Wiedźmin na kozetce

Trashka
2007/10/25 19:47

Szkic literacki: Osobowość Geralta, czyli... wiedźmin na kozetce?

Szkic literacki: Osobowość Geralta, czyli... wiedźmin na kozetce?

Szkic literacki: Osobowość Geralta, czyli... wiedźmin na kozetce?, Wiedźmin na kozetce

Wiedźmin Geralt to postać, która praktycznie ewoluowała z utworu na utwór, tak interesująca, że aż prosząca się o głębszą analizę. Czuje się, że Andrzej Sapkowski ulepił tę osobę z wielu swych przemyśleń i spostrzeżeń na temat samotności człowieka postawionego przed wyborami, dla których często nie ma zadowalającego rozwiązania. Człowieka non stop poddawanego próbom, wyalienowanego z reszty społeczności.

Wprowadzenie Bohaterowie literaccy osadzani w przygodowych fabułach, w realiach zarówno Heroic Fantasy, jak i Low Fantasy, często okazują się... płascy. Zdają się być swoistymi wiecznymi „Piotrusiami Panami” – chcą przygód, złota i pięknych kobiet. Geraltowi zarzucić tego nie można – piękne kobiety i owszem, lubi, jak każdy zdrowy samiec, ale co do innych spraw - ma wątpliwości, problemy, konflikty wewnętrzne i kompleksy, a czasem nawet filozoficznie podywaguje. Nie jest to ani natchniony idealista, ani prosty rębajło (patrząc zresztą chociażby przez pryzmat gier fabularnych, które niewątpliwie odcisnęły pewien ślad na twórczości Sapkowskiego, taki „wieloklasowiec” – wojownik, po trosze mag, a po trosze rouge – winien być personą nader skomplikowaną, choćby ze względu na wielostronność zainteresowań).

Nasz wiedźmin zabija, choć nie czerpie z tego wielkiej satysfakcji, poza (z rzadka) poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Za co na ogół spotyka go lęk w oczach zleceniodawcy, zamiast wylewnych podziękowań. Co ważne, jest wrażliwą osobą, skrywającą to za gruboskórnością i sarkazmem, chcącą żyć „normalnie”, ale zarazem świetnie wiedzącą, że to ostatnia rzecz, jaka może dojść do skutku. Dlaczego? Gdyż jest zbyt inny i nic się nie da na to poradzić.

Tak intrygującą personę, aż chciałoby się ułożyć na kozetce i zasypać masą pytań (choć może bardziej w ujęciu psychologii humanistycznej niż psychoanalizy S. Freuda – aktualnie lwia część owego podejścia została naukowo zdyskredytowana), choć to „tylko” bohater literacki, a nie „prawdziwa osoba”. Skoro jednak bierzemy pod uwagę, iż prawdziwe życie przenika do literatury, a z tej ostatniej możemy mieć pożywkę intelektualną i wnioski dotyczące otoczenia, czemu by nie zabawić się w taką sztukę dla sztuki i nie zastanowić się nad funkcjonowaniem przeróżnych czynników w osobowości jednego z naszych ulubionych fantastycznych bohaterów?

Mała hipokryzja?

Chciałoby się rzec, jaki jest wiedźmin Geralt, każdy widzi. Ale kogóż właściwie widzimy, a raczej kogo widzą mieszkańcy jego uniwersum? Na pierwszy rzut oka – człowieka w wieku bliżej nieokreślonym, choć nie starego bynajmniej. Porusza się on zbyt szybko i zbyt sprawnie zabija, a czasem nawet (co Sapkowski dowcipnie pokazuje w niektórych fragmentach sagi) zdarza mu się strzelić „focha” godnego nastolatka. Z drugiej strony, wiemy, iż przeżył po wielekroć czas dany zwyczajnemu zjadaczowi chleba. To, że wiele w życiu widział i doświadczył, umie patrzeć z różnych punktów widzenia, a przede wszystkim los go nie pieścił, co samo w sobie stanowi cenną (choć niezbyt cenioną) lekcję, słychać w dialogach i z maluczkimi, i z możnymi świata, w którym umieścił go jego twórca. Czy jednak to pomaga mu w dokonywaniu wyborów? Choćby w opowiadaniu Mniejsze zło widać, iż mimo wszelkich doświadczeń nie jest to takie łatwe.

