Aleksandra Janusz – „Dom Wschodzącego Słońca” - recenzja

Trashka
2006/12/30 23:55
9
0

Rodzima odpowiedź na Harry’ego Pottera?

Rodzima odpowiedź na Harry’ego Pottera?

Rodzima odpowiedź na Harry’ego Pottera?, Aleksandra Janusz – „Dom Wschodzącego Słońca” - recenzja

Nastolatki płci dowolnej mają to do siebie, że w antraktach szkolnej nudy wplątują się w rozmaite historie – szalone, zabawne, a nieraz śmiertelnie niebezpieczne. A co dopiero, jeśli owe sprawy związane są z magią? Nie, nie z członkami sekt, bywalcami „psychotroników”, z których większość nie kwalifikuje się nawet na porządnych bioenergoterapeutów, czy prestidigitatorami. Z autentyczną magią polegającą na kształtowaniu prawideł rzeczywistości. To właśnie przydarzyło się bohaterce „Domu Wschodzącego Słońca” Aleksandry Janusz. Niektórzy westchną zapewne: „Znowu jakiś Potter”. Ale czy aby na pewno?

Rzecz nie dzieje się bynajmniej w naszym rodzimym grajdołku, lecz w wielce wygodnym dla pisarzy miejscu, jakim jest Ameryka. To nie tylko obszar pełen możliwości i sprzeczności, ale także kraj, o którym przeciętni Polacy tak naprawdę mało wiedzą. Dlatego bez zmrużenia oczu przyjmiemy wykreowaną przez Aleksandrę Janusz wizję niezwykłego miasta o iście magicznej nazwie Farewell. Słowo to oznacza mniej więcej „pożegnanie”, jest również życzeniem dobrej podróży – nie trudno zatem zgadnąć, że autorka każe nam zawiesić na kołku naszą niewiarę i udać się wraz z bohaterami w daleką drogę w nieznane.

Dla gimnazjalistki Eunice Wight owa podróż rozpoczęła się tyleż fascynująco, co upiornie. Gdy jednak odkrywa się nowy poziom rzeczywistości w głębokim upojeniu alkoholowym... Naprawdę nie ma się co dziwić. Panna Wight to osóbka, którą łatwo da się zrozumieć i polubić. Jest bystra, choć szkolne oceny bynajmniej o tym nie świadczą, niczym kot lubi chadzać własnymi ścieżkami i wszystko odkrywać po swojemu. Zadaje pytania, po czym nie przyjmuje łatwych, gotowych odpowiedzi. Nie znosi szablonów i oczywiście kontestuje wszechobecny System. Ma to też swoje wady, ów styl bycia sprzyja bowiem takim cechom charakteru, jak: ośli upór, przekonanie, że zawsze wie się najlepiej i tym podobne przyjemnostki.

Autorka wykazała się szeregiem celnych obserwacji (oraz być może pamięcią „cielęcych czasów”) na temat dorastania, a także funkcjonowania jako outsider w miejscu, gdzie wszyscy dzielą się na kółka wzajemnej adoracji i w ten czy inny sposób pozostają konformistami. A o to nie trudno – członkowie kapeli Sex Pistols byli przerażeni, gdy stwierdzili, że nawołując do wolności i „bycia sobą”, stworzyli legion identycznych ludzi w wytartych skórach, wykrzykujących slogany... Janusz mówi, czym staje się kontestacja w młodzieńczym wydaniu, jak dzieciaki postrzegają jej sens w ogóle. Można to zawrzeć w przykazaniach: nie wierz w to, co mówią nauczyciele, interesuj się wszystkim, co jest „przeciw Systemowi” oraz wyglądaj tak, jak dorośli nie chcą, żeby się wyglądało. Wszystko pięknie, ale przy okazji można wpaść w pułapkę niedostosowania lub negowania przydatnej wiedzy.

