Miniony rok w świecie konsol (część 2)

Domek
2007/01/12 17:02

W przyszłość z Microsoftem!

W przyszłość z Microsoftem!

Jedną sprawę trzeba postawić jasno – na konsolowym froncie miniony rok z całą pewnością należał do Xboksa 360. Konsola Microsoftu zostawiła daleko za sobą trudny okres dziecięctwa i pod nieobecność konkurencji wyrosła na niekwestionowanego lidera rynku. Stało się to możliwe nie tylko dzięki konsekwentnym i sensownym posunięciom Microsoftu, ale – chyba przede wszystkim – za sprawą świetnych gier, których na tę platformę mieliśmy w minionym roku prawdziwy wysyp.

Największe hity na Xboksa 360 pod względem sprzedaży bez problemu nawiązały równą walkę z najbardziej oczekiwanymi produkcjami na PS2 (mimo tego, że tę ostatnią konsolę ma przecież ponad 10 razy więcej graczy). Jeżeli ktoś miał jeszcze na początku minionego roku wątpliwości i nie był przekonany, że nowa generacja już nadeszła, wyzbywał się ich dość szybko – Xbox 360 z całą pewnością przyniósł nowe, a jako że na jego prawdziwą konkurencję poczekać trzeba było niemal 12 miesięcy, zdołał zapewnić sobie naprawdę niezłą pozycję. Zresztą, najlepiej świadczą o tym wyniki sprzedaży – w grudniu na terenie USA platforma z Redmond osiągnęła udział w rynku next-genów na poziomie 51%, sprzedając się w większej ilości, niż Wii i PS3 razem wzięte. Miniony rok w świecie konsol (część 2)

Jednym z pierwszych tytułów, które pokazały moc Xboksa 360, był rzecz jasna Oblivion. Chociaż rdzennie PeCetowy i najwyraźniej niespełniający wielu pokładanych w nim nadziei (na ten temat dość żali wylał już w swoim tekście Lucas, nie ma więc chyba powodów do kontynuowania w tym tonie), bez wątpienia był jedną z najważniejszych premier na Xboksa 360 minionego roku. Między innymi dlatego, że jako jedna z pierwszych gier pokazał, o co tak naprawdę chodzi w całej tej „następnej generacji”, udało mu się też wzbudzić westchnienia zazdrości we właścicielach PeCetów (produkcja Bethesdy potrafiła wyglądać tak dobrze jedynie na naprawdę potężnych blaszakach).

Wiele można mówić o wadach i zaletach samej rozgrywki (chociaż nie może być chyba aż tak źle, skoro Oblivion ciągle pozostaje najwyżej ocenianą grą na nową konsolę Microsoftu), ale jedno jest pewne – od strony wizualnej była to jedna z przełomowych produkcji 2006 roku. Robiła wielkie wrażenie, nawet mimo tego, że wcale nie wyglądała tak hiper-super-świetnie jak mogliśmy się spodziewać oglądając przedpremierowe filmiki i screenshoty (nieziemsko rozmazane, błotniste tekstury w oddali i wyskakujące znikąd szczegóły śnią się niektórym do dziś). I kto wie, ile Xboksów 360 „sprzedała”...

Innym tytułem podobnego sortu był w minionym roku Ghost Recon: Advanced Warfighter, który ukazał się mniej więcej w tym samym czasie co Oblivion. Również produkcja wieloplatformowa i również niezwykle wymagająca sprzętowo. PeCetowym fanom taktycznych gier akcji nie pozostawało nic innego, jak obserwowanie z zazdrością grających w niesamowicie wysokich detalach właścicieli Xboksa 360 i ciche pochlipywanie... Tudzież tradycyjne psioczenie na konsole i obiecywanie sobie, że nie potrwa to długo, a za jakiś czas PC będzie znów dużo mocniejszy od wszystkich innych platform.

Ostatecznie jednak pozostawało im albo ograniczanie jakości obrazu podczas zabawy na blaszaku, albo rozbudowywanie sprzętu o najnowsze karty graficzne, albo też w końcu marsz do sklepu po konsolę Microsoftu. I kto wie ilu ostatecznie zdecydowało się na to ostatnie rozwiązanie. Co ciekawe, GRAW, chociaż średnią ocen ma nieco gorszą niż Oblivion, wzbudził chyba mniej kontrowersji. Być może dzięki temu, że gra nie była aż tak szumnie zapowiadana, a oczekiwania niektórych nie zdążyły znacząco przekroczyć tego, co twórcom udało się dostarczyć. Trochę później w ciągu roku ukazał się kolejny tytuł, który ostro namieszał w growym światku - Dead Rising. Dla mnie to właśnie jego premiera była tym momentem, w którym stwierdziłem „kurczę, chce to mieć”. Do jego pojawienia się na rynku broniłem się nieźle, ciągle tłumacząc sobie, że tak naprawdę na tę maszynkę Microsoftu nic takiego wyjątkowego nie ma i nie zamierzam pod wpływem marketingowych zabiegów rzucić się do sklepu (a raczej „nie zamierzałbym, gdyby było mnie na to stać”). Ale w tym momencie mnie dopadli. Masakrowanie hord zombiaków, oblegających centrum handlowe, wszystkim co tylko wpadnie mi w ręce? Count me in, że tak z angielska zarzucę!

