Najlepsze kreskówki amerykańskiej ziemi #1

Revanchist
2010/01/30 13:00

Co by nie mówić o Amerykanach i ich niezwykle „bogatej” kulturze (bakterii w jogurtach chyba…), jedno trzeba im przyznać – amerykańska ziemia wydała na świat wiele wspaniałych kreskówek, które do dzisiaj zaskakują świetnymi scenariuszami i pomysłami oraz wyobraźnią twórców. W moim dwuczęściowym tekście opiszę moje ulubione dzieła oraz takie, które zdecydowanie są (przynajmniej moim zdaniem) naprawdę godne uwagi. No to zaczynamy!

Co by nie mówić o Amerykanach i ich niezwykle „bogatej” kulturze (bakterii w jogurtach chyba…), jedno trzeba im przyznać – amerykańska ziemia wydała na świat wiele wspaniałych kreskówek, które do dzisiaj zaskakują świetnymi scenariuszami i pomysłami oraz wyobraźnią twórców. W moim dwuczęściowym tekście opiszę moje ulubione dzieła oraz takie, które zdecydowanie są (przynajmniej moim zdaniem) naprawdę godne uwagi. No to zaczynamy!

W pierwszej części poświęcę dużo więcej miejsca i literek dwóm arcydziełom, które w moim prywatnym rankingu zajmują miejsca w samej czołówce i które po dziś dzień mnie zachwycają. Dodam, że jedno z nich pomimo świetnych recenzji szybko zostało zapomniane, natomiast drugie żyje do dziś i nawet zostało nagrodzone, ale odnoszę wrażenie, że zasługuje na dużo więcej. No nic, przejdźmy do rzeczy.

Project Geeker

Jedna z najbardziej nietypowych i oryginalnych kreskówek w historii. Jej autorem jest Douglas TenNapel, a to już wszystko tłumaczy – po twórcy takich kultowych tytułów jak The Neverhood czy Earthworm Jim wiadomo, że można spodziewać się prawdziwego szaleństwa. Nie inaczej jest tym razem. Project Geeker, Najlepsze kreskówki amerykańskiej ziemi #1

Project Geeker roztacza przed widzem wizję przyszłości, w której nad Ziemią i lokalnymi ciałami niebieskimi władzę sprawuje gigantyczna korporacja Moloch Industries. Jej CEO, Mister Moloch ma jednak plany zakrojone na znacznie szerszą skalę – marzy mu się władanie całą galaktyką! Aby tego dokonać zaprzęga do pracy genialnego, acz mentalnie niestabilnego doktora Mastona, który jest… lewitującym nad ziemią za pomocą jakiegoś ustrojstwa mini-mamutem (nazwisko TenNapel było wystarczającym ostrzeżeniem!). Owocem tych prac jest Geeker, sztuczny człowiek, który ma niesamowitą moc: może przybrać dowolny kształt i manipulować materią wedle woli. Woli Molocha. Zanim jednak został zaprogramowany na sianie destrukcji w celu realizacji dalekosiężnych planów Molocha wykradła go z laboratorium Mastona fanka Aurry Sing i jej kompan, wielki zielony tyranozaur. Mieli nadzieję na bardzo wartościowy na czarnym rynku łup, dostało im się niańczenie niewinnego, aż zdziecinniałego i z lekka upośledzonego Geekera, który może nadal swą ogromną moc zachował, ale zdecydowanie nie umie nad nią zapanować.