Czy można jakoś tego uniknąć, nie tracąc indywidualizmu, a nawet oryginalności? Tak, jeśli spotkamy osoby, które zasłużą na zaufanie, i odważymy się to uczynić. Eunice odnajduje się w grupie oryginałów co się zowie – magów różniących się od siebie bardziej niż ogień i woda, a mimo to potrafiących ze sobą współpracować, chętnych, by poznawać się nawzajem i szanować odmienności. To grupa określająca się mianem Domu Wschodzącego Słońca.

Książka Aleksandry Janusz, oprócz dostarczenia porcji solidnej rozrywki, przekazuje coś ważnego, a zarazem bardzo prostego. To zupełnie pozbawione dydaktycznego zadęcia przesłanie na temat wagi przyjaźni. Wszyscy potrzebujemy bratnich dusz. W powieści „Dom Wschodzącego Słońca” przyjaźnią się osoby złączone wspólnym celem – doskonalą się w sztuce magii i chronią przed sobą dwa światy: nadnaturalny przed śmiertelnikami, zaś zwykłych ludzi przed magicznymi istotami. Jednak bohaterowie są tak odmienni w kwestii zainteresowań i przyzwyczajeń, że aż dziw bierze, iż w ogóle mogą się ze sobą porozumieć, o współpracy nie wspominając. Ta przyjaźń ich wzbogaca. Na przykładzie lidera rockowej kapeli Gabriela Shade, widzimy, że nadchodzi czas, gdy trzeba zacząć radzić sobie samemu, wyzwolić się spod wpływu samospełniających się przepowiedni i przyjąć odpowiedzialność za własne decyzje. Paradoksalnie dopiero wtedy wsparcie przyjaciół stanie się naprawdę skuteczne, kiedy przestanie być prowadzeniem za rączkę. Na przykładzie wynalazcy i cybermaga Timothy’ego dostrzegamy, że może nieraz myliliśmy się patrząc na niepełnosprawnych jak na kogoś, kto przede wszystkim potrzebuje współczucia i opieki. Któż wie, jakie talenty skrywa osoba, nad którą się litujemy? Może to ona żyje pełnią życia? Może jest w stanie nieść nieocenioną pomoc? I wcale nie potrzebuje do tego magicznych mocy.

Opowieść autorki czyta się z niekłamaną przyjemnością. Narracja prowadzona jest żywym, lekkim i przede wszystkim dowcipnym stylem. Dziwić może fakt, że wypowiedzi bohaterów przekraczających pięćdziesiątkę, a nawet zbliżających się do setki, niewiele różnią się od tych wygenerowanych przez persony znacznie młodsze, ale cóż, złóżmy to na karb ich elastyczności bądź poczucia humoru. Na gorącą pochwałę zasługuje natomiast język głównej bohaterki, jak również sposób przedstawienia jej zachowania.

Powiedzmy sobie szczerze, młodzi ludzie klną i chleją na potęgę (i dużo więcej). Można oczywiście bawić się w dydaktyzm i kreować postacie, które tak się nie zachowują albo wręcz to pokazowo potępiają. Ale czy łatwo w nie uwierzyć? Czy przyjemnie o nich czytać? Czyż nie są... nudne? Nawet gdy w pokoju zbierze się grupa osób upatrujących rozrywkę w dywagacjach na temat literatury, sztuki i nauki, a nie w demolowaniu przystanków (i przechodniów), to rzadko prowadzi rozmowy „wegetariańskie”, już raczej rzuca „mięsem” po ścianach. Dobrze, że autorka oddała ten stan rzeczy, nie bawiąc się w „Troskliwe Misie”, lecz nie uderzając jednocześnie w przesadę.

Pora jednak zwrócić uwagę na pewną wadę prezentowanej opowieści.

