Bezkresny bałagan - recenzja Endless Ocean Luminous

xguzikx
2024/05/01 16:15
2
0

Relaksujący symulator nurkowania, doświadczenie bardziej niż gra, zabawa społecznościowa. Trudno jednoznacznie określić, czym jest i czym chciało być Endless Ocean Luminous, na które fani serii musieli czekać 15 lat.

Bezkresny bałagan - recenzja Endless Ocean Luminous

W Polsce zagorzałych fanów Endless Ocean pewnie można policzyć na palcach dwóch rąk. Poprzednie części wydane na Nintendo Wii w latach 2007-2009 swoje zarobiły i zebrały nienajgorsze oceny, ale przez tematykę i model rozgrywki spodobały się zdecydowanie mniejszej grupie odbiorców niż przeciętne gry na wyłączność na Wii wydawane przez samo Nintendo. Czy Endless Ocean Luminous ma szansę zmienić oblicze serii i wpłynąć do głównego nurtu? Nie sądzę.

Endless Ocean Luminous to gra, w której wskakujemy w strój płetwonurka i zanurzamy się w głębinach tajemniczego regionu nazwanego Veiled Sea. Nie jestem specem od World of Warcraft, ale zbieżność nazwy z akwenem otaczającym Kalimdor od północy i zachodu jest raczej przypadkowa. Jedno, co łączy te dwa morza (poza nazwą), to ich fikcyjny charakter. Choć w Endless Ocean Luminous pływa całkiem sporo autentycznych stworzeń.

Twórcy gry szczycą się tym, że na graczy czeka ponad 500 gatunków do odkrycia. Tutejszą faunę stanowią wszelkiej maści ryby, ssaki i inne owoce morza, ale także stwory z ery dinozaurów. Jakby tego było mało, po spełnieniu pewnych warunków możemy stanąć (wpłynąć?) oko w oko z mitycznymi istotami, o których “istnieniu” wiemy z podań i wierzeń, a nie z naukowych atlasów.

Cała ta menażeria koegzystuje w głębinach fikcyjnego morza, w którym na dodatek znajdujemy wszelkiej maści wytwory ludzkiej kultury z różnych epok historycznych. Raz będzie to antyczny, zardzewiały miecz, innym razem obraz ukiyo-e albo perski dywan. Jak te przedmioty przetrwały w morskich głębinach? To jedno z pytań, które zadawałem sobie podczas gry. Drugie brzmiało: po cholerę twórcy zrobili ze swojego morza taki wielotematyczny “śmietnik”?

Wróćmy jednak do głównych założeń. Endless Ocean Luminous to bardziej doświadczenie niż gra. Obok symulatora nurkowania nawet nie leżała – ludek po prostu płynie po wychyleniu gałki, można zmieniać głębokość zanurzenia i przyspieszyć “delfinem”, ale poza tym niczym się nie przejmujemy. Z założenia jest to relaksująca zabawa, w której przy nastrojowych dźwiękach przemierzamy umowny bezkres (granice akwenu są bardzo wyraźne i nie można nawet wystawić głowy nad powierzchnię) i odkrywamy jego tajemnice. Skanujemy napotkane zwierzęta, uzupełniamy katalog, robimy zdjęcia, zbieramy skarby z dna. Wszystko to podczas swobodnej rozgrywki lub w kampanii fabularnej, którą powinno się traktować bardziej jako tutorial niż rasową przygodę. W trybie historii poznajemy AI z kobiecym głosem, które prowadzi nas za rękę, mówi, dla kogo i po co pracujemy, wspomina o antycznej cywilizacji itd. Nie spodziewajcie się jednak wciągającego scenariusza i niesamowitych doznań. Endless Ocean Luminous stawia na zgoła inne doznania.

GramTV przedstawia:

Daniem głównym jest swobodna eksploracja zmieniającego się za każdym razem obszaru (to jedna z nowości, którą szczycą się twórcy). Czyli nurkujemy, zbieramy informacje o kolejnych okazach, “polujemy” na rzadkie warianty zwierząt albo schodzimy na dno i wypatrujemy świecidełek. Gdzieniegdzie zwiedzimy zatopiony wrak i podwodne ruiny, wpłyniemy do przepastnych jaskiń lub wąskich sieci korytarzy. Wszystko to w różnorodnej scenerii, bo w Veiled Sea występuje i rafa koralowa, i podwodne “lasy”, a gdzie indziej można zmarznąć przez pływające fragmenty lodowca. Dodajmy do tego niewiarygodne ruiny w stylu kilkudziesięciometrowej wieży sięgającej szczytem do samej tafli wody (sic!), a otrzymamy kuriozalny obraz “bezkresnego oceanu”, który przypomina twórczość niezbyt lotnej Sztucznej Inteligencji po wpisaniu do generatora kilku haseł.

