Frank Darabont – "Mgła" - recenzja

mastermind
2008/03/15 16:11

Jak trwoga, to do supermarketu.

Jak trwoga, to do supermarketu.

Jak trwoga, to do supermarketu., Frank Darabont – "Mgła" - recenzja

Opowiadanie Stephena Kinga z tomu Szkieletowa załoga pt. Mgła należy w zasadzie do klasyki literatury grozy. Trzeba jednak uczciwie zauważyć, że do tej pory mistrz horroru miał zmienne szczęście do adaptacji filmowych swych książek. A tych było niemało. Pomiędzy rokiem 1976 a 2003 zrealizowano aż pięćdziesiąt ekranizacji prozy Stephena Kinga. Trzeba przyznać, że to robi wrażenie. Dzieła takie jak na przykład Misery w reżyserii Roba Reinera z wybitną kreacją Kathy Bates czy Lśnienie Stanleya Kubricka z demonicznym Jackiem Nicholsonem wpisują się z pewnością w zbiór znakomitych adaptacji. Nie inaczej jest z Zieloną milą, Skazanymi na Shawshank czy Carrie. Jednocześnie istnieje mnóstwo filmów (niechaj wolno będzie nam przywołać tylko dwa przykłady: Maglownicę i Łowcę snów), które są słabe aż do bólu zębów i zamiast znanego z książek Kinga napięcia serwują widzom nudę i czarną rozpacz. Z tej perspektywy patrząc, bardzo dobrze się stało, że za reżyserię Mgły odpowiada Frank Darabont. Tak się bowiem pięknie składa, że to właśnie on dał nam wcześniej wspomniane już Zieloną milę i Skazanych na Shawshank, których z pewnością nie musi się wstydzić. Zobaczmy zatem, jak jest w przypadku jego najnowszego dzieła.

Mgła to opowiadanie, a w zasadzie ponadstustronicowa nowela, bardzo nietypowa. W zasadzie można przy niej mówić o jedności czasu, miejsca i akcji, wydarzenia są bowiem skondensowane i bardzo dramatyczne. Już sam ten fakt przywołuje na myśl antyczne tragedie, które przecież takim właśnie zasadom hołdowały. Paralelę tę można by ciągnąć dalej, ponieważ King na wzór mistrzów antycznych dzieł nie serwuje swoim czytelnikom jednowymiarowej rozrywki, ale porusza sprawy istotne i z perspektywy kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego wręcz fundamentalne. Choć znajdziemy w książce (i filmie) sporo elementów rodem z horrorów, to w gruncie rzeczy dzieło Darabonta jest psychologicznym thrillerem z ambicjami do diagnozowania współczesnych postaw wobec wydarzeń realistycznych, ale także tych nieoczywistych i nie z tego świata. Oto bowiem pewnego dnia nieopodal niewielkiego miasteczka przechodzi straszna wichura. Na krótko po tej hekatombie wielu mieszkańców kieruje się do pobliskiego supermarketu po to, by zrobić zapasy na wypadek powtórzenia się kataklizmu. Jak się niebawem okaże, owa świątynia kapitalizmu stanie się ich schronieniem i zarazem więzieniem.

Niespodziewanie i w ciągu dosłownie kilku chwil miasto spowija gęsta jak śmietana mgła, w której nie widać dosłownie nic. A we mgle czai się... zło. Otwiera się bowiem portal do innego wymiaru, z którego przybywają straszne potwory. Mocno i udanie wygrany element historii polega na tym, że na dobrą sprawę nie wiadomo, co w owej makabrycznej mgle się znajduje. Na pewno jednak jest to niebezpieczne i czyhające na życie ludzi.

Dotychczasowy, oswojony przez bohaterów świat, doskonale im znany ze zwykłej codzienności, zostaje opanowany przez obcą rasę. Uniwersum ludzi kurczy się do przestrzeni supermarketu, a wchodząc we mgłę, są gośćmi w nowej rzeczywistości. Bardzo niebezpiecznej i kompletnie nieprzewidywalnej. Gdy jeden z bohaterów decyduje się wyjść na zewnątrz, zostaje porwany przez ogromne macki wyłaniające się z bezkresnej pustki. To robi wrażenie... Przez dalszy ciąg filmu śledzimy losy uwięzionych przez aurę mieszkańców, którzy od czasu do czasu próbują jednak wyjść na zewnątrz, aby zorientować się, o co tak naprawdę chodzi. Za każdym razem jest to jednak niebezpieczna wyprawa w nieznane.