Efekt tego widać choćby w jego staraniach, by być jak najbardziej podobnym do normalnych ludzi: ma cztery palce i chciałby mieć pięć, ale choć bez problemu wygeneruje sobie sześć lub nawet dwadzieścia trzy, to jednak nie może trafić w odpowiednią liczbę… Dość smutne jest to, jak stara się o akceptację innych. Ale sam serial jest lekkoduszny, zabawny i mocno pokręcony – mamy tutaj np. jedną z najbardziej oryginalnych zbieranin postaci. Główni bohaterowie to poza wspomnianym Geekerem również wspomniana fanka Aurry Sing, Lady MacBeth i wspomniany wielki tyranozaur o imieniu Noah. Panienka MacBeth poza fryzurą stylizowaną na swą idolkę ma również problemy z kontrolowaniem swojego temperamentu, którego właściwie nie posiada, przez co jest jak granat z wyciągniętą zawleczką. Do tego jedno z jej ramion jest mechaniczne – a zakres jego możliwości dorównuje samemu Robocopowi. Noah zaś to wielki, drapieżny dinozaur – w końcu tyranozaury były kiedyś królami drapieżników, nie?

Jak to się w ogóle stało, że straszne jaszczury ponownie kroczą po ziemi? Okazuje się, że wcale nie wyginęły, a po prostu pobawiły się w krety i zaszyły w podziemiach, gdzie stworzyły własną cywilizację… gdy wreszcie przestały się nawzajem zjadać. Po wielu milionach lat postanawiają wrócić na powierzchnię i ukazać się światu, ale ludzie traktują je jak zwierzynę łowną. Sytuacja ulega niewielkiej zmianie, dlatego też po powierzchni chodzą tylko te gady, które są na tyle odważne (bądź też głupie, albo 2 w 1). Wśród nich jest Noah, który jest niesamowicie inteligentny i wbrew swej prezencji w istocie bardzo przyjazny, chociaż mimo spokojnej osobowości ciężko mu zaprzyjaźnić się z większą grupą ludzi. Wydawał mi się też na początku być nieco sztywnym osobnikiem, ale raz udało się go sprowokować do złośliwości zwrotnej! A może jednak mówił wtedy na serio? Nieważne.

Postacie głównych bohaterów bez wątpienia można polubić bez żadnych problemów, ale ich wrogowie również są bardzo oryginalni! Co byście powiedzieli na kolesia, który zamiast głowy ma jakąś żółtą metalową skrzynkę z wystrzelaną na niej uśmiechniętą buźką, braci Dragonnów – pół ludzi, pół smoków, którzy są bardzo uprzejmi i nienaganni w każdej sytuacji, nawet gdy z dzikością miażdżą tych, którzy ośmielili stanąć im na drodze? Albo Larry Wirus – inteligentny szczep grypy. Co ciekawe, nie każda postać adwersarza jest w istocie negatywna. Ale… to chętni odkryją już sami.

Wśród tych postaci zdecydowanie wyróżniają się główni adwersarze naszej trójki – Mister Moloch i dr Maston. Maston jako genialny naukowiec jest również bardzo szalony i wybuchowy, zaś Moloch jest jego przeciwieństwem – zawsze opanowany i mówi ze swoją chłodną, złowrogą monotonią nawet jak jest nieludzko wpieniony. I w dodatku podkłada mu głos genialny Jim Cummings (oj, nie chciałbym mieć tak na nazwisko). Aktorzy odwalili kawał rewelacyjnej roboty i na liście płac znajdziemy nazwiska takich weteranów tego fachu jak Cree Summer, Charles Adler, Billy West czy Brad Garrett. Nie znacie ich? Natychmiast szukać o nich informacji! Znacie? Good for you!

Koniecznie trzeba wspomnieć także o świetnej, oldschoolowej animacji, jakich już się po prostu nie robi. Muzyka to także bardzo ważna kwestia. Motyw przewodni serialu skomponował Terry Scott Taylor, który graczom znany być powinien z kultowego i znakomitego soundtracka The Neverhood, z którym album do dziś dobrze się sprzedaje. Taylorowi i TenNapelowi współpraca naprawdę wychodzi na dobre, bo ten pierwszy stworzył rewelacyjny kawałek, który idealnie pasuje do wariactw prezentowanych na ekranie. Za właściwą muzykę odpowiada Shawn Patterson, który również odwalił kawał dobrej roboty.

