Call of Duty a filmy wojenne

Spadkobiercy szeregowego R.

Spadkobiercy szeregowego R.

Spadkobiercy szeregowego R., Call of Duty a filmy wojenne

We wczorajszym artykule wielokrotnie przewijała się – szczególnie w odniesieniu do wszystkich kampanii - kwestia niezwykle kinowego charakteru rozgrywki. Prawdę powiedziawszy tryb, dla pojedynczego gracza w dowolnej odsłonie serii Call of Duty to w zasadzie niezwykle efektowny, interaktywny film. Niebywale wciągający, nie pozostawiający wiele czasu na myślenie, zmuszający do podejmowania kolejnych działań – ale jednak film. Prowadzący nas, dzięki skryptom, od zawiązania akcji, poprzez kulminację, aż do mniej lub bardziej efektownego finału. Coraz lepsza grafika i udźwiękowienie, z każdą nową odsłoną jeszcze bardziej pogłębiają to wrażenie.

Z drugiej strony, wszyscy doskonale wiemy, jak zdradliwą może być filmowa licencja. Większość gier opartych bezpośrednio na popularnych przebojach kinowych, to – nie oszukujmy się – pozycje nijakie i wtórne. Nie dość, iż nie wnoszące niczego do świata komputerowej rozrywki, to jeszcze wręcz deprecjonujące go w oczach ofiar marketingu, skuszonych kolejnym logo znanym z filmowych plakatów.

Na szczęście jednak, są wśród deweloperów twórcy, potrafiący w kreatywny sposób wykorzystać pomysły i sceny widziane na srebrnym ekranie. Każdy chyba pamięta genialną scenę lądowania Aliantów w Normandii, którą mogliśmy podziwiać w Szeregowcu Ryanie. Jakiś czas później scena ta ożyła po raz kolejny, my zaś znajdowaliśmy się w samym jej środku. Jeśli tylko byliśmy posiadaczami płytki z nadrukiem Medal of Honor. Każdy, kto grał w dowolną część Call of Duty powinien również, baz najmniejszego problemu, odnaleźć w grze elementy, które „już, gdzieś i kiedyś widział”. I spostrzeżenia takie będą jak najbardziej słuszne – twórcy CoD pełnymi garściami czerpali bowiem z przeżywającego ostatnimi czasy renesans, widowiskowego kina wojennego. Kilka zaś pozycji, do których bardzo wyraźne odniesienia znajdziemy w poszczególnych częściach cyklu, przypomnimy Wam poniżej.

Band of Brothers (Kompania Braci) 2001

Ten rewelacyjny serial w momencie zapowiedzi uważany był przez wielu za niewiele ponad próbę odcięcia kuponów po sukcesie Szeregowca Ryana. Szybko jednak okazało się, że jest to historia równie, a może nawet bardziej fascynująca. Złożyło się na taki właśnie, finalny odbiór tego dzieła kilka czynników, o których za chwilę opowiemy. Z kronikarskiego obowiązku dodamy jedynie, iż za całość projektu odpowiada spółka Spielberg – Hanks, a premiera pierwszego odcinka miała miejsce we wrześniu 2001 roku.

W obsadzie trudno szukać znanych imion i nazwisk. I jest to jak najbardziej zamierzony efekt – to opowieść podobna do tej, którą otrzymujemy w każdej z wcześniejszych części Cod. Historia prostych żołnierzy, małych trybików w wielkiej machinie wojny światowej, zwykłych ludzi, którzy niczym nie wyróżniali się spośród tysięcy rówieśników. Zostali jednak przez okrutną rzeczywistość czasu wojny rzuceni w wir wydarzeń, które odmieniły na zawsze ich psychikę i wypaliły na niej nieusuwalne piętno. Przez dziesięć odcinków śledzimy losy młodych Amerykanów, należących do Kompanii E 101 Dywizji Powietrznodesantowej, którym egzamin dojrzałości przyszło zdawać na obcym kontynencie i z karabinem w ręku. Właśnie to stanowi największą siłę tej opowieści – oglądamy bowiem losy ludzi, którymi w podobnych okolicznościach mogliśmy być sami. Wielcy stratedzy i generałowie to dla nich byty równie odległe i abstrakcyjne, jak dla nas w obecnej sytuacji.

