Battlestations: Pacific - recenzja

Tora! Tora! Tora!

Tora! Tora! Tora!

Tora! Tora! Tora!, Battlestations: Pacific - recenzja

7 grudnia 1941 roku udało się Japończykom to, czego nie mogli dokonać przez lata europejscy dyplomaci – przebudzono śpiącego giganta. Wierne od lat swej zachowawczej, izolacjonistycznej polityce Stany Zjednoczone zmuszone zostały do działania. Zdradziecki, niepoprzedzony wypowiedzeniem wojny zmasowany atak japońskich sił lotniczych na bazę w Pearl Harbor stał się preludium do zupełnie nowego rozdziału drugiej wojny światowej. Od tego bowiem wydarzenia, przez długie pięć lat nazwa Ocean Spokojny nikomu już nie kojarzyła się z przymiotnikiem w niej występującym. Wojna na Pacyfiku to zapewne jeden z najbardziej ciekawych, barwnych i dramatycznych teatrów działań w historii. To strategiczna gra, rodzaj szachów, w których do momentu konfrontacji nie widać figur i ruchów przeciwnika, gdzie kluczową rolę odgrywała zdolność ich przewidywania oraz zwyczajne szczęście. Jednocześnie to olbrzymie i wciąż bardzo słabo zagospodarowane przez twórców wirtualnych rzeczywistości pole.

Battlestations: Pacific to już druga gra z tej serii stworzona przez węgierski oddział Eidosu. Pierwsza z nich, opatrzona podtytułem Midway, miała swą premierę dwa lata temu i zebrała bardzo pochlebne opinie zarówno wśród recenzentów, jak i graczy. O jej sukcesie zadecydował przede wszystkim niezwykle grywalny tryb multiplayer, w swych ogólnych założeniach zbliżony do tego, co przez lata oferowała seria Battlefield. Pacific oparty został na takim samym schemacie rozgrywki, dlatego miłośnicy hardcore’owych strategii czy symulacji nie powinni spodziewać się cudu – tytułowi wciąż bliżej jest do gry zręcznościowej, niż któregokolwiek z wymienionych gatunków. Czy jednak prostota i minimalna jedynie doza realizmu oznaczają, iż mamy do czynienia z produkcją niewartą zainteresowania? Otóż wręcz przeciwnie...

Człowiek z Wysokiego Zamku? Zakładając wszakże, iż nie każdy z czytających ten tekst musiał mieć do czynienia z poprzednią odsłoną serii, przeanalizujemy po kolei wszystkie aspekty zabawy. Nasze obcowanie z grą warto rozpocząć od krótkich tutoriali, w praktyczny sposób przybliżających nam podstawowe zasady rozgrywki i jej mechanikę. Podzielone one zostały na dwie zasadnicze części: teoretyczną i praktyczną. Możemy więc w prosty i szybki sposób opanować niezbędną klawiszologię, taktyki przeprowadzania ataków różnymi typami sił i jednostek oraz charakterystyki najczęściej używanych maszyn i okrętów. Po kilku prostych ćwiczeniach na „poligonach” lotnictwa i marynarki czas przystąpić do dalszej zabawy.

W poprzedniej grze sporo osób narzekało na krótką – i co najważniejsze – wyłącznie amerykańską kampanię dla pojedynczego gracza. Tym razem nie dość, że kampanie mamy dwie (odpowiednio: japońską i amerykańską), to dodatkowo każda z nich liczy po czternaście misji, co w sumie daje nam całkiem satysfakcjonującą liczbę dwudziestu ośmiu zadań. Poszczególne misje są zróżnicowane, zazwyczaj w ich obrębie musimy posługiwać się różnymi typami jednostek, nierzadko podczas zabawy zmieniają się pierwotne priorytety i cele. Mamy tutaj zarówno epickie bitwy morskie z użyciem kilku lotniskowców i pancerników, jak i zadania o bardziej „kameralnym” charakterze, gdzie w rolach głównych występują zazwyczaj okręty podwodne. Ważnym elementem jest dodanie możliwości zdobywania umocnień na lądzie, pojawiają się więc okręty wszelakiego rodzaju okrety i barki desantowe.