Naprawdę, wystarczy obejrzeć kilka filmików z tej gry, by przekonać się do Xboksa 360. By nabrać pewności, że to jest właśnie to. I nie mówcie, że nie! Trudno mi z całą pewnością i autorytatywnie napisać, o co tak naprawdę chodzi w całym tym biznesie elektronicznej rozrywki, ale gdybym miał spróbować, to walkę z hordami żywych trupów na pewno umieściłbym na liście bardzo wysoko.

Z rzeczy na Xboksa 360 bardzo ciekawie wypadła również Viva Pinata – taki Dungeon Keeper dla najmłodszych, który okazał się tak zaskakująco ciekawy i złożony, że zagrywało (i zagrywa!) się w niego wielu graczy zdecydowanie niemieszczących się w docelowym kręgu odbiorców. A wszystko to w niesamowitej, bajkowej oprawie i wciągające znacznie bardziej, niż ktokolwiek chciałby się przyznać. Ale czy może być coś przyjemniejszego niż hodowanie własnego ogrodu i przyciąganie do niego całej menażerii kolorowych zwierzątek? Nie odpowiadajcie. To pytanie... retoryczne.

Z rzeczy dziwnych / ciekawych warto wspomnieć jeszcze Rockstar Games presents Table Tennis (sama gra jest znacznie lepsza niż jej tytuł, serio). I nie tylko dlatego, że odpowiedzialny jest za nią zespół znany z produkcji skrajnie odmiennych od symulatora Ping Ponga (dla jakimś cudem niepoinformowanych - Rockstar Games to „ci kolesie od GTA”). Bo gra wyszła im naprawdę nieźle! Bardzo dobra graficznie (modele graczy to mistrzostwo świata!) i poważnie wciągająca, a w trybie multiplayer na jednej konsoli łamiąca pokoleniowe bariery (bo co by nie mówić o ważnej roli mordowania zombiaków w elektronicznej rozgrywce, na partyjkę Dead Rising mamy raczej nie zaprosicie). Kiedy to zapowiadali, pukaliśmy się w czoło – no bo Ping Pong? Ale okazało się, że i tak można – i doskonale! Jednak z całą pewnością grą roku na platformę Microsoftu, jeżeli nie grą roku w ogóle, było Gears of War. Niby na pierwszy rzut oka niczym (poza grafiką!) niewyróżniająca się strzelanka widziana z perspektywy trzeciej osoby, ale wystarczyło w nią zagrać, by przekonać się, że nowa fala tytułów na Xboksa 360 przyćmiewa nawet to, co jeszcze niedawno wydawało nam się prawdziwą „następną generacją” (vide wspomniane Oblivion i GRAW). Olbrzymie wrażenie robi całość – poza oprawą dostajemy ciekawą fabułę, rewelacyjne postacie głównych bohaterów, krwawą, dynamiczną i trzymającą w nieustannym napięciu akcję , po prostu „cały pakiet”. Wszystkie elementy, które sprawiają, że kochamy gry i zapowiedź tego, co czeka nas w ciągu najbliższych miesięcy. Jasne, przyjdzie Crysis i pozamiata, ale aktualnie gra Gears of War jest naprawdę niezrównana pod względem oprawy i przyjemności płynącej z rozgrywki.

Olbrzymim sukcesem okazał się również sieciowy tryb Gears of War, dzięki któremu grze udało się odebrać w końcu Halo 2 pozycję tytułu granego najchętniej online. Sam jeden niweluje on jedyną właściwie wadę gry – długość (a w zasadzie krótkość) rozgrywki. W sieci siedzieć można godzinami, przerabiając przeciwników na mielone za pomocą piły łańcuchowej i wyzywając ich od najgorszych przez zestaw słuchawkowy (dzieci, nie próbujcie tego w domu).

Internet buzuje też raz po raz informacjami na temat planowanej PeCetowej konwersji Gears of War, te jednak są niestety szybko i konsekwentnie dementowane przez zespół Epic. Szkoda... ale nie traćmy nadziei. Przecież Unreal Engine 3 powstał również z myślą o grach na blaszaka, przygotowanie konwersji nie powinno być więc z pewnością trudne. Inna sprawa to jakie wymagania miałaby ta gra... Może twórcy czekają więc aż konfiguracja mogąca ją „uciągnąć” stanie się standardem?