Prawdziwa wojna bowiem, to nie kilkanaście strzałek na sztabowej mapie czy drewniane makiety – to całkiem realne składniki: kurz, błoto, zimno, głód, strach, pot i krew. Jakże często krew ludzi, z którymi jeszcze kilka godzin temu śmialiśmy się, żartowaliśmy i snuliśmy plany na przyszłość. Teraz zaś trzymamy ich za rękę, patrząc bezsilnie, jak w zasnutych mgłą oczach powoli gaśnie życie. Zapoczątkowany przez Szeregowca Ryana nurt realistyczny w kinie wojennym, właśnie w tym serialu osiągnął swoje apogeum. Czynnikiem dodatkowo przydającym całemu cyklowi autentyzmu były poprzedzające każdy z odcinków wspomnienia prawdziwych bohaterów tych wydarzeń, dziś już kilkudziesięcioletnich weteranów 101 Powietrznodesantowej. Do samego zresztą końca nie było wiadomo kto zacz – dopiero pod koniec serii dowiedzieliśmy się, iż są to właśnie ci ludzie, których losy śledziliśmy przez dziesięć odcinków.

Dodajmy do tego jeszcze rewelacyjne zdjęcia - wiele scen kręconych jest „z ręki”, a operator niejednokrotnie podąża za żołnierzami, wraz z nimi rzucając się na ziemię czy czołgając w błocie. W połączeniu z wyblakłym, przybrudzonym obrazem, daje to niemalże dokumentalny efekt, całość zaś uzupełnia doskonałe udźwiękowienie, pozwalające przy dobrym zestawie głośnikowym poczuć się niczym na prawdziwym polu walki. Dla każdego, komu tematyka drugiej wojny światowej jest szczególnie bliska, jest to bezwzględnie pozycja obowiązkowa. Enemy at the Gates (Wróg u bram) 2001

To kolejna superprodukcja traktująca o największej z wojen, jakie dotąd rozpętała ludzkość. Tym razem jednak jest to po pierwsze film europejski, po drugie zaś przedstawiający zupełnie inny front - akcję umiejscowiono bowiem w oblężonym przez hitlerowców Stalingradzie. Wydawałoby się, iż sama tematyka w połączeniu z duetem: reżyser Jean Jacques Annaud i scenarzysta Alain Godard (odpowiedzialni między innymi za Imię róży, czy Walkę o ogień), powinna zaowocować dziełem wybitnym. Niestety, film, który miał w zamierzeniach zdeklasować słynnego Szeregowca, nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań.

Jest to opowieść o losach prostego pasterza zza Uralu, Wasilija Zajcewa (Jude Law), który dzięki szczęściu i sprytowi przeżywa masakrę podczas samobójczej szarży Armii Czerwonej na umocnione stanowiska niemieckie. Dzięki kolejnym zbiegom okoliczności zyskuje sobie uznanie oficera politycznego (Joseph Fiennes), zdobywa miłość młodej Rosjanki żydowskiego pochodzenia (Rachel Weisz), oraz z czasem – jako doskonały snajper - zostaje największą nadzieją oblężonego miasta oraz celem numer jeden dla niemieckiego mistrza precyzyjnych strzałów, majora Köeniga (Ed Harris). Materiał wyjściowy, zdałoby się – rewelacyjny. Gorzej jednak z wykonaniem.

Owszem, film jest widowiskowy, czasem nawet efekciarski, niektóre ze scen robią wrażenie. Wszystko jednak wydaje się być, mimo wszechobecnego brudu, strasznie plastikowe i sztuczne. Poszczególne postaci przypominają archetypicznych bohaterów z filmów wojennych powstałych 20-30 lat temu, od samego początku jasno i wyraźnie widać, kto bohater, a kto świnia i tchórz. Brak tutaj dramatyzmu i realizmu charakterystycznego choćby dla wcześniej opisanej produkcji. Ba, kilka scen to niemalże fantastyka z superbohaterami, inne zaś niebezpiecznie ocierają się o banał i wyświechtane po wielokroć schematy. Nawet najbardziej efektowna scena filmu, przedstawiająca niemiecki atak z powietrza na niemalże bezbronnych w łodziach transportowych żołnierzy, nie ma choćby połowy tego dramatyzmu, który towarzyszył analogicznej scenie lądowania w nieśmiertelnym Szeregowcu.