Kampania japońska jest o tyle ciekawa, iż na samym już niemalże początku mamy okazję... zmienić koleje wojny. W dużej mierze jest ona bowiem oparta na hipotetycznym scenariuszu, którego początkiem jest wygrana przez Japończyków bitwa o Midway. Twórcy poszli na całość, otrzymamy więc nie tylko okazję, by otworzyć wrota do Ameryki, ale również dokonać tego z pomocą otrzymanych jako bonus prototypowych broni. Oczywiście sporo z tego powodu przekłamań historycznych, często bowiem będziemy mogli wykorzystać w walce jednostki, które w rzeczywistości w danym roku nie opuściły jeszcze stoczni, czy też – jak myśliwiec przechwytujący Kyūshū J7W1 Shinden – pozostały jedynie w fazie prototypu. Może to oczywiście oburzyć purystów, jednak... w dobrej zabawie nijak nie przeszkadza.

Banzai! Ups, mielizna...

Nie oszukujmy się bowiem – nie jest to tytuł skierowany do miłośników realizmu i wiernego odwzorowania faktów historycznych. Historia stanowi tu jedynie barwne tło, szkielet, na którym zbudowano dynamiczną i efektowną grę akcji, wzbogaconą o niezwykle uproszczone elementy taktyczne. Wiąże się to z ciekawą konstrukcją rozgrywki, która może odbywać się na dwóch płaszczyznach jednocześnie, przy czym znakomita większość misji wymaga korzystania z obydwu aspektów zabawy. Pierwszy z nich to bezpośrednia kontrola nad jedną z podległych nam jednostek. W dowolnej chwili możemy przejąć sterowanie w swoje ręce, pilotując obecny na polu bitwy samolot, czy na przykład obsługując główną artylerię pancernika. Zresztą w przypadku okrętów przełączać możemy się dowolnie między każdym posiadanym przez daną jednostkę typem uzbrojenia.

Drugą płaszczyzną działania jest ekran dowodzenia, na którym wydawać możemy rozkazy wszystkim podległym nam jednostkom, co przypomina nieco stareńki Fleet Command. Po prostu zaznaczamy interesujący nas okręt czy grupę samolotów, a następnie wyznaczamy na mapie punkt docelowy. Jednostka zacznie przemieszczać się w wyznaczonym kierunku lub też przystąpi do atakowania określonego celu. W przypadku większych bitew korzystanie z tego ekranu jest wręcz niezbędne, gdyż pozostawianie naszych sił samym sobie szybko skończy się sromotną klęską. Tutaj również możemy formować szyki i grupy bojowe, czy też przypisywać grupy samolotów do osłony określonych okrętów. Wyznaczając kurs naszym okrętom warto jednak pamiętać o tym, że olbrzymie i masywne jednostki pływające mają dość duży promień skrętu, a także unikać wskazywania im drogi poprzez mielizny – często kończy się to złamaniem szyku, a nasza flotylla pada łatwym łupem wrogich sił powietrznych. O ile bowiem SI całkiem nieźle radzi sobie na otwartym oceanie, o tyle wszelkie wybrzeża często stanowią dla niej przeszkodę nie do pokonania.

GramTV przedstawia:

Fizykę zachowania się samolotów i jednostek pływających porównać można do kultowego NFS: Porsche 2000 – to wciąż zręcznościówka, jednakże doprawiona niezbędnym minimum realizmu. Jak na grę tego typu zostało to wyważone w zadziwiająco perfekcyjnym stopniu, co pozwala bezproblemowo bawić się początkującym graczom, nie obrażając jednocześnie symulatorowych wyjadaczy. Oczywiście królują tu niepodzielnie wszelkiego rodzaju uproszczenia oraz spora doza umowności, wszystko to jednak ma swoje uzasadnienie. A imię jego...

