Pięć dni z grą Call of Juarez: Więzy Krwi - dzień pierwszy

Łukasz Wiśniewski
2009/06/29 18:30

Północ - Południe

Północ - Południe

Północ - Południe, Pięć dni z grą Call of Juarez: Więzy Krwi - dzień pierwszy

Nazywam się Thomas McCall, do niedawna byłem żołnierzem w armii Konfederacji. Już nim nie jestem. Nazwano mnie i mego brata dezerterami... Cholernie dziwny zbieg okoliczności, zważywszy na to, że zasłużyliśmy na ordery. Walczyliśmy jak prawdziwi bohaterowie, tam gdzie dowództwo bało się podejmować jakichkolwiek działań. Wykłócaliśmy się o przydział do najtrudniejszych akcji, aby na koniec dowiedzieć się, że wszystko co uczyniliśmy było guzik warte i armia będzie się wycofywać. Wycofywać! Staliśmy wtedy na brzegu rzeki Chattahoochee i widzieliśmy po drugiej stronie ziemie, które zamierzano oddać na pastwę jankeskich psów. Nasze ziemie! Nasz dom! Czy mogliśmy zrobić cokolwiek innego, niż na własną rękę wyruszyć i bronić swej ojcowizny? „Dezerterzy” - tak nas, psia ich mać, nazwano. Tak potraktowało nas tchórzliwe dowództwo.

A przecież nie tak powinna wyglądać wojna, do której południowe stany przystąpiły solidarnie, by bronić tego co najważniejsze: tradycji i prawa do godziwego życia. Ogłupiały plebs z północy nie potrafił myśleć o niczym innym, jak tylko o doraźnych korzyściach. Pobudowali zakłady przemysłowe, które nie potrafiły wyprodukować nic trzymającego się kupy. Wszystko było tandetne i drogie, więc nic dziwnego, iż ludzie woleli kupować to, co produkowano w Europie. Co zrobiła banda mędrków z Waszyngtonu? Nałożyła cła zaporowe na europejskie dobra. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź: Europa odpowiedziała pięknym za nadobne. W efekcie nasza bawełna stała się tak droga, że nikt na Starym Kontynencie jej nie kupował. Znaleźliśmy się na skraju bankructwa. Na dodatek zabroniono nam kupowania sprzętu za oceanem, zmuszając do nabywania drogiej tandety z północnych stanów. Piękne, prawda?

Jakby tego wszystkiego było mało, rozmaite pięknoduchy znowu zaczęły płakać, jakie to niedobre jest niewolnictwo. Banda kretynów. Po pierwsze, niejeden niewolnik z południowych plantacji żył znacznie dostatniej i mniej był poniżany, niż wolny pracownik północnych fabryk. Praca w tamtych zakładach wykańczała ludzi skuteczniej, niż zbieranie bawełny na plantacji, a karbowi przy brygadzistach wyglądali na świętych zakonników. Czemu więc, zamiast zająć się wyzyskiem uprawianym przez fabrykantów , owe pięknoduchy uparły się czepiać plantatorów? U nich czarny był traktowany jak człowiek wolny, a zarazem śmieć. Poniżany i atakowany przez białych radykałów. O co więc chodziło z tym całym cyrkiem? W efekcie wychodziło na to, że przy wywołanej przez północnych cwaniaków wojnie celnej, zniesienie niewolnictwa doprowadziłoby nas na południu do śmierci z głodu. Nie mogliśmy na to pozwolić.

Myślę, że zawsze jest tak, iż historię budują pojedynczy ludzie, dzięki swoim decyzjom. Może nie byłoby tej cholernej wojny, gdyby właśnie nie jeden człowiek. A może po prostu wybuchłaby później... Mówię tu oczywiście o Abrahamie Lincolnie. Wielu mieszkańców południowych stanów obawiało się, że po wybraniu na prezydenta może on zacząć naciskać na zniesienie niewolnictwa. Największych wrogów miał w Karolinie Południowej – to ten stan ogłosił, że wystąpi z Unii w momencie elekcji Lincolna. Cóż, jak powiedzieli, tak też uczynili. Było to w grudniu 1860 roku. Tak rozpoczęła się lawina, bo kolejne stany podjęły tą samą decyzję. 9 stycznia 1861 roku uczyniło to Missisipi, w kolejnych dwóch dniach do buntu dołączyły Floryda i Alabama. Nasz stan, Georgia, też nie zwlekał długo. 19 stycznia 1861 roku przestaliśmy być obywatelami Unii.