W tym właśnie pomaga mu kodeks. Dodajmy, iż kodeks ów, którym zawsze zasłania się, gdy ktokolwiek próbuje wmanewrować go w „nieciekawe” sytuacje, sam sobie wymyślił. Podczas treningów i nauk, wpajanych wiedźminom w Kaer Morhen, nie było mowy o „kodeksach”. Ot, będziesz chłopcze miał fach w rękach, twój miecz jest twoim fachem, ruszaj zatem w drogę i zabijaj potwory. Do tego cię szkolimy, byś usuwał stwory zagrażające ludziom. I pobierał za to opłatę, bo żyć przecież musisz, nie jesteś jakimś idealistą, lecz profesjonalistą z prawdziwego zdarzenia. On jednak stworzył kodeks, odsuwający odeń wyrzuty sumienia. Taka mała hipokryzja czy coś więcej? Może wytworzył go tylko po to i aż po to, by samemu nie stać się potworem. I tu dochodzimy do sedna – bo kogóż to widzą ludzie tego uniwersum na drugi rzut oka? Mutanta, najemnego rzeźnika wyposażonego w nieludzkie cechy i możliwości, słowem: potwora.

Sam Geralt, pomimo swych moralnych zabiegów, chwilami również zdaje się tak siebie postrzegać.

Potwór bardziej ludzki niż człowiek

Ludzie (czy może raczej wszelkie rasy inteligentne) wiedzą przede wszystkim, że wiedźmin zabija – jeśli widzą, jak to robi, marne szanse, iż zapomną ów przerażający i spektakularny widok. Dostrzegają zmutowane oczy, precyzję i szybkość reakcji. Dlatego boją się go, choćby podświadomie, a jak wiadomo, najszybszą – atawistyczną – reakcją na sytuacje stresowe, wywołane wtargnięciem „obcego”, „niezrozumiałego” i „innego” w swojskie otoczenie, jest atak bądź ucieczka. Dlatego nawet co bardziej cywilizowane osoby, nie żywią wobec naszego bohatera nadmiernie ciepłych uczuć. Ten zaś, świadom owego, okazywanego bądź nie, podskórnego niepokoju, czuje się wyalienowany, zagrożony i nie przejawia w związku z tym nadmiernej serdeczności.

Z drugiej strony, sytuacja zmienia się niemal jak na zawołanie, gdy tylko ktoś wyciągnie doń rękę – vide Jaskier, Oczko czy Milva. Bo Geralt, jak każda rozumna, posiadająca uczucia istota, potrzebuje poczucia przynależności i afiliacji – czyli mówiąc po ludzku, a nie używając żargonu „przemądrzałych psychologów”, relacji polegających na podobaniu się, lubieniu kogoś i bycia lubianym (tego ostatniego nie załatwi mu wąski wycinek świata zwany Wiedźmińskim Siedliszczem). Prezentuje też motywy społecznej aprobaty. To rzecz ludzka i nawet „potwór” o ludzkiej psychice miewa takie zachcianki. Zresztą Geralt (oraz inni wiedźmini) nie stanowi jedynej takiej istoty w utworach Sapkowskiego, za przykład niech posłuży nam także choćby pewien sympatyczny wampir lub jeszcze sympatyczniejszy złoty smok... Nic dziwnego, że siłą rzeczy wśród innych odmieńców szuka – albo i znajduje nie szukając – swoich kompanionów.

Mała dygresja na temat agresji i szlachetności

Potocznie mówi się, że „cierpienie uszlachetnia”, psychologowie jednak łatwo i zgodnie kwitują to prostym stwierdzeniem: „frustracja rodzi agresję”. Optymalny poziom agresji – w przypadku wiedźmińskiego fachu zwłaszcza – to rzecz zawsze pożądana, a treningi polegające wręcz na katowaniu organizmu i psychiki, ćwiczeniu odruchów (jak mawiają behawioryści: „utrwalanie związku bodziec – reakcja”) i utrzymywaniu samokontroli temu sprzyjają. Samokontrola zdaje się działać, nasz bohater wiosek nie pali, aczkolwiek też pokornie zaczepek nie przyjmuje – jest w stanie z łatwością wyrwać dowolny chwast, czyniąc nieodpłatną i w sumie pozytywną pracę ogrodnika ludzkości (czy może inaczej – gdyby ludzi tych porównać do szkodników – deratyzatora). Tak więc szlachetnym ani miłosiernym go nie nazwiemy – bardziej pasuje doń określenie: pragmatyk skłonny do współczucia i miewający skrupuły.

