Zwycięzka praca w urodzinowym konkursie dla fanów Guild Wars

MonkOfWar
2006/10/29 20:20
0
0

The Last Day Dawns...

The Last Day Dawns...

Wszystko... wszystko zaczęło się tak... niewinnie! Kto by przypuszczał, że oto nadejdzie najstraszliwszy dzień mojego życia?! NIKT, u diabła! Nawet ta zakichana Rytualistka, Jadwiga. A to jej durne hasło reklamowe: „Zapytaj Jadzi, Jadzia wam doradzi!”. Taa, jasne... co za bzdura... Obudziłem się niedługo po świcie w moim tymczasowym, nadrzewnym zabudowaniu mieszkalnym, ulokowanym w południowej części Maguumy. Słońce powoli wstawało i prostowało nogi, więc i ja postanowiłem wzejść. Przybrałem moje gustowne druidzkie wdzianko od Morgrenniego i... poczułem, że coś mi tu śmierdzi! „Nie, nie ty, Guen!” – rzuciłem do zaniepokojonej pantery. Ach tak! To przegniły liście na kurtce. Zapewne w wyniku włóczenia się ostatnio po bagnach wokół Świątyni Wieków (obiecałem kupić każdemu z Awatarów po faworku, ale jakoś nie mogłem ich znaleźć; no i teraz nie chcieli mnie wpuścić, łobuzy!). Pochwyciłem swój (od paru dni) łuk i ruszyłem, by upolować jakiś posiłek (w końcu ileż można żywić się odnóżami pająków?). Zdecydowałem, iż najlepiej będzie dorwać jakąś soczystą hydrę! A i moje ulubione móżdżki wystąpią od razu w liczbie trzech, mniam! Musiałem użyć przeto mojej zaczarowanej mapy. Mruknąłem: „Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego” i umieściłem paluch wewnątrz Pierścienia. Ogarnęło mnie dziwne uczucie... Usłyszałem też głos przypominający do reszty spitego Rurika, wyjąco – syczący coś na kształt „Baaagoooszszsz...!” a przed twarzą zmaterializowało mi się wielkie, płonące oko... Na szczęście udało mi się wyciągnąć palec, uff! „Pierścień Ognia, argh!”, pomyślałem z dezaprobatą. Nagle zdałem sobie sprawę, że wylądowałem na łbie kilkunastometrowego, śnieżnego robala, w samym środku Gór Południowych! Daleko w dole dojrzałem wojownika, który co chwilę rozdzierająco wrzeszczał: „Szaaarża!” i balansując umiejętnie swym kwintalowym cielskiem – kicał dalej. Ja zaś uskuteczniałem coś, co dzieciaki z Ascalonu zwą „Rodeło”. To było okropne! Wtem... wszystko zamarło! Robal przestał się wierzgać, rycerzyna trwał w bezruchu („Sza-a-a-a-a-a...”). Najgorsze, że i ja tkwiłem bezsensownie w miejscu, łamiąc wszelkie prawa fizyki... Nagle, hm, straciłem przytomność. Ocknąłem się kilka minut później. Na placu w Piken. Głowa pulsowała mi jakimś idiotycznym rytmem a w pamięci miałem jedynie... postać jakiegoś elegancika, Mesmera chyba, który rzucił mi z pogardą „Jestem Błąd... Dżejmz Błąd. Numer Kodowy: 007...”. O matko, co się dzieje?! To było chore, już więcej nie będę zapijał ryżowych ciastek zatęchłą sake, przysięgam! Gdy w końcu pewniej stanąłem na nogach, wyrósł przede mną facet o aparycji Górskiego Trolla i wydarł się w sposób gorący, śmierdzący (ponadto zraszając mi uprzejmie twarz, dzięki czemu od razu oprzytomniałem): „PROCHY ALTHEI!!! Jedyne czy-piendzisiont!!! Toż to taniocha taka, że Gardło Sobie Podrzynam, no! Drybbler jestem!”