Każdy z odcinków co prawda leci wg utartego schematu – Moloch & Maston wpadają na pomysł, jakby tu schwytać Geekera tudzież Geeker postanowił coś zbroić i Becky razem z Noem muszą plany Tych Złych udaremnić, co też zawsze im się udaje. Ale co epizod jesteśmy zaskakiwani świeżymi, nieraz naprawdę niesamowitymi pomysłami czy kilkoma świetnymi gagami. Humor to bardzo mocny punkt serialu! Szkoda tylko, że skończył się jedynie na trzynastu odcinkach, bez wyraźnego epilogu – co prawda „finał” był nieco bardziej epicki, ale to kolejna część opowieści, jak każda inna. Pomimo znakomitych ocen Project Geeker zniknął z anteny, czego powodem była rządowa ustawa o programach edukacyjnych. Zamiast dzieła TenNapela widzowie mogli obejrzeć sobie Koło Fortuny 2000, hie hie. Co do serialu – geniusz w czystej postaci, dla mnie to 10/10 i jeden z absolutnie najbardziej ulubionych. Polecam! Zwłaszcza, jeśli lubicie coś bardziej dziwacznego.

Beast Wars

Kolejny opisywany tytuł niekoniecznie jest kreskówką, bo to jedna z pierwszych produkcji wykonanych całkowicie za pomocą animacji komputerowej, ale koniecznie trzeba o nim wspomnieć. Bo choć fani ogółem bardzo cenią sobie Beast Wars, a sam serial na pewno kojarzy dość duża rzesza czytelników, do tego Clyde Klotz otrzymał nagrodę Emmy za całokształt prac, jednak uważam, że wciąż chyba nie otrzymał należytej mu uwagi. Beast Wars, Najlepsze kreskówki amerykańskiej ziemi #1

Dzisiaj z pewnością jakość efektów CGI nie zachwyci raczej nikogo. Wtedy ta technologia była raczej w powijakach i dość ograniczona, Toy Story dopiero co miało premierę, dlatego nie ma się co dziwić, że poza świetnie animowanymi i pełnymi szczegółów postaciami cała reszta, przede wszystkim otoczenie, zwierzęta i eksplozje są już dość toporne. W dodatku scenarzyści, Bob Forward i Larry DiTillo nie wiedzieli praktycznie nic o uniwersum Transformers. Początkowo miała to być więc próba ratowania umierającej marki zupełnie niezwiązana z oryginalnymi seriami, ale przy pomocy grupy dyskusyjnej alt.toys.transformers Beast Wars zostały umiejscowione we „właściwym” świecie.

Fabuła toczy się niejako dwutorowo. Gdzieś w bliżej nieokreślonej przyszłości na Cybertronie, ojczystej planecie rasy Transformerów Megatron i banda zwerbowanych kryminalistów kradnie zaawansowany statek i artefakt zwany Złotym Dyskiem, a następnie ucieka ze zdobyczami. Rozkaz przechwycenia otrzymuje przypadkowa ekipa statku badawczego Maximali. Wtedy też z winy niestabilnej technologii Transwarp obydwie grupy rozbijają się na jakiejś planecie i to jeszcze w przeszłości – z kilka milionów lat temu. Predacony i Maximale muszą odnaleźć się w nowej sytuacji, do tego rozpoczyna się pomiędzy nimi wojna. Okazuje się również, że na planecie znajdują się ogromne złoża energonu, surowca potrzebnego Transformerom. Niestety jest w niestabilnej, szkodliwej dla nich formie, przez co zmuszeni są przyjąć alternatywne formy (w końcu przynależność gatunkowa zobowiązuje!) lokalnej fauny, by przetrwać w niesprzyjających warunkach.

