Tony Tough 2: A Rake's Progress – recenzja

Curtiss
2008/07/10 17:10
5
0

Cudowne lata

Cudowne lata

Cudowne lata, Tony Tough 2: A Rake's Progress – recenzja

Granie w przygodówki to sztuka, która wymaga cierpliwości, czasami dużej dozy samozaparcia, a przede wszystkim nauczenia się myślenia w pokrętny sposób, który pozwoli nam nadążyć za logiką gry. Również tworzenie tego typu gier jest sztuką. Kiedy do kreacji przystępuje mistrz gatunku, możemy otrzymać tytuł, który będzie arcydziełem. Jeśli jednak zespół tworzący daną pozycję jest przeciętny lub kiepski, to określenie gry mianem fiaska może być i tak zbyt delikatnym wyrażeniem. Tu doskonale widać, jak niewiele dzieli genialną grę od kiczu.

Rok 1953 To był rok... Tyle wtedy się wydarzyło! 5 marca zmarł Josif Wissarionowicz Dżugaszwili*, a po nim, we wrześniu, Nikita Chruszczow obejmuje władzę jako I Sekretarz. 2 czerwca Elżbieta II zostaje królową Zjednoczonego Królestwa. 12 sierpnia Rosjanie przeprowadzają pierwszą próbną eksplozję bomby wodorowej. 3 września zostaje ogłoszona Europejska Konwencja Praw Człowieka. A 7 września zostaje uprowadzona Kornelia Cook.

O tym ostatnim wydarzeniu mało kto słyszał, jednak dla Antony'ego Tougha sprawa ta była niezwykle istotna. A to z tej prostej przyczyny, że w tym właśnie momencie jego życie skierowało się na tory, o których zawsze marzył. Tony, alias Pączuś, aka Kaczusia, ma co prawda w owym czasie ledwie 13 lat, ale wiek nie jest tym, co mogłoby stanąć na drodze jego życiowej szansy. Albowiem w przyszłości młodemu Toughowi pisane jest zostać prywatnym detektywem.

Tony Tough 2: A Rake's Progress to prequel cenionej przygodówki z 2002 roku. Tym razem nasz bohater będzie musiał stawić czoła rozlicznym komplikacjom w swoim rodzinnym mieście Waszyngton – tym w stanie Nowy Meksyk, nie w dystrykcie Columbia.

Miłe złego początki...

Wszystko zaczyna się pewnego deszczowego poranka gdzieś na bezdrożach Nowego Meksyku, w dziurze zabitej dechami, liczącej sobie aż 22 mieszkańców... A w zasadzie już tylko 21, bo poranek zaczyna się pogrzebem pewnej tragicznie zmarłej starszej pani. Dodajmy do tego tajemniczy spadek, UFO (Roswell tuż za rogiem!) i zaginionego burmistrza. Brzmi nieźle, prawda?

Galeria postaci, choć niezbyt liczna, prezentuje się całkiem przyjemnie. Autorzy zadbali o to, aby każdy z mieszkańców miał wyrazistą osobowość. Wygląd, głos, sposób wyrażania się – wszystko to jest wyraźnie przemyślane i dopracowane. Grabarz jest gruby, zwalisty i stanowi modelowy przykład skąpca, a szeryf sylwetką i zachowaniem przypomina zawodowego sierżanta. Nauczyciel jest tak stereotypowy, że można by giąć na nim krzywe, a miejscowy pastor mógłby spokojnie założyć rozgłośnię radiową.

Oczywiście, postacie są przerysowane, wręcz groteskowe, ale to element, z którego przygodówki wręcz słyną (a przynajmniej część z nich). W tej kwestii grze nic nie można zarzucić.

W Szczebrzeszynie chrząszcz...

