Blue Dragon - zapowiedź

Domek
2007/07/24 16:49
0
0

Tak, jeden z bohaterów wygląda, jak skrzyżowanie pokemona z kurczaczkiem wielkanocnym (czy czymś w tym rodzaju, tak naprawdę patrzenie na niego sprawia, że wszystkie błyskotliwe porównania uciekają z głowy, zostawiając pustkę, a z gardła wydobywa się dźwięk w rodzaju „eeee”). A czarny charakter, jak mistrz Yoda po bardzo ciężkostrawnym posiłku. I nie będę tu udawał, że jest inaczej. No, to skoro mamy to już za sobą...

Tak, jeden z bohaterów wygląda, jak skrzyżowanie pokemona z kurczaczkiem wielkanocnym (czy czymś w tym rodzaju, tak naprawdę patrzenie na niego sprawia, że wszystkie błyskotliwe porównania uciekają z głowy, zostawiając pustkę, a z gardła wydobywa się dźwięk w rodzaju „eeee”). A czarny charakter, jak mistrz Yoda po bardzo ciężkostrawnym posiłku. I nie będę tu udawał, że jest inaczej. No, to skoro mamy to już za sobą...

Ale, o co chodzi?Blue Dragon - zapowiedź

Jeżeli jest jakiś gatunek gier, kojarzony niemal wyłącznie z konsolami, to są to japońskie RPG-i. U zdeklarowanych PeCetowców wywołujące uśmiech politowania, dla wielu konsolowych fanatyków urastające do rangi religii. jRPG wydają się być gatunkiem, dzięki któremu ciągle sprzęt podłączany do telewizorów zachowuje jakąś tam odmienność od blaszaków. Jak na ironię, konsole Microsoftu – zarówno ta pierwsza, jak i druga – oferując graczom całą masę FPS-ów (jeszcze przecież całkiem do niedawna czysto PeCetowych), a nawet wdając się w okazjonalne flirty z rdzennie komputerowymi RTS-ami, wyjątkowo mało mają wspólnego z tym – jak można powiedzieć - najkonsolowszym z konsolowych gatunkiem.

Być może, między innymi, to przysporzyło tyle krytyki pierwszemu Xboksowi, który dla wielu graczy był po prostu takim PeCetem o zamkniętej architekturze, podłączanym do telewizora. Nic więc dziwnego, że Microsoft robi wszystko, by skłonić japońskich developerów do tworzenia na swoją konsolę... Najnowszy (przynajmniej dla nas) efekt tych starań – Blue Dragon – w przyszłym miesiącu debiutuje w Europie.

Blue Dragon, to dla jRPG druga po Enchanted Arms próba wejścia z wielkim hukiem na Xboksa 360. I spodziewanie się czegoś naprawdę spektakularnego nie jest tutaj przesadą – wystarczy nadmienić, że grę opracował zespół Mistwalker, założony przez Hironobu Sakaguchiego – ojca serii Final Fantasy i głównego odpowiedzialnego za jej pierwsze pięć części. Dodać jeszcze do tego Akirę Toriyamę – twórcę Dragon Balla i autora projektów postaci w cyklu Dragon Quest czy uznawanym za jedno ze szczytowych osiągnięć jRPG Chrono Triggerze oraz Nobuo Uematsu – kompozytora muzyki do starszych Finali i mamy mieszankę wybuchową jak się patrzy. Sam widok tych nazwisk na napisach początkowych wywołać może ekstazę u miłośnika gatunku. I nadzieję, że po średnio przyjętym przez krytyków Enchanted Arms, na konsoli Microsoftu zawita w końcu prawdziwy hit rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Cienie czy cieniasy?

Żeby jednak nie było za łatwo, wspomniany „dream team” z misją wybawienia świata od kolejnych sztampowych produkcji na X360, zrezygnował z pójścia po najmniejszej linii oporu. W przeciwieństwie bowiem do Enchanted Arms, Blue Dragon kojarzy się bardziej z klasycznymi przedstawicielami gatunku, niż z produkcjami, dzięki którym wzniósł się on na wyżyny popularności, również na Zachodzie (czyli Final Fantasy VII i następnymi).