Formy zwierzęce były zresztą przyczyną kontrowersji, dawni fani byli bowiem rozczarowani faktem, że zamiast samochodów, myśliwców, czołgów i tym podobnego żelastwa bohaterowie na ekranie przemieniali się w gorylki, pajączki, dinusie czy też słodkie szczurki. Hm. Dla mnie to było jednak genialne posunięcie. Pierwszy sezon dopiero dojrzewał, większość odcinków to zamknięta całość, jedynie kilka z nich posuwa fabułę do przodu, jednakże nie można odmówić mu naprawdę niesamowitego klimatu. Co ciekawe, początkowo planowano całą armię bohaterów, jednakże ówczesne ograniczenia CGI zmusiły ekipę do zmniejszenia liczby postaci do pięciu na stronę, kolejne były zaś dodawane w miarę postępów w fabule. Bob Forward przypisał temu faktowi spory udział w sukcesie serialu. Dzięki niewielkiej liczbie postaci można było skupić się na rozwijaniu ich charakterów. I rzeczywiście – do dzisiaj chyba nie znajdziemy tak zróżnicowanej obsady!

Drugi sezon był już dojrzały i nieco mroczniejszy, wprowadził także kolejne wątki. Zmienił się nieco klimat, ale również był świetny, to prawdopodobnie również najlepiej wykonany pod względem technologicznym z sezonów. „Code of Hero” – na dźwięk tych słów większość powinna sobie przypomnieć kultowy i pamiętny odcinek, który i do dziś zachwyca kilkoma wręcz pięknymi scenami. Szkoda, że wysoki poziom nie utrzymał się do trzeciego sezonu, który sprawiał wrażenie zrobionego raczej na siłę – nie miał w ogóle klimatu, kilka postaci i wątków było wymuszonych przez Hasbro, gdy ta firma wydawała na rynek kolejne figurki, ogółem jakość serialu spadła, ale to wciąż był kawał dobrej produkcji. Szkoda tylko, że odcinek „Dark Glass”, w którym mielibyśmy do czynienia z czymś naprawdę mrocznym (przynajmniej jak na BW) i bardziej niejednoznacznym moralnie, został z tych właśnie powodów zastąpiony jakąś słabą zapchajdziurą. Nigdzie jednak nie ukazano równie znakomicie ogromu potężnego niszczyciela wyłaniającego się z morskich odmętów. W trzecim sezonie Beast Wars zaś wygląda to niesamowicie.

GramTV przedstawia:

Wróćmy jednak do miłych rzeczy. Muzyka robi niezłe wrażenie – mamy tutaj połączenie hard rockowych riffów z „syntezowaną muzyką symfoniczną” i plemiennymi brzmieniami (tak to można określić). Obsada aktorska jest wręcz GENIALNA – na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim dwaj panowie. Scott McNeill za kilka zupełnie różnych postaci z zupełnie różnymi głosami – chociaż muszę go zganić za to, że w swojej karierze skupił się na tych kilku głosach i nic nowego nie wymyślił, przez co w takim Dawn of War słyszymy Dinobota i Silverbolta. Drugie nazwisko to David Kaye – każdy, kto zna Megatrona, ten wie, że to kawał znakomitej roboty tego pana.

Napisałem na początku, że wciąż serial jest zbyt mało znany, ale może i dobrze się stało? Przez ten fakt został ocalony od medialnego hype’u, rozmieniana marki na drobne przez jakieś pierdółki dodawane do chipsów i podniecających się nim band dzieciaków. Znam z mojego otoczenia jedynie kilka osób, które Beast Wars oglądały i może ze trzy uważały tudzież uważają go za geniusz. Jak dla mnie 10/10 i absolutna czołówka, najprawdopodobniej i pierwsze miejsce. 52 odcinki nie jest może jakąś oszałamiającą ilością, ale dzięki temu mamy do czynienia z bardzo dopracowaną, wciągającą opowieścią, która w dodatku jest pełna dobrego humoru – którego źródłem są różne slapstickowe numery, animozje między postaciami, trafi się też kilka dorosłych aluzji – Rattrap np. delikatnie zasugeruje kumplowi z załogi, że mógłby czasem rozerwać się poprzez wypad do baru ze striptizem tudzież spyta się go, czy podczas „zwiadu w poszukiwaniu wroga” poznał jakieś nowe pozycje… ups, pardon, czy odkrył nowe pozycje wrogich jednostek. Ale to tylko takie smaczki, serial nie jest tak sprośny jak kultowe Animaniaki.