Gdy do buntu dołączyły Luizjana i Teksas, nadszedł moment na ogłoszenie nowego sojuszu. Tymczasowy Kongres Konfederacji został powołany 9 lutego 1861, na prezydenta wybrano Jeffersona Davisa. Lincoln nie mógł już dłużej udawać, że kontroluje sytuację. W momencie swojego zaprzysiężenia, a było to 4 marca 1861 roku, jasno postawił sprawę. Nie uznał naszych praw do samostanowienia i zagroził możliwością użycia siły. Miesiąc później nakazał formować lokalne oddziały milicyjne, których zadaniem były przeciwstawienie się naszej secesji. Widząc, że Unia zamierza wszcząć otwartą walkę z Konfederacją, kilka kolejnych stanów przyłączyło się do słusznej sprawy. W kwietniu zrobiła to Wirginia, w maju Arkansas i Karolina Północna, w czerwcu Tennessee. Zaczęła się przeklęta wojna, która miała zniszczyć wszystko, co było nam bliskie.

21 lipca 1861 roku jankeskie szumowiny podjęły pierwszą próbę krwawego stłumienia secesji. Irvin McDowell - generał major ze stopnia, a obozowa ciura z umiejętności – uderzył na wojska Konfederacji nad Bull Run. Thomas Jackson bez trudu odparł napastników, zyskując chlubny i zasłużony przydomek „Stonewall”. Rozbita armia Unii zwiewała do Waszyngtonu tak, że aż się kurzyło. Może należało od razu pójść za nimi, ale przecież naszym celem nie było atakowanie Jankesów, a obrona przed ich agresją... Na jednym odcinku tryumfowano, ale nie wszędzie Konfederacja radziła sobie równie dobrze. Nim skończył się rok 1861 stało się jasne, że utraciliśmy kontrolę nad stanem Missouri. W Arizonie i Nowym Meksyku – po początkowych sukcesach – też nie wiodło się wojskom Konfederacji najlepiej.

Rok 1862 niósł obietnice kolejnych zwycięstw. Unia nie potrafiła poradzić sobie z naszym genialnym generałem Lee. Ten niewiarygodny strateg i taktyk, urodzony w Wirginii, spuszczał baty Jankesom raz za razem. Zawsze znał ich następny krok i uprzedzał działania wroga. Nikt jednak nie jest nieomylny (William pewnie powie, że Bóg, bo wciąż w niego wierzy mimo wszystkiego, co w życiu zobaczył i doświadczył), więc cudowna passa generała Lee została przerwana. Było to 17 września 1862 – w dniu, który jest datą przeklętą dla naszej rodziny. Antietam, zapchlona dziura w stanie Maryland, to miejsce, w którym straciliśmy ojca. Nie my jedni zresztą, bo bitwa była wyjątkowo krwawa, wielu z 55 tysięcy żołnierzy Konfederacji nie wróciło z niej żywych.

Zaczęły napływać niepokojące wieści. Padło Nashville, padł Nowy Orlean, wojska Unii plądrowały kolejne obszary. Rok 1863 witaliśmy, opłakując licznych zmarłych. Mimo to sytuacja wciąż była nierozstrzygnięta i nikt nie wątpił, że z czasem szale przechylą się na naszą korzyść. Generał Lee raz po raz prał po grzbietach Jankesów, czasem nawet pomimo dwukrotnej przewagi liczebnej wroga, jak chociażby w maju 1863 roku pod Chancellorsville. Niestety, po maju nadszedł czerwiec, a po nim lipiec – miesiąc, który odwrócił losy wojny, skazując Konfederację na porażkę. Unia miała nowego dowódcę, generała Meade , okazał się on być – co za pech – człowiekiem kompetentnym. Tak dla odmiany.