Polonizacja to z jednej strony bardzo mocna część gry, a z drugiej jej pięta achillesowa. Lektorzy spisali się rewelacyjnie, głosy, jakie dobrano do dubbingu, po prostu pasują jak ulał. Akcenty, dopracowanie wypowiedzi, etc. To balsam dla uszu. Z drugiej jednak strony kuleje synchronizacja dźwięku, ścieżki dialogowe sprawiają wrażenie, jakby tylko częściowo zostały podmienione przy polonizacji, a same teksty bywają momentami pozbawione sensu. Ten ostatni problem jest ciężki do zdiagnozowania. Nie dysponując wersją oryginalną, nie sposób stwierdzić, czy winę ponosi tłumacz, który nie przyłożył się do swojej pracy, czy też scenarzyści, którzy z rozmysłem wprowadzili do dialogów chaos i zamieszanie.

Niezależnie od tego, z czyjej winy pojawił się ten "słowny" problem, w znacznym stopniu uprzykrza on rozgrywkę.

Wszechświat to wielki zegar

Akcja gry, jak już wspominaliśmy, przypada na lata 50. zeszłego wieku. Klimat tamtego okresu nieźle oddaje podkład muzyczny (chociaż na dłuższą metę może irytować), jak również oprawa graficzna. Ta ostatnia stylizowana jest – co dość modne w przygodówkach – na komiks lub film rysunkowy z epoki. Widoczne wyolbrzymienia mogą się oczywiście nie podobać, jednak ciężko odmówić im pewnego uroku i czaru "tamtych lat". Jeszcze wyraźniej widać to w przerywnikach filmowych, które mimo że różnią się kreską od części grywalnej, to doskonale trzymają się obranego nurtu. Nam ogólnie szata graficzna zdecydowanie przypadła do gustu.

GramTV przedstawia:

Z "zakulisowych" elementów zdecydowanie słabiej na tym tle wypadają kwestie związane ze sterowaniem w grze. Zasada jest taka sama jak w większości przygodówek: kierowanie postacią odbywa się za pomocą metody point'n'click. Niestety, gra jest pod tym względem bardzo nieprecyzyjna i w praktyce Tony dość często, zamiast kierować się naszymi wskazówkami, wędruje w zupełnie niezrozumiałym dla prowadzącego kierunku.

Naprawdę zaś tragicznie prezentuje się inna typowa dla gatunku sprawa. Chodzi oczywiście o tak zwane łączenie przedmiotów. W wypadku Tony Tough 2: A Rake's Progress to element występujący szczątkowo, a kiedy się już pojawia, odbywa się raczej na zasadzie wyjmij – połóż. Jedyny moment, kiedy odczuwa się wyraźnie ową kwestię, jest dla odmiany tak skomplikowany, że wyłysieć można ze zgryzoty, nim się wykombinuje o co chodzi. Zresztą nie najlepiej wypada również sprawa wyeksponowania naszego ekwipunku. Posiadane przez nas przedmioty wyświetlają się jako "cienie" po najechaniu na górną partię ekranu. Niestety, nie są w żaden sposób wyraźnie oddzielone od pola gry, a co więcej, owo menu jest bardzo czułe – pojawia się, jak tylko kursor zabłądzi w "niebezpieczny" rejon i znika natychmiast po wyjechaniu poza niego. W zamyśle chyba ekwipunek miał się nie rzucać zbytnio w oczy, a w rezultacie zwyczajnie irytuje, szczególnie jeśli nasze działanie wymaga w danym momencie pośpiechu.

Jak to było zorganizowane?

Jak na spadkobiercę dobrej gry, tytuł wypada w najlepszym razie przeciętnie, a uczciwie mówiąc – fatalnie. Tony Tough 2: A Rake's Progress jest zwyczajnie nudny. Autorzy chcieli pozostawić graczom poczucie swobody, a w rezultacie udało im się niemal doprowadzić do zabicia ciekawości, jaką powinien w sobie mieć każdy przygodówkożerca. W fabule brakuje motoru, który ciągnąłby graczy do przodu. Łatwo jest przegapić, że zadanie w danej chwili przez nas wykonywane jest tym, które ruszy grę z miejsca – głównie zresztą dlatego, że w tej grze niewiele jest kwestii, które można postrzegać jako zadanie czy wyzwanie. Ot, łazi człowiek, nic się nie dzieje, z tym pogada o jednym, z tamtym o czym innym... Z nudów coś podniesie albo obejrzy... A potem ze zdziwieniem odkrywa, że fabuła została popchnięta do przodu i zastanawia się dlaczego. Dodatkowo główna linia fabularna zaczyna się zawiązywać dopiero w okolicach czwartego rozdziału (z dziewięciu), tak więc przez połowę gry nie za bardzo wiemy, co i po co robimy.