Bo przejawia on skłonność do współczucia, choćby dlatego nie podejmuje się udziału w polowaniu na smoka, nie zamierza trzebić przedstawicieli gatunków, które uznał za mało groźne, o ile nie wręcz zagrożone, a także odmawia wykonania płatnych zleceń dotyczących ludzi (a właściwie potworów w ludzkiej skórze). Chociaż wszak zarobiłby na tym nieźle. Dywagując o psychicznych przyczynach zachowania naszego bohatera, nie można wszakże zapomnieć o kluczowych zdarzeniach z przeszłości, traumach i brakach, które po prostu musiały mieć wpływ na jego lęki, nastroje i całokształt zachowania. Trauma w młodości

Abstrahując od spartańskiego wychowania i edukacji (jak napisał w pewnym miejscu Andrzej Sapkowski: „Małe Driady zasypiają, wsłuchane w szum drzew, a mali wiedźmini w ból mięśni”), co samo w sobie może wypaczyć co słabsze jednostki (ale jak wiadomo, słabsze jednostki odpadają w procesie eliminacji, więc tym nie musimy się martwić), do których dochodzi jeszcze szereg „prób” połączonych z modyfikacjami genetycznymi... Warto przypomnieć sobie również wydarzenia przedstawione w komiksie Zdrada.

Przypomnijmy, iż był to pomysł, który potencjalnie miał zaowocować opowiadaniem, koniec końców zaistniał jednak tylko w albumie. Widzimy tam eksterminację niemal całej wiedźmińskiej szkoły, z którą identyfikował się Geralt, a do której pośrednio się przyczynił wskutek, nazwijmy to, młodzieńczej chuci. Oglądamy też śmierć jego najbliższego przyjaciela, z którym trzymał się od dziecka. W dodatku jest to śmierć z jego winy.

GramTV przedstawia:

Wszystko to nadaje bohaterowi tragiczny rys, prowokuje wstrząs z gatunku tych, co to kładą się cieniem na całym życiu. Od tej pory Geralt ma nieustające wyrzuty sumienia i poczucie, że tak naprawdę nie zasługuje na nic dobrego w życiu. Nadinterpretacja? W takim razie dlaczego opuszcza Yennefer, zostawiając jej jedynie bukiecik fiołków? Dopiero potem przecież zaczęły się prawdziwe problemy w tym związku, niepewność, nieustanne zejścia i odejścia. Zanim jednak przejdziemy do związku i związków, warto zastanowić się nad pierwszą i najważniejszą kobietą w życiu naszego bohatera, a raczej nad jej brakiem.

Brak matki

Tu szacowny doktor Freud zapewne załkałby z rozpaczy, albowiem nie może być mowy o żadnym Kompleksie Edypa i związanych z tym breweriach oraz fantazmatach. Faktem jest jednak, iż brak owej persony to czynnik nad wyraz traumatyczny. Nie ważne, czy ktoś zdaje sobie z tego sprawę, czy nie. Z Geralta zaś niemal co chwila „wyłaziło”, iż stał się podrzutkiem, który nie zna ani własnej matki (nota bene przez krótki moment miał szczęście jednak zaznać obecności Visenny), ani ojca. Brak matki okazuje się tu ważniejszy, i to bynajmniej nie z powodu tradycyjnych poglądów na ten temat bądź ze względu na feministyczną perspektywę.

