Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City - recenzja

Rafał Dziduch
2009/11/24 18:00

Prawo kaduka w kraju nad Wisłą...

W zapyziałych realiach <strong>The Lost and Damned</strong>  nieraz dojdzie do wymiany ognia

Prawo kaduka w kraju nad Wisłą...

Prawo kaduka w kraju nad Wisłą...,  Grand Theft Auto: Episodes from Liberty City - recenzja

Zacznijmy bardzo nietypowo, bo od omówienia kwestii finansowych. Dlaczego aż tak? Ano, bo przy okazji premiery Grand Theft Auto: Episodes From Liberty City mocno zdeprymowała nas polityka wydawcy i polskiego dystrybutora. Polityka finansowa właśnie. Sprowadza się ona mniej więcej do stwierdzenia: zedrzeć z gracza ile wlezie, jak kocha, to zapłaci. O co tyle szumu? Przeanalizujmy fakty. Zestaw Grand Theft Auto: Episodes From Liberty City nabyć można w cenie około 160 złotych (wliczając ew. koszty przesyłki). Nie wymaga on podstawki (GTA 4), więc to mamy z głowy. Ów zestaw składa się z dwóch epizodów: The Lost and Damned i The Ballad of Gay Tony. Niby wszystko ładnie... dwa epizody w cenie wysokiej, ale przecież gry z serii GTA - i to w dodatku w wersjach na konsole - nigdy nie były tanie.

Problem w tym, że pierwszy epizod, The Lost and Damned, fani nabyli już zapewne jako tzw. DLC (korzystając z internetowego sklepu usługi Live), a i ten drugi od jakiegoś czasu można nabyć w dystrybucji elektronicznej. A ceny? Oba epizody po 20$ (jakby nie liczyć, ok. 110 PLN łącznie – koszt przesyłki z oczywistych względów odpada). Zakładając, że jesteśmy już posiadaczami The Lost and Damned, sens nabywania The Ballad of Gay Tony w zestawie Episodes From Liberty City mija się z celem (bo można go zassać za 20$...). Sklepowa cena jest po prostu dramatycznie wysoka i ktoś próbuje nas naciągnąć w świetle prawa. Posiadacze X-pudła wiedzą przecież, że w tzw. „oficjalnej dystrybucji”, w Polsce kontentu DLC zassać się nie da, bo usługa ta nie jest oficjalnie wspierana. I na tym chyba bazuje dystrybutor, bezczelnie windując cenę. Innymi słowy, jak ktoś nie oszuka albo nie może skorzystać z konta znajomka z bardziej cywilizowanego kraju, musi pognać do sklepu i zapłacić cenę z nierealnie wysoką marżą. Oj, nieładnie panowie dystrybutorzy, nieładnie... Skąd ten długi wywód finansowy? Ano stąd, że teraz postaramy się udzielić odpowiedzi na pytanie, czy warto dać się z tych pieniędzy „oskubać”.

Wydane przed rokiem GTA 4 było grą niewątpliwie wielką. Zresztą ekipa Rockstar North czego się nie tknie, zamienia w złoto i graczom kojarzy się raczej z uznanymi tytułami. Wirtualne miasto Liberty City dało graczom moc atrakcji, pasjonujące misje oraz bohaterów z krwi i kości. Były też i wady, ale który tytuł ich nie ma? O atutach przygód Niko Bellica można by pisać długo, ale warto wspomnieć jedynie o prawdziwie filmowym scenariuszu i dialogach autorstwa Dana Housera i Ruperta Humphriesa, majstersztykach w postaci filmików zrealizowanych w hollywoodzki sposób, ścieżce dźwiękowej pełnej hitów oraz wspaniałej, pełnej detali grafice, która sprawiała, że w wirtualnym mieście chciało się przebywać. Jednak upływ czasu jest, zwłaszcza dla gier, bezlitosny. To, co jeszcze przed chwilą wydawało się szczytem marzeń, dziś uchodzi co najwyżej za niezłe. I to widać. Graficznie GTA 4, plus stare/nowe epizody, bez wątpienia odstaje od takiego choćby Uncharted 2. Ale patrzmy dalej. The Ballad of Gay Tony

