczne powtarzanie się tej sytuacji irytuje - no bo kiedy w końcu na dobre rozprawimy się z jakąś grubą rybą?! Szkoda tym większa, że te relacje z nieprzyjacielem są tak gwałtownie zrywane, bo aż chciałoby się zajrzeć pod tę mechaniczną (i metaforyczną) skorupę i lepiej poznać bohaterów, którzy współtworzą z nami tę lekko kulejącą, ale trzymającą w napięciu i wciągającą opowieść we Front Mission Evolved. Wciągającą tym bardziej, że zwrotów akcji nie brakuje, choć niektóre z nich da się przewidzieć bez zbędnego wysilania szarych komórek.

Powoli możemy odhaczać jakość fabuły, choć należy się jej jeszcze słowo końcowe. Można się za głowę złapać, patrząc na te wszystkie niedoróbki, na wszystko, co można by rozwinąć, zrobić lepiej, by uczynić z Front Mission Evolved kompletną, pochłaniającą do szczętu, a nawet wzruszającą opowieść wyrwaną z futurystycznej wojny. A mimo to z zainteresowaniem śledzi się przebieg kolejnych wydarzeń, tym bardziej, że dramatycznych momentów nie brakuje. Przydałoby się jednak tę całą krytykę osadzić w czasoprzestrzeni oraz sytuacji politycznej i technologicznej.

Od tego w zasadzie powinniśmy zacząć. Czym różni się Front Mission Evolved od innych gier wojennych? Ano tym, że nasz żołnierzyk nie jest chłopkiem w hełmie, biegającym z karabinem po okopach. Jako, że akcja toczy się w roku 2171, technika pozwala wysłać w bój prawdziwe machiny bojowe. Potwory te zwane są wanzerami (walking panzer) i do złudzenia przypominają pojawiające się również w innych strzelankach urządzenia, funkcjonujące najczęściej jako mechy. Skojarzenia? Ogromna siła rażenia i powolne przemierzanie kolejnych metrów. Skuteczność - 50 proc. Wanzery w istocie potrafią urządzić ostrą sieczkę, ale zdecydowanie przełamują schemat, w którym maszyny poruszają się wyłącznie w żółwim tempie.

Od samego początku korzystamy z przyspieszenia. Jest ono wyczerpywalne (i autoodnawialne), ale wprowadza do rozgrywki niezbędny dynamizm. Bez tego elementu gra byłaby statyczna i przypominała bardziej szachy, niż zręcznościówkę. A tak tempo utrzymywane jest niemal przez cały czas. Zgrabnie lawirujemy między nieszczędzącymi nam ostrzału oddziałami wroga i częstujemy ich jeszcze soczystszymi kanonadami. Jako The Special One siedzimy bowiem za sterami wanzera o nieprzeciętnych możliwościach, z dużo bardziej zaawansowaną technologią. Pojedyncze sztuki nie robią więc na nas wrażenia. Nawet z przeważającym liczebnie przeciwnikiem radzimy sobie dość gładko. Tym bardziej, że możemy liczyć na autoregenerację i wspomagać się rozrzuconymi po planszy i gubionymi przez zniszczoną jednostkę wroga roboapteczkami.

Arsenał we Front Mission Evolved jest bogaty, a wraz z postępami w grze odblokowujemy kolejne działa, mocniejsze uzbrojenie i lepsze dodatki. Wanzera zaopatrujemy w broń dla obu rąk, a dodatkowo rozmieszczamy mu na ramionach kolejne lufy. Co z nich poleci? Rakiety, granaty, pociski z działek obrotowych... To, co uznamy za najlepsze rozwiązanie. Sami bowiem w specjalnie zaprojektowanym menu doposażamy naszą machinę bojową w wybrany osprzęt. Nie wolno jednak przesadzić. Naszą wybujałą fantazję ogranicza ilość dostępnych pieniędzy (tak, tak, lepsze części kosztują, armia nie da nam nic za darmo) i zasoby energii.

Wśród broni trzymanej w dłoniach naszego blaszanego potwora znajdą się karabiny o różnej mocy rażenia, coś na kształt mieczy przecinających jednostkę wroga w zwarciu, tarcze wspomagające defensywę, czy wreszcie karabin snajperski. Ten ostatni, wspomagany wyrzutniami rakiet umieszczonymi na ramionach, to bodaj najefektywniejszy zestaw. Szkoda, bo pozostałych nawet nie chce się przez to próbować, lub szybko zniechęcają marną skutecznością. Ogólnie rzecz ujmując we Front Mission Evolved czuje się jednak niesamowitą moc. Takiego wrażenia nie jest w stanie zapewnić prawie żadna inna gra.