Zamiast pokręconej do granic możliwości, dramatycznej fabuły, pełnej dylematów moralnych, dostajemy w nim więc klasyczną historię o walce ze złem wcielonym (w fioletowego Yodę), drużynę raczej umiarkowanie skomplikowanych psychologicznie bohaterów i bajkową grafikę. Ten „powrót do korzeni gatunku” w wykonaniu jego pionierów, to w oczywisty sposób próba przypodobania się miłośnikom elektronicznej rozrywki z Japonii, ale i jednocześnie doskonała okazja, by gracze na „zgniłym Zachodzie” przekonali się, czym jest japońskie RPG w najbardziej klasycznej z form (bez uciekania się do masochistycznych przyjemności dla nielicznych - w rodzaju starych Finali na GBA).

W Blue Dragonie gracz wciela się w niejakiego Shu, nastolatka o spiczastych włosach, pałającego nieposkromioną rządzą dokopania temu, co złe i zaprowadzenia ładu i porządku w Galak... znaczy na świecie. Z pomocą przychodzi mu chętna do poświęceń i gotowa na wszystko w imię wyższych ideałów drużyna archetypicznych postaci. Mamy więc kujonowatego specjalistę od magii leczniczej, dziewczynę-pirata o „naskocz-mi” podejściu, bez mrugnięcia okiem eliminującą zagrożenia w rodzaju kupek z nogami (nie pytajcie), uroczą „ładna-miła-naiwna” czarodziejkę od magii ofensywnej (wątek romantyczny murowany; gdyby było to jRPG w stylu FF VII – kandydatka na zimnego trupa murowana), no i oczywiście wspomnianego pokemona. Pokemon jaki jest – każdy widzi.

GramTV przedstawia:

Żeby ta urocza gromadka zbawców świata nie musiała brudzić sobie rąk walcząc z różnego rodzaju paskudztwem (niezmiennie nie pytajcie), twórcy gry dali jej na usługi ożywione cienie, odwalające całą mokrą robotę. To one są tak faktycznie źródłem mocy bohaterów i to od nich zależy, czy dana postać będzie potężnym magiem, czy sprytnym złodziejem. Wraz z rozwojem postaci cieniom zmieniać można klasy, w których zdobywają doświadczenie i awansują. Przypomina to bardzo ceniony przez graczy „job system”, stosowany chociażby w starszych odsłonach serii Final Fantasy i daje całkiem spore możliwości personalizacji. W porównaniu z wieloma nowszymi japońskimi RPG-ami, w których rozwój postaci sprowadza się do naciskania klawisza „potwierdź”, ten „krok wstecz” wygląda raczej jak „krok naprzód”.

O, przepraszam najmocniej, nie zauważyłem...

Sama rozgrywka w Blue Dragonie opiera się – jak chyba we wszystkich RPG-ach znanych ludzkości – na eksploracji i walce (plus dla urozmaicenia charakterystyczne dla „japońszczyzny” minigierki, tu m.in. kosmiczna strzelanka). Co ciekawe, jak na tytuł garściami czerpiący z klasycznych rozwiązań, BD oferuje też całkiem sympatyczne innowacje w pierwszym z tych elementów. Przede wszystkim nie ma tu niezmiennie kojarzonych z jRPG-ami „random encounterów”, w rodzaju „biegnę, biegnę, biegnę, o walka, trzygłowy smok wielkości jumbo jeta, ziejący ogniem i plujący kwasem – nie zauważyłem”.