Na początek przyjrzyjmy się bliżej epizodowi The Ballad of Gay Tony jako że, jak to już zostało wspomniane, tylko on jest względnie nowy w tym piekielnie drogim wydaniu. W The Ballad of Gay Tony Rockstar North ukazuje nam Liberty City, jakiego wcześniej nie widzieliśmy. To nie realia, w których emigrant Niko wahał się, w jaki sposób zrealizować swój amerykański sen. To nie miejsca, z których na odległość cuchnęło stęchlizną i strachem spotykanych na mieście cwaniaczków. The Ballad of Gay Tony zabiera nas do świata bogactwa, przepychu, gwiazd, nocnych klubów, drogich fur, blichtru i rozświetlonych neonów. Pokazuje nam Liberty City pełne roztańczonych lasek i właścicieli przybytków rozrywki, którzy rozparci w swoich skórzanych fotelach piją dobry alkohol, używają dragów (to nadal gra wyłącznie dla dorosłych), pachną perfumami z najwyższej półki i przy okazji załatwiają oficjalne i nieoficjalne interesy.

Pod względem estetyki blisko The Ballad of Gay Tony do Vice City. Większość misji rozgrywa się nocą, na rozświetlonych pięknie ulicach i w klubach błyskających światłami stroboskopowymi. Tym razem naszym alter ego jest niejaki Luis Fernando Lopez, chłopak, który jakby nie do końca pasuje do tego świata. Po pierwsze wyszedł on z więzienia i wcale nie chce napytać sobie biedy. Po drugie często odwiedza mamę, która czuje pismo nosem i wie, że jej synalek schodzi na złą drogę. Po trzecie w końcu Lopez ma kilku kumpli, z którymi nadal się spotyka, mając jednocześnie świadomość, że nie czeka go z nimi świetlana przyszłość. Najważniejsze jest jednak to, że Luis Lopez jest ochroniarzem i prawą ręką niejakiego Tony’ego „Gay” Prince’a, który lubi o nim mówić „mój wspólnik”. Tony jest bogaty. Ma w Liberty City dwa kluby: Maisonette 9 oraz gejowski, najbardziej znany Hercules i zawsze gotów jest służyć ścieżką koksu. Ten zresztą nałóg coraz bardziej daje mu się we znaki i Lopez musi zdecydować, co zrobić z bossem ćpunem...

W kolejnych misjach, które wykonujemy dla Tony’ego, ale również innych ciekawych postaci z miasta, mechanika zabawy nie ulega zmianie. I choć fabularne wstawki nadal ogląda się jak dobre kino, to widać już, że GTA powoli zjada własny ogon. Ileż w końcu razy można jeździć z bossem na akcje, odwozić go do klubu lub do dziewczyny, potem znowu gdzieś jechać, a w końcu lecieć helikopterem, uciekać przed policją i strzelać?

Większość czasu w grze przeznaczamy na dotarcie z punktu A do punktu B, a to powoli robi się nudnawe. Nie zmienia to jednak faktu, że misje w The Ballad of Gay Tony są złożone, momentami ciekawe, a na pewno trudne i spektakularne. To zaleta. Wyobraźcie sobie choćby takie zadanie: dojechać do przystani, śmignąć łodzią w kierunku wielkiego jachtu, po drodze omijając patrole, wtargnąć na tenże jacht i ukraść stamtąd helikopter, odlecieć nim, by potem na życzenie zleceniodawcy (tym razem to prawdziwy świr – niejaki Yusuf, syn arabskiego szejka) zmienić plan. A na jaki? Ano trzeba zawrócić i zatopić wspomniany jacht, potem gonić uciekających w łodziach zbirów, a jak nie uda się ich złapać na wodzie, to i na lądzie ich wykończyć. Całość to jedna misja! Zresztą takiego wysadzania będzie w grze więcej. Potraktujemy z uczuciem choćby wielki dźwig, pędzący po torach pociąg czy samolot na lotnisku. Sporo tu będzie również latania, bowiem w The Ballad of Gay Tony często korzysta się z helikopterów. Trzeba przyznać, że takie spektakularne akcje robią wrażenie, podobnie jak to, że Rockstar North do dziś nie zaimplementował w grze możliwości zapisu w trakcie wykonywania misji. To ostatnie to rzecz jasna poważna wada, która rodzi megafrustrację i sprawia, że przyjemność z rozgrywki maleje.