Czasem trzeba z żalem opuścić wygodne siedzisko w wanzerze i ruszyć do boju, polegając wyłącznie na własnej sile mięśni, szybkości i refleksie. No dobra, nie "wyłącznie". Wspomaga nas karabin lub shotgun, przewieszona przez plecy wyrzutnia rakiet i garść granatów. Piesze misje należą do zdecydowanej mniejszości - i całe szczęście. Nie dostarczają bowiem zbyt wielu emocji, a przesiadka z obsługi dział ogromnego kalibru na rzecz zwykłego karabinka to jak zmiana bolidu F1 na rower. Z drugiej strony, takie niezmechanizowane wycieczki po powrocie do wanzera i chwilowym odzwyczajeniu się od jego mocy, pozwalają na nowo ją docenić. No i zapewniają krztę urozmaicenia, choć i tak ten element we Front Mission Evolved kuleje.

GramTV przedstawia:

Praktycznie przez całą grę pruje się do przodu, bez zbędnego namysłu, bez jakichkolwiek zagadek. Podążamy ściśle wyznaczoną ścieżką, na której rzecz jasna wróg rozmieszczony jest gęsto - stąd liczne przystanki. Brak tu jakichś misji-arcydzieł, nie można mówić o kunszcie realizatorskim. Zadania we Front Mission Evolved polegają bowiem w kółko na tym samym, czyli eliminacji wroga i dotarciu do wyznaczonego punktu. Oczywiście co jakiś czas jesteśmy raczeni przybyciem tuzów z szeregów nieprzyjaciela czy nieoczekiwanym zwrotem akcji, ale i tak wszystko sprowadza się do jednego - odpalenia wszystkich możliwych dział w tego, który zagradza nam drogę.

Wspominaliśmy, że przeciwnik nawet przy przewadze liczebnej po prostu nie może stanowić realnego zagrożenia dla naszego wypasionego wanzera. Zgoła inaczej jest w walkach z bossami, a tych we Front Mission Evolved nie brakuje. Starcia te stanowią niezwykłą przeszkodę i nawet na średnim poziomie trudności jesteśmy zmuszani do co najmniej kilkakrotnego wczytywania misji. Najczęściej kluczem do sukcesu jest odnalezienie pewnego schematu poruszania się po planszy i efektywnego łączenia natarcia z defensywą. Zanim jednak to rozpracujemy, wróg napsuje nam sporo krwi. Ale za to z niekłamaną satysfakcją możemy mu potem zadać ostateczny cios. O tak, takiego zaspokojenia dzikich żądz rozprawienia się z wrogiem nie uświadczymy w zbyt wielu tytułach...

Zróżnicowanie zadań kuleje (żeby nie powiedzieć: nie istnieje), za to zgoła odmiennie prezentują się lokacje, w których przychodzi nam walczyć o pokój, jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało. Mamy tereny zurbanizowane, choć to może nie do końca trafny termin - architektura w wyniku ostrzału nieprzyjaciela zamieniła się bowiem w gruzy. Mamy bazy wojskowe, tereny piaszczyste, skute lodem i porośnięte bujną roślinnością. Oczywiście nie wszystko naraz. Projekty plansz we Front Mission Evolved nie pozwalają jednak na swobodę. Podążamy ściśle wyznaczoną ścieżką, a na tak samo krótkiej smyczy trzymany jest rozwój fabuły. Dzięki temu zyskujemy jednak płynność w przechodzeniu z jednej misji do kolejnej (co nie znaczy, że nie zdarzają się przeskoki).

Niewybaczalnie kuleje natomiast sztuczna inteligencja. W znakomitej większości misji towarzyszą nam wanzery sterowane przez naszych stronników. Nie możemy jednak schować się za rogiem i liczyć na to, że sami rozprawią się z przeciwnikiem. Bez naszego udziału się nie obędzie. Co gorsza, kompani często wchodzą nam na linię strzału, uniemożliwiając skuteczne zadanie ostatecznego ciosu namierzonemu przez naszą snajperkę wrogowi. No nie dość, że nie pomagają (wydatnie), to jeszcze przeszkadzają! Przeciwnicy też niekiedy nie kwapią się do wypluwania ołowiu w naszym kierunku. Można to zauważyć zwłaszcza w misjach pieszych, gdzie więcej energii nieprzyjaciele zużywają na bieganie, niż strzelanie.

Za największy mankament Front Mission Evolved należy jednak uznać grafikę. Projekty budynków to jakaś kpina. Kartonowe, pomalowane pudełeczka wyglądają niekiedy bardziej realistycznie. A już absolutna tragedia to rozpadanie się większych konstrukcji. Całkowicie sztuczne, odrealnione, potraktowane jak zupełnie nieznaczący element gry. Może i tak jest, ale siada wrażenie estetyczne. Więcej uwagi poświęcono wanzerom i wybuchom wrogich jednostek, a także twarzom poszczególnych bohaterów. Gorzej jest z mimiką i animacją biegu czy schylania się (w misjach pieszych). Plansze nie kochają ponadto szczegółów. Twórcy ograniczyli się na nich do niezbędnego minimum.