W grze zachowano wprawdzie odrębny ekran potyczki, na którym toczona jest ona całkowicie turowo (z widoczną u góry ekranu kolejnością, w jakiej będą działały poszczególne postacie – cały system bardzo przypomina FF X), jednak wrogów generalnie widać zanim dojdzie do walki. Dzięki temu, można nie tylko próbować unikać niechcianych konfrontacji, ale również wpływać na przeciwników z wykorzystaniem tzw. field commands. Pozwalają one, m.in. na sparaliżowanie wroga czy (bardzo fajne) uruchomienie specjalnej bariery, automatycznie pokonującej paskudztwa niskiego poziomu, z którymi graczowi udało się już choć raz wygrać walkę. Dzięki temu, nie ma w grze konieczności ciągłego użerania się z prostymi przeciwnikami.

Zachowanie przy tym wszystkim odrębnego ekranu walki pozwoliło twórcom na serwowanie graczom naprawdę spektakularnych pojedynków z gigantycznymi bossami (czyli tego, czego brakowało trochę w FF XII, który przy wszystkich zaletach walk toczonych na ekranie gry stracił ten jeden charakterystyczny element jRPG). Są też, rzecz jasna, niezwykle efektowne ataki specjalne i ich zapierające dech w piersiach animacje, nieustępujące finalowym summonom (tyle że w wysokiej rozdzielczości robiące jeszcze większe wrażenie). Czyli wszystko na miejscu, a jednocześnie nieco mniej irytujące niż zazwyczaj.

Co ja widzę, co ja słyszę...

Również od strony technicznej gra robi naprawdę niezłe wrażenie. Grafika nie powala może na kolana fotorealizmem, ale też nie taki jest jej cel. Wpisując się dobrze w klimat samej gry, oprawa jest niezwykle kolorowa, bajkowa i cukierkowo słodka. Dobre wrażenie robi szeroko wykorzystywany bump mapping, dzięki któremu wszystkie postacie wyglądają prawie jak żywcem wyjęte z hollywoodzkiej animacji komputerowej. Twórcy niemal do przesady wykorzystują również efekt głębi ostrości, potęgując u gracza wrażenie oglądania filmu animowanego. Od strony technicznej nie ma się więc do czego przyczepić, zaś jeżeli chodzi o styl artystyczny... Trudno ukryć, że dragonballowe projekty postaci i cukierkowa stylistyka nie każdemu przypadną do gustu. Na pytanie, czy to wystarczy, by zrezygnować z całej gry, trzeba już sobie odpowiedzieć samodzielnie.

Całkiem przyjemnie wypada także strona audio tej produkcji. Jakość muzyki gwarantuje nazwisko Uematsu, poza tym podczas walk z bossami, w grze usłyszeć można kilka piosenek (w tym heavymetalową Eternity, śpiewaną przez Iana Gillana – wokalistę Deep Purple – mniam!), dodatkowo wzmagających ten specyficzny, japoński klimat (bo, że podczas kluczowej dla fabuły walki musi być piosenka wie chyba każdy, prawda?). Aktorzy, podkładający głosy pod postacie w angielskiej wersji językowej, może trochę zbyt przesadnie wczuwają się w swoje role, ale i to złożyć można na karb konwencji.

No to do dzieła – świat się przecież sam nie uratuje

Blue Dragon w grudniu zeszłego roku debiutował w Japonii, spotykając się tam z bardzo pozytywną reakcją krytyków (ocena 37/40 w renomowanym czasopiśmie Famitsu) i sprzedając niejednego Xboksa 360 (z 80 tysięcy konsol, sprzedanych w tydzień po premierze BD, 30 tysięcy stanowiły zestawy z grą). W Europie musieliśmy na niego „trochę” poczekać, jednak już bardzo niedługo (oficjalna zachodnia premiera – 24 sierpnia) i my będziemy się mieli okazję przekonać, czy dzieło legendarnych twórców dorasta do rangi ich nazwisk. W oczekiwaniu, każdy zainteresowany może samodzielnie wypróbować krótką wersję demonstracyjną, która pojawiła się niedawno na Xbox Live Marketplace.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!