Im więcej, tym lepiej?

Nurkowanie może odbywać się solo, ale od pierwszych zapowiedzi było jasne, że twórcom zależy na stworzeniu społeczności korzystającej z trybu multiplayer. W Endless Ocean Luminous można grać wspólnie nawet w 30 osób w jednym akwenie (z nieznajomymi albo po wpisaniu konkretnej nazwy pokoju/sesji). W praktyce wygląda to tak, że każdy zaczyna w innym “rogu akwarium”, a gdy dochodzi do spotkania, możemy stworzyć podwodną ekipę. Po co? Oczywiście żeby wspólnie popływać i poodkrywać w luźnej eksploracji lub czasowych wydarzeniach (zobaczymy, jak to zadziała po premierze) Można oznaczać wybrane stworzenia specjalnymi ikonkami, które pokazują się na mapce kompanów. Albo “rozmawiać” za pomocą gestów, kupowanych za tutejszą walutę w specjalnym sklepiku. Znajdziemy tam też dodatkowe naklejki i skórki, ale nie spodziewajcie się szaleństw rodem z Fortnite’a i innych takich.

Nasz nurek przenika podwodne stworzenia jak duch – zero interakcji
Nasz nurek przenika podwodne stworzenia jak duch – zero interakcji

Granie w ekipie nawet 30 osób brzmi ciekawie i widać, że twórcom zależy na przyciągnięciu do sieciowego multiplayera jak największej liczby posiadaczy Endless Ocean Luminous. W tym celu do każdego egzemplarza ma być dodawana siedmiodniowa przepustka do usługi Nintendo Switch Online. Trudno mi jednak sobie wyobrazić, że miesiąc czy dwa po premierze serwery Endless Ocean Luminous będą pękać w szwach. Abstrahując od tego, ile sprzeda się kopii gry, ale przede wszystkim dlatego, że w tym oceanie wieje nudą.

Endless Ocean Luminous jako gra za 50 dolarów (u nas ok. 180-200 zł) w moim przekonaniu nie ma racji bytu. Technicznie nie jest to “indyk” robiony przez trzech studentów, ale ze względu na swój “doświadczalny” charakter ma szansę trafić tylko do wąskiego grona odbiorców. Takich, którzy zakochają się w spokojnym, wręcz medytacyjnym przemierzaniu głębin i skanowaniu całego bałaganu, który twórcy wrzucili do wody. Są w Endless Ocean Luminous momenty niezapomniane, np. gdy nagle przepłynie nam przed maską ogromny, majestatyczny stwór albo jeden z podwodnych mieszkańców towarzyszy nam w drodze do… czegoś. Ale większość czasu, którą spędziłem w wodzie, wiązała się z nudą i powtarzalnością. Skanowaniem porozmieszczanych bez ładu i składu ryb i skarbów, co szybko przestało sprawiać jakąkolwiek satysfakcję.

Endless Ocean Luminous na pewno miało potencjał na bycie niszową perełkę. Zapału nie brakowało (ok. 500 stworzeń do odkrycia z encyklopedycznymi opisami robi wrażenie), ale twórcy albo w pewnym momencie stracili natchnienie, albo nie mieli pomysłu, co by tu jeszcze dorzucić. Gra jest na swój sposób wielka i imponująca, ale jednocześnie pusta, nudna i nieprzemyślana. Wierzę, że znajdą się pasjonaci tego typu podwodnego doświadczenia, ale ja nie widzę tu niczego, co zachęciłoby mnie do kolejnego nurkowania dłuższego niż kilkanaście minut. Chyba że bardzo sporadycznego.

6,0
Jest w tym jakaś magia, ale ja nie dałem się zaczarować
Plusy
  • 500 stworzeń do odkrycia
  • zmienne i różnorodne otoczenie
  • niezapomniane momenty i doświadczenia
  • pływanie w ekipie
Minusy
  • bałagan tematyczny
  • szybko się nudzi
  • powtarzalność
  • praktycznie zerowa interakcja z otoczeniem
Komentarze
2
xguzikx
Redaktor
Autor
03/05/2024 16:11
FromSky napisał:

Screen na dole wygląda jak gra człowieka który obejrzał film na YT jak zrobić swoją pierwszą grę w unity i po tygodniu wyszło mu takie coś

Abzu nawet na switchu to przy tym dzieło sztuki

no niestety tak to wygląda

FromSky
Gramowicz
01/05/2024 22:44

Screen na dole wygląda jak gra człowieka który obejrzał film na YT jak zrobić swoją pierwszą grę w unity i po tygodniu wyszło mu takie coś

Abzu nawet na switchu to przy tym dzieło sztuki