Otóż omawiana postać miała opiekunów, nauczycieli i także kogoś, kto pełnił rolę ojca. Jak wynika z pewnych fragmentów utworów Sapkowskiego, był to stary Vesemir – bez dwóch zdań darzył Geralta ojcowskim uczuciem i stanowił wzór do modelowania męskich ról i zachowań; jak ojciec dla syna. Wiedźmin miał też wielu braci, dzielących jego los. Posiadał więc rodzinę, choć nietypową, stanowił część pewnego mikrosystemu społecznego. Jednakże rozpaczliwie poszukiwał własnej tożsamości, o czym świadczy np. nadanie sobie pochodzenia... Geralt nie miał zielonego pojęcia czy pochodzi z Rivii, czy też nie.

W każdym razie to nieobecność kobiety miała specyficzny wpływ (nie mylmy tu owej kwestii z niezaspokojeniem seksualnym – wskutek radosnych działań elfek i nimf, które nie lubią się nudzić i wiedzą, czego chcą, tego akurat młodzi uczniowie i czeladnicy cechu mieli pod dostatkiem). Geralt z Rivii nie miał więc wsparcia emocjonalnego, które zapewnia matka – osoba najbardziej troszcząca się o dziecko i najczęściej obdarzająca je czułością, jako swoistą część siebie i inwestycję we własną przyszłość (bo przekonanie o bezwarunkowej miłości matki do dziecka, to w wielu przypadkach, niestety, mit). Takie wsparcie zapewnia w konsekwencji zręby poczucia własnej wartości, pozytywnej samooceny, elementarnej ufności względem najbliższego otoczenia – składającej się na pewność siebie w sytuacjach społecznych, a także pośrednio wpływa na poczucie kompetencji i sprawstwa (choć akurat to ostatnie dało mu głównie pomyślne przechodzenie prób i egzaminów).

Ponadto z wielu badań wynika, że dzieci pozbawione jednego z rodziców zachowują się w sposób silnie odbiegający od płciowych stereotypów, co tłumaczyłoby to, iż Geralt – wrażliwiec, nigdy jakoś szczególnie nie krył tego faktu przed płcią przeciwną. Relacje z płcią przeciwną

Być może to właśnie nieobecność matki sprawiła, że nasz bohater w pewnym sensie poszukiwał tejże, zwracając się chętnie ku czarodziejkom (wiedział, iż jego rodzicielka parała się magią), siłą rzeczy kobiet starszych, dojrzałych i doświadczonych (nie mylić, oczywiście, z „przejrzałymi”). Tę ostatnią cechę dzieliły również długowieczne kobiety ze „starszych ras”. Może dlatego z takim uporem uczepił się Yennefer (wielu czytelników i czytelniczek wciąż dziwi się, cóż widział on w owej chłodnej jędzy), że przypominała mu odległą tajemniczą Visennę. Tak jak tamta znikła z jego życia, wcale się nie tłumacząc, tak i Yennefer okazała tendencję do znikania w swych sprawach. Poza tym nie bez znaczenia jest, iż rzeczona czarodziejka się go nie obawiała, a przynajmniej nie w sensie fizycznym.

Faktem jest także, iż Geralt poszukiwał partnerek czy to w znaczeniu emocjonalnym, czy to erotycznym, raczej silnych, w pewien sposób mu imponujących – a przynajmniej takich, dla których stanowił wyzwanie, a nie zagrożenie (czuł, że dla uroczej Oczko stanowi zagrożenie, ta zaś leci doń jak ćma do ognia i zapewne równie tragicznie, by się to skończyło). To bardzo istotna różnica. Wbrew pozorom jego relacja z Renfri, choć nacechowana wzajemną fascynacją dwójki „potworów”, była jednocześnie poszukiwaniem bliskości odmieńców i sparingiem dwójki pewnych własnych sił person. Ta ostatnia była w stanie dostrzec w nim też istotę ludzką, a nie „ciekawostkę” czy „potwora”.

Kompleks ojca Brak rodziców z prawdziwego zdarzenia może skutkować w dwojaki sposób (o czym świadczą przykłady wychowanków domów dziecka). Albo nieumiejętnością okazywania uczuć, unikaniem postawy rodzicielskiej i negowaniem potrzeby posiadania rodziny, albo wręcz przeciwnie – pragnieniem jej posiadania i zapewnienia swym dzieciom tego wszystkiego, czego zostało się pozbawionym.

