Call of Juarez - rzut okiem

Mejste
2006/10/11 22:00

Historia Billego i Raya

Historia Billego i Raya

BillyHistoria Billego i Raya, Call of Juarez - rzut okiem

Na imię mam Billy. Nazwiska nie posiadam, bo ojca nawet nie znałem... Wołają na mnie „Świeca”. To przez ten medalion, który dostałem od matki jak byłem mały. Wychowywałem się na zadupiu zwanym Hope. Ten kto nazwał tę wiochę Nadzieją chyba nigdy w niej nie był. Włóczyły się tam same lumpy, porządku pilnował nadgorliwy szeryf, a jedyną rozrywką, jakiej można było zaznać, było urwanie filmu w saloonie lub noc z jedną z lokalnych dziwek. Nie miałem łatwego dzieciństwa. Moja matka uciekła z Meksyku, a większość tutejszej ludności to osiedleńcy z północy. Z północy pochodził także mój ojczym... Ten gruby sadysta nawet nie zasługiwał na miano ojczyma. Twierdził, że chciał zrobić ze mnie mężczyznę, a prawda była taka, że prędzej stałbym się inwalidą niż normalnym człowiekiem. Nienawidziłem go. Po ostatniej awanturze powiedziałem „dość” i uciekłem z tej przeklętej wioski. Postanowiłem coś udowodnić znajdując skarb Juarez... Prawda była jednak taka, że przez te dwa lata włóczyłem się bez celu. Poznałem co prawda bardzo miłą dziewczynę o imieniu Molly, lecz jej ojciec skutecznie wpoił mi, że dalsza znajomość z jego córką nie ma dla mnie większego sensu... Postanowiłem więc wrócić do domu. To co tam zastałem było dla mnie szokiem...

Ray

Dwadzieścia lat już będzie jak zacząłem głosić słowa Pisma Świętego. Przez ten okres przemawiałem do rozsądku tym pijakom i ladacznicom z różnym skutkiem, lecz ostatnio miarka się przebrała. Postanowiłem zwołać wszystkich do kościoła i w końcu pokazać im, że Bóg jest ważniejszy od kolejnej zakrapianej partii pokera. Niewielu z nich przyszło. Zacząłem głosić kazanie, gdy nagle wpadł jeden z kowbojów, informując o strzałach w wiosce. Dochodziły one z farmy mojego brata... Czym prędzej tam pobiegłem. Nad zmasakrowanymi ciałami mego brata oraz szwagierki stał Billy. Ten gówniarz wrócił tutaj by zabić mego brata! Nie daruję mu tego. Pora wyciągnąć nieco zardzewiałe Border Guny i z Bożą pomocą ruszyć w pościg za tym bydlakiem, by wymierzyć sprawiedliwość!

Fabuła

Tak prezentuje się początek wciągających wydarzeń, ukazanych w Call of Juarez – najnowszej produkcji wrocławskiego Techlandu. Polacy podjęli się dość trudnego tematu Dzikiego Zachodu. Do tej pory nie było zbyt wielu dobrych gier osadzonych w realiach świata kowbojów i Indian. Z ciekawszych pozycji można wymienić jedynie stareńkiego Outlawsa albo Guna. Call of Juarez dołącza do tego grona, a nawet wiedzie w nim prym, jednak kupując ten produkt, tak naprawdę dostajemy dwie zupełnie różne gry... Billy

Ten skretyniały pastor myślał, że to ja ich zabiłem. Przecież nie przyjechałem tu się mścić... Nie miałem innego wyjścia, jak tylko zwiewać przed tym nie znającym litości rewolwerowcem, ukrytym pod czarnym płaszczem z koloratką. Jedynym kierunkiem ucieczki był dom Molly. Problem polegał jednak na tym, że cały czas musiałem się ukrywać nie tylko przed Rayem, ale także przed koczującymi na mej drodze rabusiami oraz Indianami. Nie mogłem przecież stanąć sam przeciw wszystkim, byłem za słaby. Zresztą ze zwykłym biczem za dużo bym nie zwojował. Na psy czy do uwiązania się gałęzi jest on dobry, ale na resztę się nie nadaje. Zresztą nawet kiedy znalazłem jakiś rewolwer, to albo nie było do niego amunicji, albo nie było sensu go używać, gdyż zaraz zaalarmowałbym mnóstwo wrogów i nawet nie obejrzałbym się kiedy przeszedłbym do innego świata. Pozostawał mi jeszcze łuk, ale jego opanowanie było dla mnie zbyt czasochłonne i niepraktyczne. Ta cała moja ucieczka bardziej przypominała zabawę w chowanego, jednak cóż innego miałem robić? Jedynie w sytuacjach awaryjnych musiałem wsiąść na konia i galopem odjechać gdzie pieprz rośnie, na szczęście jednak takie sytuacje nie zdarzały się zbyt często...