1 lipca 1863 roku rozpoczęła się bitwa pod Gettysburgiem – efekt kolejnej próby rozbicia wojsk Unii i przebicia się w głąb terytorium wroga. Pod rozkazami generała Lee było nas ponad 71 tysięcy. Meade miał do dyspozycji prawie 94 tysiące jankeskich psów. Walki trwały trzy dni i – uwierzcie – nigdy nie widziałem większej jatki. Do piachu poszło ponad trzy tysiące naszych żołnierzy i o połowę więcej wrogów. Rannych po obu stronach zostało więcej, niż 25 tysięcy! Nasze siły musiały zacząć się wycofywać i nigdy już tak naprawdę nie odzyskaliśmy inicjatywy. Rozpoczęło się wściekłe polowanie na generała Lee, który jednakże skutecznie unikał obławy, zadając kolejne bolesne ciosy Jankesom. Mimo to nie było już szansy na poważne kontruderzenie. Wojna zaczęła dotyczyć nas jeszcze bardziej osobiście: w 1864 roku kolejny głównodowodzący Unii, Ulysses Simpson Grant, wyznaczył generała Shermana, krwiożerczą bestię, na egzekutora Georgii.

Wojska Shermana paliły i grabiły cały nasz stan, krok po kroku. My zaś siedzieliśmy w okopach i bawiliśmy się w wojnę pozycyjną. Wraz z bratem wylądowaliśmy pod dowództwem szumowiny nazwiskiem Barnsby. Facet nie miał za grosz ikry, jakby już uznał, że wojna jest przegrana. Mimo dogodnych okazji wycofywaliśmy się krok po kroku, od jednych szańców do drugich. Siedzieliśmy w okopach, czekając na ruch wroga. Rozpaczliwa sytuacja. Nad Chattahoochee czara goryczy przepełniła się. Był sierpień, słoneczny i piękny, byliśmy tuż-tuż od domu i dowiedzieliśmy się, że nasze ziemie zostaną bez walki wydane na żer Shermanowi. Tego było dla nas za wiele. Czy po to przelewaliśmy krew, by w nagrodę zostać tak okrutnie zdradzeni?

Ten dzień zapamiętam do końca życia. Siedziałem w okopach, otoczony ciałami towarzyszy broni. Wróg nacierał co i rusz, a Barnsby nie dosyłał nam posiłków. Zacząłem minować most na Chattahoochee, ale zabrakło mi czasu. Wróciłem do okopów i okazało się, że zostałem w nich sam... Wróg nie wiedział, że może wejść tam z marszu, więc starałem się go w tej niewiedzy pozostawić. Czasem puściłem serię z Gatlinga, czasem huknąłem z armaty... Czekałem, na przybycie pomocy. Ta nadeszła w osobie mojego starszego brata – jedynie jego. Mimo oporów dowództwa przebił się do mnie i uratował mi życie. Razem dokończyliśmy robotę przy moście, uniemożliwiając Jankesom wygodną przeprawę. Zajadłe dranie starały się mimo to przedostać na tratwach, ale te, potraktowane ołowiem z kul armatnich, przestały pływać. Czuliśmy, że powoli wróg traci impet.

Każdy, kto walczył choć przez chwilę, wie, że takie momenty należy natychmiast wykorzystać. Naprzeć na zdezorientowanego wroga i przegonić go w diabły. Każdy, ale nie Barnsby. Usłyszeliśmy, że mimo całego naszego bohaterstwa musimy opuścić okopy nad Chattahoochee i wycofać się do Atlanty. Nie wierzyliśmy własnym uszom. Decyzja podjęła się niejako sama: przecież nie oddamy naszego domu na pastwę jankeskich psów! Zwłaszcza że jest w nim schorowana matka i idealistycznie nastawiony młodszy brat, świeżo po seminarium duchownym. Opuściliśmy szeregi armii Konfederacji, by bronić tego, co nam najbliższe. I by zabić więcej rabusiów w błękitnych mundurach, niż mieliśmy okazję, słuchając tchórza Barnsby’ego. Ceną za to był wyrok śmierci za dezercję. Dezercję z rejterującej armii, by strawić czoła wrogowi. Jednak to prawda: los jest wredną dziwką...

GAMEPLAY 1


GramTV przedstawia:


Pierwszy rozdział gry, jeszcze z podpowiedziami dla gracza - rodzaj samouczka.

Komentarze
27
Usunięty
Usunięty
30/06/2009 17:28

A ja dalej mam "Oczekujemy dostawy"...

FPSProjekt
Gramowicz
30/06/2009 17:06

mi przyszła dzisiaj ale jestem poza domem i nie mogę zobaczyć jak to wyglada ;(

Usunięty
Usunięty
30/06/2009 12:53

Bedzie w co grac :D




Trwa Wczytywanie