Nie należy zapominać, że w The Ballad of Gay Tony znalazło się również kilka nowinek względem głównej odsłony GTA 4. Uzyskujemy oczywiście dostęp do nowych broni, pojazdów (m.in. Buffalo, F620, Super Diamond, Serrano, Bullet, Caddy i wyczekiwany przez wielu APC - opancerzony czołg z 360 stopniowym obrotowym działkiem) i ubrań, ale to oczywiste i nie ma sensu się tu rozpisywać. Z mniej oczywistych rzeczy wymienić trzeba skoki ze spadochronem. To minigierka fajna, ale dość szybko się nudząca (zresztą coś podobnego mieliśmy już podczas skoków z samolotów w San Andreas). Wygląda to typowo – na mapie dostępne są miejsca skoków, automat przerzuca nas na budynek lub np. do helikoptera i musimy skoczyć, rozłożyć spadochron i wylądować. To ostatnie odbywa się czasem na ziemi, czasem na jadącym pojeździe. Sztuczka do opanowania raczej łatwa. Inną atrakcją są tzw. „drug wars”. To wypady z przyjaciółmi z dzieciństwa, Henrique i Armando, którzy zawsze wypatrzą na mieście jakąś zadymę. W zasadzie nic specjalnego – ot, taka mutacja typowych misji, przy okazji której narkotykowe kartele sprzedają sobie kilogramy ołowiu.

GramTV przedstawia:

Z kolei w klubach dostępna jest minigierka polegająca na tańcu. Wykonujemy wówczas banalnie proste ruchy gałkami pada, a efektem są najczęściej miłe chwile spędzone w toalecie z którąś z napotkanych pań (sceny dość dosadne – ponownie nie dla małolatów...). Jako osoba żywo związana z nocnym życiem Lopez może również zarządzać klubem, choć zarządzanie to w tym wypadku zbyt wielkie słowo. Ta minigierka wypada najgorzej, zagracie - to zobaczycie dlaczego... Można też wziąć udział w piciu szampana lub po prostu narąbać się przy barze, czego efektem będzie niespodziewana pobudka... gdzieś... na mieście... Wolną chwilę można też poświęcić na partyjkę golfa lub szwendanie się po mieście w poszukiwaniu kiedyś poznanych pań. Ogółem, minigierki są takie sobie – ani jakaś specjalna żyleta, ani jakieś strasznie słabe (może poza zarządzaniem klubem). The Lost and Damned

Drugi z załączonych w pakiecie dodatków ma oczywiście innego bohatera, inny klimat i nieco inne rozrywki. Tym razem trafiamy w środowisko prawdziwych twardzieli, a mianowicie harleyowców z Liberty City. Wskakujemy w buty niejakiego Johnny’ego Klebitza, który jest zastępcą szefa oldschoolowego gangu motocyklowego The Lost. Ta postać jest doskonale znana fanom GTA 4, bowiem Klebitz kilkukrotnie towarzyszył Niko w czasie jego przygód. W realiach The Lost and Damned z odwyku narkotykowego wychodzi przełożony Klebitza, niejaki Billy Grey, który chce odzyskać dawne wpływy w gangu. Między obu postaciami napięcie stopniowo narasta, a ponieważ nie mamy tu raczej do czynienia z absolwentami elitarnego uniwersytetu, wymiana zdań bywa ostra, a sposoby co do zarządzania podwładnymi zróżnicowane.

Na poziomie fabularnym The Lost and Damned dzielą od The Ballad of Gay Tony lata świetlne. Tym razem obserwujemy losy subkultury, która żyje po swojemu, bawi się po swojemu i walczy we właściwy sobie sposób. Na porządku dziennym będą więc walki między gangami, przerzuty narkotyków, napady na banki, rabunki, wykonywanie misji dla szemranych oprychów, karty, wóda i narkotyki. W The Lost and Damned czuć dekadencki, ciężki klimat, który oczywiście podkreśla właściwa muzyka (głównie ta z Liberty Rock Radio i LCHC. Usłyszymy choćby takie utwory jak: “Highway Star” Deep Purple, “Run to the Hills” Iron Maiden, “Touch Too Much” AC/DC oraz kawałki The Doors, Sepultury, Cannibal Corpse czy choćby Iron Maiden).