Beast Machines

Beast Machines, Najlepsze kreskówki amerykańskiej ziemi #1

Końcówka lat 90. przyniosła nam bezpośredniego sequela Beast Wars zatytułowanego Beast Machines. To dopiero był kontrowersyjny tytuł! Nie dość, że całkowicie odmienny od poprzednika, to jeszcze fanów rozsierdziła inna koncepcja przeszłości Cybertronu niż ta, która została wcześniej zaproponowana w starych seriach, do tego sprawia to wrażenie „wczesnego” Animatrixa (o czym później). Jednakże po zawodzie sprawionym przez japońską Trylogię Unicrona fani Transformerów zwrócili się ku odrzuconym Beast Machines. Ja zaś nie uważam się już za fana TF-ów, jedynie Beast Wars, dlatego jestem ponad tymi podziałami i kontrowersjami.

Chociaż i fana BW serial może na początku zawieść tudzież w ogóle odrzucić. Zupełnie zmieniony klimat i muzyka (tym razem mamy elektronikę) oraz nowa ekipa ludzi, za wyjątkiem obsady aktorskiej (całe szczęście) sprawiają, że z poprzednią częścią Beast Machines nie mają zbyt wiele wspólnego.

Fabuła rozgrywa się tuż po zakończeniu poprzedniego serialu. Maximale wracają na Cybertron… by zastać go opustoszałym. Po ulicach zaś grasują wrogo do nich nastawione roboty. Ku swojemu przerażeniu była załoga Axalonu utkwiła również w swoich formach zwierzęcych. Aby odkryć, co się stało, wyruszają na poszukiwanie Wyroczni, która powie im, co dalej czynić. Nie, nie gra jej śp. Gloria Foster. Mary Alice też nie.

Wyrocznia leczy naszych bohaterów z wirusa, który uniemożliwia im transformację i ofiaruje im nowe formy, które jednakże wymagają od nich skupienia i wewnętrznej harmonii, bez której nie zmienią swych postaci. Tak, tym razem mamy do czynienia z opowieścią dojrzałą, mroczniejszą i bardziej skupioną na „filozoficznej” stronie.

Na serial składa się 26 odcinków podzielonych na dwa równej długości sezony, prezentujące spójną i bardzo dopracowaną opowieść. Początkowo nie podobał mi się tylko klimat serialu, ale ostatecznie i jego atmosfera całkiem przypadła mi do gustu (chociaż bez wątpienia nie jest to ten sam klimat, co w Beast Wars). Na początku wspomniałem coś o Animatrixie – czas rozwinąć tę myśl. Mam wrażenie, że Beast Machines i Matrixy czerpały od siebie pomysły. Chociaż Optimus robiący za Neo i Morfeusza w jednym oraz superkomputer Wyrocznia to elementy wyraźnie zapożyczone z pierwszej części trylogii braci Wachowskich (na której to mogłoby się całe to zamieszanie skończyć, tak szczerze mówiąc), tak wiele scen z Reaktywacji i Rewolucji wygląda jak żywcem wziętych z BM, starszych w końcu o kilka lat. Ciekawe.

Właściwie nic nie można zarzucić animacji. Choć Beast Machines mają dziesięć lat, wciąż wyglądają rewelacyjnie. Wyśmienite modele postaci i bardzo ładnie ukazane ulice Cybertronu do dzisiaj robią spore wrażenie. Podobać się nie mogą jedynie żelkowate eksplozje, zapożyczone z anime paskowate tła w momencie, gdy nasi bohaterowie szykują się do ciosu, a finalna scena jest dość brzydka, do tego brakuje tam jeszcze tego teletubisiowego słoneczka.