Film niestety zawiódł nasze oczekiwania, zapowiadany jako pogromca wciąż powracającego dziś Ryana, okazał się jedynie marnym jego cieniem. A szkoda, bo jak już wcześniej wspomnieliśmy, w samym pomyśle tkwił naprawdę niezwykły potencjał. Black Hawk Down (Helikopter w ogniu) 2001

Nazwisko Ridleya Scotta znane jest chyba każdemu miłośnikowi kina. Jego filmy, takie jak Alien, czy Blade Runner niejednokrotnie wyznaczały pewien osiągalny jedynie dla nielicznych poziom, wchodząc z marszu do kinowego kanonu. Jak już zapewne zdążyliście zauważyć, w roku 2001 mieliśmy do czynienia ze swoistym urodzajem, jeśli chodzi o wojenne kino akcji. Po niesłychanym sukcesie Szeregowca Ryana, filmy, w których starano się przedstawić w jak najbardziej realistyczny sposób konflikty zbrojne, były na topie i przyciągały przed ekrany tłumy żądnych wrażeń widzów.

GramTV przedstawia:

Stary wyjadacz Ridley, płynąc na tej fali, również postanowił opowiedzieć nam swoją wojenną historię, jednak – jakby na przekór panującym trendom – nie był to kolejny powrót do czasów drugiej wojny światowej. Pan Scott sięgnął bowiem do wydarzeń, które miały miejsce ledwie kilka lat wcześniej, w 1993 roku w somalijskim Mogadiszu. Dla przypomnienia – wtedy to 75 osobowy oddział amerykańskich Rangersów dokonał śmiałego rajdu, którego celem miało być porwanie dwóch zastępców miejscowego samozwańczego przywódcy, Mohameda Farraha Aidida. Po niespodziewanym zestrzeleniu dwóch śmigłowców, doskonale zaplanowana akcja zamieniła się jednak bardzo szybko w desperacką walkę o przetrwanie.

W zasadzie te dwa zdania prezentują całą fabułę filmu. Cała reszta tej trwającej niemalże dwie i pół godziny produkcji, to obraz walk toczących się na i ponad ulicami wrogiego miasta. Obraz trzeba przyznać niezwykle efektowny i realistyczny, pełen brutalnych scen, bryzgającej litrami krwi i okraszony nieustającym jazgotem broni automatycznej i dziesiątkami wybuchów, doskonale sfilmowany przez naszego rodaka, Sławomira Idziaka oraz perfekcyjnie zmontowany. Dla hardcore’owych miłośników scen batalistycznych, ten film to spełnienie wszelkich marzeń – niemalże od samego początku, aż po ostatnią scenę oglądamy, zdawałoby się, niekończące się walki. W zasadzie cały film można byłoby z powodzeniem nazwać jedną wielką sceną batalistyczną.

Nie ma tutaj w zasadzie miejsca na oddech - podobnie jak spieszący kolegom na ratunek Rangersi, wciąż i bezustannie atakowani jesteśmy ze wszystkich stron obrazem i dźwiękiem. Zdecydowanie nie jest to pozycja dla osób pragnących spokojnych refleksji na temat okrucieństw wojny – tu nie ma to miejsca, obraz w swej brutalnej dosłowności bardziej przypomina pozbawiony odautorskiego komentarza dokument.

Pojawienie się w tym tekście ostatniego z opisywanych filmów nie jest oczywiście dziełem przypadku, czy kaprysem autora. Jest to bowiem bezpośrednie odniesienie i przejście do tematyki oraz klimatu, z którymi będziecie mogli się zetknąć w najnowszej odsłonie cyklu Call of Duty, którego podtytuł Modern Warfare wyjaśnia chyba wszystko. Jutro zaś postaramy się szczegółowo opowiedzieć Wam, czy i jak ta dość drastyczna zmiana wpłynęła na nasze postrzeganie jednej z najsłynniejszych serii wśród pierwszoosobowych strzelanek.

Komentarze
24
Usunięty
Usunięty
15/11/2007 18:55

Wszystkie opisywane filmy są na swój sposób genialne a CoD czerpie z nich pełnymi garściami, bez tych filmów CoD nigdy by nie powstał więc chwała reżyserom za to że przedstawili wojne w taki niesamowity sposób.

Usunięty
Usunięty
14/11/2007 09:47

Świtna gra tylko że szkoda że koinec z 2 wojną światową bo airborne nic specjalengo nie oferuje

Usunięty
Usunięty
11/11/2007 16:33

Tekst przeczytałem, był świetny, tak samo jak wczorajszy. Co do filmów - obejrzałem tylko "Wróg u Bram", więc naprawde muszę nadrobić zaległości.




Trwa Wczytywanie