Warto podkreślić, że w The Lost and Damned autorom udało się osiągnąć wspaniały klimat, który podkreśla dostęp do stosownego parku maszyn. Choć można, nie wypada tu i nie chce się właściwe schodzić się z choppera, a sunięcie na nim po szosach miasta, choć meganierealistyczne (jak zresztą cały model jazdy w grze), jest niezwykle miodne. Ciekawostką i novum w serii jest też możliwość wezwania na akcję kumpli. Po prostu, gdy od wystrzałów shotguna robi się za gorąco, wystarczy wykręcić numer do Claya lub Terry’ego, aby przyłączyli się do akcji. Z kumplami z gangu warto jeździć na harleyach w odpowiednim szyku, co przyczynia się do poprawy zdrowia naszego śmiałka. Zresztą częste spotkania z braćmi z gangu i zabieranie ich na akcję zastąpiło w The Lost and Damned randkowanie znane z podstawki. Od tego jak często będziemy to robić, uzależnione jest ich zaangażowanie w wykonywane akcje. The Lost and Damned nie jest tak nachalna w rozgrywanych minigierkach, jak GTA. Możemy popykać z kolegami w bilard, zagrać na automacie w gierkę przypominającą Tetrisa, można trwonić kasę na karcięta czy siłowanie się na rękę. Trochę tych minigierek jest i nie narzucają się tak jak wcześniej – mamy pełną swobodę, grać nie musimy, jeśli nie chcemy.

A jakie największe wady ma The Lost and Damned? Chociaż model jazdy motorem został poprawiony względem podstawki, to jednak i tutaj zdarzają mu się mocne wpadki. Bywa, że praktycznie na minimalnej prędkości wpadając na mur czy przeszkodę, zostaniemy wysadzeni z siodła, a niejednokrotnie zdarzyło nam się ponieść z tego tytułu śmierć. Możecie sobie wyobrazić, jak bywa to frustrujące w czasie przechodzenia misji. Autorzy gry powinni pomyśleć także o jakimś nowym (szybszym) sposobie na wznawianie nieudanych misji, bo trwa to jednak zdecydowanie za długo, zanim wszystko się załaduje i dojdzie do właściwego momentu. Choć sama opowieść sprawia przyjemne wrażenie, to już graficznie jest nieco gorzej. W The Lost and Damned zastosowano bowiem specyficzny filtr ziarnistości, pewnie po to, by było klimatycznie, ale na dużych panelach full HD powoduje to spadek jakości wyświetlanego obrazu.

Grać czy nie grać?

Podsumowując oba dodatki, trzeba zauważyć kilka kwestii. W obu rządzi historia, opowieść, pikantne dialogi, mocne sceny, które powinni oglądać wyłącznie dorośli gracze. Mistrzostwem świata są wymiany zdań, jakie prowadzą ze sobą dwaj bracia, Mori i Brucie, kasiasty prostak Yusuf ze swoim ojcem arabskim szejkiem (to w epizodzie The Ballad of Gay Tony) czy harleyowcy Johnny, Billy, Clay, Terry i Angus (to w epizodzie The Lost and Damned). Pod tym względem GTA pozostaje wciąż niedoścignionym wzorcem.

Dla fanów istotne będzie również ukazanie tych samych wydarzeń z różnych perspektyw. Projektanci z Rockstar North posunęli się do tego stopnia, że jeśli w GTA 4 musieliśmy porwać niejaką Gracie, to w The Ballad of Gay Tony będziemy ją... odbijać. Takich perełek jest w obu dodatkach o wiele więcej. Z pewnością pogłębia to klimat i jest po prostu fajne. Z drugiej strony widać jednak, że Rockstar North poszło pod wieloma względami na łatwiznę. Mechanika zabawy za każdym razem jest taka sama (wieczne podróże po mieście), do większości budynków nie mamy dostępu, misje zazwyczaj sprowadzają się do rozwalenia wielu przeciwników.

Dodać należy, że loadingi na X-Boxie trwają niesamowicie długo, a brak możliwości zapisu w dowolnym momencie sprawia, że mniej cierpliwi mogą zacząć rzucać padem po ścianach. Owszem, względem podstawowej misji autozapis wykonuje się częściej, wprowadzono checkpointy i nie trzeba przechodzić całej misji, ale tylko jej ostatni fragment. Co z tego jednak, skoro całe sekwencje zadań bywają bardzo rozbudowane? Inna sprawa to konieczność korzystania z safehousów, jeśli chcemy wyłączyć konsolę. W przeciwnym wypadku możemy się mocno zdziwić, że część „zaliczonych” misji jakoś „wyparowała” pomimo opcji autosave...