Obsada aktorska po raz kolejny wykonała kawał znakomitej roboty, mamy tutaj sporo znanych z poprzedniej części nazwisk oraz nowe osobistości. Pojawiło się kilka nowych postaci, w tym niezbyt lubiany przez fanów Nightscream (wieszali na nim psy, co obecnie spotkało taką Ahsokę Tano ze Star Wars: The Clone Wars). Co ciekawe, jest ich stosunkowo niewiele, nawet w porównaniu do Beast Wars.

Wrażenia ogólnie są bardzo pozytywne. Mamy do czynienia z dojrzałą, dopracowaną opowieścią, która jest źródłem wielu kontrowersji, ale niemniej znakomicie opowiedziana. Nie jest już tak genialna jak Beast Wars, ale z pewnością Beast Machines bawią i zasługują na bardzo wysoką ocenę. Jaką? 9/10 będzie odpowiednie.

To tyle, jeśli chodzi o tę część. Za tydzień możecie spodziewać się dalszego ciągu.

Komentarze
29
Usunięty
Usunięty
31/01/2010 12:54
Dnia 30.01.2010 o 23:32, luzac napisał:

Poza tym, nikt nie może kazać ci mówić, że coś jest genialne itd. Nie podoba ci się, spoko, nikt do tego nie pije. Mnie też wiele serii się nie podobało. Nigdy nie mogłem przełknąć np. Gadżeta, a od samego openingu Scooby Doo robi się mi niedobrze... Każdy ma różne gusta, stwierdzam jedynie, że nazywanie serialu animowanego dla dzieci "dziecinnym" jest wyciąganiem oczywistej oczywistości.

A ja tam lubiłem od czasu do czasu obejrzeć i Gadżeta, albo Scooby Doo, Flinstonów do dzisiaj lubię, Jetsonów również wspominam miło... Co kto woli.Zresztą jak już napisałem, akurat BW jest kierowane i do dzieci i do dorosłych. Ale mój wujek nigdy się do nich nie przekona ;P.Ratzi to takie dziecko Polsatu. :P;( ;( ;(

Usunięty
Usunięty
31/01/2010 12:52
Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Po prostu mogliby się nie dawać tak ciągle łapać czy ogłuszać to może nie odniósł bym takiego wrażenia :p.

Czymś trzeba budować napięcie, nie? :P

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Drugi sezon w ogóle był lepszy, ale przecież rozmawiamy o całości Beast Wars. Sam więc widzisz że seria nie jest "perfect".

A ktoś tak pisze? Ja mimo wad daję temu serialowi 10/10, dla mnie jest idealny nawet pomimo wad. A prawdziwy urok odkryłem już jako osobnik dorosły.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Spider-Man to jeden z najwspanialszych superbohaterów jacy istnieją, a kreskówka nieźle to oddawała.

Owszem, kreskówka była niezła i lubiłem ją, ale nie płakałem za każdym nieobejrzanym odcinkiem.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Serial ma masę ciekawych bohaterów, uczy o tolerancji dla innych i ma zajefajne walki.

To samo mają Beast Wars czy Project Geeker :P. Swoją drogą, ten drugi najlepiej takie "ważne wartości" przekazuje.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Pamiętam że był jeszcze Hulk oraz Iron Man, ale te kreskówki były faktycznie trochę słabsze.

Hulk był całkiem dobry, ale już Iron Man był kiepski. Tandeta i festiwal kiczu, choć kiedyś lubiłem i oglądałem do końca. Pamiętam, jak byłem wściekły, gdy zmienił się producent serialu i jego styl, ale akurat to go chyba trochę uratowało. Tak czy siak po latach oceniam Iron Mana negatywnie.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Szkoda. Ale Liczę jeszcze na Animaniaki o których zresztą wspomniałeś w tekście.