...Multiplayer

Mimo bardziej rozbudowanej kampanii dla pojedynczego gracza jest to produkcja stworzona przede wszystkim z myślą o rozgrywkach w sieci. I właśnie tutaj pokazuje nam ona pełnię swoich możliwości i niebywałą grywalność. Mamy bowiem do czynienia z tym samym fenomenem, który obserwowaliśmy w przypadku serii Battlefield – konfrontacji z udziałem żywych przeciwników nie da się nijak porównać do walki z botami. Tym bardziej iż wszelkie podobieństwa między tymi tytułami nie są przypadkowe, a zapewne nawet zamierzone. W rozgrywce sieciowej (zarówno przez Internet, jak i w sieci LAN) może wziąć udział maksymalnie do ośmiu graczy, najczęściej podzielonych na dwie drużyny reprezentujące każdą ze stron konfliktu.

Najczęściej, ponieważ na podział taki trafimy wyłącznie w trzech z pięciu zaimplementowanych trybów rozgrywki. W przypadku pozostałych dwóch mamy do czynienia z przypominającą deathmatch zabawą „każdy na każdego” (Duel) oraz zdobywaniu punktów w walce z botami (Competitive). W trybie Siege jedna z drużyn ma za zadanie obronić przed desantem drugiej posiadaną fortecę, natomiast Escort to nic innego jak próba obrony/zatopienia płynącego w poprzek mapy konwoju. Najbardziej „epicką” rozgrywkę oferuje nam natomiast odmiana popularnego trybu dominacji, nazwana tu Island Capture. Zajmowanie kolejnych rozsianych po mapie baz stopniowo zwiększa nasze możliwości, dając dostęp do coraz to potężniejszych jednostek, co wymaga nie tylko skoordynowanego, ale i szybkiego działania. Czyni to zabawę niezwykle dynamiczną, a przy tym wymaga sporej dawki taktycznego planowania i dobrego zgrania zespołu.

Dość istotna dla wielu osób może być też informacja, iż w trybie tym znajdziemy (na szczęście!) opcję pozwalającą na wyłączenie automatycznego odnawiania się bomb, rakiet i torped w samolotach. Zmiana z pozoru niewielka, jednak jej wpływ na rozgrywkę jest zaiste wielki. Dość powiedzieć, że czas trwania tej samej bitwy może się dzięki niej rozciągnąć z 20 minut do nawet... pełnych 2 godzin. Kontrowersyjna decyzja o wprowadzeniu regeneracji uzbrojenia okazuje się być w trybie multiplayer jedynie kolejną zaletą tytułu, pozwala nam bowiem zarówno na rozegranie szybkiej partyjki w oczekiwaniu na dostawę pizzy, jak i iście epickiej batalii. Co kto lubi.

Oczywiście aby bawić się w sieci, nie potrzebujemy pełnej obsady, zmierzyć możemy się w trybie LAN nawet z jednym graczem lub też zdecydować na zabawę w kooperację, walcząc z jednostkami kontrolowanymi przez SI. Warto tu również dodać, iż z zasadami rozgrywki możemy zapoznać się „na sucho” w samotności, każdy z wymienionych wcześniej typów zabawy jest bowiem również dostępny dla pojedynczego gracza w trybie Skirmish. Jedyną za to - ale dla wielu osób całkiem sporą - łyżką dziegciu w tym oceanie miodu jest fakt, iż gra wykorzystuje niewątpliwie bardzo „kochany” nad Wisłą system Games for Windows LIVE.