PlayStation 3 śladami starszej siostry?

W przypadku dwóch kolejnych next-genów – czyli PlayStation 3 i Wii – trudno mówić o podsumowaniu roku, skoro konsole te pojawiły się na rynku dopiero pod jego koniec. Widać to szczególnie w przypadku PS3, która jeszcze tak naprawdę nie miała okazji prawdziwie zaistnieć. Praktycznie nie ma na nią naprawdę dobrych gier, potencjalnych nabywców odstrasza też horrendalnie wysoka cena i brak jakiejkolwiek gwarancji, że ryzyko związane z zakupem się opłaci. Słowem – dokładnie jak za czasów premiery PS2... A czy i tym razem wszystko zakończy się dla Sony pomyślnie? Tutaj trzeba by już wróżyć z fusów, bo tak naprawdę zdarzyć się może wszystko. Jeden super hit i platforma Sony w ciągu dwóch – trzech miesięcy stać się może niekwestionowanym numerem jeden, a obraz branży znów wywrócić do góry nogami, wbrew powszechnie krytycznym opiniom na temat konsoli. Podobnie jak w przypadku innych konsol, zdobycie PlayStation 3 w okolicach amerykańskiej i japońskiej (a w Europie ciągle czekamy!) premiery graniczyło z cudem. Problemy z dostarczeniem na rynek odpowiedniej ilości urządzeń dotknęły Sony z całą mocą (a przypomnijmy sobie, jak używali sobie na Microsofcie przy okazji premiery Xboksa 360 i obiecywali, że z PS3 na pewno tak nie będzie!), a wielu rozentuzjazmowanych graczy musiało odejść z kwitkiem. Na szczęście dla japońskiej korporacji, wydaje się, że problemy powoli się kończą – konsole coraz częściej znaleźć można w sklepach (czego zresztą nie przeoczyli gorliwi fani Nintendo i Microsoftu, prześcigający się w dowodzeniu, że tak naprawdę nikt nie chce tego kupować), a na sam amerykański rynek trafił ich już ponoć ponad milion. Tak czy inaczej warto pamiętać, że jakkolwiek skończy się ta wielka rywalizacja, Sony na pewno nie podda się bez walki.

Tymczasem jednak nie pozostaje nam nic innego, jak spojrzenie na aktualną sytuację. A tu – delikatnie mówiąc – różowo nie jest. Na premierę PlayStation 3 pojawiła się właściwie tylko jedna naprawdę warta uwagi gra – Resistance: Fall of Man, futurystyczny FPS. Tutaj faktycznie im się udało – trzeba być wielkim złośliwcem, by nie przyznać, że gra wygląda naprawdę ładnie, a zabawa z nią prezentuje się co najmniej interesująco. Zresztą, z przyznaniem tego faktu nie miała problemów większość recenzentów (średnia ocen 88,6%, czyli jest naprawdę przyzwoicie). Ale jedna jaskółka wiosny nie czyni i trudno zdecydować się na kupno kosztującej 600 dolarów konsoli z powodu pojedynczego FPS-a...

A fakt jest taki, że poza nim i może jeszcze Ridge Racerem 7 (pograć można, ale bez zachwytów), na nową platformę Sony pojawiły się z dobrych gier właściwie tylko produkcje wieloplatformowe. Można więc na niej zagrać w Call of Duty 3, Fight Night Round 3 czy Need for Speed: Carbon. Ci, którzy ją kupili, na brak rozrywki raczej nie narzekają, ale tak jak w poprzedniej generacji właściciele pierwszego Xboksa z zazdrością patrzą na kolegów z PS2, tak chyba w przypadku next-genów tylko najwięksi fanatycy Sony nie są w stanie przyznać, że nowa konsola Microsoftu jest aktualnie znacznie lepszym zakupem, a PlayStation 3 nie zdołała jeszcze w żaden sposób jej zagrozić...

Wii, czyli pilotem w telewizor rzuć!

Ostatnia z konsol następnej generacji – czyli rzecz jasna firmowane przez Nintendo Wii – jeszcze przed premierą zdołała zebrać całe grono wyznawców, upatrujących w niej zwiastunkę prawdziwego odrodzenia elektronicznej branży. Wii miało przynieść rzeczywistą świeżość, czystą radość grania, coś, co kojarzy nam się z produkcjami sprzed ery akceleratorów 3D – czyli przede wszystkim doskonałą zabawę, nie zaś fajerwerki graficzne i ucztę dla oczu. Platforma ta miała też przyciągnąć do elektronicznej rozrywki zupełnie nowe grono odbiorców, ludzi, którzy dotychczas nie chcieli mieć z grami nic wspólnego. I trzeba już na wstępie przyznać, że Nintendo dość konsekwentnie realizuje swoją wizję. Oczwiście, podobnie jak w przypadku PlayStation 3, trudno tak wcześnie osądzać czy zabawka ojców Maria faktycznie okaże się wielkim sukcesem, ale niemało na to wskazuje. Przede wszystkim – w dużej mierze dzięki niskiej cenie – Wii idzie jak ciepłe bułeczki. W USA zdobycie konsoli ciągle graniczy z cudem, mimo tego, że – jak informuje Nintendo – na rynek trafiły już ponad 2 miliony urządzeń. A duża sprzedaż konsoli to błyskawiczny wzrost zainteresowania ze strony developerów – wiadomo, liczne grono odbiorców to wysokie potencjalne zyski. Można się więc spodziewać, że w najbliższym czasie nowych tytułów na Wii nie zabraknie. A co dalej? To już robota dla jasnowidza...