O nich nie napiszę, bo... każdy je dobrze zna. Wolałbym poświęcić tekst takim serialom, które kojarzy niewiele osób, a które są naprawdę znakomite i naprawdę nie zasługują na taki stan rzeczy.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Transformery dawały sobie zbyt wiele szans. Poza tym nie moja wina że co chwila scenarzysta ustala sobie że teraz Cheetor zostanie złapany w pajęczynę, a ktoś tam inny ogłuszony.

Cheetor przecież był jeszcze dzieciakiem i łajzą:P.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Przy sporej ilości postaci które znikały z serialu odnosiłem wrażenie że wywalano je bo były nudne.

No, akurat Terrorsaur i Scorponok wylecieli zamiast planowanego na początku Waspinatora, bo ten akurat stał się kultową postacią :P.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Spoiler

Np Tigatron - nudziarz, ekolog i pacyfista(co on w ogóle robił w serialu o walczących robotach? :P), cieszyłem się kiedy wyparował.

A tam od razu "walczące roboty". To jest właśnie spłycanie :P. Już przy odcinku "Law of the Jungle" było wiadomo, że z BW robi się coś znacznie więcej.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Airrazor - wyparowała razem z Tigatronem, postać która nie wyróżniała się kompletnie niczym prócz tego że była żeńskim transformerem.

No akurat była jeszcze Blackarachnia, chociaż bab mieli tam bardzo mało ;P. Ale Airrazor o dziwo nawet w całej swej nijakości się wyróżnia, bo drugiej tak nijakiej postaci nie było ;P.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Scorponok - kolejna nudna postać, lojalny do bólu wobec Megatrona. Nie mam nic przeciwko temu że nie jest kolejnym zdrajcą, ale nadal jest nudną postacią.

Bo Scorponok to taki typowy, tępy żołdak.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Terrorsaur - nieudolny zdrajca. Mało zabawny, skończył w końcu w lawie razem ze Scorponokiem.

I bardzo dobrze, bo ten jego skrzek mnie wkurzał :P.

Dnia 30.01.2010 o 21:00, Fatal-X napisał:

Chociaż Optimus i Depth Charge z Rampage odeszli z hukiem to w całym serialu najbardziej zapada w pamięć tylko śmierć Dinobota. A jeden Dinobot wiosny(czy może raczej mroku) nie czyni.

BW było kierowane do dzieci, uważam że jest to kreskówka przy której starsze osoby niezapoznane z serialem, nie będą się zbyt dobrze bawiły.

Akurat Depth Charge miał fajny wątek i niezłą śmierć (poza tym wyłaniający się z wody Nemesis wyglądał niesamowicie). A poza tym nie zgodzę się, że jest kierowany tylko do dzieci. Kierowane jest do wszystkich. Dla dzieci jest Waspinator i slapstickowy humor, dla dojrzalszych odbiorców "dorosłe" aluzje, całkiem skomplikowana intryga polityczna w tle i co mroczniejsze, bardziej niejednoznaczne postacie. I raczej dorośli wyłapią różne nawiązania do innych produkcji, chociaż czerpano akurat z mniej znanych, nie takich oczywistych jak np. Gwiezdne wojny.

Usunięty
Usunięty
31/01/2010 09:52

Ok, fakt, chociaż sam argument nadal jest ten sam, "bo jest kierowane dla dzieci". Co do reszty twojego zdania, to uważam, że wszystkiemu trzeba dać szansę. Nawet jeśli jest się już starszakiem. Chociaż trzeba zauważyć, że starsza osoba może nie chcieć obejrzeć jakiegoś serialu animowanego bo już "wyrosła".P.S. Na recenzję Spider-Manów, X-Menów czy Hulka bym nie liczył. Ratzi to takie dziecko Polsatu. :P




Trwa Wczytywanie