Geralt z początku odmawia skorzystania z Prawa Niespodzianki, widząc małą dziewczynkę, a nie chłopca, którego zgodnie z tradycją cechu można by przysposobić na nowego wiedźmina. Jednakże przeznaczenie okazuje się nieubłagane, a co więcej, także jego psychika domaga się pełnienia roli ojca. Chciałby mieć emocjonalny związek, którego sam był niemal zupełnie pozbawiony w dzieciństwie. Tak jak niegdyś rozglądał się za rodzicami, tak teraz dochodzi do głosu podświadomy (a potem całkiem świadomy) zamiar wypełnienia tej luki w inny sposób. Uczucia niespełnionego syna ulegają transformacji i sublimacji w uczucia ojca, który chce dać uczucie i troskę, którego sam nie miał (nie mówiąc już o klasycznej kwestii pozostawienia czegoś po sobie – co nie powinno być obce ani ludziom, ani bezpłodnym, niestety, mutantom).

Przy tej okazji warto też wspomnieć o łamaniu stereotypów płciowych przez autora, ukazującego, jak płynna w zasadzie staje się kwestia tradycji – ostatecznie Ciri przechodzi jednak większą część wiedźmińskiego szkolenia... To jednak rzecz na zupełnie inny artykuł.

Zamiast podsumowania

Dokonaliśmy zapewne w wielu momentach nadinterpretacji, jednakże faktem jest, iż wiedźmin Geralt osadził się w naszej wyobraźni jako persona całkiem żywa, rozlicznymi cechami przypominająca mężczyzn znanych z otoczenia, a nie wyidealizowanych lub sztucznie okrojonych z wrażliwości, podlegająca ewolucji, a co najważniejsze – prowokująca przemyślenia odnośnie do takich spraw, jak: obawa przed nieznanym, alienacja, ksenofobia, samotność, powinność, czy wreszcie stereotypy płciowe. Cóż, tym bardziej ciekawe zdaje się, co powiedziałby Geralt osobiście, gdybyśmy wskazali mu psychoterapeutyczną kozetkę (naturalnie, poza wyciągnięciem miecza przeznaczonego na ludzi)...

Komentarze
38
Lucas_the_Great
Redaktor
30/10/2007 17:25
Dnia 30.10.2007 o 15:08, BioZ napisał:

Co do artykułu - ciekawy, ale naszła mnie w tym momencie pewna myśl... czy aby Geralt - jak i inni wiedźmini - nie był w pewnym sensie wyzuty z uczuć? Jak np. ludzie po zabiegu lobotomii... Coś tak w sadze było, jak on czy ktoś inny opowiadał, że wiedźmini nie mają uczuć, a w dalszych fragmentach dało się zauważyć, że Geralt jako jedyny z nich jest tym nietypowym, w którym zabiegi niwelujące uczucia(gł. strach przed potworami i śmiercią) nie do końca zadziałały.

Geralt lubił tak o sobie mówić - a prawdy w tym było tyle, ile i w gadce o kodeksie :D

Usunięty
Usunięty
30/10/2007 15:08

> PŁACE => WYMAGAMOby nikt Cię tak nie potraktował w trudnej sytuacji:/.I marudzicie w nieodpowiednim miejscu. Czy każdy news i artykuł o czymś związanym ze światem książek o Wiedźminie jest powodem do jakichś niedojrzałych narzekań? Ino miecz stalowy wyjąć... Albo lepiej srebrny na głowę.Co do artykułu - ciekawy, ale naszła mnie w tym momencie pewna myśl... czy aby Geralt - jak i inni wiedźmini - nie był w pewnym sensie wyzuty z uczuć? Jak np. ludzie po zabiegu lobotomii... Coś tak w sadze było, jak on czy ktoś inny opowiadał, że wiedźmini nie mają uczuć, a w dalszych fragmentach dało się zauważyć, że Geralt jako jedyny z nich jest tym nietypowym, w którym zabiegi niwelujące uczucia(gł. strach przed potworami i śmiercią) nie do końca zadziałały.

Usunięty
Usunięty
28/10/2007 20:41

Ale ja muśz em ieć książke :)




Trwa Wczytywanie