Zamiast zastanawiania się co będzie w przyszłości przyjrzyjmy się więc jak wyglądały pierwsze chwile Wii na rynku. Genialnym ruchem ze strony Nintendo było dołączenie do pudełka z konsolą Wii Sports, zestawu sportowych mini-gier, na tyle prostych, że spróbować w nich sił może dosłownie każdy, a jednocześnie na tyle złożonych, by nie nudziły się po pięciu minutach. Ten pakiet idealnie zademonstrował co tak naprawdę ma na myśli Nintendo, mówiąc o przyciąganiu do elektronicznej rozrywki nowych graczy – zasady składających się na pakiet dyscyplin (czyli tenisa, bejsbola, golfa, boksu i kręgli) momentalnie zrozumie każdy, a łatwość obsługi gwarantowana przez unikalny kontroler konsoli sprawia, że nikt nie zrezygnuje z zabawy przytłoczony konieczną do niej nauką.

Niestety, Wii Sports – przy całej swej przystępności i czystej radości zabawy, którą oferuje – demonstruje też jaki problem ma aktualnie nowa konsola Nintendo. Najzwyczajniej w świecie brakuje na nią na razie produkcji, w które mogliby wbić zęby gracze „hardcore'owi”, ci, dla których elektroniczna rozrywka to prawdziwa pasja, a nie jedynie chwilowa rozrywka na kilkanaście minut dziennie. Nikt oczywiście nie twierdzi, że takie produkcje się nie pojawią, dotychczas jednak jest na tym polu cokolwiek słabo. Poza bezapelacyjnie rewelacyjną nową Zeldą (The Legend of Zelda: Twilight Princess) jest właściwie jeszcze tylko Trauma Center: Second Opinion, a i w jego przypadku mamy tak naprawdę do czynienia jedynie z odświeżoną wersją hitu z DS-a, nie zaś zupełnie nową produkcją. No ale jakości trudno jej odmówić, a krojenie pacjentów za pomocą pilota jest ponoć dalece bardziej satysfakcjonujące niż na konsolce przenośnej.

Ale już pozostałe tytuły na Wii to albo produkcje wieloplatfomowe (chociaż i wśród nich znajduje się perełka – podobno Madden NFL 07 dzięki sterowaniu pilotem naprawdę dużo zyskuje – fani futbolu amerykańskiego mogą więc dopisać go do listy wartych uwagi tytułów), albo zestawy mini-gierek, cieszące tylko do czasu. Wii Play (sprzedawane razem z dodatkowym pilotem), Rayman Raving Rabbids czy Super Mokney Ball: Banana Blitz to wszystko wariacje na temat tej samej formuły. Na początek jest ona całkiem niezła i fajnie demonstruje możliwości unikalnego kontrolera, na długo jednak nie wystarczy. No ale nie inaczej było na początku w przypadku DS-a, a wystarczy spojrzeć na jego sytuację teraz i na wspomniane znikanie konsoli ze sklepowych półek, by o losy Wii być raczej spokojnym.

A propos DS-a...

Aby konsolowe podsumowanie roku uznać za kompletne, przydałoby się jeszcze napisać parę słów na temat konsol przenośnych – czyli PSP, DS-a i ciągle liczącego się na rynku Game Boya Advance. Ale o tym już w trzeciej, ostatniej części artykułu, którą przeczytacie w przyszłym tygodniu!

GramTV przedstawia:

Komentarze
20
Usunięty
Usunięty
09/02/2007 11:17

Chcialem zauwazyc ze nie pojawila sie 3 czesc artykulu, najbardziej mnie interesujaca. Czy ona w ogole bedzie??

Usunięty
Usunięty
19/01/2007 19:49

Mam Xbox-a 360 ! Szczerze POLECAM grafika jest NIESAMOWITA !Pozdrawiam

Usunięty
Usunięty
17/01/2007 22:17

Ja tam w GRAW pogrywam na maksymalnych detalach i chlipanie slysze z drugiej strony ;]




Trwa Wczytywanie