Teoretycznie tym, co miało ubarwiać ową mocno nużącą rozrywkę, miał być czarny humor i dowcipne dialogi – jeśli wierzyć deweloperom, rzecz jasna. We wszystkich reklamówkach grę pokazuje się jako niebywale zabawną. I taka może jest... dla trzynastolatka, którego na wpół śmieszy, na wpół zawstydza każda wzmianka nawiązująca do szczegółów anatomicznych różniących mężczyznę od kobiety. Ale ci, którzy już zdążyli ten problem poznać w życiu bliżej, co najwyżej poczują zażenowanie faktem, że ktoś mógł uznać to za śmieszne. Dodajmy do tego komentarze Tony'ego wygłaszane w trakcie zwiedzania świata czy oglądania znajdywanych przedmiotów – w większości płytkie jak kałuża przed jego domem. Nawet zarozumialstwo głównego bohatera przestaje bawić najdalej po pierwszych kilkunastu minutach rozgrywki.

Oczywiście, trafiają się w tym wszystkim istne perełki, a jakże. Niestety, niezbyt często. Jak to mówią, również tysiąc małp, pisząc przez tysiąc lat na maszynach, ma szansę przez przypadek napisać coś na miarę Szekspira.

Ostatnim zarzutem wobec gry jest sposób odnoszenia się Tony'ego do gracza. To częsty zabieg w grach przygodowych, aby postać zwracała się bezpośrednio do osoby przed ekranem. Oczywiście, szczytowym osiągnięciem w tej materii jest eXperience 112, ale i inne tytuły z tego gatunku nie stronią od owego rozwiązania. Jednak w Tony Tough 2: A Rake's Progress bohater robi to w wyjątkowo natarczywy, czasami ordynarny, a na ogół nieuprzejmy sposób. Dla niektórych może nawet wręcz obraźliwy.

THE END W rezultacie okazuje się, że autorzy gry odwalili amatorszczyznę. Z jednej strony rewelacyjne zabiegi budujące nastrój, a z drugiej zwyczajna nieudolność w kreowaniu rozgrywki. Równie żal jest pracy, jaką nasi lektorzy włożyli w polskie udźwiękowienie tytułu – mogli tę energię znacznie lepiej spożytkować na jakiś warty tego produkt. Przykro mówić tak o czyjejś pracy, ale ta gra zwyczajnie jest bublem.

*Josif Wissarionowicz Dżugaszwili - lepiej znany jako Józef Stalin (1878-1953)

Materiał filmowy

Get Adobe Flash player

5,0
Źle ulokowany dowcip, zabita fabuła
Plusy
  • <br>Doskonała praca lektorów<br> Ciekawa grafika<br> Nietypowy główny bohater<br> Interesujący główny wątek<br>
Minusy
  • <br>W większości fatalne dialogi<br> Humor dość niskich lotów, choć zdarzają się perełki<br> Brak elementów napędzających fabułę<br> Przypomina popcorn
  • jak posolisz i dodasz masła, to smakuje prawie jak solone masło
  • )
Komentarze
5
Usunięty
Usunięty
12/07/2008 20:54

Za ciekawie to nie wygląda ale tekst jest dobry.

Usunięty
Usunięty
10/07/2008 20:45

Gra naprawde ciekawa z tego co czytałem lubie takie gry i zapewne zakupie Tonego tylko nie wiem kiedy

Usunięty
Usunięty
10/07/2008 20:41

Ja bardzo lubię przygodówki, ale w Tony''ego grać nie zamierzam. Z kilku powodów:1) Nie pozwala mi na to mój grafik okołogrowych wydatków...2) ...a z piratowania gier dostępnych w sklepach kilka miesięcy temu całkowicie zrezygnowałem.3) Nie mam nic przeciwko karykaturalnej grafice, ale tylko w 2D. 3D to inna bajka.4) Recenzja specjalnie nie zachęca.




Trwa Wczytywanie