Po zakończeniu seansu można Mgłę analizować niejako na dwóch płaszczyznach – jako typowy horror i właśnie psychologiczny thriller, w którym potwory schodzą niejako na plan drugi, a okrucieństwem i prawdziwym bestialstwem wykazują się... ludzie. Pierwsza płaszczyzna z pewnością spłyca przesłanie autora oryginału. Jako filmowy horror Mgła prezentuje się zresztą raczej blado, a w każdym razie oglądaliśmy już lepsze „straszaki”. Ot, niczym niskobudżetowe kino z lat 80. We mgle czają się owadopodobne potwory i choć akurat ich projekty są bardzo ładne, to już sceny z ich udziałem wywołać mogą raczej salwy śmiechu niż wzmożone bicie serca. Oczywiście parę razy przestraszyć się można, zwłaszcza gdy coś wyskakuje i atakuje bohaterów znienacka albo podczas szaleńczej ucieczki z gniazda, do którego mieszkańcy miasteczka przypadkiem trafili, ale... nie o to chyba jednak chodzi. Druga płaszczyzna interpretacyjna jest o wiele ciekawsza zarówno w książce, jak i na ekranie. Trzeba bowiem zdać sobie sprawę, że we Mgle, co stara się udowodnić King, zło czai się w ludziach, ich obawach, lękach, małostkowości, zawiści i zdolności do uleganiu masowej histerii. Oto bowiem po tajemniczym ataku społeczność miasteczka musi zadecydować. Co robić dalej? Jaką przyjąć strategię walki lub obrony przed nieznanym? I tu właśnie zarysowują się dwa stanowiska, które reprezentują niejako odmienne życiowe postawy. Pierwszym jest racjonalizm – walka w obronie najważniejszych wartości, życia bliskich i swojego, zmierzenie się z nieznanym i stawienie mu czoła za wszelką cenę, nieuleganie, nawet w beznadziejnej z pozoru sytuacji, panice. Taką postawę przejawia rysownik David Drayton (Thomas Jane), który w supermarkecie znalazł się z własnym synkiem Billym (Nathan Gamble). Druga postawa to religijny fanatyzm, reprezentowany przez panią Carmody (Marcia Gay Harden), która w pewnym momencie uznaje się nawet za boską posłanniczkę. Fanatyzm ów zakłada, że wszystkie wydarzenia są karą za grzechy, jakich dopuścili się ludzie, a dzień sądu jest już bliski.

Nie ma sensu streszczać w recenzji wszystkich argumentów za i przeciw, które przywołuje każda z dwóch stron konfliktu, ale to właśnie na tej polemice zasadza się cały dramatyzm sytuacji. Warto tylko powiedzieć, że – podobnie jak w życiu – gdy ludzie nie potrafią się dogadać, a siła argumentacji jest niewystarczająca, w ruch idą stereotypy, a w efekcie pięści. I tak z każdą minutą tego dziwnego seansu – Mgła jest jednak filmem dość dziwnym, albo może lepiej... nietypowym – atmosfera napięcia gęstnieje. Bardzo udanym zabiegiem była też zmiana zakończenia nowelowego pierwowzoru. W filmie finał jest kompletnie nieprzewidywalny, a przy tym dojmująco tragiczny, podkreślający niejako niemożność osiągnięcia porozumienia.