. Odgoniłem natręta, mając tego wszystkiego coraz bardziej dosyć. Żywiąc nadzieję na odreagowanie stresów związanych z tym nieszczęśliwym dniem, zgodziłem się na zagranie ze znajomymi w PVP (skrót od „Podaj Vreszcie, Pajacu!”). Jest to przemiła zabawa towarzyska z wyraźnie zaznaczonym rozbiciem na dwie podgrupy. Reguł tej zacnej rozrywki nie jestem w stanie przytoczyć, ale wiem, iż trzeba coś zrobić z flagą. W każdym razie: dużo krzyku, jazgotu i kładzenia bliźnim pięści na twarz – po prostu świetna zabawa! I wszystko byłoby jak najbardziej cacy, gdyby nie to, że znów coś musiało mi pójść nie tak... Gdy radośnie biegłem po schodach dzierżąc cenną flagę, ta rozwinęła się a jej płótno zaplątało między mymi odnóżami krocznymi; wyłożyłem się jak długi na sztucznym marmurze i wgniotłem go znacząco. A flaga? Przeciwnik momentalnie mnie jej pozbawił i po chwili zdobył punkt. Szkoda, że byłem zbyt zamroczony, by to widzieć – straciłem doskonałą okazję na dowiedzenie się, na czym owo punktowanie polega. Spróbowałem użyć mapy po raz drugi. I znów trafiłem w te przeklęte góry! O, ale tym razem na północy! Niestety, nie dane mi było rozkoszować się widokami, zza pleców doszedł mnie bowiem straszliwy łomot, jakby ktoś ciskał koszami na śmieci. Ha, prawie trafiłem – po zboczu pędził w moim kierunku oddział SS (ang. „Stone Summit”)... Musiałem walczyć! Wbiłem łuk w zmarzniętą ziemię, wydobyłem zgrabny pakiecik siedmiu strzał i, cóż za zaskoczenie, strzeliłem! Ku memu bólowi (podkreślonemu chwilę potem przez dwa topory, młot, trzy miecze i, ekhm, kilof), nie udało mi się trafić. Bluznąłem radośnie czterema myślnikami i padłem trupem. Dziewięć sekund później mruknąłem (będąc nieco zdemolowanym, acz jednak znowu żywym): „D*P – AAA! I to 15 procent, znów to samo...”. W tym momencie lodowaty wiatr zerwał mi z pleców pelerynę i poniósł gdzieś daleko. „Jestem bohaterem tak tragicznym, że nawet nie kłopotliwym!” – ryknąłem gniewnie. Gdy lawina minęła, wylazłem spod zwałów śniegu i stwierdziłem dalszy ubytek sił. „To już niemal trzecia ich część, buuu!”. Tego było mi za wiele... Nie zgnojono mnie tak od czasu, gdy próbowałem przedostać się z najemnikami przez drugą partię Wydm Rozpaczy, chlip... Złapałem więc Dolyak – Taksi i wróciłem do rodzinnego Ascalonu. Wdrapałem się na najwyższe wzniesienie i postanowiłem wygłosić jakąś epicką przemowę. „Nie po raz pierwszy staje mi tu przed wami...” – zacząłem nieudolnie. To dobiło mnie jeszcze bardziej. Dlatego, już nie zwlekając, dokonałem TEGO... Zwycięzka praca w urodzinowym konkursie dla fanów Guild Wars

Fragment „Skryby #20”

GramTV przedstawia:

„(...) Ostatnio pewien słaby psychicznie Łowca, Creal Manoth, próbował popełnić w Ascalonie samobójstwo, skacząc ze Wzgórza Złudnej Nadziei Na Szybką i Bezbolesną Śmierć (cenzuralna część zdarzenia została uwieczniona na powyższych zdjęciach przez Ukrytego w Pudełku Demona Rysującego). Zapomniał jednak o specjalnym zabezpieczeniu, które wprowadziliśmy na wypadek podobnych ekscesów, o niewidzialnych ścianach. Przeżył więc, choć zdołał potłuc się wielce dotkliwie. Z tejże przyczyny w najbliższym terminie odbędzie się tzw. SM. Z reguły prawidłowo interpretuje się ten skrót jako „Server Maintenance” (cokolwiek to oznacza), aczkolwiek tym razem preferowaną wersją jest „Sprzątanie Manotha”. (...)”

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!