Ray

Wiedziałem, że to Billy jest mordercą. Nie mogłem znieść tego, że zabił mego brata. Ruszyłem za nim. Przez tę długą i męczącą wyprawę nie raz musiałem wymierzyć sprawiedliwość. Kierowałem się słowami Biblii, która przecież mówi: „Nie przyniosłem pokoju, ale miecz”. Skończyły się czasy pobłażania. Nadszedł czas wymierzania bezlitosnej sprawiedliwości. Z pomocą przychodził mi oręż – moje wspaniałe rewolwery. Niestety dość szybko się zepsuły, ale ci bezbożnicy posiadali jeszcze lepsze gnaty. Teraz wiem już Panie, że to nie Szatan, lecz Ty dałeś mi tą broń do rozprawienia się z Twoimi przeciwnikami... Quickshotery, strzelby, dubeltówki a nawet obrzyny – dzięki temu mogłem wymierzać sprawiedliwość. Nierzadko podczas pościgu musiałem stawiać czoła wielu przeciwnikom jednocześnie. Na szczęście, dzięki bożej pomocy, potrafiłem się tak skoncentrować, by nie mieli ze mną szans. Kilka razy nawet te psy wyzywały mnie na pojedynek, jednak jeszcze nie zapomniałem jak szybko rozprawić się z natrętem...

Skradanka czy shooter?

W Call of Juarez na przemian kierujemy Billym lub Rayem. Etapy Billy’ego to zwykła skradanka, w dodatku niedopracowana. Chowając się w cieniu nie zawsze będziemy w pełnym ukryciu, choć tak twierdzi instrukcja. Nieraz zdarzało się, że siedząc w nocy za gęstymi krzakami Billy został zauważony, a kiedy przechodził w samo południe na otwartym terenie tuż przed wrogiem, ten nawet go nie dostrzegał. Kiedy wcielamy się w Billy’ego, zamiast dać nam posmakować emocjonującej ucieczki, gra staje się nudna i frustrująca, gdyż jeden mały błąd może zmusić nas do ponownego przechodzenia danego fragmentu.

Plansze, w których kierujemy Wielebnym Rayem, to już zupełnie inna bajka. Nasz księżulek jest postacią o wiele ciekawszą i przyjemniejszą do grania. Podczas tych etapów Call of Juarez staje się pierwszorzędnym shooterem, któremu niczego nie można zarzucić. Akcja jest dynamiczna, a Ray niczym Terminator rozprawia się z wieloma oponentami na raz. Ciekawy jest tryb koncentracji, który bardzo przypomina słynny bullet time z Max Payne. Wystarczy, że mamy schowane dwa rewolwery w kaburze i kiedy chcemy zaatakować, wciskamy przycisk odpowiadający za strzał. Akcja nagle się spowalnia, a na ekranie widzimy dwa celowniki zmierzające ku sobie. W tym czasie pozostaje nam tylko odpowiednio wymierzyć i strzelić zanim oba celowniki się zejdą w jeden, by w paru sekundach czasu rzeczywistego rozłożyć na deski większą ilość adwersarzy. Również pojedynki „w samo południe” są bardzo emocjonujące. Cała zabawa zaczyna się, kiedy już stoimy twarzą w twarz z wrogiem. Rusza odliczanie, po którym wystarczy skierować myszkę w dół, by sięgnąć po broń, a następnie w górę, by wymierzyć w przeciwnika i posłać mu kilka ołowianych kul. Całość dzieje się w zwolnionym tempie, bardzo podobnie jak w trybie koncentracji.

Sieciowa porażka(fragment został zmodyfikowany po dodatkowych poprawkach merytorycznych - przypis red.)

W Call of Juarez doświadczymy także opcji gry dla wielu graczy. Dzieli się on na cztery tryby: Deathmatch, Team Deathmatch, Rabunek oraz Gorączkę złota. O ile dwie pierwsze formy rozgrywki są większości graczy doskonale znane, tak nad resztą warto na chwilę się zatrzymać. Rabunek to nic innego, jak podzielenie graczy na dwie drużyny: rabusiów i strażników. Zadaniem rabusiów jest kradzież złota z zaznaczonego miejsca na mapie i dotarcie z nim do określonego punktów. Jak łatwo się domyślić zadaniem strażników będzie pilnowanie tego cennego kruszcu. Gorączka złota natomiast to nic innego, jak zwykły deathmatch, w którym "przy okazji" zbieramy złoto porozrzucane na planszy. Bolączką tego trybu jest jego powolność, która nijak ma się do szybkiej rozgrywki, do której przyzwyczailiśmy się w innych FPSach. Dziwnym posunięciem ze strony twórców jest także nietypowe zrealizowanie drużynowego Deathmatchu. Jeśli raz zginiemy nasza postać nie respawnuje się, tylko musi czekać do załadowania kolejnej mapy... Zastrzeżenia może budzić także mały wybór klas w trybie multiplayer. Do wyboru mamy cztery typy postaci: snajpera, strzelca, rewolwerowca oraz górnika. Każda z postaci różni się od siebie zestawem broni oraz wyglądem, który zależeć może także od tego czy dołączymy do grupy strażników czy też do rabusiów.