GramTV przedstawia:

Autorka przedstawiła magię jako kształtowanie praw, subtelne zmiany w osnowie rzeczywistości, w czym pomagają archetypy zbiorowej podświadomości oraz wyobrażenia wytworzone przez popkulturę. Z różnych względów należy unikać tych praktyk w obecności zwykłych ludzi. Magowie mają totemy, które pomagają im czerpać moc, a ci, którzy schodzą na mroczną ścieżkę, zamieniają owe źródło wewnętrznej siły na demona – źródło zewnętrzne. W opisywanym świecie czają się wampiry, wilkołaki, od czasu do czasu pojawia się Piękny Lud, a wszyscy powiązani są różnorakimi relacjami i animozjami. Całokształt, niestety, czy to w sposób zamierzony, czy też nie, nazbyt przypomina grę fabularną „Świat Mroku”. Także członkowie azylu „Dom Wschodzącego Słońca” (magowie w owej grze tworzą właśnie tego typu wspólne „domy”) noszą wszelkie znamiona drużyny stworzonej przez graczy na potrzeby systemu „Mag. Wstąpienie” (wchodzi on w skład „Świata Mroku”). Znajdziemy tu wręcz przedstawicieli poszczególnych tradycji magowskich z „Niebiańskim Chórem” włącznie (zakonnica Weronika). I podobnie, jak to często w drużynach bywa, ot, choćby dla malowniczości gry, zostali przerysowani we wręcz komiksowy sposób.

Biorąc to wszystko pod uwagę, czy ową książkę można traktować jako rodzimą odpowiedź na Harry’ego Pottera? Zależy w jakim sensie. Mamy tu nastolatkę obdarzoną magicznymi zdolnościami, próbującą sobie poradzić z nadnaturalnymi niebezpieczeństwami, a także z niemniej groźnymi zwykłymi, szarymi ludźmi – w tym z własną matką, która stanowi kwintesencję Mugola do kwadratu. Jednak nastolatka owa nie jest uładzonym, w zasadzie pozbawionym wyrazu, Harrym. Ona kontestuje. Także to, co można by określić jako odpowiednik Hogwartu – Lustrzany Zamek, czyli akademię magów, gdzie uczą się sprawdzonych rytuałów i receptur. Woli trzymać z oryginałami z „Domu Wschodzącego Słońca”.

Akcja powieści nie dzieje się w Polsce. Biorąc pod uwagę to, co czytamy w gazetach o co poniektórych polskich gimnazjach... Może to i dobrze. Może lepiej chłonąć historyjki o potyczkach z legendarnymi potworami niż o magicznych pojedynkach z kryminalistami w krótkich spodenkach. Nasz własny Harry musiałby oganiać się przed napastnikami chcącymi zabrać mu komórkę. W USA lepiej nie jest, ale łatwiej się zdystansować do krainy daleko stąd, do miasta Farewell.

Aleksandra Janusz zaprezentowała solidny poziom. Generalnie to naprawdę udany debiut powieściowy, z którym warto się zapoznać.

Plusy: + szereg ciekawych pomysłów + język bohaterki + lekki, dowcipny styl powieści + wartka akcja + teksty nieistniejących piosenek Minusy: - nadmiar podobieństw do gry fabularnej „Mag. Wstąpienie” (jeden z systemów usytuowanych w Świecie Mroku) - przerysowane w komiksowy sposób postacie

Autor: Alicja Janusz Tytuł: Dom Wschodzącego Słońca Wydawnictwo: Runa, 2006 rok Wydanie: oprawa miękka, 400 str. Cena: 28,50 zł Strona WWW: http://www.runa.pl/ksiazki/47-DOM-WSCHODZACEGO-SLONCA.html

Komentarze
9
Usunięty
Usunięty
01/01/2007 17:24

Dom Wschodzącego Słońca może być fajna książką, ale raczej się na nią nie skuszę.

Thoor
Gramowicz
31/12/2006 14:50

Czasami warto czytać ze zrozumieniem. Mozna wyciagnac wiecej informacji niz sie wydaje.

Usunięty
Usunięty
31/12/2006 14:50

"Poza firewallem: Książki"- a jest coś innego niż książki :D, żartuje bardzo dobry pomysł... Ciekawe tytuły !!Szczęśliwego Nowego * :)))* * * * ** *** * *




Trwa Wczytywanie