Gołym okiem widać, że autorzy obu dodatków chcieli nam sprzedać wyłącznie nową opowieść, nie łatając istniejących błędów. Niejednokrotnie zdarza się tak, że utknąć można gdzieś autem, że dziwnym trafem oddalimy się od fury lub motoru i misję trzeba będzie powtarzać od nowa. GTA 4 było w swoim czasie grą genialną, ale nie pozbawioną wad. Wszystkie one pojawiają się ponownie w dodatkach, więc nie mówcie, że nie ostrzegaliśmy. A jednak mimo wszystko dwie uzupełniające opowieści warto sobie przyswoić. Zwłaszcza jeśli jest się fanem tytułu. Może tylko lepiej poszukać kogoś znajomego z dostępem do DLC, zamiast słono przepłacać...?

8,0
Jeden dodatek stary, drugi nowy, a cena zdecydowanie za wysoka
Plusy
  • historia, dialogi
  • większość misji i minigierek całkiem ciekawa
  • miasto ukazane z różnych perspektyw
Minusy
  • cena z kosmosu
  • jeden dodatek jest stary
  • niepoprawione błędy z "podstawki"
  • koszmarny system zapisu
Komentarze
12
Usunięty
Usunięty
29/11/2009 16:06

Boże ludzie chcecie jakiś autozapis!? Kłócicie się o byle co? Graliście w GTA IV oczekujecie że zrobią wam odrazu GTA V? Patrzcie ile czekaliśmy na GTA IV. Ja się cieszę że w ogóle wyszła ta wspaniała gra która według mnie jest najlepsza na świecie a wy narzekacie że cena za duża że to samo co zawsze! To weście się do roboty i zaróbcie sobie kase jak nie macie. Myślicie że jak kupiliście GTA IV 200 to dostanecie dodatki za 50zł. NIE! A dlaczego!? Bo fabuła w tej grze jest najlepsza. Czekam aż wyjdzie na ps3.

Usunięty
Usunięty
29/11/2009 15:46

Hmm... Recenzja OK. Ocena też. Co do ceny to taka wieeeeelka nie jest. Zależy kto gdzie kupi. O samych grach za bardzo się nie wypowiem bo nie mam x-klocka ale grałem u kolegi i mogę powiedzieć że wg mnie lepsze jest The ballad of Gay Tony. Jakoś ten gang motocyklowy nie przypadł mi do gustu. No i ten klimacik w nocnych klubach w TBoGT xD. Ogólnie zestaw tych DLC jest niezły. Jak by był na pc to chętnie bym zagrał :)

aope
Gramowicz
28/11/2009 22:52

@Lordpilot: nie ma co się kłócić na serwisie, który jest kompletnie pro-PC. Gdyby oceniali wersję pc, ocena byłaby raz, że zgoła inna a i sam wydźwięk recenzji byłby inny. Czemu pro-PC? Ponieważ dziwnym trafem szanowny gram.pl omija szerokim łukiem informacje, które pro-pc nie są. Przykład pierwszy z brzegu? Podczas gdy wszyscy trąbili na temat ilości sprzedanych egzemplarzy ostatniego hitu, tj. MW2, gram.pl co zrobił? Ano powiadamiał, że jak tylko takie informacje się ukażą, to oczywiście przekaże. I co? I nic, oczywoiście nie przekazał, ponieważ wersja pc nie stanowiła nawet 10 proc. sprzedanych egzemplarzy (które to procenty i tak pobiły "jedynkę"). Napisał tylko tendencyjnego newsa o "rzekomym" pobiciu rekordu w pierwszy tydzień sprzedaży. Oczywiście wersji pc :>Pan Szanownie Wielki Redaktor mówi o cenie. Może napisałby też, że PL dystrybutor robi w brzydkiego pana graczy konsolowych? Cena 160 to jakiś kosmos. W Anglii ten zestaw kosztuje 110 PLN! W Anglii, a gdzie Polakom do Anglików??? Nawet z wysyłką z Anglii ta cena jest znacznie niższa. Dlaczego to nie zostało uwypuklone? I jeszcze co do oceny. W skali szkolenej o ile wiem, teraz to jest 1-6, a nie 1-5?Ogólnie - żenada. Co do porównania do zagraconych - Panie Redaktorze Recenzencie. Nie liczy się ilość znaków, ale ich jakość. A gram.pl z jakością nie ma NIC wspólnego. Ani z rzetelnością.




Trwa Wczytywanie