Fenomenalna grafika, genialna muzyka!

Oprawa graficzna w Call of Juarez stoi na wysokim poziomie. Całe otoczenie oraz postacie wyglądają bardzo realistycznie. Silnik Chrome Engine, z którego gra korzysta, został wyśrubowany chyba do granic możliwości. Efekty pracy grafików można podziwiać na zamieszczonych screenach, choć trzeba przyznać, że podczas rozgrywki całość wygląda jeszcze lepiej! Niestety, aby w pełni cieszyć oko, potrzeba naprawdę potężnego sprzętu. Gra wymaga od nas także dużo cierpliwości – ładowanie etapów jest strasznie długie. Lepiej więc zrobić sobie wtedy przerwę na herbatę, niż frustrować się oczekiwaniem na wczytanie kolejnej planszy...

Fizyka również jest bardzo dobra, choć nie w pełni wykorzystana. Zbyt rzadko musimy pokombinować przykładowo z przestawianiem skrzynek, by dostać się we wcześniej niedostępne miejsce. Również używanie przedmiotów codziennego użytku przeciw wrogom kiepsko się sprawdza. Samo podnoszenie różnych rzeczy zresztą wygląda dziwnie. Trzymane przez nas krzesło lewituje w powietrzu, zupełnie jakbyśmy stosowali Gravity Guna z Half Life 2. W futurystycznej grze takie rozwiązanie się sprawdza, ale do poważnego westernowego shootera niezbyt pasuje. Niedoróbki te mogą rekompensować za to efekty ognia. Wystarczy, że rzucimy lampę oliwną na drewniany dyliżans, by po paru sekundach cały zajął się płomieniami. Kiedy jednak oponenci użyją ognia przeciw nam, wystarczy, że weźmiemy wiadro z wodą, by go ugasić.

Na oddzielny akapit zasługuje oprawa audio. Począwszy od efektów towarzyszącym strzałom i wybuchom, poprzez muzykę, a na lektorach kończąc, Call of Juarez prezentuje się w tym aspekcie wyśmienicie. Towarzyszące nam utwory idealnie pasują do klimatu rozgrywki. Kiedy jedziemy konno słyszymy przyjemne dla ucha ambientowe klimaty, a kiedy rozpoczyna się walka, muzyka staje się dynamiczna i podgrzewa nas do posyłania wrogów do piachu. Kawał dobrej roboty odwalili również lektorzy. Szacunek należy się człowiekowi, który podkładał głos pod Raya. Posępny i mroczny ton doskonale pasuje do tej postaci. Pomimo tego, że Call of Juarez to polska gra, wszystkie kwestie wypowiadane są po angielsku, za to (co w sumie oczywiste), kinowemu spolszczeniu nie można niczego zarzucić.

GramTV przedstawia:

Sumując...

...gdyby nie słabe etapy, w których musimy się skradać i kilka mniejszych bugów, Call of Juarez byłby murowanym światowym hitem. Mimo wszystko najnowsza produkcja Techlandu jest „tylko” (lub „aż”) dobrą grą i nie żałuje się spędzonego z nią czasu.

Tytuł: Call of Juarez Gatunek: FPS Wymagania sprzętowe: CPU 2,2GHz, 512 MB RAM, karta graf. minimum GF6600 lub Radon 9800 Plusy: + wciągająca fabuła + świetne etapy Raya + oprawa audiowizualna Minusy: - słabe etapy Billy’ego - niewykorzystana w pełni fizyka - duże wymagania sprzętowe Czas na opanowanie: 10 minut Poziom trudności: średni Producent: Techland Wydawca: Ubisoft Polski wydawca: Techland Cena: 79,90 Wersja: PL, kinowa Strona www: www.callofjuarez.com

Komentarze
36
Usunięty
Usunięty
15/11/2006 18:08

hej chłopaki ja mam radaka 9550 i mi wszystko działa jak nalezy.macie jakis poradnik

Usunięty
Usunięty
22/10/2006 21:59

A dla mnie ta gra jest warta czasu, mimo ze osobiscie gram tylko w Guild Wars, a ci co mysla ze to przecietny shooterto juz tego nie bede komentowal bo mi sie fajnie w to gralo a trzeba tez dodac ze normalnie po polskich grach zwykle nikt niczego dobrego sie nie spodziewa, chyba ze lubi koziolka matolka lub kubusia puchatka...

Usunięty
Usunięty
17/10/2006 14:01

ja tez mam COJ ale moja karta graficzna to radeon 9550 a potrzebna jest radeon9800 i co ja mam zrobic da sie jakos w to zagrac??




Trwa Wczytywanie