Tad Williams – „Wojna kwiatów” – recenzja

Trashka
2006/10/07 18:00

Przygnębiająca Nibylandia

Przygnębiająca Nibylandia

Przygnębiająca Nibylandia, Tad Williams – „Wojna kwiatów” – recenzja

Wyobraźmy sobie, że nasze życie wali się gruzy. No, może to lekka przesada, ale w każdym razie zjeżdża sobie po równi pochyłej. I nagle otrzymujemy możliwość zmiany. Bardzo radykalnej zmiany. Ogromnej, wręcz niewyobrażalnej przygody. Ujrzenia miejsca, gdzie dawno nie zawitał żaden śmiertelnik. Cieszymy się, prawda? Theo Vilmos, bohater „Wojny Kwiatów” Tada Williamsa, wcale się nie cieszył.

I nie ma się co dziwić. Wpadł bowiem jak śliwka w kompot.

Nasz bohater jest przystojnym, utalentowanym muzykiem, niestety życie to nie bajka i marzenia nie zawsze się spełniają. Czasem coś po prostu idzie nie tak. Theo nie zrobił kariery. Życie osobiste, delikatnie rzecz ujmując, też nie spełnia oczekiwań. W spadku po wuju Eamonnie otrzymuje fascynujący rękopis, który klasyfikuje jako powieść fantasy, i przez chwilę liczy na jego wydanie. Wkrótce dochodzi jednak do wniosku, że za mało tam akcji, intrygi, która zaciekawi rządnych sensacji małolatów. I wtedy... wydarza się cud, a zapiski wuja okazują się bardzo przydatne... Theo dostaje się na „drugą stronę” – do krainy Faerie z irlandzkich, i nie tylko, legend. Ale jak to często bywa, prawda wygląda nieco inaczej niż w legendach. Życie to nie bajka – i po jednej, i po drugiej stronie.

Kraina czarów zamieszkana jest przez ogromną liczbę stworzeń – niektóre z wyglądu są apetyczne jako ta wisienka na torcie, inne zaś atrakcyjne niczym francuski ser na stosie odpadków. Ale wszystkie mają swoje problemy. „Nibylandia”, do której trafia Theo, okazuje się bardzo przygnębiająca. Panuje w niej rasizm i drastyczna nierówność społeczna. Wszystkim rządzi kwietna arystokracja – rody przybierające nazwiska zgodne z nazwami kwiatów, z różnych względów uznanych za piękne bądź interesujące. Wśród owej szlachty można spotkać i naiwniaków, co spokojnie przyklasnęliby hasłu: „Nie dajmy sobie wmówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne”, i takich, przy których Makiawelli mógłby ze wstydu wskoczyć z powrotem do kojca. A Theo zostaje wplątany w sam środek przeróżnych „szarych sieci”. Czy sobie poradzi? Dlaczego sprowadzono go do krainy czarów? Warto sięgnąć po książkę, by się tego dowiedzieć.

Powieść oferuje nam garść naprawdę świeżych pomysłów, bo choć twórcy wielokrotnie czynili próby ukazania przenikania się magii i techniki, tu wyraźnie podkreślone zostało, że sposób patrzenia na jedno i drugie różni się diametralnie w zależności od strony, po której przyszło nam się znaleźć. Zresztą któż powiedział, że kraina marzeń ma być nieracjonalna? Grunt, by jedno nie dławiło drugiego – i o to chodzi w codziennym życiu tak Faerie, jak i zwykłego śmiertelnika.

Co ciekawe, część książki opisująca znaną nam rzeczywistość wydaje się o wiele bardziej... magiczna. Niezależnie od tego, czy autor miał taki plan, czy też nie, w chwili gdy dochodzi do kulminacyjnego punktu intrygi, okazuje się to nad wyraz sensowne. Cóż zresztą stanowi o magiczności życia? Williams przedstawia świat, gdzie zwykłe, spokojne, jak powiedzielibyśmy „szare” życie stanowi szczyt marzeń wielu magicznych istot. Świat Faerie klaruje się jako pułapka kompleksów, rezygnacja z marzeń. Szlachetne rody w imię mody oraz podkreślenia statusu upodabniają się do śmiertelników, do których zresztą bynajmniej nie żywią przyjaznych uczuć. Można by rzec metaforycznie, że pozbawiają się barw motyla na rzecz szarości robaka, zamiast unosić się w przestworzach, wolą pełzać w pyle. I uważają to za coś właściwego. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autor pokusił się w ten sposób o zobrazowanie pewnego etapu życia. Czyż my sami (na szczęście nie wszyscy) nie czynimy tego, dorastając?

Faerie małpują rozwiązania śmiertelników, zarazem ich deprecjonując jako takich. To jakby coś przypomina... Czyż co bardziej zaawansowane kraje islamskie nie korzystają z dokonań Niewiernych, tak chętnie nimi gardząc?

GramTV przedstawia:

Williams serwuje czytelnikom i czytelniczkom wiele ironicznych i trafnych spostrzeżeń. Ludzie cały czas się okaleczając w imię różnych mrzonek, świat uwikłany jest w sidła kompleksów oraz rywalizacji o władzę i status. Dlaczego w Nibylandii miałoby być inaczej?

„Wojna Kwiatów” z całą pewnością zaspokoi gusta nawet wybrednych miłośników i miłośniczek Urban Fantasy – nie tylko ze względu na barwną i oryginalną, lecz przywołującą wiele skojarzeń z naszą rzeczywistością fabułę. Na uwagę zasługuje także język – a zwłaszcza malownicze, w pewien sposób „ekstrawaganckie” porównania.

Plusy: + garść oryginalnych pomysłów + interesująca fabuła + żywa akcja + piękny język + przewrotne poczucie humoru Minusy: - przewidywalność niektórych fabularnych rozwiązań Autor: Tad Williams Tytuł: Wojna Kwiatów Przekład: Małgorzata Strzelec Wydawnictwo: MAG 2006 Wydanie: oprawa miękka 696 str. Cena: 39 zł

Komentarze
11
Usunięty
Usunięty
09/10/2006 14:07

oczywiście

Usunięty
Usunięty
08/10/2006 22:15

Jak tylko przyszla do naszej hurtowni Wojna Kwiatów, to zaraz qpilem. Wystarczylo mi same nazwisko autora :) ale ciesze sie, ze dostalem potwierdzenie, iz dobra pozycje wybralem

Usunięty
Usunięty
08/10/2006 18:21

tom pierwszy - świetny, aż chce sie dalszego ciągu.najgorsze jest to, że... ten ciąg dalszy nadchodzi.drugi tom bardzo słaby, ekstremalnie psychodeliczny i trudny w odbiorze.przypomnijcie sobie to co czuliści po oglądnięciu pierwszego Matrixa: ciekawy świat, bardzo dobry pomysł. i ciąg dalszy, który wiadomo, że będzie, ale w sumie jest zbędny. tak samo jest z Zakonem - tom drugi to dla mnie bardzo niepotrzebny ciąg dalszy.chociaż trzeba przyznać, że wartałoby przeczytać - chociażby ze względu na to, że Kossakowska to jedna z lepszych polskich autorek.zdecydowanie bardziej polecam jednak ''Siewcę Wiatru'' tej samej autorki.




Trwa Wczytywanie