Yamato na rykowis... na redzie

Kwestię technikaliów podsumować można jednym zdaniem – jest to wyjątkowo dobrze dopracowany i zoptymalizowany produkt. W erze kleconych naprędce silników, szybkich konwersji, hotfixów do patchy i innych tego typu przyjemności, gra zadziwia całkowitym praktycznie brakiem błędów technicznych. Działa stabilnie i bezbłędnie, co zaś najważniejsze w przypadku rozgrywek sieciowych, bardzo płynnie. Dla miłośników tego teatru działań to zarazem prawdziwa uczta dla oczu i uszu. Niejednokrotnie dajemy się bezkarnie ostrzeliwać i torpedować tylko dlatego, że przełączywszy się na widok z pilnującego naszej flanki niszczyciela, jak urzeczeni patrzymy na płynące obok i majestatycznie prujące fale sylwetki krążowników i pancerników. Do czasu zatopienia oczywiście. Kiepsko prezentują się jedynie efekty cząsteczkowe, szczególnie niektóre z eksplozji czy wystrzałów. Jednakże w przypadku, kiedy jest to cena wydajności silnika - nie mamy nic przeciwko jej zapłaceniu. Na uwagę zasługują natomiast świetne, prerenderowane filmy rozpoczynające i kończące każdą z kampanii, ze szczególnym naciskiem na wstęp do kampanii japońskiej. Kilku ujęć z tego krótkiego obrazu nie powstydziłyby się największe hollywoodzkie superprodukcje.

Jeśli nie odstrasza was typowo zręcznościowy charakter zabawy i lubicie niezobowiązującą, ale dającą naprawdę wiele frajdy zabawę w sieci, jest to jedna z najciekawszych propozycji tego typu, jakie znaleźć można w ofercie dystrybutorów gier. Całości dopełnia wciąż mało wyeksploatowany, przez co egzotyczny teatr działań oraz świetne połączenie „epickiego” charakteru niektórych bitew z wyraźnie odczuwalnym wpływem naszych działań na zaistniałą sytuację. Otrzymujemy produkt naprawdę świetnie dopracowany, a zarazem niezwykle grywalny, w pełni zasługujący na miano udanego sequelu. Games for Windows LIVE? Cóż, nikt nie jest doskonały...

8,0
Czy to symulator? Czy to strategia? Nie, to Battlestations!
Plusy
  • Multiplayer
  • prostota (nie mylić z przaśnością!)
  • wizualny miód
  • optymalizacja i dopracowanie
Minusy
  • SI podległych nam jednostek
  • GfWL dla obywateli krajów trzeciego świata
  • Flisowski pewnie kręciłby nosem
Komentarze
15
Usunięty
Usunięty
12/06/2009 02:15

Jest nawet polska strona dla fanów pod adresem http://battlestations.eu

Usunięty
Usunięty
26/05/2009 14:39
Dnia 26.05.2009 o 12:33, Karl-Franz napisał:

dla tych co nie wiedzą o co chodzi z"Flisowski pewnie kręciłby nosem" to kieruję do książki "Burza nad Pacyfikiem" (2 tomy) autorstwa Z. Flisowskiego, książka trudna do zdobycia, i oba tomy to z 1000 stron :)

Mam obydwa ;) Świetna lekturaCo do Battlestations - jak dla mnie gra idealna - grałem w demo i na 100% kupię. Midway też mam ale Pacific wypada o niebo lepiej :P

Karl-Franz
Gramowicz
26/05/2009 12:33

dla tych co nie wiedzą o co chodzi z"Flisowski pewnie kręciłby nosem" to kieruję do książki "Burza nad Pacyfikiem" (2 tomy) autorstwa Z. Flisowskiego, książka trudna do zdobycia, i oba tomy to z 1000 stron :)Co do samej gry to wygląda interesująco, w Midway trochę brakowało klimatu ale po zdjęciach wygląda na to że wrażenia udało się producentom oddać dużo lepiej. Jak się sprawdzić w praktyce to się okaże.Tylko to GfWL...




Trwa Wczytywanie