Film ma jednak kilka niezaprzeczalnych wad. Abstrahując od wyglądu potworków, które jednym przypadną do gustu, a innym zapewne nie, trzeba przyznać, że momentami całość bywa rozwlekła i przegadana. Zwłaszcza w chwilach, w których doskonale już wiemy, który z bohaterów jaką frakcję reprezentuje, a kiedy to Darabont zamiast kilku wyrazistych kadrów serwuje nam łopatologiczne przemowy "moherowego towarzystwa". To, co w noweli było atutem, w filmie najwyraźniej straciło na atrakcyjności. Dialogi bywają przydługaśne, a niektóre wypowiedzi bohaterów wypadają jednak niezbyt naturalnie. Szkoda, bo to, co w książce oddaje się przy pomocy słów, w filmie można oddać przy pomocy sugestywnych kadrów, które czasami się jednak reżyserowi udaje budować (choćby jak w scenie, w której pani Carmody siedzi z nożem i czuwa, by nikt nie wyszedł na zewnątrz). Niestety, trzeba zauważyć, że zawiodła też aktorska ekipa. W zasadzie poza Marcią Gay Harden, która faktycznie dała z siebie wiele i jako fanatyczna Carmody jest doskonała, niewiele innych postaci przyciąga uwagę widza. Thomas Jane, który w Hollywood gra zazwyczaj role drugoplanowe, teraz, będąc na planie pierwszym, jest nijaki i mało charyzmatyczny. Do tego autor zdjęć operuje w przeważającej większości czasu zbliżeniami i rozchybotaną kamerą, co na dłuższą metę też nieco męczy.

Patrząc na dzieło Franka Darabonta jako na całość, trzeba koniecznie powiedzieć, że jest to film nierówny. Ani rewelacyjny, ani tragiczny, ale nierówny właśnie. Do pewnego stopnia w udany sposób przenosi idee zawarte w prozie Kinga, pod pewnymi względami jednak rozczarowuje. Biorąc pod uwagę fakt, że polska wersja jest ponoć krótsza od amerykańskiej o blisko 20 minut, można odnieść wrażenie, że być może dzieło poległo na etapie montażu.

W żadnym wypadku nie poległo jednak ostatecznie. Atmosfera, zwłaszcza pod koniec seansu, potrafi przytrzymać widza w fotelu, a napięcie i strach wyzwalające w bohaterach skrajne emocje zmuszają do przemyślenia kilku kwestii. Wydaje się również, że przynajmniej na filmowym polu jednoznaczne zamknięcie opowieści przez Franka Darabonta jest lepsze niż otwarte, które znajdziemy w oryginale. Zatem – warto wybrać się do kina, z tym wszakże zastrzeżeniem, że na genialne dzieło się jednak nie idzie.

Plusy: + ambitny temat + rola Marcii Gay Harden + mocny finał + momentami świetny klimat Minusy: - jako horror dość słabe - w większości gra aktorska Tytuł: Mgła Reżyser: Frank Darabont Scenariusz: Frank Darabont Zdjęcia: Ronn Schmidt Muzyka: Mark Isham Obsada: Thomas Jane, Marcia Gay Harden, Laurie Holden, Andre Braugher, Toby Jones, William Sadler i inni Produkcja: USA, 2007 Dystrybucja: Kino Świat Strona WWW: tutaj

GramTV przedstawia:

Komentarze
44
Usunięty
Usunięty
16/04/2008 16:30

Ja czytałem nowelę "Mgła" i obejżałem film, i muszę powiedzieć że bardziej spodobała mi się nowela, chociaż film niewiele gorszy. Tak na marginesie napiszę, że jestem fanem książek Stephena Kinga.

Usunięty
Usunięty
04/04/2008 19:57

Wczoraj byłem w kinie zobaczyć Mgłę i jestem mile zaskoczony :) Film ma dość nietypową, ale przez to fajną fabułę.Wszystko trzyma się kupy, a akcja nie ustaje. W ogóle nie nudziłem się na tym filmie, a byłem na wielu, na których się nudziłem :] Najbardziej dramatyczne z całego filmu jest zakończenie. W zasadzie warto obejrzeć film dla tego właśnie zakończenia. Polecam.PS: genialna muzyka pod koniec filmu ;)

Usunięty
Usunięty
17/03/2008 09:37

Wiem, że już się na temat tego filmu tu wypowiadałem, ale muszę coś jeszcze dopowiedzieć. ;]Najbardziej zaskoczyło mnie zakończenie. SPOJLER David zabija swojego syna, kobietę, będącą jego opiekunką podczas wszechobecnej mgły, starszego pana i ''miłą'', starszą panią. Kilka chwil później okazuje się, że zrobił to zupełnie niepotrzebnie - jadące czołgi oznaczały ratunek dla ludzkości. :) SPOJLEROgólnie film mi się bardzo podobał, poszedłem na niego w zastępstwie na Rambo, gdyż bilety na ''Johna'' zostały wcześniej wyprzedane - ale nie żałuję. Teraz muszę przeczytać książkę (opowiadanie?). ;)




Trwa Wczytywanie