Podobnie jest z muzyką, występującą praktycznie tylko w menu. Podczas rozgrywki musimy się zadowolić odgłosami wymierzanych w przeciwnika kanonad. Tu jest lepiej, gdyż każda broń warczy inaczej. Słowa uznania należą się za to za realizację przerywników filmowych we Front Mission Evolved. Pomijając kulejącą kwestię wizualną, zostały one stworzone z pomysłem. Budują atmosferę, niejednokrotnie trzymają w napięciu. To dzięki nim chce się poznać kolejne wątki fabularne, to one uchylają rąbka tajemnicy na temat poszczególnych postaci. Niekiedy bije od nich hollywoodzką tandetą, ale da się to przełknąć. Bez popitki.

Front Mission Evolved przedstawia oklepany schemat romantycznego ratowania świata przez wąską grupkę wybrańców. Schemat ten sprawdza się jednak od lat, więc nie jest to aż tak karygodne wykroczenie. Tylko zamiast Bruce'a Willisa dostajemy raczej Bena Afflecka. Po początkowym niesmaku gdzieś w środku gry zaczynamy się nawet z gościem identyfikować, a to świadczy o dobrze poprowadzonej narracji. Szkoda jedynie, że przez brak odpowiedniej ścieżki dźwiękowej i momentami brak pomysłu na lepszą reżyserię, patos - taki z prawdziwego zdarzenia, godny amerykańskiej flagi - dociera do nas w niewielkich porcjach.

Produkcja Double Helix Games dostarcza multum zabawy, głównie dzięki kilku dłuższym godzinom spędzonym na bombardowaniu wroga z wypiekami na twarzy. Moc jest we Front Mission Evolved niebanalna i to się czuje w klawiaturze i myszy. Walki z bossami trwają po kilka minut, więc można się przy nich nieźle spocić. W tle tej znakomitej, pełnej emocji rozrywki mierzymy się niestety z momentami oklepaną do bólu opowieścią, nędzną grafiką i szwankującą sztuczną inteligencją. Wszystkie te zaniedbania potrafią na szczęście zblednąć w obliczu przeładowania wielkokalibrowego działa.

Redakcja gram.pl do grania wykorzystuje nowe modele peryferii firmy Logitech: mysz Wireless Gaming Mouse G700, klawiaturę Gaming Keyboard G510 i słuchawki Wireless Gaming Headset G930. Więcej informacji w naszej sekcji poświęconej sprzętowi firmy Logitech.

7,5
Zabawa z wielkimi działami ponad wszystko
Plusy
  • moc wanzera
  • mordercze walki z bossami
  • trzyma w napięciu
  • kilka udanych zwrotów akcji
  • przerywniki filmowe
Minusy
  • słabo nakreśleni niektórzy bohaterowie
  • fabuła wrzucona w znany schemat
  • brak zróżnicowania misji
  • przedpotopowa grafika i animacja
  • SI co się w krzakach schowała
Komentarze
18
Usunięty
Usunięty
24/10/2010 16:26

Osobiście to mam spory ubaw w multiplayerze mimo wad gry(przygotowują patch, bazooki i wyrzutnie stracą nieco na mocy itd.). Wielkiego problemu ze znalezieniem ludzi do pogrania na sieci też nie mam. Sugeruję dołączenie do tych dwóch grupek graczy FME ze steama; http://steamcommunity.com/groups/FMEC http://steamcommunity.com/groups/FME1Fajnie jest poeksperymentować w multi z customizacją, oczywiście po odblokowaniu już paru części ale z prebuit''ami też można fajne se pograć bo są to wanzery których sami długo nie odblokujemy levelując i też w taką broń są wyposażone.Niestety będzie płatne dlc dla FME, Weapon Pack 1 zostanie udostępniony darmo ale następne takie razem z Wanzer Packami już nie eh.Zapowiedziano też więcej map i game modów dla multiplayera, nie wspomniano jednak czy one też będą one płatne czy też darmowe a szkoda.Źródło; http://translate.googleusercontent.com/translate_c?hl=en&sl=ja&u=http://www.frontmissionevolved.jp/information/&prev=/search%3Fq%3Dfmevolved.wiki.fc2%26hl%3Den%26sa%3DG&rurl=translate.google.com&usg=ALkJrhhu5UCwOkGiTkKMUcIHecD0YyWszQ

Usunięty
Usunięty
19/10/2010 20:51

Ja sobie skombinowałem spreparowaną memorkę (no i dla Xenosagi EP3)Tyle szczęścia miałem, że akurat za sąsiada mam fanatyka wszelkich mecha. Wiele rzeczy importuje z US/JP.

Usunięty
Usunięty
19/10/2010 20:40

Nie wierzę...Za same misje bez wanzera odjąłbym tej grze 3 punkty. SĄ BEZNADZIEJNE! Stary dobry doom był bardziej grywalny.Jeśli chcecie dobrą grę z mechami, to zainteresujcie się lepiej serią Armored Core, niż tym badziewiem.




Trwa Wczytywanie